Aktualności

2015-02-05 12:42

Żywot i Bolesna Męka Pana Naszego Jezusa Chrystusa i Najświętszej Matki Jego Maryi – Błogosławiona Anna Katarzyna Emmerich (1774-1824)

SPIS TREŚCI

OD DRUGIEGO ŚWIĘTA KUCZEK AŻ DO PIERWSZEGO NAWRÓCENIA SIĘ MAGDALENY

Jezus w Ainon i Sukkot. Maria Sufanitka. Nawrócenie cudzołożnicy

 

Z Jogbehy poszedł Jezus przez Sukkot do Ainon. Droga od Sukkot, mniej więcej godzinę, długa, przyjemna była i ożywiona obozowiskami karawan i ludźmi idącymi do chrztu. Po obu stronach stały szeregi kuczek, a ludzie zajęci byli gorliwie wykończeniem ich, bo święta Kuczek zaczynały się zaraz po szabacie. Po drodze nauczał Jezus tu i ówdzie. Przed Ainon stał piękny namiot, w którym Maria Sufanitka przygotowała Jezusowi uroczyste przyjęcie; obecni byli najznakomitsi mieszkańcy, kapłani i Maria z dziećmi i przyjaciółkami. Mężczyźni umyli Jezusowi i uczniom nogi, poczym podali im wyborniejszą niż zwykle przekąskę i napoje; zajęły się tym dzieci Marii i inne. Przy powitaniu upadły niewiasty osłonięte, na twarz przód Jezusem, a On witał wszystkich uprzejmie i błogosławił. Roniąc łzy radości i wdzięczności, zaprosiła Maria Jezusa, by wstąpił do jej domu. W pochodzie do miasta otaczały Jezusa w koło dzieci Marii, dwie dziewczynki i chłopczyk i inne dzieci, niosąc długie girlandy z kwiatów, z długimi wełnianymi wstążkami. Jezus wszedł z kilku uczniami do altany, stojącej na podwórzu domu Marii. Tu upadła Maria jeszcze raz przed Nim na kolana, plącząc i dziękując Mu gorąco; to samo uczyniły dzieci, a Jezus popieścił je. Następnie opowiedziała Mu Maria, że była tu Samarytanka Dina, i że człowiek, z którym żyła dotychczas, dał się już ochrzcić. Maria znała ową niewiastę, gdyż mąż jej żył z jej trzema ślubnymi dziećmi także w Damaszku. Nie ustępowała też Samarytanka w pochwałach dla Jezusa. Obecnie, przejęta radością na widok Jezusa, pokazywała Mu kosztowne suknie kapłańskie i także wysoką czapkę kapłańską, którą zrobiła do świątyni; w robotach takich była nadzwyczaj biegłą, a stać ją było na to, bo miała dosyć pieniędzy i mienia. Jezus był dla niej bardzo łaskawy. Mówiąc o jej mężu, radził jej udać się do niego i pojednać się z nim, bo będzie mieć tam sposobność być użyteczną. Nieślubne dzieci kazał jej umieścić gdzie indziej, a potem wyprawić posłańca do męża, by przybył tu do niej. Z domu Marii udał się Jezus na miejsce chrztu, a wstąpiwszy na mównicę, nauczał. Przybyli tu także na szabat Łazarz, Józef z Arymatei, Weronika, synowie

 

396

 

Symeona i inni jerozolimscy uczniowie. Andrzej, Jan i uczniowie Chrzciciela byli tu już dawniej; nie było jednak Jakuba Młodszego. Chrzciciel polecił jeszcze raz powiedzieć Jezusowi, by udał się do Jerozolimy i wyznał otwarcie przed całym światem, kim jest. Jan niecierpliwił się i żądny był tego, bo nie mógł już sam głosić Imienia Jezusa, a przecież miał tak wielkie, gorące, wewnętrzne pragnienie tego. Z nadejściem szabatu nauczał Jezus w synagodze o stworzeniu świata, o wodach, które okrywały ziemię, i upadku grzechowym, najjaśniej zaś o Mesjaszu. Tłumaczył także wzruszająco Izajasza 42, 5 — 43, wskazując wyraźnie na Siebie i na lud. Po szabacie odbyła się uczta w publicznym domu godowym, przyrządzona przez Marię Sufanitkę. Dom cały i stół ozdobione były pięknie zielenią, kwiatami i lampami; gości było mnóstwo, między nimi i tacy, których Jezus uzdrowił. Niewiasty jadły osobno, oddzielone ścianką. Podczas uczty weszła Maria z dziećmi, zastawiła przed Jezusem kosztowne korzenie i wylała Mu na głowę flaszkę wonnego olejku, a potem rzuciła się przed Nim na kolana. Nikt nie zganił za to niewiasty, bo lubiano ją powszechnie dla jej szczodrobliwości. Jezus, uprzejmy dla wszystkich, opowiadał podczas uczty przypowieści. Następnego ranka uzdrowił Jezus wielu chorych, potem nauczał w synagodze, a także i pod gołym niebem, by i poganie, ochrzczeni już, lub oczekujący chrztu, mogli się przysłuchać. Mówiąc w publicznej nauce o marnotrawnym, synu, przedstawiał rzecz tak barwnie i naturalnie, iż zdawało się, jakoby On był tym ojcem, odnajdującym syna. Wyciągnąwszy ramiona, zawołał: „Patrzcie! Oto powraca zaginiony, przyrządźmy mu ucztę!‖ Było to tak naturalnym, że ludzie tu i ówdzie oglądali się za tym, do kogo Jezus mówił, jakby to było rzeczywistością. Wspominając o cielcu, którego ojciec kazał zabić dla odnalezionego syna, mówił znów inaczej, bardziej tajemniczo. Wydawało się, jak gdyby mówił: „Co za ogrom miłości, jeśli Ojciec niebieski składa w ofierze Swego własnego Syna, by uratować Swe zagubione dzieci.” Nauka ta tyczyła się głównie pokutujących, ochrzczonych i pogan, przedobrażonych przez owego zaginionego i odnalezionego syna. Wszyscy obecni przejęci byli radością i miłością wzajemną. Nauka ta ten odniosła skutek podczas święta Kuczek, że poganie doznawali wszędzie gościnnego przyjęcia. Po południu przechadzał się Jezus z uczniami i tłumem ludzi z Ainon, po kwiecistych łąkach między Ainon a Jordanem, gdzie stały namioty pogan. Wszyscy rozmawiali o zgubionym synu, a wszyscy byli weseli, szczęśliwi, przejęci ku sobie wzajemną miłością. Szabat kończył się dziś wcześniej, niż zwykle. Uzdrowiwszy kilku chorych, nauczał Jezus po raz wtóry. Potem udali się wszyscy na plac, leżący przed miastem, ale właściwie jeszcze w obrębie tegoż; mury bowiem miasta tworzą różne załomy, a domy przegrodzone są obszernymi placami i ogrodami. Tu stały trzy rzędy kuczek, ozdobione kwiatami, drzewkami, wstęgami, figurami z owoców i mnóstwem lamp. W środkowym rzędzie zasiedli do uczty Jezus, uczniowie, kapłani i obywatele miasta, podzieleni na różne grupy. W jednym z bocznych rzędów siedziały niewiasty, w drugim dzieci szkolne, osobno chłopcy i dziewczęta; szkoła tu podzielona była na trzy klasy, a uczęszczały do niej dzieci z całej okolicy. Przy dzieciach siedzieli nauczyciele, każda zaś klasa miała swych śpiewaków. Dzieci z wieńcami na głowach obchodziły od czasu do czasu stoły, śpiewając i grając na fletach, harfach i cymbałkach. Mężczyźni znowu trzymali w ręku gałązki palmowe z brzękadłami, wierzbowe o wąskich liściach i gałązki z drzewka, hodowanego u nas w wazonikach. Był to mirt. W drugiej zaś ręce trzymali piękne, żółte jabłka z Esrog. Na początku, w środku i przy końcu uczty śpiewali, potrząsając przy tym gałązkami. Owoce, które trzymali w rękach, nie pochodziły z Palestyny, lecz z jakiegoś cieplejszego kraju, a otrzymywali je za

 

397

 

pośrednictwem karawan. Rosną wprawdzie i w Palestynie w miejscach bardziej słonecznych, nie dochodzą jednak nigdy do tej wielkości i nie dojrzewają zupełnie. Owoc to żółty, wielkości małego melona, jest nieco płaski, żyłkowany, a w nim tkwi razem pięć małych ziaren, lecz bez nasiennika; szypułka jest nieco skrzywiona. Kwiat biały, wyrasta w wielki pęk, jak u nas bez. Gałęzie o wielkich liściach obwisają ku ziemi i zapuszczają znowu korzenie, z których nowe drzewo wyrasta; w ten sposób tworzą się naturalne altany. Owoce kryją się między liśćmi. Poganie mieli także udział w tej uroczystości. Kuczki ich stały niedaleko, i to kuczki ochrzczonych — tuż koło żydowskich. Żydzi ugaszczali ich przyjaźnie. Wszyscy przejęci byli jeszcze nauką o zaginionym synu. Uczta przeciągła się aż późno w noc. Jezus chodził wzdłuż stołów i nauczał, a gdzie spostrzegł brak czego, rozkazywał uczniom tego dostarczyć. Wszędzie panował dziwnie radosny ruch, przerywany tylko modlitwami i śpiewem; wszędzie jaśniały światła. Na dachach w Ainon stały także chatki i altanki, w których mieszkańcy noc przepędzali. Po uczcie, gdy wszyscy udali się na spoczynek, pozostali w kuczkach na noc tylko ubożsi i słudzy jako dozorcy. Z Ainon powrócił Jezus do pobliskiego Sukkot w otoczeniu uczniów i tłumu ludzi. Większa część drogi zastawiona była kuczkami i namiotami; wielu bowiem okolicznych mieszkańców spędzało tu święta, a i karawany wędrowne zatrzymywały się tu na czas świąt. Cała droga wyglądała jak spacerowa promenada. Za domkami zgromadzono w namiotach zapasy żywności i niejedno można było dostać za pieniądze. Droga zabrała Jezusowi wiele czasu; wszędzie witano Go radośnie, a On zatrzymywał się często i nauczał, tak, że dopiero pod wieczór stanął w synagodze w Sukkot, które położone nad północnym brzegiem Jaboku, było pięknym miastem i miało bardzo ładną synagogę. Obchodzono tu dziś oprócz święta Kuczek jeszcze dzień pamiątkowy pojednania się Jakoba z Ezawem. Według podań żydów odbyło się owo pojednanie rzeczywiście w dniu dzisiejszym. Zabrało to cały dzień czasu. Ludzie zgromadzili się licznie z całej okolicy. — W Ainon było między dziećmi szkolnymi wiele sierot ze szkoły w Abelmehola, i te przybyły na dziś do Sukkot. Synagoga, jedna z najpiękniejszych, jakie widziałam, wyglądała dziś jeszcze wspanialej, gdyż przystrojona była świątecznie w mnóstwo wieńców, girland i pięknych błyszczących lamp. Wysoki ten budynek ma na wstępie osiem kolumn. Po bokach biegną krużganki, prowadzące do długich budynków, mieszczących szkoły i mieszkania lewitów. Wewnątrz synagogi na podwyższeniu stoi z przodu od środka pięknie przyozdobiony słup, opatrzony półpierścieniami i półkami, na których przechowuje się księgi zakonu. Za nim stoi stół i tu znajduje się ruchoma zasłona, którą spuszczając można tę przestrzeń oddzielić od reszty świątyni. Kilka kroków dalej stoją rzędem siedzenia dla kapłanów, w środku zaś na podwyższeniu katedra dla nauczającego. Za siedzeniami stoi ołtarz kadzielny, nad którym jest otwór w powale, za ołtarzem zaś w końcu budynku stoją stoły, przeznaczone na składanie darów. W środku synagogi najniżej stoją według klas mężczyźni, na lewo jest okratowane podwyższenie dla niewiast, na prawo zaś takież miejsce dla dzieci szkolnych, ustawionych według klas i płci. Przez cały dzień dzisiejszy obchodzono Święto pojednania się z Bogiem i ludźmi; wyznawano też ogólnie grzechy, publicznie, lub też i prywatnie, jak kto chciał. Wszyscy obchodzili ołtarz kadzielny i składali dary przejednawcze, przyjmowali naznaczoną pokutę i czynili dobrowolne śluby. Wiele w tym było podobieństwa do naszej spowiedzi. Jeden z kapłanów nauczał z katedry o Jakubie i Ezawie, którzy w dniu dzisiejszym pojednali się ze sobą i z Bogiem, mówił także o pojednaniu, się Labana z Jakubem, o ofierze złożonej przez nich i napominał do pokuty. Serca

 

398

 

wielu obecnych poruszone już były poprzednimi naukami i niedawną nauką Jezusa, i ci czekali tylko tego dnia świątecznego. Mężczyźni, poczuwający się do grzechów, szli przez kraty obok katedry poza ołtarz i składali na stole ofiary, odbierane przez kapłana. Następnie szli ku kapłanom poza ów słup z księgami zakonu i albo publicznie wyznawali swe grzechy, albo prosili o kapłana którego chcieli. Ten szedł wtedy z nimi do stołu za zasłonę, przyjmował cicho wyznanie grzechów i naznaczał pokutę. Podczas tego palono na ołtarzu kadzidła, a dym musiał się wznosić, kłębując w pewien oznaczony sposób i wychodzić przez otwór na zewnątrz, po czym według ich mniemania poznawano, czy szczera jest skrucha grzesznika i czy zyskał odpuszczenie grzechów. Inni śpiewali podczas tego i modlili się. Grzesznicy składali pewnego rodzaju wyznanie wiary, tyczące się prawa, wiernego trwania przy Izraelu i „Miejscu najświętszym.” Potem rzucali się na ziemię i wyznawali nieraz ze łzami swe błędy. Niewiasty, żądne pokuty, spowiadały się po mężczyznach; kapłan odbierał ich ofiary, one zaś wzywały kapłana poza okratowanie i tam wyznawały grzechy. Wyznając grzechy, oskarżali się żydzi o różne przekroczenia przeciw przyjętym zwyczajom i o grzechy przeciw dziesięciu przykazaniom. W wyznaniach tych uderzył mnie jeden osobliwy szczegół, którego nawet nie potrafię dobrze powtórzyć. Wyznawali mianowicie grzechy swoich przodków, wspominali coś o grzesznej duszy, otrzymanej od nich, i o drugiej świętej pochodzącej od Boga: zdawało się zupełnie, jak gdyby mieli na myśli dwie dusze. Wspominali coś o tym i nauczyciele. Znaczenie ich mowy zdawało się być takie: „Niech ich grzeszna dusza odejdzie od nas, a pozostanie przy nas święta dusza.” Było to więc jakieś dziwne łączenie, przemienianie i oddzielanie grzesznej i świętej duszy, czego nie umiem już sobie wytłumaczyć. Jezus jednakowoż nauczał później inaczej o tym, mówiąc, iż nadal nie pozostanie to tak i grzeszne dusze przodków nie będą więcej w nas. Była to wzruszająca nauka, okazująca, iż Jezus własną Osobą za wszystkie dusze złoży zadosyćuczynienie. Oskarżając się o grzechy swych rodziców, zdawali się żydzi przeczuwać, że przez przodków muszą znosić wiele zła; wierzyli zapewne, że z winy ich muszą pozostawać w stanie grzechu i w skłonności do złego. Jezus przybył do synagogi dopiero później, około piątej godziny, gdy już obrzęd pokutny był w pełnym toku. Przywitano Go przed synagogą i wprowadzono do środka, gdzie stanął w górze obok nauczycieli, podczas gdy jeden z nich nauczał. Ofiary pokutników składały się z różnych owoców monet, sukien dla kapłanów, materii, jedwabnych ozdób i węzłów, pasów itd.; głównie zaś ofiarowano kadzidło, z którego zaraz część palono. Następnie ujrzałam wzruszające widowisko. Mężczyźni wyznawali wciąż grzechy i składali ofiary. Tuż przy miejscu pokutnym stał otoczony w koło kratą stołek, a na nim siedziała jakaś dostojna niewiasta, zdradzająca po sobie wzruszenie i niepokój. Przy niej stała służąca, postawiwszy kosz z ofiarami na podnóżku. Niewiasta owa z niecierpliwością oczekiwała, kiedy przyjdzie na nią kolej. Wreszcie nie mogąc opanować smutku i wzrastającego pragnienia pojednania się z Bogiem, wyszła z zasłoną na twarzy z okratowania, i mając przed sobą służebne z ofiarami, przeszła przez kraty ku miejscu, gdzie stali kapłani, a gdzie nie wolno było wchodzić niewiastom. Dozorcy usiłowali je powstrzymać, lecz służebna, przeciskając się przemocą, wołała: „Miejsca! miejsca dla mojej pani, która chce złożyć ofiarę i pokutować. Miejsca dla niej, bo ona chce swą duszę oczyścić!” Z sercem wzruszonym i skruchą przejętym stanęła niewiasta przed kapłanami, którzy zwabieni hałasem zbliżyli się ku przodowi, i upadłszy na kolana błagała o pojednanie jej z Bogiem. Kapłani odprawili ją z niczym, mówiąc, że nie tu jej miejsce; ale jeden z nich, młody jakiś kapłan, ujął ją za rękę i rzekł: „Ja cię

 

399

 

wysłucham. Wprawdzie nie należysz tu ciałem, lecz należysz duszą, bo pragniesz pokuty!” — To rzekłszy, zwrócił się z nią ku Jezusowi i rzekł: „Nauczycielu, rozsądź Ty!” Niewiasta upadła na twarz przed Jezusem, który rzekł: „Tak, jej dusza należy tu, dozwól córce człowieczej czynić pokutę.” Wtedy kapłan wszedł z nią do namiotu, a gdy po chwili wyszli stamtąd, rzuciła się niewiasta płacząc na ziemię i zawołała: „Otrzyjcie o mnie wasze nogi, gdyż jestem cudzołożnicą.” Każdy z kapłanów dotknął się jej nogami. Przywołano jej męża, nie wiedzącego o niczym, a ten wzruszony do łez mową Jezusa, który wszedł tymczasem na mównicę, przebaczył jej; niewiasta zaś, leżąc przed nim na ziemi z twarzą zasłoniętą, wyznała głośno z płaczem swą winę. W tym stanie podobna była raczej do konającej niż do zdrowej osoby. Po chwili rzekł Jezus do niej: Grzechy twoje są ci odpuszczone. Wstań dziecię Boże!” Niewiasta powstała, a mąż, głęboko wzruszony, podał jej rękę. Wtedy związano ich ręce zasłoną niewiasty i wąskim długim szalem jej męża, a pobłogosławiwszy ich, rozwiązano. Były to więc niejako powtórne zaślubiny. Niewiasta była po przejednaniu jakby upojona radością. Przedtem już, gdy oddała ofiary, wołała: „Módlcie się, módlcie, palcie kadzidła, składajcie ofiary, bym otrzymała odpuszczenie grzechów;” teraz zaś, jąkając, wypowiadała różne zdania z psalmów, wielbiąc Boga, poczym odprowadził ją jeden z kapłanów ku jej okratowanemu siedzeniu. Na ofiarę złożyła wiele kosztownych owoców, jakich używano w święta Kuczek, były one ułożone w sztuczną piramidę, tak, że nie gniotły się wzajemnie. Prócz tego ofiarowała różne wyszywania, frędzle i kutasy do ubiorów kapłańskich. Wiele zaś własnych pięknych jedwabnych sukien kazała spalić, a mianowicie te, w których starała się przypodobać swemu kochankowi. Była to słuszna, smukła, piękna niewiasta, usposobienia żywego, ognistego. Dla jej szczerej skruchy i dobrowolnego, publicznego wyznania grzechu, odpuszczono jej winę, a mąż jej pojednał się z nią zupełnie. Z nieprawego związku nie miała żadnych dzieci. Stosunek miłosny sama zerwała i kochanka swego nakłoniła również do pokuty. Imienia jego nie potrzebowała wyjawiać kapłanowi, a i mąż nie miał go wiedzieć; zakazano mu nawet dodowiadywać się o to, a jej wyjawiać komukolwiek to imię. Pobożny jej mąż nie żądał jednak tego wcale, zapomniał o wszystkim i przebaczył jej z całego serca. Ludzie zebrani w synagodze nie widzieli wprawdzie bliższych szczegółów, spostrzegli jednak zamieszanie, słyszeli wołanie niewiasty o modlitwę. i ofiarę, i wnosili z tego, że coś niezwykłego zaszło. Modlili się też wszyscy gorąco, i radowali ze szczerej pokuty niewiasty. Dobrzy to byli ludzie, jak w ogóle po całej wschodniej stronie Jordanu. Zachowali wiernie wiele z dawnych zwyczajów i obyczajów patriarchów. Jezus miał potem bardzo piękną, wzruszającą naukę. Przypominam sobie wyraźnie, że mówił o grzechach przodków i o naszym udziale w nich, prostując niektóre ich błędne co do tego pojęcia. Raz wyraził się przy tym tak: „Wasi ojcowie jedli winogrona, u wam ścierpły zęby od tego.” Wypytywano potem nauczycieli o przekroczenia dzieci szkolnych i upominano je. Jeśli przyznały się do winy i żałowały, przebaczano im. Przed synagogą, czekało już na Jezusa wielu chorych; wprawdzie nie było zwyczaju dopuszczać chorych podczas samych świąt Kuczek, Jezus jednak kazał uczniom wprowadzić ich do krużganków między synagogą a mieszkaniami nauczycieli. Przy końcu uroczystości, gdy już w całej synagodze zajaśniały światła, poszedł tam i uzdrowił wielu chorych. Nim Jezus wszedł do chorych, przysłała do Niego owa wyżej wspomniana niewiasta, prosząc Go o chwilę rozmowy. Jezus podszedł do niej i stanął z nią na osobności. Wtedy ona rzuciła się przed Nim na ziemię, mówiąc: „Mistrzu! człowiek, z którym zgrzeszyłam,

 

400

 

błaga Cię, byś i jego także rozgrzeszył.” Jezus przyrzekł jej, że po uczcie rozmówi się z nim, żeby więc czekał na Niego na tym miejscu. Po uzdrowieniu chorych udał się Jezus na ucztę świąteczną, zastawioną na jednym z obszernych placów miejskich. Jezus, uczniowie, lewici i przedniejsi miasta siedzieli w pięknej obszernej altanie, otoczonej w koło innymi. Niewiasty siedziały oddzielnie od mężczyzn. Ubodzy byli także obecni, a każdy udzielał im najlepszej cząstki ze swego stołu. Podczas uczty chodził Jezus od stołu do stołu, był także i u niewiast. Owa nawrócona niewiasta pełna była radości, a radość tę podzielały wszystkie jej przyjaciółki, życząc jej ze szczerego serca szczęścia na nowej drodze. Podczas gdy Jezus chodził w koło, spoglądała za Nim owa niewiasta niespokojnie, myśląc o tym, czy też nie omieszka Jezus pójść do jej wspólnika, czekającego na Niego, przyjąć od niego wyznanie grzechów i w ten sposób ułatwić mu pokutę. Była pewna, że on tam już czeka na Jezusa. Jezus, przeczuwając jej myśli, podszedł do niej i uspokoił ją, że wszystko stanie się na czas, niech więc nie troszczy się o to zbytecznie. Po rozejściu się gości, udał się Jezus do Swego mieszkania przy synagodze. Mąż ów czekał już rzeczywiście w krużganku synagogi, a ujrzawszy Go, rzucił się na ziemię i wyznał swą winę. Jezus upomniał go, jak ma postępować, by znowu nie popaść w grzech i nałożył mu pokutę. Pokuta ta polegała na tym, że miał przez jakiś czas uiszczać co tydzień kapłanom pewną kwotę na cele dobroczynne. Publicznej ofiary nie złożył więc ten człowiek, ale w ukryciu łzami oblał swą winę, żałując szczerze za grzechy. Wróciwszy z Sukkot do Ainon, nauczał Jezus na placu chrztu, uzdrawiał chorych, a nawet odwiedził pogan. Kilka nielicznych gromadek, ochrzczono. Urządzenie było tu jeszcze to samo, jakie miał Jan; zaczynając chrzcić nad Jordanem koło On, a mianowicie pojedynczy namiot i kamień chrztu. Przy chrzcie opierali się ludzie o poręcz, schylając głowę nad chrzcielnicą. Zgłosiło się wiele grzeszników, a Jezus przyjął od nich wyznanie grzechów i rozgrzeszył ich. Takąż władzę dał kilku starszym uczniom np. Andrzejowi. Jan Ewangelista nie chrzcił teraz; służył tylko jako świadek i ojciec chrzestny. Przed odejściem z Ainon był Jezus jeszcze u Marii Sufanitki, rozmawiał z nią i dawał jej różne rady. Niewiasta ta zmieniła się teraz całkiem wewnętrznie; jest pełna miłości, gorliwości, pokory i wdzięczności, zajęta jest wciąż pielęgnowaniem chorych i ubogich. — Weronika, Joanna Chusa i Marta były przez ten czas u niej: Jezus bowiem zaraz po uzdrowieniu jej, idąc przez Ramot do Baszanu, wysłał jednego ucznia do Betanii, aby uwiadomił święte niewiasty o jej uzdrowieniu i nawróceniu się. Przed odejściem stąd otrzymał Jezus hojne podarunki od Marii i wielu innych mieszkańców. Wszystko złożono razem i rozdzielono zaraz między ubogich. Przy wyjściu z miasta poustawiano na drodze, którą Jezus przechodził, bramy tryumfalne z zielonych gałęzi. Wszyscy żegnali Go ze czcią i wysławiali, a przed miastem wręczyły Mu kobiety i dzieci wieńce z kwiatów; zwyczaj ten zachowywano zawsze w święto Kuczek. Wraz z Jezusem wyszło z Ainon wiele ludzi. Droga wiodła dwie godziny doliną Jordanu z lewego brzegu ku południu, potem za Jordanem zwracała się ku zachodowi; idąc tak przez pół godziny, szło się znowu na południe aż do miasta Akabris, leżącego na grzbiecie łańcucha gór.

 

401

 

Jezus w Akabris, Silo i Korei

 

Mieszkańcy Akrabis, dowiedziawszy się, że Jezus przybywa, przygotowali Mu uroczyste przyjęcie. Na około miasta nabudowano altan, a w jednej z nich wielkiej i pięknej, umyto Mu nogi i podano posiłek. Akrabis jest dosyć pięknym miastem, oddalonym około dwie godziny drogi od Jordanu; ma pięć bram, a prowadzi przez nie główny trakt z Samarii do Jerycha. Wszyscy podróżujący z Samarii w te strony Jordanu, muszą przez to miasto przejeżdżać, dlatego też jest tu dobre utrzymanie. Przed bramą, którą Jezus do miasta przyszedł, znajdowały się gospody dla karawan. Przed każdą z pięciu bram były budki; każda część miasta miała swe kuczki przy swej bramie. Następnego dnia po przybyciu obchodził Jezus miasto i zwiedzał kuczki, tu i ówdzie nauczając. Mieszkańcy Akrabis mieli różne zwyczaje: rano jadali tylko część posiłku, resztę zostawiali ubogim. Pracę w ciągu dnia przerywali śpiewami i modlitwami, a przełożeni nad nimi miewali do pracujących nauki, a obecnie miewał je Jezus. Gdzie tylko Jezus przyszedł i ile razy odchodził, przyjmowali i odprowadzali Go chłopcy i dziewczęta, niosąc przed Nim wieńce z kwiatów, według panującego tu zwyczaju. Podobnie też z wieńcami szli mieszkańcy jednej dzielnicy miasta do drugiej, by wziąć udział w nauce lub uczcie. Kobiety miały w kuczkach różne zatrudnienia. Jedne, siedząc nad długimi zwojami sukna, wyszywały na nich kwiaty; drugie robiły podeszwy z grubego ciemnego włosienia kóz i wielbłądów. Roboty swe przymocowywały na pasku, podobnie juk przy robotach drutowych. Do podeszew przytwierdzały napiętki i kolce, aby tym łatwiej można się wspinać na góry. Mieszkańcy przyjęli Jezusa jak najlepiej; nauczyciele jednak nie byli tak szczerymi, jak w Ainon i Sukkot; byli wprawdzie grzeczni, ale jakoby nie mieli zaufania. Z Akrabis udał się Jezus do Silo, leżącego w stronie południowo zachodniej. Miejscowość ta oddalona jest w prostej linii od Akrabis tylko jedną godzinę drogi. Ponieważ jednak droga prowadzi najprzód przez dolinę, a potem znów w górę, dlatego na przebycie jej potrzeba dwóch godzin czasu. Mieszkańcy Silo, wiedząc o Jego przybyciu, oczekiwali nań również przed bramami w kuczkach. Już zdała widzieli przybliżającego się Jezusa z Jego otoczeniem; ponieważ jednak nie wszedł do miasta przez bramę, od strony Akrabis, lecz udał się w stronę północno zachodnią ku bramie, leżącej na drodze od Samarii, posłali tam posłańców z uwiadomieniem. Ci przyjęli Go w kuczkach, a umywszy Mu nogi, podali posiłek. Jezus udał się zaraz na wzgórze w mieście, gdzie niegdyś stała arka przymierza, i tam nauczał, siedząc na pięknej kamiennej mównicy. Również i tu na górze były kuczki i schronienia, gdzie wspólnie gotowano potrawy dla wszystkich kuczek. Gotowaniem zajmowali się tu mężczyźni; nie wyglądali oni na prawdziwych żydów, lecz więcej na niewolników. Następnego dnia przypadła w ciągu świąt Kuczek szczególna uroczystość; nie wiem jednak, czy to był powszechny, czy tylko miejscowy zwyczaj. Z mównicy bowiem mógł nauczyciel mieć mowę gromiąca, której nikt nie śmiał się sprzeciwić; Jezus też głównie dla wygłoszenia tej mowy przybył do Silo. Wszyscy żydzi, mężczyźni, kobiety, młodzieńcy, dziewice, dzieci ze wszystkich kuczek, szły w procesji na wzgórze, niosąc pomiędzy każdą klasą i oddziałem wieńce z liści. Nad mównicą rozpięte były płótna i gałęzie zieleni, a wokoło znajdował się taras. Jezus uczył aż do południa. Szczególnie mówił o miłosierdziu Boga dla wybranego ludu, o jego upadku i sprośnych grzechach, o karach i wyrokach na Jeruzalem, o zburzeniu świątyni, o obecnym ostatnim czasie łaski, jakiej im Bóg użycza; a jeśli i teraz łaski nie przyjmą, jako naród nie będą jej mieli aż do dnia sądu ostatecznego; wreszcie, że na Jerozolimę przyjdzie o wiele groźniejsze

 

402

 

zburzenie, aniżeli były poprzednie. Była to mowa wzruszająca. Wszyscy słuchali jej w milczeniu i bojaźni, a to tym bardziej, iż Jezus wcale wyraźnie dawał do zrozumienia, że on jest tym, który przynosi zbawienie, wszystkie bowiem proroctwa odnosił do obecnego czasu. Faryzeusze tutejsi, nie wielkiej wartości, którzy na pozór przyjęli Jezusa podobnie jak w Akrabis z oznakami czci, w milczeniu słuchali nauki, pełni podziwu i rozgoryczenia; lud jednak cieszył się, i uwielbiał Jezusa. W nauce Swej wspominał Jezus i o przekręcaniu i błędnym wyjaśnianiu Pisma św. i dodatkach uczonych w piśmie. Wieczorem odbyła się publiczna uczta w kuczkach na wzgórzu; Jezus zaś zeszedł na dół do ludu, zebranego u stóp wzgórza, pocieszając go i nauczając. Gdzie tylko nie było postrzegających Faryzeuszów, przychodziło do Niego wiele ludzi, padali przed Nim na kolana, oddawali Mu cześć, uskarżali się na swą nędzę i wyznawali grzechy. Jezus pocieszał ich i dawał rady. Wzruszający widok przedstawiało w nocy owo mnóstwo oświetlonych kuczek; nie było widać świateł, były bowiem z powodu przeciągu pozasłaniane, lecz jasna łuna obejmowała zieleń, owoce i ludzi, tworząc przecudny widok. Z góry miasta Silo sięgał wzrok na dalekie miejscowości, a wszędzie migotały światła kuczek i rozlegały się śpiewy z dala i z bliska. Jezus nie leczył tu; Faryzeusze bowiem nie dopuszczali do Niego chorych, i w ogóle lud był tu lękliwy. Tak w Akrabis jak i w Silo zniechęcali Faryzeusze lud, mówiąc: „Cóż On tu znowu przynosi nowego? cóż tu znowu zamyśla?” Z Silo szedł Jezus półtorej godziny w stronę południowo wschodnią na dół do miejscowości Korea, którą widać z góry ze Silo. Korea nie była otoczona murem ani wałem. Faryzeusze tego miasteczka, widząc przybliżającego się Jezusa, wyszli naprzeciw Niemu i przyprowadzili ze sobą ślepego od urodzenia mężczyznę, chcąc przez niego wystawić Jezusa na próbę. Ten ślepy miał na sukniach zarzuconą przez barki szeroką płachtę, lub lniane prześcieradło, którym zarazem miał i głowę nakrytą. Był to piękny i wysoki mężczyzna. Gdy się Jezus zbliżał, zwrócił się ślepy do Niego, i padł na kolana; w obecnych wywołała ta scena zdziwienie. Jezus podniósł go i zaczął wypytywać o religię, dziesięć przykazań, o prawa i proroctwa. Niewidomy odpowiadał nadspodziewanie dobrze; owszem, wyglądało to nawet na rodzaj proroctwa. Mówił o prześladowaniach, czekających Jezusa, ostrzegając Go, aby się nie udawał do Jerozolimy, bo Go tam chcą zabić. Wszystkich obecnych przejął strach. Bardzo wielu skupiło się około niewidomego. Następnie pytał się go Jezus, czy pragnie widzieć kuczki Izraela, góry, Jordan, rodziców i krewnych, świątynię, Jerozolimę i Jego samego, tj. Jezusa, który przy nim stoi? Niewidomy jednakowoż odpowiedział, że Go widzi, opisał Jego postawę i ubranie, i mówił, że Go widział, gdy się zbliżał do miasta. „Tak — mówił — pragnę widzieć to wszystko i wiem, że możesz otworzyć me oczy, jeśli tylko chcesz.” Po tych słowach położył Jezus rękę na czoło ślepego, pomodlił się, uczynił na zamkniętych powiekach wielkim palcem znak krzyża, otworzył je i podniósł wielkim palcem w górę. W tej chwili zrzucił z siebie ślepy zarzucone na barki i głowę prześcieradło, zdumiony i z radością rozglądnął się około, i wołając: „Wielkie są dzieła wszechmocnego,” padł na kolana przed Jezusem, który go pobłogosławił. Faryzeusze milczeli, krewni wzięli go między siebie, wielu z ludu zaśpiewało psalmy, a ślepy mówił i ciągle wyśpiewywał proroczo o Jezusie i o spełnieniu obietnic. Jezus tymczasem udał się do miasta, lecząc wielu chorych i ślepych, którzy mieszkali między domami i wałami miasta. Przed miastem umyto Mu w kuczkach nogi i podano przekąskę. Ślepy, uniesiony natchnieniem proroczym, głosił także całą drogę, którą Jezus przebył, mówił o Jordanie, o Duchu świętym, który nań wstąpił, i o głosie, który dał się, słyszeć z nieba.

 

403

 

Wieczorem udał się Jezus na szabat do synagogi, gdzie uczył o potomstwie Noego, o budowaniu arki, powołaniu Abrahama, a z proroctw Izajasza objaśniał miejsca, w których jest mowa o przymierzu Boga z Noem i o tęczy (Iz. 54 i 55). Przy tym widziałam wszystko, co nauczał, bardzo wyraźnie; widziałam życie i rody patriarchów, i oddzielające się od nich boczne pokolenia, z których wyszło pogaństwo. Widząc to, wydaje mi się wszystko bardzo wyraźne i zrozumiałe; wracając jednak od widzenia do zwyczajnego życia, uczuwam smutek z powodu tych zboczeń i nie mogę ich pojąć. Jezus mówił też o fałszywym rozumieniu Pisma św. i o złej rachubie czasu. On zaś liczył zupełnie pojedynczo, wykazując tym, że w piśmie jest wszystko dobrze podane. — Nie mogę też pojąć, jak to się stało, że to wszystko tak pogmatwano i zapomniano. Jedna część miasta Korei leży na tarasie górskim, druga zaś, połączona z pierwszą, wielkim szeregiem domów, w górskim, więcej na wschód leżącym wąwozie. Ze Silo przybyli razem z Nim Faryzeusze i wiele chorych. Chociaż Korea leży więcej w północnej stronie niż Akrabis, mimo to jest bliżej Jordanu; ten bowiem zwraca się w biegu swoim bardziej w tę stronę. Miasto to niewielkie, a ludzie ubodzy. Trudnią się wyplataniem koszy, uli, również wyrabiają cienkie i grube materace ze słomy. Używają do tego słomy lub sitowia, które przedtem bielą. Z rogóżek słomianych robią ściany, służące do odgradzania sypialń. Oprócz Korei leży w tej okolicy jeszcze dużo miejscowości. Góry są tu strome i skaliste. Na przeciwnej stronie Akrabis i Jordanu jest okolica, przez którą Jezus przechodził podczas zeszłorocznego święta Kuczek do Dibon. Rano nauczał Jezus w synagodze, podczas gdy żydzi odbywali drogę szabatu, uzdrawiał wielu chorych, których przyniesiono do wielkiego przysionka, znajdującego się przy synagodze. Po szabacie miał Jezus przy uczcie w kuczkach z Faryzeuszami dysputę. Rozprawiali o proroctwach, wypowiedzianych przez ślepego narodzonego. Twierdzili, że on już przedtem wiele mówił, a to się nie wypełniło. Jezus odpowiedział na to, że on niewidomy wtedy jeszcze nie miał Ducha św. W dalszym ciągu zeszła mowa na Ezechiela i jego proroctwo o Jerozolimie, które się nie spełniło. Jezus odpowiedział, że Duch św. zstąpił na Ezechiela dopiero w Babilonii przy rzece Chobar, przedtem więc niejedno mógł pominąć; w końcu zmusił Jezus Faryzeuszów do milczenia. Uzdrowiony ślepy, obchodził po odzyskaniu wzroku miasto, wychwalał Boga, śpiewał psalmy i prorokował. Jeszcze w dniu wczorajszym, zaraz po uzdrowieniu, udał się do synagogi, a przypasawszy szeroki pas, uczynił ślub jako Nazyrejczyk; jeden z kapłanów udzielił mu błogosławieństwa. Sądzę, że człowiek ten przystanie do uczniów Jezusa. Jezus był również u rodziców uzdrowionego, który Go o to prosił i do domu zaprowadził. Należą oni do tych Esseńczyków, którzy żyją w małżeństwie; są w dalszym pokrewieństwie z Zachariaszem i biorą udział w zgromadzeniach Esseńczyków odbywających się w Masfa. Mają jeszcze kilku synów i córek; uzdrowiony jest z nich najmłodszy. Mieszkają w oddzielnej części miasta, w sąsiedztwie kilku spokrewnionych rodzin, które na pochyłości góry mają swe oddzielone, piękno pola; uprawiają na nich tylko pszenicę i jęczmień. Z plonów zatrzymują dla siebie jedną trzecią część, drugą część rozdzielają ubogim, trzecią zaś dają gminie w Masfa. Esseńczycy wyszli naprzeciw Jezusa i przyjęli Go uprzejmie przed swymi mieszkaniami. Ojciec uzdrowionego oddał swego syna Jezusowi, prosząc, by go przyjął jako najmniejszego sługę i posłańca uczniów, ażeby przed Nim chodził i przygotowywał gospody. Jezus przyjął go i wysłał zaraz ze Sylą i drugim uczniem z Hebron do Betanii. Myślę, że przez to chce sprawić przyjemność Łazarzowi, który znał uzdrowionego jako ślepego od urodzenia. Ojciec młodzieńca nazywał się Syrus, Sirius lub Cyrus, podobnie jak król, za

 

404

 

którego panowania byli żydzi w niewoli. Syn nazywał się Manahem. Zwykł byt nosić pas pod suknią, a gdy uzyskał wzrok, przepasał się po sukni i co do tego uczynił nawet na pewien czas ślub. — Nadto miał dar prorokowania, a będąc jeszcze ślepym, znajdował się zawsze na kazaniach Jana i nawet przyjął chrzest jego. Także w Korei gromadził koło siebie młodzież, którą pouczał, prorokując często z uniesieniem o Jezusie. Rodzice lubili go bardzo z powodu jego pobożności i gorliwości, i zawsze go czysto ubierali. Skoro go Jezus uleczył, rzekł do niego: „Daję ci podwójne światło, światło ciała i światło duszy.” Faryzeusze w Korei szydzili z niego z powodu proroctw, które uważali za marzenia i mówili, że jest próżny ze swoich pięknych szat. — W mniemaniu, że Jezus nie będzie mógł go uzdrowić, sami go do Niego przyprowadzili, nigdy bowiem źrenicy w oczach jego nie widziano. Teraz zaś, gdy mu Jezus wzrok przywrócił, mówiło wielu złych ludzi: „On wcale nie był ślepym; jest Esseńczykiem, i zapewne uczynił ślub udawania ślepego. Faryzeusze, którzy rozmawiali z Jezusem o Ezechielu, gardzili tym prorokiem, mówiąc, że był sługą Jeremiasza i że miewał w szkole proroków opaczne i niejasne widziadła senne; wszystkie jego proroctwa bowiem nie spełniły się. Manahem prorokował także o Melchizedechu, Malachiaszu i Jezusie bardzo dokładnie.

 

Jezus w Ofra, Salem i Aruma

 

O godzinę drogi od Korei leży w południowo zachodniej strome, ukryta prawie w kotlinie, miejscowość Ofra; od Silo również oddalona o jedną godzinę drogi, lecz na południe wychodząc z Korei, idzie się najprzód w górę, potem zaś na dół aż do Ofra. Najwyżej półtorej godziny drogi od Korei oddalona, leży na zachodniej stronie przy końcu pustyni, ciągnącej się od Korei aż do Betheron, górzysta twierdza Aleksandria. Stąd rozciąga się widok na północny zachód aż do wymienionej pustyni i góry w Beniamin. Po polach, otaczających ową pustynię, Maryja często chodziła; wielu tu mieszka pasterzy, a miasto Betel leży tuż przy pustyni. Przez Ofra prowadzą trzy drogi, a od strony Hebron przejeżdża tędy wiele karawan. Całe miasto składa się z gospód i sklepów. Mieszkańcy odznaczają się dzikością i chciwością pieniędzy. Uczniowie Jezusa przed rokiem byli w tym mieście i od tego czasu poprawili się nieco mieszkańcy. Gdy Jezus tu przybył, zajęci byli mężczyźni na górach w winnicach winobraniem, wieczorem zaś miała się rozpocząć uroczystość. W kuczkach nie widziałam już nikogo, natomiast widziałam dzieci, młodzieńców i dziewczęta, z chorągiewkami w rękach przeciągające w procesji i po kuczkach. Również kapłani mieli swoje zajęcie; z kuczek bowiem odnosili do synagogi księgi modlitw i inne świętości, kładąc na każdym krześle jeden zwój. Kobiety widziałam w odświętnych strojach w domu, modlące się ze zwojów. Mężczyźni, widząc Jezusa, udali się do Niego i przyprowadzili Go do miasta. Po umyciu nóg i posileniu się, zwiedził Jezus kilka domów, gdzie uzdrawiał chorych i nauczał. Wieczorem obnoszono po szkole księgę prawa, z której każdy czytał; potem odbyła się uczta w domu gościnnym. Na stołach zastawiono były pieczone jagnięta. Również spożywano potrawę z jabłek Esrog, jakich używano podczas świąt Kuczek. Jabłka były czymś przyprawiane; każde było na pięć części podzielone i związane na powrót w całość czerwoną nitką. Pięciu biesiadników dzieliło się jednym jabłkiem. Potrawy te przyrządzali słudzy szabatowi, którzy, nie będąc żydami, byli w roli niewolników. Ludzie tutejsi, nieokrzesani jeszcze, zajmowali się nałogowo lichwą, i skutkiem tego stawiano ich prawie na równi z celnikami. Teraz poprawili się trochę, ale nie całkiem, Jezus więc, chodząc od

 

405

 

domu do domu, starał się przez napomnienia wykorzenić z nich tę podłą żądzę zysku i chciwość, a za razem zapraszał na naukę w synagodze. Przy tej sposobności składał wszystkim pewnego rodzaju życzenia z okazji zakończenia świąt. Po południu rozebrano kuczki, gałęzie z nich zanieśli chłopcy w procesji przed synagogę, ułożyli w stos i podpalili. Ze sposobu wznoszenia się płomienia wnosili zebrani żydzi różne wróżby pomyślne, lub niepomyślne. Potem nauczał Jezus w synagodze o pierwotnej szczęśliwości Adama, o jego upadku i obietnicy odkupienia i czytał kilka rozdziałów z księgi Jozuego. I znów mówił o niewłaściwym troszczeniu się o rzeczy doczesne, o liliach które nie przędą, o krukach, które nie sieją a przecież żyją bez troski itp. Jako przykład stawiał im pobożnych mężów, Daniela i Joba, którzy, oddani tak licznym zajęciom, umieli się jednak ustrzec zbytniego przywiązania do rzeczy doczesnych. Całe utrzymanie Jezusa w tym miejscu nie było bezpłatne; płacili za nie uczniowie ze wspólnych funduszów. Jezus bawił z uczniami jeszcze w gospodzie, gdy przybył do Niego posłaniec od jakiegoś znakomitego męża z Cypru, który słyszał wiele o Janie i Jezusie i chciał się o nich dowiedzieć coś bliższego i pewniejszego. Jeden z przodków tego męża był dawniej królem Cypru i przyjął podczas prześladowania żydów wielu z nich w swą opiekę. Czyn ten miłosierny przyniósł mu owoc w obecnie żyjącym jego potomku, który dostąpił tej łaski, że dano mu było uwierzyć w Jezusa Chrystusa. Posłaniec był przedtem w Macherus u Jana, dokąd na własne żądanie zaprowadził go jeden ze sług królika Serobabela, a stamtąd po dziesięciu godzinach drogi przybył do Ofry. Chociaż poganin, był on bardzo miły człowiek, a przy tym pokorny. Jezus rozmawiał z nim dość długo i polecił uczniom w obecności posłańca wszystko spisać, co chciał się dowiedzieć. Potem odjechał posłaniec szybko z Ofry, by trafić na czas na okręt odchodzący do Cypru. — O ile zrozumiałam zesłane mi widzenie, zdaje mi się, że Jezus ma zamiar po najbliższych Świętach wielkanocnych zboczyć z Palestyny do Tyru i Sydonu, a stąd przeprawić się na Cypr i tam nauczać. Z Ofry poszedł Jezus do Salem doliną między Aleksandrium a Leboną. Przeszedłszy las Hareth, dostał się na dolinę Salemu. Przed Salem rozciągały się ogrody i piękne aleje. Miasto samo leży w bardzo miłym położeniu. Nie bardzo jest wielkie, ale regularniejsze i schludniejsze, niż wiele innych w okolicy. Miasto zbudowane jest w kształcie gwiazdy około studni, w środku położonej, a wszystkie ulice zbiegają się ku studni; wzdłuż ulic są szpalery; lecz wszystko nieco już podupadło. Studnię tę czczą jako świętość; raz bowiem, podobnie jak w studni koło Jerycha, zepsuła się w niej woda, lecz Elizeusz, podobnie jak tam, uczynił ją znowu dobrą do picia, wrzuciwszy w nią nieco soli i wody, w której spoczywała była świętość. Nad studnią zbudowany jest piękny domek. W środku miasta tuż przy studni stoi wysoki, pusty zamek o wielkich oknach bez szyb. Przy zamku wznosi się wysoka, gruba, okrągła wieża o płaskim dachu, otoczonym galerią; na wieży powiewa chorągiew. Mniej więcej w dwóch trzecich wysokości wieży wiszą ze wszystkich czterech stron na wystających belkach wielkie kule, błyszczące w promieniach słońca. Wywieszone w kierunku różnych miast okolicznych, są jeszcze pamiątką z czasów Dawida. Dawid bawił tu pewnego razu z Michol; gdy potem musiał stąd uciekać w ziemię Gilead, Jonatan wedle umowy wywieszał te kule, raz tak, to znów inaczej, a Dawid, widząc je z daleka, otrzymywał w ten sposób różne wskazówki co do tego, gdzie się obraca prześladujący go Saul. Jezusa przyjęto tu bardzo życzliwie. Ludzie, których napotkał w polu przy żniwach, odprowadzili Go aż do miasta, a stąd wyszli znów inni naprzeciw Niego. Zaprowadzono Jezusa i uczniów do jednego domu, umyto im nogi i dano na zmianę inne sandały i suknie, dopóki ich własnych nie oczyszczono i nie ułożono.

 

406

 

Nieraz darowywano podróżnym takie suknie. Jezus jednak nie brał ich nigdy, bo miał przeważnie przy Sobie drugą, czystą suknię, którą niósł jeden z uczniów. Stad poprowadzono Jezusa ku pięknej studni, gdzie podano przekąskę. Kolo studni zebrało się już mnóstwo różnych chorych, inni zajęli podsienia wzdłuż ulic. Jezus rozpoczął zaraz uzdrawianie, chodząc spokojnie od jednego do drugiego. Trwało to prawie do czwartej godziny, poczym Jezus spożył obiad w gospodzie i poszedł nauczać do synagogi. W czasie nauki zeszła mowa na Melchizedeka i na Malachiasza, który niegdyś tu bawiąc, wypowiadał swe proroctwa o ofierze według porządku” Melchizedeka‖. Jezus rzekł więc słuchaczom, że właśnie czas tej ofiary się zbliża, i że ci prorocy mieniliby się szczęśliwymi, gdyby, jak oni teraz, mogli widzieć i słyszeć te rzeczy. Mieszkańcy tutejsi byli średnio zamożni, ani bogaci, ani ubodzy; odznaczali się życzliwością i miłością wzajemną względem siebie. I nauczyciele zakonni dobrze byli usposobieni. Za to Faryzeusze z pobliskich miejscowości przybywali tu często, i trapili tak gminę jak nauczycieli wygórowanymi wymogami. Miasto miało pewne przywileje; cały okręg wraz z bliżej położonymi miejscowościami podlegał jego zwierzchności. Jezus chętnie bawił tu i utwierdzał ludzi w ich dobrych zasadach. O godzinę drogi od Salem na południowy zachód, wpadała do Jordanu mała rzeczka Akrabis. W widłach, utworzonych przez wpływ obu rzek, było miejsce zabaw i wycieczek. Były tu łaźnie wedle potrzeby zimne lub gorące. Opodal były trzy rybne stawy, do których woda dopływała z rzeczki. Tutaj to poszedł Jezus nazajutrz rano w licznym towarzystwie mieszkańców. Po drugiej stronie Jordanu przechadzało się także wiele osób. Dalej widać było Ainon w uroczym położeniu. Około południa powrócono do Salem. W mieście zebrało się tymczasem wielu Faryzeuszów z Arumy, miasta położonego na górze na zachód o dwie godziny drogi, i z Fasael, miasta nowszego, ukrytego, w odosobnionym zakątku o godzinę drogi na północny wschód, gdzie mieszkał pobożny Jair, którego córkę niedawno Jezus wskrzesił. Między tymi Faryzeuszami był także brat trędowatego Szymona z Betanii, jeden z najznamienitszych Faryzeuszów w Arumie. Stawili się także i Saduceusze i nauczyciele z innych miejscowości. Wszyscy byli tu jako goście; był bowiem zwyczaj, że w dnie po świętach Kuczek zapraszali się nauczyciele do siebie wzajemnie. Uczta odbyła się w publicznym domu godowym, a wziął w niej udział Jezus i wszyscy nauczyciele. Faryzeusze obawiali się, że Jezus będzie w szabat nauczał w Salem, co im nie było na rękę, gdyż i tak mieszkańcy nie bardzo im sprzyjali; brat Szymona zaprosił więc Jezusa na szabat do Arumy, a Jezus przyjął zaproszenie. Phasael jest to nowa miejscowość, zbudowana przez Heroda, i on też zawsze zatrzymywał się tu, ilekroć bawił w tej okolicy. W koło miasta rosną palmy, a w pobliżu wytryska źródło rzeczki wpadającej do Jordanu, prawie naprzeciw Sukkot. Mieszkańcy są podobno osiedleńcami. W Arumie nie przywitali Jezusa Faryzeusze przed bramą miejską; Jezus wszedł więc do miasta z siedmiu uczniami w sukniach podpasanych. Tu dopiero przyjęło Go kilku życzliwych obywateli, jak zwykle, według starego zwyczaju krajowego, witano podróżnych, którzy podpasani weszli do miasta. Jeśli zaś kto wszedł nie podkasany, oznaczało to, że przed bramą już doznał gościnnego przyjęcia. Obywatele ci zaprowadzili Jezusa do domu, oczyścili Mu suknie i podali przekąskę. Potem poszedł Jezus do mieszkania kapłanów koło synagogi, gdzie właśnie był brat Szymona, a z nim inni Faryzeusze i Saduceusze, przybyli tu z Tebez i innych miejscowości. Stąd, zabrawszy księgi zakonne, poszli wszyscy do cysterny kąpielowej za miastem, i tu omawiali te miejsca Pisma świętego, które miały być przedmiotem lekcji szabatowej. Było to więc jakby przygotowaniem się

 

407

 

do kazania. Faryzeusze obchodzili się z Jezusem uprzejmie i sami prosili Go, by nauczał dziś wieczór, lecz by wystrzegał się podburzania ludu. Jezus odrzekł im na to ostro, prosto w oczy, że będzie nauczał tylko tego, co jest w Piśmie, a więc prawdy; poczym zaczął coś mówić o wilkach w owczej skórze. W synagodze nauczał Jezus o powołaniu Abrahama podróży do Egiptu, o języku hebrajskim, o Noem, Heberze, Falegu i Jobie. Czytano I. ks. Mojżeszu rozdz. 12 i z Izajasza. Jezus wytłumaczył słuchaczom, że już w osobie Hebera wybrał Bóg Izraelitów, dawszy mu nowy język hebrajski, nie mający nic wspólnego z ówczesnymi językami, by przez to oddzielić ród jego od innych. Przedtem mówił Heber, podobnie jak Adam, Set i Noe swym dawnym językiem ojczystym; ten jednak przy budowie wieży Babel rozpadł się na wiele narzeczy i pomieszał z innymi, więc Bóg, by całkiem oddzielić Hebera, dał mu osobny święty, starohebrajski język. Bez tego nigdy by Żydzi nie byli utrzymali się w takiej czystości i odosobnieniu od zepsutych pogan. Jezus obrał Sobie mieszkanie w domu, brata trędowatego Szymona. Szymon betański pochodził także stąd. Ten ostatni, przy niewielkiej swej wiedzy, chciał koniecznie uchodzić za coś znacznego, brat zaś jego biegłym był w swym zawodzie. Chociaż nie przyjął Jezusa wprost ze czcią, pochodzącą z głębokiej wiary, jednak był dla Niego bardzo gościnnym. Dom urządzony był nader przyzwoicie i porządnie, a sprzęty i chusty do mycia były w doborowym gatunku. Na modlitwę przeznaczone było osobne miejsce. Sam pan domu oddawał mu stosowne usługi; żona jego i dzieci rzadko się pokazywały. Jair z Fazael, którego córkę Jezus wskrzesił, przybył tu także na szabat i przy sposobności rozmawiał z Jezusem. Poza tym trzymał się uczniów i chodził wszędzie z nimi. Córki jego niema obecnie w domu, bo wysłał ją do Abelmeholi do szkoły dziewcząt. Podobnie jak i mężczyźni się odwiedzali, zbierały się tam w tych dniach wspólnie młode dziewczęta. Abelmehola leży przeszło sześć godzin drogi od Fasael. Przed Arumą od strony zachodniej wznosi się wielki, starożytny budynek, zamieszkały przez starców i wdowy. Nie należą oni do sekty Esseńczyków, lecz noszą długie, białe suknie i żyją podług ściśle oznaczonego regulaminu. Jezus i tam miał naukę. — Ilekroć Jezus znajduje się na jakiejś uczcie, to zwykle naucza, chodząc od stołu do stołu. W Arumie obchodzono właśnie pamiątkę poświęcenia świątyni Salomonowej. Właściwe święto już minęło, przypadało, o ile mi się zdaje, na ostatni dzień Kuczek, dzisiaj był tylko dzień poświąteczny. Cała synagoga oświecona była rzęsiście, prócz tego wznosiła się na środku piramida świateł. Jezus mówił o poświęceniu świątyni i jak to wtenczas Bóg, objawiwszy się Salomonowi, rzekł doń: „Zachowam Izraela i świątynię, jeśli Mi wierny pozostanie i będę mieszkał w świątyni w pośrodku was; lecz zburzę ją, jeśli naród odpadnie ode mnie.” Słowa te odniósł Jezus do obecnego czasu, w którym już do tego doszło, że jeśli się nie nawrócą, świątynia ulegnie zniszczeniu. Dobitnie zaznaczał to Jezus. Faryzeusze, zaczęli na to dyskutować z Nim, mówiąc, że słów tych Bożych nie należy brać w realnym znaczeniu, lecz jako poezję, a raczej fantazję Salomona. Dysputa stała się bardzo ożywioną, a Jezus gorliwie bronił Swego. Miał On w Sobie coś takiego, że wkrótce spokornieli i prawie nie śmieli na Niego spojrzeć. Jezus popierał Swe słowa zdaniami, wyjętymi z dzisiejszej lekcji szabatowej a wreszcie rzekł: „Przekręcacie i zmieniacie do nie poznania odwieczne prawdy, historię i rachubę czasu starych pogańskich narodów, jak np. Egipcjan. I jakże śmiecie tym poganom co zarzucać, kiedy sami doszliście już do tak nędznego stanu, że to, co przekazano wam jako tak bliską świętość, tj. słowa Wszechmocnego, utwierdzające związek Jego z waszym świętym kościołem, bierzecie za bajkę, za

 

408

 

poezję i odrzucacie dla swej wygody, dla dogodzenia temu, co wam schlebia. Zapewniam was i powtarzam, że prawdziwą była obietnica, dana Salomonowi przez Boga. Zbliża się już spełnienie groźby Jehowy właśnie przez wasze grzeszne przekręcanie i fałszywe tłumaczenie jej; bo gdzie zaczyna się chwiać wiara w najświętsze przyrzeczenia Boga, tam bliskie są upadku posady jego świątyni. Tak! świątynia zburzona będzie i zniszczona, bo nie wierzycie w obietnice, nie uznajecie, co święte, i nie trzymacie nic święcie. Wy sami pracować będziecie nad jej zniszczeniem i nie pozostanie kamień na kamieniu, wszystko ulegnie zagładzie, a to za wasze grzechy.” W ten sposób mówił Jezus dalej, tak, iż się zdawało, że On sam Siebie rozumie przez tę świątynię, jak to wyraźnie powiedział przed Swą męką: „W trzech dniach zbuduję ją na powrót.” Nie mówił wprawdzie teraz tak wyraźnie, ale przecież ze słów Jego wiało coś cudownego, tajemniczego, tak, że Faryzeusze z drżeniem, a zarazem z rozjuszeniem Go słuchali. Niechęć ich zaczęła się objawiać głośnym szemraniem. Jezus jednak nauczał dalej, a tak pięknie, że nie mogli Mu się oprzeć i choć wbrew swej woli, czuli się wewnętrznie przekonani Jego słowami. Na odchodnym pożegnali Go podaniem ręki, niby to uniewinniali się, chcąc na pozór pojednać się. Jezus przemówił jeszcze parę słów poważnie i łagodnie, poczym odszedł do domu, a synagogę zaraz zamknięto. W tym czasie miałam widzenie, jak Salomon, stojąc na kolumnie koło ołtarza ofiarnego przed świątynią, przemawiał do ludu i głośno się modlił. Kolumna była tak wysoka, że każdy mógł go widzieć. Na górę wchodziło się z wewnątrz po krętych schodach; na płaskim szczycie stało krzesło. Kolumna była ruchoma i w razie potrzeby można było ją usunąć. Później widziałam Salomona na zamku Syjon, jeszcze zanim się sprowadził do swego nowego pałacu. Było to w tym samym miejscu, gdzie przedtem Bóg rozmawiał z Dawidem, zwłaszcza, gdy Natan był przy nim. Przy zamku był taras pod namiotem, gdzie Salomon sypiał. Tu modlił się on teraz; wtem otoczył go blask nieopisany i dał się słyszeć głos, wychodzący ze środka. Salomon był to piękny mężczyzna, wzrostu nadobnego, o członkach pełnych, zaokrąglonych, nie wyschniętych jak to widać u przeważnej części tutejszych ludzi. Włosy miał gładkie, brunatne, takąż krótką brodę, przenikliwe oczy, oblicze pełne, okrągłe, kości policzkowe nieco wystające, szerokie. W tym czasie nie utrzymywał jeszcze tyle żon poganek, i nie był im tak oddany. Jezus nie uzdrawiał w Arumie publicznie, by nie wywołać popłochu; zresztą ludzie sami z obawy przed Faryzeuszami nie zgłaszali się za dnia. Za to spędził Jezus dwie noce na uzdrawianiu. Był to wzruszający widok, gdy nocą przy świetle księżyca, szedł Jezus w towarzystwie kilku uczniów przez ulice, pukał do niskich drzwiczek, które czekający nań ludzie z pokorą otwierali, jak wchodził na podwórze i uzdrawiał zebranych tam chorych. Byli to pobożni ludzie, wierzący w Niego, którzy za pośrednictwem uczniów wzywali Jego pomocy. Wszystko to mogło się odbyć bez zwrócenia uwagi, gdyż ulice miasta były o tym czasie zupełnie puste, a okna domów wychodziły wszędzie od tyłu na podwórza i ogródki, od ulicy zaś wznosił się tylko nagi mur, a w nim małe drzwiczki. Zresztą wszędzie już Jezusa oczekiwano. Przypominam sobie, że w jednym miejscu wyniosły dwie dziewczynki na podwórze niewiastę całkiem owiniętą, cierpiącą na krwotok. W tych nocnych wędrówkach nie zatrzymywał się Jezus długo przy chorych. Zwykle, by wzbudzić w nich wiarę, stawiał im pytania, czy wierzą, że Bóg może ich uzdrowić i że do tego dał Jednemu władzę na ziemi. Już teraz nie potrafię tego dobrze powtórzyć. Owej niewieście np. cierpiącej na krwotok kazał po tym zapytaniu ucałować pas, którym był opasany, i wyrzekł kilka słów, tak mniej więcej brzmiących: „Uzdrawiam cię przez tajemnicę (lecz zdaje mi się, iż

 

409

 

to także znaczyło: uzdrawiam cię w intencji), w której nosi się ten pas od początku do końca.” Innym chorym wkładał końce pasa na głowę. Pas ten była to długa, szeroka taśma, jakoby ręcznik; noszono go złożony raz szeroko, raz wąsko, końce opatrzone frędzlami, zwieszały się to krócej, to dłużej. Część doliny około Arumy się rozciągającej, która po wschodniej stronie Arumy zwraca się od wschodu na zachód ku Sychar, a potem wprost na północ sięga aż poza górę, położoną na północny wschód od Sichem, jest lesista. Część zaś lasu, położona na wschód od tej góry, leżącej w środku równiny Sychar, nazywała się gajem Mambre. Tutaj rozbił Abraham po raz pierwszy swe namioty, tu objawił się mu Bóg i dał mu obietnicę licznego potomstwa. Stało tu wielkie drzewo, nie tak chropowate jak dąb, wydające w jednym czasie kwiaty i owoce; z owoców tych robiono gałki do kijów pielgrzymich. Przy tym to drzewie objawił się Pan Bóg. Z Sychar prowadzi tędy droga lewym bokiem lasu i biegnie dalej w koło Garizim. Od strony północnej lasu leżało w dolinie miasto, zbudowane na pamiątkę pobytu Abrahama, po którym jeszcze dzisiaj muszą być ślady. Jest to TenatSilo, położone na północ od Arumy o trzy godziny drogi, zaś o dwie godziny na północny zachód od Fazael.

 

Jezus opuszcza Arumę i udaje się do Tenat Silo i Aser Michmetat

 

Raz jeszcze zgromił Jezus ostro Faryzeuszów, iż stracili ducha swej religii i że przywiązują wagę tylko do doczesnych form i zwyczajów, które w końcu diabeł wypełniał, jak to mogli widzieć u pogan; poczym opuścił Arumę i udał się do miasta TenatSilo. Przed miastem stała jedna z gospód, założonych przez Łazarza. Przybywszy tu, poszedł Jezus zaraz w pole i nauczał robotników, mężczyzn i niewiasty, zajętych składaniem stert zboża: mówił im w przypowieściach o uprawie roli i o różnych królestwach ziemskich. Ludzie ci byli niewolnikami i należeli do sekty samarytańskiej. Pod wieczór nauczał Jezus także w synagodze. Ponieważ to był czas nowiu, więc przed synagogą i innymi publicznymi budynkami wisiały wieńce z plonów. Przed synagogą uzdrowił Jezus zebranych tam bardzo wielu chorych, szczególnie kulawych, cierpiących na podagrę, opętanych, i mających krwotok. Błogosławił wiele chorych, a także i zdrowych dzieci. Wielu cierpiało ból w rękach i w boku, której to choroby nabawiali się po największej części przy uprawie pola i przez to, iż kładli się, spoceni przy pracy, tak w nocy jak we dnie na wilgotnej ziemi. Widziałam to także na polach przed Genabris i Galilei. Następnego dnia poszedł Jezus na pole, gdzie się odbywało żniwo, i uzdrowił tam także wielu chorych. Ludzie z miasta wynieśli w koszach obiad, a spożyto go w stojącej tam jeszcze kuczce. — Potem miał Jezus naukę, w której powstawał przeciw niepotrzebnemu i zbytniemu troszczeniu się o żywot doczesny. Jako przykład przytoczył lilię, która nie przędzie a jednak piękniej jest ubrana, niż Salomon w swojej chwale, a nadto przytoczył wiele innych pięknych przykładów, wziętych z życia różnorakich zwierząt i przedmiotów z otoczenia. Uczył także, iż nie powinni znieważać szabatu i świąt przez pracę jedynie dla zysku. Uczynki miłosierdzia, niesienie pomocy ludziom i zwierzętom są im dozwolone, ale żniwo, plony, winni zostawić opiece Bożej i nie oddawać się pracy w dzień szabatu, jak to czynią, skoro tylko zagraża najmniejsza niepogoda. Mówił o tym bardzo pięknie i obszernie, a nauka ta była całkiem podobna do Kazania na górze, albowiem zachodziły i tu nieraz słowa „błogosławieni są ci, błogosławieni są owi.” Mieszkańcy tutejsi potrzebowali bardzo takiej nauki; byli bowiem niezmiernie chciwi i szukali jak największego zysku w uprawie roli, handlu, z czego też się utrzymywali, przeciążając przy tym bardzo swą służbę. Mając polecone

 

410

 

pobieranie dziesięciny z całej okolicy, zatrzymywali ją często długo u siebie i dawali na lichwę. Prowadzili także korzystny handel płodami roli. Starcy obnosili po okolicy wyroby z drzewa, do których materiału dostarczał w pobliżu będący las; szczególnie wyciosywali w wielkiej ilości drewniane obcasy pod sandały. Naokoło miasta było bardzo wiele figowych sadów. Faryzeuszów tu nie było. Mieszkańcy byli nieco nieokrzesani i bardzo dumni ze swego pochodzenia od Abrahama. Nie było jednakowoż z czego, gdyż synowie, których Abraham tu osiedlił, wnet się wynarodowili, pomieszali się z Sichemitami, a gdy Jakub powtórnie przybył do kraju, zaniedbali już nawet obrzezania. Jakób zamierzał także osiąść na tych polach, ale przeszkodziło mu w tym uprowadzenie Diny. Znał on dzieci Abrahamowe, które tu mieszkały, i posyłał im podarki. Dina przechadzała się przy studni w Salem, a następnie zaprosili ją w tę okolicę ludzie, którzy otrzymali podarunki. Miała ze sobą służebnice, a z ciekawości chodziła samotnie naokoło po okolicy; wtem ujrzał ją Sichemita i uwiódł. Nie potrzeba się dziwić tej wielkiej ilości chorych, którzy wszędzie zbierają się przy Jezusie; zaledwie bowiem dowiedzą się gdzie Jezus na jakim miejscu przebywa, natychmiast znoszą chorych z całej okolicy, ze wszystkich chat i wsi. W Tenat mieszkali Samarytanie i Żydzi, oddzieleni od siebie, Żydzi jednak przeważali ich liczbą. Jezus nauczał także Samarytan, stał jednak przy tym na terytorium żydowskim, a Samarytanie na ostatniej kończynie swej dzielnicy u wylotu pewnej ulicy. Samarytan leczył Jezus także. Tutejsi Żydzi nie byli tak wrogo usposobieni dla nich, ponieważ w ogóle i w innych rzeczach są mniej gorliwsi, nawet w zachowywaniu szabatu. Jezus uzdrawiał tutaj w różnoraki sposób. Jednych z daleka spojrzeniem i słowem, drugich dotknięciem, innych wkładaniem rąk, innych tchnieniem, to znowu błogosławił, innym wreszcie pomazywał oczy śliną. Niektórzy dotykali się Go i przez to byli uzdrowieni, innym rozkazywał wyzdrowieć, wcale się do nich nie zwracając. Szczególnie w ostatnich czasach czynił wszystko o wiele prędzej, aniżeli w początkach. Mniemałam z początku, iż Jezus dlatego leczył w różny sposób różne rodzaje chorób, by pokazać, iż moc Jego nie tylko do jednego rodzaju jest przywiązana, lecz że ją ma na wszystkie rodzaje; Jezus jednakowoż Sam raz mówi w Ewangelii, iż jeden rodzaj diabłów inaczej się wypędza, niż drugi. Uzdrawiał niezawodnie każdego stosownie do rodzaju jego choroby, jego wiary i natury, podobnie jak jeszcze i teraz każdego grzesznika inaczej chłoszcze, inaczej nawraca. Nie psuł przez to porządku natury, lecz tylko rozszerzał niejako jej zakres. Nie rozcinał żadnego węzła, lecz tylko rozwiązywał go, a mógł wszystkie rozwiązać, bo miał do tego wszelką władzę; tylko iż stał się Bogiem-Człowiekiem, postępował przy leczeniu wedle form ludzkich i uświęcając je. Jeszcze przedtem miałam objawienie, iż dlatego uzdrawiał pod tak różnymi obrazami, by nauczyć uczniów formy dla każdej czynności. Wskazują na to rozmaite formy kościelnego błogosławieństwa, poświęceń i Sakramentów. Około południa poszedł Jezus dalej, a towarzyszyło Mu wielu ludzi z miasta. Szedł na dosyć szerokiej drodze, na północny wschód, która prowadzi do Scytopolis, mając Doch po prawej a Tebez po lewej stronie na wschodniej kończynie góry, gdzie leży Samaria. Droga wiodła w dolinę ku Jordanowi, skąd płynie źródło do Jordanu. Tutaj wybiegł naprzeciw Niego tłum ludzi, chciwych nauki, składający się przeważnie z robotników samarytańskich, oczekujących Jego przybycia. Na lewo na wzgórzu leżała mała miejscowość, składająca się z długiego szeregu domów, zwana Aser Michmetat, gdzie się Jezus pod wieczór zatrzymał. Abelmehola jest stąd oddalona około siedem godzin drogi. Miejscowość ta leży przy drodze, którą przechodziła Maryja i niewiasty, gdy idąc do Judei, nie chciały przechodzić przez wzgórza przy Samarii, również w czasie ucieczki do Egiptu

 

411

 

podróżowała tędy Najświętsza Panna z Józefem. Tego wieczora udał się jeszcze Jezus do studni Abrahamowej i do miejsca zabawy przed AserMichmetat i uleczył tu wielu chorych, a między innymi dwóch Samarytan, w to miejsce przyniesionych. Mieszkańcy przyjęli Go nadzwyczaj uprzejmie, byli bardzo dobrzy i każdy z chęcią byłby Go u siebie ugościł. Jezus jednak stanął gościną, u jednej patriarchalnie żyjącej rodziny, której głową był Obed, i przyjęto Go wraz z uczniami bardzo życzliwie. Droga z TenatSilo w tę okolicę jest o wiele lepsza i szersza niż ta, która prowadzi przez Akrabis do Jerycha, a która jest niezwykle wąska, kamienista i skalista, tak, iż zwierzęta juczne z trudnością nią przechodzą. Było to pod drzewem przy studni Abrahamowej, gdzie za czasów Sędziów prowadziła swój zawód czarnoksięski fałszywa prorokini i udzielała rad, które zawsze na złe wychodziły. Odprawiała ona podczas nocy rozmaite gusła z pochodniami, przy czym wywoływała dziwne zwierzęta i postacie. Madianici przybili ją w Azo do deski. Pod tym samym drzewem zagrzebał Jakób zagrabione bożki Sychemitów. Podczas ucieczki do Egiptu ukrywał się tu także przez jedną dobę w pobliżu tego drzewa Józef z Najświętszą Panną i Jezusem. Prześladowanie Heroda było w ogólności znanym, dlatego też było bardzo niebezpiecznym tędy podróżować. Zdaje mi się także, iż w czasie podróży do Betlejem, podczas której Maryi było zimno, przy tym właśnie drzewie zrobiło się Jej ciepło. Aser Michmetat jest położone w poprzek na grzbiecie górskim, ciągnącym się do doliny Jordanu; południowa część należy do Efraim, północna zaś do Manassesa. Po stronie Efraim leży Michmetat, po stronie Manasses Azer, a obydwa tworzą jedno miasto AserMichmetat; granica przechodzi środkiem. Synagoga znajduje się w Aser z tamtej strony, a mieszkańcy różnią się nieco obyczajami. Michmetat, miejscowość od Efraim, rozciąga się ku górze szeregiem zabudowań, w dolinie zaś jest rzeczka; przy niej nauczał Jezus Samarytan, którzy tutaj wyszli naprzeciw Niego. Nieco wyżej przed miastem znajduje się piękna studnia, a naokoło niej ogrody do zabaw i kąpieli. Źródło, do którego schodzi się po schodkach, jest ujęte w obmurowaną cysternę, a w środku niej stoi na tarasie drzewo. Z tego zbiornika można napełnić wiele cystern, służących do kąpieli, a znajdujących się tu w około. Jezus uleczył tutaj dwie Samarytanki. Dom Obeda stał przed Michmetat, tworząc jakoby wielką posiadłość ziemską, on zaś sam był niejako naczelnikiem osady. Ludzie tutejsi byli po największej części z sobą spowinowaceni, i wiele rodzin było dziećmi Obeda, lub dziećmi jego przodków. On był najstarszym i przełożonym, załatwiał ich interesy, kierował ich uprawą roli i hodowlą trzód. Żona jego, dość jeszcze żwawa kobieta, gospodarzyła wraz z innymi niewiastami, należącymi do rodziny, w odosobnionej części domu. Miała ona rodzaj domu dla dzieci i uczyła młode dziewczęta innych rodzin różnorakich robót ręcznych. Sprężyną działania w całym domu była miłość wzajemna, wspieranie się nawzajem radą i czynem. Obed miał osiemnaścioro dzieci, z których jeszcze kilkoro nie było zamężnych. Dwie jego córki wyszły za mąż do Aser, w dzielnicy należącej do Manasses; on jednak nie bardzo był z tego zadowolonym, jak to poznałam z jego rozmowy z Jezusem, gdyż tamtejsi ludzie nie byli tak dobrzy i całkiem innego pokroju. Rano nauczał Jezus przy studni. Przeszło czterysta ludzi zebrało się tu na murawie u wzgórza, mającego kształt schodów. Jezus nauczał dobitnie o przyjściu królestwa, o Swoim posłannictwie, o pokucie i chrzcie. Kilku nawet przygotował do chrztu, między nimi dzieci Obeda. Następnie udał się z Obedem w pole do pojedynczych mieszkań, uczył i pocieszał parobków i starców, którzy musieli strzec domu, podczas gdy inni poszli do Niego na naukę. Obed rozmawiał

 

412

 

z Jezusem wiele o Abrahamie i Jakóbie, którzy zamieszkiwali tę okolicę, i o losach Diny. Mieszkańcy Michmetat uważali się za potomków Judy. Holofernes, medyjski awanturnik, zniszczył w czasie napadu całkiem tę miejscowość; potem przesiedlili się przodkowie obecnych mieszkańców z Judy tu dotąd z nieugiętym zamiarem wytrwania gorliwie przy starych obyczajach. Dotrzymali słowa aż do tego czasu. Obed zachowywał w zupełności stare obyczaje pobożnych Hebrajczyków, a szczególnie miał we czci Joba. Wyposażał hojnie swoich synów i córki i przy każdym takim wyposażeniu składał znaczne ofiary na ubogich i świątynie. Jezus błogosławił wiele dzieci, które Mu matki zewsząd przynosiły. Po południu odbyła się wielka uczta przy stołach, zastawionych naokoło domu Obeda i w podwórzu w kuczkach, jeszcze wszędzie stojących. Brali w niej udział prawie wszyscy mieszkańcy Michmetat, a szczególnie wszyscy ubodzy z okolicy. Jezus obchodził wszystkie stoły, błogosławił i nauczał i rozdzielał uprzejmie potrawy, opowiadając przy tym przypowieści. Niewiasty siedziały w odosobnionej altanie. Następnie udał się Jezus jeszcze do kilku domów, w których byli chorzy, i uleczył ich, poczym pobłogosławił jeszcze kilkoro dzieci, które matki poustawiały przed Nim w rzędach. W ogóle było tutaj bardzo wiele dzieci, a większa ich część zbierała się na naukę do żony Obeda. Obed miał małego synka, około siedem lat liczącego, i z tym Jezus często rozmawiał. Chłopczyk ten mieszkał ze swoim starszym bratem w szałasie na polu, a był bardzo pobożnym i często klęczał w nocy na polu na modlitwie. Starszy brat nie był wcale z tego zadowolonym, z czego się Obed smucił. Teraz oddano tę sprawę Jezusowi do rozsądzenia. Po śmierci Jezusa przeszedł on chłopczyk w poczet Jego uczniów. Michmetat było w wojnie machabejskiej Żydom w niejednym pomocne i pozostawało im bardzo wiernym. Sam Judasz Machabeusz zatrzymywał się tu kilka razy. Obed brał sobie we wszystkim Joba za wzór; za przykładem Joba prowadził z całym swym domem takież samo staropatriarchalne życie. Stąd wybrał się Jezus do drugiej dzielnicy, położonej w pokoleniu Manasses; tu zastał przy synagodze wielu nieprzyjaznych Mu Faryzeuszów i innych zarozumiałych mieszkańców. Byli oni w porozumieniu z urzędnikami, którzy zbierali podatki i cła dla Rzymian, brali od nich te pieniądze i ciągnęli z tego lichwę. Jezus nauczał tutaj i uzdrawiał chorych, nie zważając na to. Faryzeusze i dumni mieszkańcy zachowywali się ozięble i źli byli na Niego. Złość ich zaś pochodziła stąd, iż Jezus wprzód wstąpił do Michmetat, przenosząc nad nich tych prostodusznych wieśniaków. Nie lubili Go, a jednak domagała się tego ich ambicja, aby taki uczony raczej do nich wpierw wstąpił, a nie zatrzymywał się najpierw u ich prostackich sąsiadów, na których oni z góry patrzeli. Z Aser powrócił Jezus w towarzystwie wielu ludzi do studni przed Michmetat i przygotowywał tutaj do chrztu. Wielu wyznawało swoje grzechy w ogólności, wielu zaś przystępowało pojedynczo do Jezusa, wyznawając szczegółowo swoje grzechy, żądali pokuty i przebaczenia. Saturnin i Judas Barsabas chrzcili, inni uczniowie wkładali ręce. Chrzest odbywał się w wielkiej cysternie kąpielowej. Po chrzcie udał się Jezus na szabat do Aser i wykładał z I. Mojżesza 18, 23 itd. o zniszczeniu Sodomy i Gomory i o cudach Elizeusza, a potem wypowiedział ostre kazanie, nawołując do pokuty. Faryzeusze wcale nie byli z Niego zadowoleni, tym bardziej, że Jezus powstawał wprost na nich, mówiąc, iż gardzą celnikami, a sami trudnią się lichwą, tylko skryciej i obłudniej. Jeszcze raz nauczał Jezus w Aser w synagodze o Abrahamie i Elizeuszu, a przy tym uleczył także wielu chorych, opętanych od czarta i melancholików. Po południu odbyła się uczta w gospodzie. Faryzeusze wprawdzie sami na nią gości zaprosili, lecz Jezus ze Swej strony zwołał ubogich i ludzi z Michmetat na tę ucztę, i kazał uczniom wszystko zapłacić. Przy stole sprzeciwiali mu się bardzo

 

413

 

Faryzeusze, przy czym Jezus opowiedział przypowieść o niesprawiedliwym dłużniku, który chciał, aby mu jego długi darowano, a innych gniótł, i z tego dał im przytyk, iż z ubogich wyciskają podatki i pieniądze chowają, a Rzymian okłamują, że nie mają z czego zapłacić; dalej, że nakładają wyższe podatki, a Rzymianom dają tylko trzecią część. Faryzeusze chcieli się bronić, lecz Jezus rzekł im: „Oddajcie, co jest cesarskiego, cesarzowi, a co Boskiego, Bogu!” W końcu na dobre się rozgniewali, a nie mogąc się bronić, pytali się: „Co Jego to może obchodzić?” Przy zapadającym święcie pamiątkowym z powodu wykłucia oczu Sedekiaszowi przez Nabuchodonozora nauczał Jezus w okolicy pasterzy, a potem przy studni Abrahamowej. Mówił o królestwie Bożym, jak ono się zwróci od Żydów do pogan, i że poganie będą mieli pierwszeństwo. Obed zwrócił Jezusowi potem delikatnie uwagę, iż takie słowa mogą łatwo pogan wzbić w dumę. Jezus wyjaśnił mu całkiem uprzejmie, że tak nie jest i że oni właśnie dla pokory osiągną pierwszeństwo. Nawzajem zaś ostrzegał Obeda i jego rodzinę, by się strzegli przed panującym u nich uczuciem pewnego rodzaju sprawiedliwości i zadowolenia z siebie, do czego mieli pewną skłonność. Oddzielili się poniekąd i czuli zadowolonymi i szczęśliwymi z tego życia porządkowego i umiarkowanego i z tegoż owoców, a to może bardzo łatwo wzbić ich w dumę. Jako przykład przytoczył, im przypowieść o najemnikach. Miał także naukę dla niewiast w odosobnionym ogrodzie do zabaw, gdzie była piękna altana, i wykładał przypowieść o pannach mądrych i głupich. Jezus stał w środku, niewiasty zaś w koło na tarasie, jedne wyżej od drugich, przeważnie wsparte na jednym kolanie, drugie mając postawione, i na nim opierały się rękoma. Wszystkie niewiasty posługiwały się w takich razach długimi, zakrywającymi je jak płaszcz zasłonami; bogatsze z nich miały zasłony lepsze, przezroczyste, ubogie zaś szerokie, grube chustki. Początkowo były zasłonięte, podczas nauki zaś odsłaniały zasłony jak najwygodniej. Ochrzczono tu około 30 mężczyzn, przeważnie z daleka pochodzących parobków i ludzi, którzy dopiero po uwięzieniu Jana tu przybyli. W wędrówkach Swych szedł Jezus wraz z ludźmi do winnic, które tu po raz drugi plon wydawały. Z Michmetat poszedł Jezus z pięciu uczniami, dwóch bowiem uczniów Janowych odeszło stąd do Macherus, znowu w dolinę, w miejsce, skąd przedtem przybył. Rzeczka w dolinie płynąca na południe od Aser Michmetat, ma swoje główne źródło w studni, gdzie Jezus kazał był chrzcić. — Szedł On ku zachodowi, prawie trzy godziny w dolinie wzdłuż południowego podnóża gór, gdzie leżą Tebez i Samaria. — Po drodze nauczał tu i ówdzie pasterzy, a około południa przybył do posiadłości, która stanowiła szczególny spadek Józefa, syna Jakubowego. Posiadłość ta jest położona w dolinie na południe od Samarii i rozciąga się na pół godziny wszerz a na godzinę wzdłuż ze wschodu na zachód. W dolinie płynie strumyk ku zachodowi. Z winnic, należących do posiadłości, a położonych na wzgórzu, widać ku południowi Sichem, oddalono stąd na kilka godzin drogi na południe. Wszystkiego jest tu pod dostatkiem: wino, pastwiska, zboże, owoce i woda, jako też dobre zabudowania. Obecnie należy ta posiadłość do Heroda, a gospodaruje na niej dzierżawca.— Jest to ten sam dom, gdzie Najświętsza Panna z innymi niewiastami oczekiwała na Jezusa, gdy bawił w Sichem, i gdzie uzdrowił chłopca. — Jezus nauczał wobec licznie zebranego ludu i spożył tam obiad. Główne owo dziedzictwo Józefa nie było to pole przy Sichem, które kupił Jakub od Hemora, lecz oddzielny szmat ziemi, dokąd między innymi wdarli się Amoryci. Odsprzedano mu go, a Jakub musiał uwolnić go od Amorytów, których niechętnie widział w pobliżu, ażeby się lud jego z nimi nie pomieszał. Odbyło się to w pokoju przez pewien rodzaj pojedynku lub zakładu. Kto drugiemu wytrącił miecz lub

 

414

 

przełamał tarczę, wygrał kraj a drugi musiał ustąpić. Strzelano także z łuku do mety. Jakub i przywódca Amorytów stanęli naprzeciw siebie, każdy przed tłumem swoich rodaków. Jakub pokonał przeciwnika i ten musiał ustąpić. Po zapasach zawarli przymierze. Odbyło się to wnet po zakupieniu pola. Jakub mieszkał blisko jedenaście lat około Sichem. Stąd udał się Jezus znowu na północny wschód w górę do Meroz, miasta położonego na południowej stronie góry, na której północnej stronie leży Atarot. Meroz leży wyżej niż Samaria, z północnej strony ponad Tebez, również wyżej niż zwrócone ku wschodowi Aser Michmetat.

 

Jezus naucza w Meroz; przyjmuje Judasza Iskariota w poczet uczniów. Pochodzenie i charakter Judasza Iskariota

 

W Meroz nie był Jezus jeszcze nigdy. Miejscowość ta otoczona była wkoło rowem, w którym zbierało się czasem trochę górskiej wody. Mieszkańcy mieli u Izraelitów złą sławę, dla swej wiarołomności. Niegdyś osiedlili się tu potomkowie Asera i Gada, synów Jakóba i Zolfy, a niektórzy z nich pobrali za żony poganki z Sychem. Inne pokolenia nie chciały mieć styczności z potomkami tych a mieszanych małżeństw i jak wyżej wspomniano, pogardzano nimi dla ich niewierności i zdradliwego charakteru. Tak więc było Meroz w zupełnym odosobnieniu skutkiem czego mieszkańcy tutejsi nie mieli udziału we wielu dobrych, pożytecznych rzeczach, ale też mi uchronili się od wielu złych wpływów, którym podlegały inne pokolenia. Żyli tu zaniedbani i jakby zapomniani Trudnili się głównie garbowaniem i wyprawianiem skór, sporządzali z nich futra i suknie, wyrabiali skórzane podeszwy, rzemienie, pasy, tarcze i kaftany żołnierskie. Skóry zwozili z całej okolicy na osłach i wyprawiali je zwykle w cysternie, mającej dopływ ze studni miejskiej. Ponieważ jednak nie było tu do zbytku wody, bo otrzymywano ją z wodociągu, garbowali więc nieraz skóry obok Iskariot. Była to bagnista miejscowość, oddalona od Meroz na wschód o kilka godzin drogi, na północ zaś od Aser Michmetat Kilka tylko domów stało w tym pustym zakątku; stąd aż do doliny Jordanu prowadził jar, w którym biło obfite źródło. Tu wyprawiali skóry mieszkańcy z Meroz. Przez jakiś czas mieszkał tu Judasz z rodzicami i od tej miejscowości został też nazwany Iskariot. Ubodzy mieszkańcy Meroz uwiadomieni o przybyciu Jezusa, przyjęli Go już przed ową miejscowością z wielką radością. Wyszli oni naprzeciw Niemu, niosąc Mu w darze suknie i sandały, i ofiarowali się oczyścić i wytrzepać Jego suknie. Jezus jednak, podziękowawszy im za to, wszedł z uczniami do miasta, gdzie umyto Mu nogi i podano przekąskę. Faryzeusze wyszli także naprzeciw Niego. Tego samego wieczora nauczał Jezus w synagodze wobec licznie zgromadzonego ludu o leniwym słudze, który zagrzebał w ziemię talent. Z tego wysnuł porównanie dla tutejszych mieszkańców, mówiąc, że oni także, jako synowie służebnic, otrzymali tylko jeden talent i tym powinni byli się dorabiać, a oni zakopali go w ziemię; niech więc spieszą się teraz, by jeszcze co zyskać, bo Pan już się zbliża. Wyrzucał im także ich brak miłości i życzliwości dla sąsiadów i nienawiść względem Samarytan. Faryzeusze nie bardzo byli z Jezusa zadowoleni; za to tym bardziej cieszył się lud z Jego przybycia, któremu sprzykrzył się już ucisk ze strony Faryzeuszów, tym więcej, że znikąd nie mieli obrony przeciw nim, ponieważ miejscowość ta była całkiem opuszczona i odosobniona. Po nauce udał się Jezus z uczniami do gospody, stojącej przed wschodnią bramą miasta, którą Łazarz, mający w pobliżu swą posiadłość, umyślnie tu zbudował dla

 

415

 

Niego i dla uczniów. Zjawili się tu Bartłomiej, Szymon Zelotes, Judas Tadeusz i Filip, którzy już przedtem porozumiewali się z uczniami. Przyjęci uprzejmie przez Jezusa, zasiedli z Nim do wieczerzy i pozostali tu na noc. Bartłomieja widział Jezus już nieraz, mówił nawet o nim z uczniami i wzbudził w jego sercu pragnienie zostania uczniem Jego. Szymon i Tadeusz byli jego braćmi stryjecznymi; Filip był również jego krewnym, który zarówno jak Tadeusz już przedtem wliczony był w poczet uczniów. Będąc w Kafarnaum wyszedł Jezus raz nad jezioro gdzie Piotr łowił ryby, i mówił z nim wtedy o rychłym powołaniu uczniów, a Piotr prosił Jezusa, by jego jako niezdatnego pozostawił w domu. Wtedy to już wymieniał Jezus tych wszystkich, jako powołanych. Powyższe słowa Piotra przytoczone są później w Ewangelii. Wraz z tymi czterema przybył do Meroz także Judasz Iskariot; nie poszedł jednak zaraz do Jezusa, lecz zatrzymał się na noc w pewnym domu gdzie zwykle zachodził w gościnę. Bartłomiej i Szymon wspominali Jezusowi o Judaszu; mówili, że poznali go, jako człowieka światłego, zręcznego, usłużnego, który pragnąłby bardzo zostać uczniem Jezusowym. Jezus westchnął, słysząc to, i zasmucił się; na pytania ich, co za przyczyna tego, rzekł: „Nie czas teraz o tym mówić, lecz pomyśleć nad tym należy.” — Podczas wieczerzy nauczał Jezus obecnych, poczym wszyscy udali się na spoczynek. Nowi ci uczniowie przybyli z Kafarnaum, gdzie zebrali się u Piotra i Andrzeja. Przynieśli stamtąd różne zlecenia, a zarazem trochę pieniędzy dla Jezusa na wydatki w podróży i jałmużny, zebranych przez niewiasty. Po drodze, w Naim przyłączył się do nich Judasz i przyprowadził ich tutaj. W tym czasie znał już Judasz wszystkich uczniów. Niedawno temu był na Cyprze. Tu opowiadał często o Jezusie, o cudach przez Niego zdziałanych, o zdaniach co do osoby Jego, jak jedni uważali Go za syna Dawida, inni za Chrystusa, przeważna zaś część za największego ze wszystkich proroka. Mowy te rozciekawiły jeszcze więcej tamtejszych pogan i żydów, którzy i tak wiele nadzwyczajnych rzeczy słyszeli o Jezusie podczas Jego pobytu w Tyrze i Sydonie. Na Cyprze mieszkał pan owego sługi, który już raz był u Jezusa w Ofra; poruszony opowiadaniami Judasza, wysłał powtórnie tego sługę do Jezusa i z nim to Judasz stąd odjechał. Po drodze był jeszcze w Ornitopolis, gdzie mieszkali rodzice Saturnina, przeniósłszy się tu z Grecji. Po drodze dowiedział się Judasz, że Jezus ma przybyć w okolice Meroz, gdzie go (Judasza) powszechnie znano; wstąpił więc w Daberet do Bartłomieja, znanego mu już, i nakłonił go, by poszedł z nim razem do Meroz i przedstawił go Jezusowi. Bartłomiej zgodził się na to chętnie, nie poszedł jednak razem z Judaszem, tylko udał się najpierw z Judą Tadeuszem do uczniów, bawiących w Kafarnaum, i stąd poszedł z Tadeuszem i Filipem do Tyberiady, do której zabrali z sobą Szymona Zelota, a w Naim spotkali się z Judaszem, który już naprzeciw nich wyruszył. Tu prosił ich Judasz jeszcze raz, by postarali się u Jezusa o przyjęcie go na ucznia. Nie sprzeciwiali się temu uczniowie, bo podobała im się jego zręczność, usłużność i ujmujące obejście. Judasz Iskariot mógł liczyć wtenczas około 25 lat; był średniego wzrostu i nie brzydki. Włosy miał całkiem czarną, brodę nieco rudawą, odzienie czyste i wyglądał w nim porządniej niż pospolici Żydzi. Był rozmowny, usłużny i chętnie zwracał na siebie uwagę; mówił zwykle, jakby dobrze oznajmiony, o wielkich i świętych mężach i wszędzie wodził rej, gdzie go bliżej nie znano. Trafiło się jednak, że ktoś znający rzecz lepiej, wykazał mu nieprawdę, wtedy cofał się zawstydzony. Był chciwym zaszczytów, dostojeństw i bogactwa. Puszczał się zawsze na los szczęścia, tęsknił za sławą, urzędami, zaszczytami, majątkiem, nie zdając sobie jednak jasno z tego sprawy. Przyjście Jezusa tknęło

 

416

 

go pomyślną otuchą. Widział, że o uczniów bardzo dbano, że zamożny Łazarz jest Jezusa stronnikiem; wierzono też powszechnie, że Jezus zbuduje nowe królestwo, wszędzie mówiono o królu, o Mesjaszu, o proroku z Nazaretu. Wszystkich usta chwaliły mądrość i cuda Jezusa, Judasz uczuł więc wielką chętkę zostania uczniem Jego, by kiedyś wziąć udział w Jego chwale, którą uważał za światową. Już od dawna zbierał wszędzie wiadomości o Jezusie i na odwrót udzielał wszystkim nowinek o Nim. Z czasem zapoznał się z wielu uczniami, a teraz starał się zbliżyć do samego Jezusa. Powodowało go do tego i to, że nie miał żadnego określonego zajęcia, a był niby na pół uczonym. Trudnił się był rachunkowością i handlem, rozproszywszy już prawie majątek, otrzymany po swym właściwym ojcu. W ostatnich, czasach zajęty był różnymi zleceniami, interesami i pośrednictwami dla ludzi potrzebujących go, a miał w tym niezwykłą gorliwość i zręczność. Brat zmarłego ojca jego nazywał się Symeon, a żył jako rolnik w Iskariot, miejscowości wyżej wspomnianej, składającej się z mniej więcej dwudziestu domostw, położonej nieopodal od Meroz na wschód i do tegoż miasta należącej. Tu mieszkali przez jakiś czas jego rodzice, a i on sam po ich śmierci często tu bawił, i stąd też miał przydomek Iskariot. Rodzice jego prowadzili koczowniczy, włóczęgowski sposób życia; matka bowiem była tancerką i śpiewaczką. Pochodziła z rodu Jeftego, a właściwie z rodu żony jego, z kraju Tob. Była także trochę poetką, układała pieśni i przysłowia, i śpiewała je przy grze na harfie. Zarabiała także, ucząc tańca młode dziewczęta, lub sprzedając różne stroiki niewieście, które rozwoziła ze sobą z jednego miejsca na drugie. Mąż jej, rodem żyd, nie żył z nią, lecz mieszkał w Pelli. Judasz był jej nieślubnym dziecięciem, a ojcem jego był pewien tysiącznik, mieszkający koło Damaszku. Wydawszy na świat Judasza podczas swych wędrówek w okolicy Askalonu, pozbyła się go w łatwy sposób; włożyła bowiem nowonarodzone dziecię w koszyk i puściła na wodę, a ta zaniosła je trafem w miejsce, gdzie je znalazło bogate bezdzietne małżeństwo. Ludzie ci wzięli dziecię do siebie i dali mu staranne wychowanie. Dorósłszy jednak, wszedł rychło na złą drogę, a popełniwszy jakieś oszustwo, musiał opuścić dom opiekunów i dziwnym zrządzeniem dostał się znowu do swej matki, której może nawet płacono za jego utrzymanie. Zdaje mi się, że mąż matki jego, dowiedziawszy się o Judasza pochodzeniu, przeklął go. Judasz posiadał jeszcze nieco majątku po swym prawdziwym ojcu, a że przy tym był i zręczny, obrotny, więc wiodło mu się nieźle. Po śmierci rodziców żył przeważnie w Iskariot u swego wuja, garbarza Symeona, i trudnił się handlem. Wtenczas nie był jeszcze skończonym złoczyńcą; był tylko pyskatym, chciwym zaszczytów i bogactw, bez najmniejszej stałości charakteru. Rozpuście nie oddawał się, bez religijnym też nie był, bo wszystkie przepisane zwyczaje ściśle wypełniał. W ogóle wyglądał na osobę, z której można zrobić zarówno najlepszego, jak też i najgorszego człowieka. Przy całej swej zręczności, uprzejmości i usłużności miał jednak w rysach twarzy jakiś ponury, smutny wyraz, świadczący o jego chciwości, żądzy i tajemnej zazdrości, jaką czuł ku wszystkim, bo nawet ludziom zacnym zazdrościł ich cnót. Nie był wprost brzydkim, miał w sobie coś przyjemnego, ujmującego, lecz zarazem wstrętnego i nikczemnego. Prawdziwy jego ojciec miał wiele dobrych przymiotów i z tego przeszło trochę i na Judasza. Gdy powrócił do swej matki, a ta skutkiem tego pokłóciła się z mężem, przeklęła go także, jak przedtem jej mąż. Oboje byli kuglarzami, uprawiającymi różne kunszty, i jużto opływali w dostatek, już też nie mieli najpotrzebniejszych nawet rzeczy. Początkowo uczniowie dosyć Judasza dla jego usłużności lubili (nieraz czyścił im nawet obuwie). Umiał zadziwiająco szybko biegać, to też z początku odbywał

 

417

 

nieraz wielkie podróże w sprawach gminy. Cudów nie czynił nigdy. Zawsze nurtowała w nim chciwość i zazdrość; pod koniec życia Jezusa miał już do syta tych ciągłych podróży, potrzeby posłuszeństwa i we wszystkim niezrozumiałej dla niego tajemniczości. W środku miasta Meroz jest studnia starannie urządzona, do której z pobliskiej góry, położonej na północ od miasta, dopływa wodociągiem woda. Wkoło studni jest pięć obejść, a w nich znajdują się zbiorniki, do których pompuje się woda ze studni. W ostatnim obejściu znajduje się kilka łazienek. Cała przestrzeń daje się zamykać. W te więc ganki poznoszono z miasta na łożach wielu ciężko chorych, uważanych za nieuleczalnych, w najdalszym zaś ganku umieszczono w domkach łazienkowych najbardziej chorych. W ogóle było tu w mieście bardzo wiele cierpiących na różne choroby, a pochodziło to zapewne z opuszczenia i pogardy, w jakiej żyli i braku pomocy skądkolwiek. Jest tu wielu chromych, chorych na wodną puchlinę i innych wszelkiego rodzaju chorych. Jezus udał się ku studni ze wszystkimi uczniami oprócz Judasza, którego Mu jeszcze nie przedstawiono; towarzyszyli też Jezusowi miejscowi Faryzeusze i kilku przejezdnych cudzoziemców. Faryzeusze stanęli tuż przy studni, skąd można było wszystko widzieć. Dziwiły ich cuda Jezusa, a po części i gniewały. Zestarzeli się bowiem i zasiedzieli, a opowiadania o Jezusie zbywali wzruszaniem ramion, chwianiem głowy, lub uśmiechem, gdyż nie dowierzali temu. Teraz jednak ogarniało ich zdumienie i złość, spodziewali się, że uzdrawiająca moc Jezusa rozwieje się w niwecz wobec tylu ciężko i nieuleczalnie chorych, a tymczasem widzieli, że chorzy ci, uzdrowieni przez Jezusa, brali łoża na plecy, i wielbiąc Imię Jego, szli do domów. Jezus, nie troszcząc się o Faryzeuszów, nauczał, upominał i pocieszał chorych. Całe miasto napełniło się radością, wszędzie rozbrzmiewały pochwały na cześć Jezusa. Uzdrawianie trwało od rana do południa. Wyszedłszy następnie z miasta wschodnią bramą, powrócił Jezus z uczniami do gospody. Po drodze krzyczeli za Nim na ulicach szalejący opętani, wypuszczeni z zamknięcia. Na rozkaz jednak Jezusa umilkli i zbliżyli się pokornie do Jego stóp. Jezus uzdrowił ich i nakazał im się oczyścić. Z gospody udał się z uczniami do domu trędowatych, stojącego w pewnej odległości od miasta. Wszedłszy tam, wywoływał ich po kolei i uzdrawiał przez dotknięcie się ich, nakazawszy im przy tym stawić się przed kapłanami do zwykłego oczyszczenia. Uczniów nie wziął ze Sobą do wnętrza domu, lecz wysłał ich na górę, gdzie po uzdrowieniu trędowatych chciał nauczać. W tej właśnie drodze przyłączył się do uczniów Judasz Iskariot. Gdy zaś i Jezus się z nimi spotkał, przedstawił Mu Bartłomiej i Szymon Zelotes Judasza tymi słowy: „Mistrzu, oto Judasz, o którym Ci mówiliśmy.” Jezus spojrzał na niego uprzejmie, lecz z nieopisanym smutkiem, a Judasz rzekł doń z ukłonem: „Mistrzu, proszę, pozwól mi być uczestnikiem Twej nauki.” Na co Jezus łagodnie a proroczo odrzekł mu tymi mniej więcej słowy: „Możesz nim być, jeśli nie zechcesz ustąpić miejsca swego komu innemu.” Przeczułam, że tymi słowami przepowiadał Jezus zaprzedanie Go przez Judasza, i następstwo Macieja na miejsce tegoż w gronie dwunastu Apostołów. Wprawdzie dało się to i inaczej wytłumaczyć, ale ja te słowa tak zrozumiałam. Wszyscy więc razem poszli na górę, gdzie Jezus zaczął nauczać. Na górze zgromadziły się tłumy ludu od Meroz, z Atarot, położonego na północnym stoku góry, i z całej okolicy; zjawili się też wszyscy okoliczni Faryzeusze. Zgromadzenie było tak liczne, gdyż Jezus kazał uczniom już na kilka dni przedtem zapowiedzieć, że będzie tu nauczał. Mówił teraz surowo o królestwie, o potrzebie pokuty, o zaniedbaniu tutejszego ludu, który powinien ocknąć się z lenistwa. Nie było tu żadnej katedry; nauka odbywała się na wzgórku, otoczonym wkoło

 

418

 

rowem i murem, na którym stali lub siedzieli słuchacze. Rozciąga się stąd w dal wspaniały widok. U stóp widać Samarię, Meroz, Tebez, Michmetat i całą okolicę; dalej zatrzymuje się oko na górze Garizim, gdzie widać wieże, pozostałe z jakiejś starej świątyni. Na południowy wschód sięga wzrok aż do morza Martwego, na wschód aż poza Jordan do Gilead. W bok od północy widać Tabor i całą przestrzeń w kierunku do Kafarnaum. Odchodząc wieczorem, przyrzekł Jezus, że na drugi dzień znowu będzie nauczał. Bardzo wielu słuchaczy pozostało tu na noc pod namiotami, bo za daleko było im iść do domu. Jezus zaś powrócił z uczniami do gospody przed Meroz, mówiąc po drodze wiele o korzystaniu z czasu, o oczekiwaniu i bliskości zbawienia, o potrzebie porzucenia mienia i pójścia za Nim, i o obowiązku wspierania potrzebujących. Jeszcze na górze kazał rozdzielić między ubogich pieniądze, przyniesione przez uczniów z Kafarnaum, czemu przypatrywał się Judasz z szczególną chciwością. Zasiadłszy z uczniami do wieczerzy, nauczał ich Jezus, a także jeszcze do późnej nocy po wieczerzy. Dziś siedział Judasz po raz pierwszy z Jezusem przy stole i przepędził z Nim noc pod jednym dachem.

 

Nauka na górze koło Meroz. Córki Laisy

 

Na drugi dzień poszedł Jezus znowu na górę i aż do południa miał długą naukę, coś na kształt kazania na górze. Zebrało się znowu mnóstwo ludzi. Podczas nauki rozdzielano żywność, chleb, miód i ryby, wyławiano w licznych stawach, potworzonych w okolicy przez potoki. Osobne zapasy przygotowali uczniowie na rozkaz Jezusa dla biednych. Jezus nauczał przy końcu powtórnie o tym, że oni, jako synowie służebnic, otrzymali od Boga jeden talent i zakopali go w ziemię; powstawał gwałtownie na Faryzeuszów, że uciskają lud i dozwalają mu brodzić w ciemnocie i grzechu. Między ludem byli także nawróceni Samarytanie, zatem znowu Jezus gromił Faryzeuszów, że nienawidzą tychże i że dotychczas jeszcze nie nawrócili ich do prawdziwej nauki. Faryzeusze rozzłoszczeni, zaczęli zatem dyskutować z Nim, zarzucając Mu głównie, że tak wiele wolności pozostawia uczniom, którzy ani nie zachowują ściśle postu, nie przestrzegają obmywań i oczyszczeń, nie obchodzą należycie szabatu, nie unikają celników i członków różnych sekt, i w ogóle nie żyją tak, jak zwykli żyć uczniowie proroków i prawodawców. Zarzuty odparł Jezus przykazaniem miłości bliźniego: Kochaj Boga nade wszystko, a bliźniego twego, jako siebie samego. To jest — mówił — pierwsze przykazanie. Przede wszystkim więc żądam, od uczniów, by się nauczyli je zachowywać, zamiast łudzić drugich zewnętrznym wypełnianiem prawa, przekraczając je wewnętrznie. Słowa te wyrzekł Jezus dosyć ogródkowo, tak, że nawet Filip i Tadeusz rzekli do Niego: „Mistrzu, ci ludzie nie zrozumieli Cię.” Jezus wyjaśnił je więc jeszcze raz dokładnie, bolejąc zarazem nad tym biednym, nieświadomym, a grzesznym narodem, któremu Faryzeusze przy całym zewnętrznym zachowaniu prawa dozwolili się tak zepsuć; wyraźnie też zapowiedział, że ci, którzy tak postępują, nie będą mieć udziału w Jego królestwie. Potem, zszedłszy z góry, udał się do gospody, oddalonej stąd o pół godziny drogi, i tak samo daleko od miasta. Wzdłuż drogi czekało na Niego mnóstwo chorych, leżących na noszach pod namiotami. Zgromadzili się tu z całej okolicy; wielu było między nimi takich, którzy spóźnili się przedtem, gdy Jezus uzdrawiał. Więc teraz uzdrowił Jezus wszystkich w różny sposób, pocieszając ich i dając zbawienne rady. Przy drodze znajdowała się także wdowa Lais, poganka z Naim; przybyła tu błagać Jezusa o pomoc dla swych córek, Sabii i Atalii, które, opętane w straszny

 

419

 

sposób przez diabła, musiały być trzymane pod kluczem w swych izdebkach. Wciąż były w stanie szału, miotały się na wszystkie strony, kąsały i biły wszystkich w koło siebie, tak, że nie można było zbliżyć się do nich. Czasem leżały na ziemi blade jak trupy, wijąc się od kurczów. Matka ich nie mogąc wziąć ich z sobą, przybyła tu z sługami i służebnicami i czekała niecierpliwie w pewnym oddaleniu, aż Jezus zbliży się do niej; czekała jednak długo daremnie, bo Jezus wciąż do kogo innego się zwracał. Wreszcie nie mogąc wstrzymać swej niecierpliwości, wołała, ilekroć Jezus się zbliżał: „Ach, Panie! zlituj się nade mną!” Jezus jednak zdawał się nie słyszeć tego. Niewiasty obok stojące poprawiały ją, mówiąc, że powinna wołać: „Zlituj się nad mymi córkami!” gdyż jej samej przecież nic nie brakuje. Poganka rzekła jednak: „One są moim ciałem, więc jeśli nade mną się zlituje, to zlituje się przez to i nad nimi.” Wołała zatem dalej jak poprzednio. Wreszcie rzekł Jezus do niej: „Słusznym jest, żebym podał chleb raczej moim domownikom, niż obcym.” Niewiasta zaś rzekła: „Masz słuszność, Panie, chętnie będę czekać, a nawet wrócę z niczym, jeśli nie zechcesz mi dopomóc, bo nie jestem godna Twej pomocy.” Gdy już wszystkich Jezus uzdrowił, a oni odeszli z łożami, śpiewając hymny na Jego cześć, zabierał się Jezus pozornie do odejścia, nie zwracając, uwagi na nieszczęśliwą niewiastę. Ta zaś zasmuciła się w sercu, myśląc: Ach, więc nie ma dla mnie pomocy? Nagle jednak zwrócił się Jezus ku niej i zapytał: „Czego żądasz ode mnie, niewiasto?” Wtedy zasłonięta, jak stała, rzuciła się przed Nim na ziemię, wołając: „Panie, ratuj mnie; obie moje córki w Naim dręczone są od diabła. Wiem, że możesz im pomóc, jeśli zechcesz, gdyż wszelka moc jest Ci dana.” Na to odrzekł jej Jezus: „Idź do domu! córki twoje idą już na twe spotkanie. Lecz nie zapomnij oczyścić się, gdyż za grzechy rodziców cierpią one dzieci.” Ostatnie słowa wymówił Jezus ciszej, wyłącznie do niej, na co niewiasta odrzekła: „Panie, już dawno opłakuję moją winę; co mam jeszcze czynić?” Wtedy polecił jej Jezus przede wszystkim oddać niesprawiedliwie zabrane mienie, a dalej umartwiać ciało, modlić się, pościć, dawać jałmużny i miłosierdzie mieć dla chorych. Z płaczem przyrzekła to niewiasta i radością przejęta, poszła do domu. Obie chore córki tej niewiasty były nieprawego łoża; miała trzech synów ślubnych, lecz ci mieszkali gdzie indziej. Z ich to majątku zatrzymała pewną część dla siebie. Miała także własny wielki majątek i żyła, jak wszyscy zamożni ludzie w dostatkach, chociaż szczerze żałowała za popełnioną winę. — Gdy szatan córki opętał, musiano zamknąć je w osobnych izdebkach. W tej właśnie chwili, gdy Jezus rozmawiał z ich matką, upadły obie nieprzytomne na ziemię, a szatan wyszedł z nich w postaci ciemnej pary. Przyszedłszy do siebie, uczuły w sobie zmianę, poznały, że są już uzdrowione, toteż płacząc, przywołały swoje dozorczynie, oznajmiając im o tym, co zaszło, dowiedziawszy się zaś, że matka udała się właśnie do proroka z Nazaretu, wyszły na jej spotkanie z licznym gronem znajomych. Może o milę za miastem Naim spotkały się z matką i opowiedziały jej co zaszło. Matka, choć przygotowana na to, z radością witała uzdrowione córki, a zarazem oznajmiła im, komu to mają do zawdzięczenia. Przejęte wdzięcznością postanowiły Jezusowi zaraz za to podziękować. Matka więc wróciła sama do miasta, a córki wyruszyły zaraz w drogę w towarzystwie dozorczyń i sług w stronę Meroz, ponieważ mówiono im, że Jezus tam jeszcze jutro będzie nauczał. Jezus wysłał był dawniej do Łazarza Swego ucznia, Manahema z Korei, którego uzdrowił ze ślepoty. Otóż teraz, gdy Jezus uzdrawiał, powrócił tenże z Betanii wraz z obu siostrzeńcami Józefa z Arymatei, przyniósłszy z sobą pieniądze i dary od świętych niewiast. Podczas rozmowy dowiedział się od nich Jezus, że Samarytanka Dina, była u świętych niewiast i przyniosła im obfity zasiłek, tak

 

420

 

samo Weronika i Joanna Chusa. Z powrotem odwiedzili Magdalenę i zauważyli w niej wielką zmianę. Była jakoś przygnębiona, zdaje się, że lepsze uczucia zaczęły już w niej brać górę nad jej lekkomyślnością. Idąc do Betanii, wzięli z sobą także Samarytankę. I do Marty przybyła jakaś bogata wdowa w podeszłym wieku oddając całe swoje mienie na skarb gminy. Faryzeusze wyprawili ucztę dla Jezusa, a zapraszając Go na nią spytali przy tym, czy przyprowadzi także Swoich uczniów, którzy przecież jako ludzie młodzi, niedoświadczeni i przeważnie nie obyci, nie potrafią obcować z uczonymi. Na to odrzekł im Jezus: „Tak, kto Mnie zaprasza, zaprasza tym samym i Moich domowników, a kto ich nie chce przyjąć, ten nie chce przyjąć i Mnie.” Prosili Go więc Faryzeusze, aby i uczniów wziął z Sobą. — Poszli zatem wszyscy do miasta, do domu godowego, gdzie Jezus podczas uczty nauczał i objaśniał przypowieści. Posiadłość Łazarza przy gospodzie, przed miastem składała się z żyznej roli i licznych sadów. Tu i ówdzie zasadzone były drzewa w piękne aleje. Osadzeni tu słudzy sprzedawali zebrane plony. Teraz, jako dozorcy gospody, byli obficiej zaopatrzeni. Jezus umówił się z Łazarzem już podczas Swego ostatniego pobytu w Ainon, iż w tym czasie dłużej tu zabawi, a niewiasty zaraz wtenczas tu przybyły dla urządzenia gospody i stąd też wiedzieli okoliczni mieszkańcy, kiedy się mają Jezusa spodziewać. Zanim Jezus udał się następnego dnia na górę, nauczał rano przy studni w Meroz; przy czym wyrzucał znowu Faryzeuszom ich niedbałość względem ludu. Następnie udał się na górę i tu miał naukę, podobną do kazania na górze, w której na pożegnanie tłumaczył ludziom jeszcze raz przypowieść o zakopanym talencie. Niektórzy ze słuchaczów, już trzy dni tutaj obozowali. Tych, którzy cierpieli niedostatek, usadowili uczniowie osobno, nakarmili i obdarzyli. Nauce przysłuchiwał się także Symeon z Iskariot, wuj Judasza, człowiek już starszy, ale krzepki, pobożny, o czarnym zaroście. Tenże prosił Jezusa, by przybył i do Iskariot, a Jezus przyrzekł mu to. Schodząc z góry, napotkał Jezus kilku chorych, którzy mogli jeszcze chodzić, czekających na Niego, i uzdrowił ich. Było to na drodze między gospodą, a posiadłością Łazarza, nieco poniżej miejsca, gdzie uczniowie rozdzielali ludziom żywność. W tym samym miejscu, gdzie wczoraj poganka Lais z Naim upadła przed Jezusem na kolana, prosząc o pomoc dla chorych córek, czekały dziś na Jezusa obie te córki, Atalia i Sabia, już uzdrowione, w otoczeniu służebnic i sług. Jedna z nich mogła liczyć 20 lat, druga 25. Wycieńczone chorobą i ciągłym przebywaniem w zamkniętych izbach, wyglądały bardzo blado. Ujrzawszy Jezusa, upadły przed Nim na ziemię, co też uczynili towarzyszący im, i zawołały: „Panie! nie uważałyśmy się za godne słuchać Twych słów, toteż czekałyśmy tu na Ciebie, by Ci złożyć za to podziękę, żeś nas uwolnił z mocy nieprzyjaciela.” Jezus rozkazał im powstać i chwalił cierpliwość i pokorę ich matki i wiarę, że jako obca czekała z ufnością, aż poda chleb domownikom. Obecnie — mówił — należy i ona do Jego domu, bo uznała Boga Izraela w Jego miłosierdziu; a Ojciec niebieski posłał Go właśnie, by wszystkim podał chleb żywota, którzy uwierzą w Jego posłannictwo i czynić będą pokutę. Następnie kazał Jezus uczniom podać Sobie żywność i dał obu dziewczętom, jak również każdemu z ich otoczenia po kawałku chleba i ryby, dodając do tego odpowiednią, pełną znaczenia naukę; poczym udał się z uczniami do gospody.

 

421

 

Jezus w Iskariot i Dotan. Uzdrowienie Issachara.

 

Rano wyruszył Jezus z gospody z uczniami ku wschodowi i w niespełna godzinę przybył do Iskariot. Miejscowość leży w głębokim jarze, leżącym wprost na północ od Michmetat, a składa się z mniej więcej 25 domów; wszystkie stoją rzędem na ziemi bagnistej, nad brudnym, sitowiem porosłym potokiem. Woda, zatamowana tu i ówdzie grobelkami tworzy obszerne kałuże, w których garbuje się skóry. Gdy wody kiedy zabraknie, muszą doprowadzać ją z innych źródeł. W pobliżu pasie się bydło z Meroz. Sztuki przeznaczone na rzeź zabija się w razie potrzeby tu na miejscu, ściąga się skóry i zaraz garbuje. Garbarstwo mało jest cenione u żydów dla nieznośnej woni, jaka przy tym powstaje. Do garbowania skór używają niewolników z pogan, i w ogóle z najniższych warstw, którzy mieszkają w Meroz oddzielnie. W Iskariot zajmują się wyłącznie tylko garbarstwem ; o ile mi się zdaje, należy większa część tutejszych domostw do starego Symeona, wuja Judasza. Judasz był w łaskach u swego wuja, który używał go do handlu skórami. Jużto wysyłał go na zakup surowych skór, zwożonych na osłach, jużto do miast nadmorskich z wyprawionymi już skórami; nadawał się Judasz do tego, bo był zręcznym i przebiegłym pośrednikiem i kupieckim zastępcą. Nie był jeszcze wtenczas zupełnie złym i gdyby w małym się był przezwyciężał, nie byłby zaszedł tak daleko. Najświętsza Panna nieraz go przestrzegała, lecz chwiejny jego charakter czynił go zdolnym tylko do skruchy nagłej, chwilowej, ale nie do trwałej. Nabił sobie głowę myślami o królestwie ziemskim, gdy zaś widział, że to jest coraz niepewniejszym i nie wyraźniejszym, zaczął na własną rękę zbierać we wszelki sposób pieniądze, i dlatego tak był zły, że pieniądze, uzyskane za olejek Magdaleny, nie przeszły przez jego ręce na jałmużny. W czasie ostatniego święta Kuczek, które Jezus obchodził, zaczynało już w nim stanowczo zło brać górę. Zdradzając Jezusa za pieniądze, nie przypuszczał, że zabija Go; owszem był pewny, że Jezus uwolni się z rąk wrogów, a przy nim pozostaną pieniądze, zdradą nabyte. W Iskariot znano Judasza jako człowieka usłużnego, chętnie spieszącego z pomocą, czuł się też tu zupełnie jak w domu. Wuj jego, garbarz Symeon, człowiek skrzętny i krzepki, przyjął Jezusa z uczniami przed osadą, umył im dał przekąskę; następnie wprowadził wszystkich do swego domu, gdzie mieszkał z żoną, dziećmi i wszystką czeladzią. Potem udał się Jezus na drugi koniec osady, gdzie na polu urządzony był letni ogródek i stały jeszcze kuczki. Tu zgromadzili się wszyscy tutejsi mieszkańcy; Jezus opowiedział przypowieść o siewcy, rzucającym ziarno na rozmaitą rolę, i objawił życzenie, by nauka Jego, którą słyszeli na górze koło Meroz, także znalazła żyzny grunt w ich sercach i obfity plon wydała. Wróciwszy do domu Symeona, spożył Jezus stojąco w gronie uczniów i rodziny skromną przekąskę. Przy tej sposobności wychwalał Symeon swego siostrzeńca Judasza i prosił Jezusa, by przyjął go na uczestnika Swej nauki jako też i królestwa. Na to odrzekł mu Jezus w podobny sposób, jak i Judaszowi: „Wolno teraz każdemu pójść za Mną, jeśli nie chce swej cząstki odstąpić komu innemu.” Nie uzdrawiał tu Jezus, bo wszyscy chorzy uzdrowieni zostali już na górze. Wyszedłszy stąd z uczniami, zwrócił się Jezus znowu ku zachodowi, a przyszedłszy prawie w pobliże samej gospody, nie zatrzymywał się tam, lecz zwrócił Swe kroki na północ, idąc doliną, ciągnącą się między górą, na której nauczał, po lewej stronie, a inną jakąś górą z prawej strony. Pozostawiwszy Atarot na lewo, zwrócił się ku północnemu zachodowi, potem znów ku północy i zeszedł tarasem górskim nieco niżej ku Dotan, skąd widać w dole wschodnią

 

422

 

niższą część równiny Ezdrelon. Na wschodzie wznoszą się wysokie góry, na zachodzie rozciąga się w dole obszerna równina. W drodze z nauki na górze towarzyszyły Jezusowi trzy gromady ludzi, wracających tą samą droga na szabat, do swych miejsc rodzinnych. Jezus przyłączał się to do tych, to do owych. Od gospody do miasta Dotan trzeba było iść blisko trzy godziny. Dotan jest prawie tak wielkie jak Monaster. Widziałam raz w objawieniu, jak Jeroboam wysłał tu swego czasu żołnierzy na pojmanie Elizeusza, a ci ukarani ślepotą, odeszli z niczym. Miasto ma pięć bram, liczne ulice są szerokie i dobrze utrzymane. Przez miasto wiodą dwa publiczne gościńce; jeden z Galilei w dół do Samarii i Judei, drugi prowadzi z tamtej strony Jordanu przez dolinę do Afeki i Ptolomaidy i dalej aż do morza. Tu kwitnie handel drzewny, gdyż w górach okolicznych i w Samarii jest mnóstwo lasów, podczas gdy za Jordanem, koło Hebron i morza Martwego, góry są więcej z drzew ogołocone. W pobliżu w nizinach są liczne warsztaty, gdzie pod namiotami obrabiają belki do budowy okrętów, lub długie cienkie żerdki do wyplatania ścian i grodzenia płotów. Przed bramami na gościńcach, krzyżujących się w Dotan, stoi wiele gospód. Jezus poszedł z uczniami prosto do synagogi, gdzie już lud się zgromadził. Licznie tu mieszkający Faryzeusze i nauczyciele musieli już być uwiadomieni o nadejściu Jezusa; byli bowiem na tyle uprzejmi, że przyjęli Go na placu przed synagogą, umyli Mu nogi i podali przekąskę. Potem wprowadzili Go do środka i podali Mu Księgi Zakonu. Jezus nauczał o karze śmierci, o drugim małżeństwie Abrahama z Keturą i o pomazaniu Salomona. Po nauce poszedł Jezus do jednej z gospód przed miastem, gdzie zastał już oblubieńca Natanaela, dwóch synów Kleofasa i starszej siostry Matki Swej, jako też kilku innych uczniów, którzy zeszli się tu na szabat; było więc teraz przy Nim około siedemnastu uczniów. Obchodzili tu również szabat ludzie Łazarza z posiadłości tegoż pod Gineą, gdzie Jezus był niedawno, idąc do Atarot. Dotan jest to piękne starożytne miasto, zbudowane w uroczym miejscu. Na tylnym jego tle wznoszą się w małym oddaleniu góry, z przodu zaś rozciąga się piękna równina Ezdrelon. Góry nie są zbyt strome i poszarpane, wznoszą się zaś stopniowo pasmo nad pasmem, a i drogi w nich są lepsze, jak gdzie indziej. Domy w mieście budowane są na modę starodawną, jak za czasów Dawida. Na niektórych wznoszą się w kącie płaskiego dachu wieżyczki z wielką okrągłą banią na szczycie, w której siedząc, rozglądać się można po okolicy; z takiej kuli spoglądał Dawid na Betsabę. Na dachach są galerie, w których hodują róże, a nawet i drzewka. Chodząc po ulicach, wstępował Jezus w przedsionki domów, gdzie leżeli chorzy, których uzdrawiał. Gdzieniegdzie na prośby mieszkańców wchodził z kilku uczniami do wnętrza domu. Czasem wstawiali się za ludźmi uczniowie, uproszeni o to przez nich. Potem udał się Jezus do trędowatych, umieszczonych w odosobnionym miejscu i uzdrowił ich. Trędowatych było w mieście dużo, może dlatego, że miasto miało często stosunki z obcymi, wędrownymi handlarzami. Handlowano bowiem oprócz drzewa i innymi rzeczami; zewsząd zwożono tu kobierce, surowy jedwab i tym podobne towary, wyładowywano je, a stąd rozsyłano dalej. Taki skład towarów miał także ów chory mąż, za którym właśnie Natanael, tam mieszkający, się wstawiał do Jezusa, prosząc, by wstąpił w dom jego. Okazały ten dom leżał w pobliżu synagogi, otoczony dziedzińcami i otwartymi krużgankami. Właściciel domu, bogaty człowiek, liczący około pięćdziesiąt lat, nazywał się Issachar, a cierpiał na wodną puchlinę. Przed kilku dniami pojął za żonę młodą dwudziestopięcioletnią kobietę, imieniem Salome. Był do tego powód

 

423

 

prawny, bo na Salomę przypadał cały majątek; zachodził tu podobny stosunek, jak między Boozem i Rut. Plotkarze miejscowi, a szczególniej Faryzeusze, oburzali się bardzo na to małżeństwo, a w mieście o tym tylko mówiono. Nowożeńcy sobie jednak nic z tego nie robili; ufność swą złożyli w Jezusie i już ostatni raz, gdy Jezus w pobliżu podróżował, spodziewali się Go uprosić. Dom ten miał już w dawniejszych czasach pewną styczność z Jezusem, jeszcze za życia przodków Salomy; Maryja bowiem, idąc raz ze św. Józefem z Nazaretu do Elżbiety, gościła w tym domu. Było to właśnie krótko przed Wielkanocą. Józef poszedł z Zachariaszem z Hebron na obchód Świąt Wielkanocnych, powracając zaś do Hebron, pozostawił tu Maryję i sam wrócił do domu. Tak więc jeszcze w łonie Swej Matki był tu Jezus w gościnie, a teraz wszedł tu jako Zbawiciel, by po trzydziestu jeden latach wynagrodzić chorego syna za gościnność rodziców. Salome pochodziła z tego rodu. Wyszła ona za mąż za brata Issachara, a ten znowu pojął za żonę jej siostrę. Wkrótce owdowieli oboje, a że byli bezdzietni i jedynymi potomkami szlachetnego rodu, pobrali się więc, ufając, że Jezus w miłosierdziu Swym usunie chorobę Issachara. Dom i cały majątek przypadał na Salomę. Salome szczyciła się pokrewieństwem ze św. Józefem; pochodziła bowiem z Betlejem, a ojciec Józefa zwykł był jej dziadka nazywać bratem, chociaż nie był jego bratem rodzonym. Między swymi przodkami miała także jakiegoś potomka króla Dawida, który był podobno także królem. Zdaje mi się, że nazywał się Ela. Z powodu więc tej starej znajomości gościli tu Józef i Maryja. Issachar pochodził z pokolenia Lewi. Gdy Jezus wszedł do ich domu, wyszła naprzeciw Niemu Salome w otoczeniu sług i służebnic, i upadłszy przed Nim na ziemię, prosiła Go o uzdrowienie jej męża. Jezus wszedł tedy do pokoju chorego, który cały owinięty leżał na posłaniu. Jak już powiedzieliśmy, był on chory na wodną puchlinę, a jeden bok miał całkiem sparaliżowany. Jezus, pozdrowiwszy go, rozmawiał z nim życzliwie; chorego wzruszyło to bardzo, serdecznie też przywitał Jezusa, ale nie mógł powstać. Widząc to Jezus, pomodlił się chwilę, i dotknąwszy się go, podał mu rękę. W jednej chwili podniósł się chory, a włożywszy na siebie inną suknię, wstał z posłania. Przejęty wdzięcznością, rzucił się wraz z żoną do nóg Jezusowi; Pan zaś dał im stosowną naukę i błogosławieństwo, obiecując im potomstwo. Potem wyszedł Jezus z nimi z pokoju do zebranych domowników, a gdy ci ujrzeli zdrowego pana, radości nie było końca. Na dzisiaj pozostawiono to uzdrowienie w tajemnicy. Issachar zaprosił Jezusa wraz z wszystkimi uczniami do siebie na nocleg i na ucztę, która miała się odbyć po nauce w synagodze. Jezus poszedł więc do synagogi i nauczał. Przy końcu wszczęli z Nim Faryzeusze i Saduceusze sprzeczkę z następującej okazji. Jezus wykładał z pisma o małżeństwie Abrahama z Keturą, a przy tej sposobności mówił o małżeństwie w ogóle. Na to napomknęli Faryzeusze o małżeństwie Issachara z Salome i ganiąc ich, nazywali to niedorzecznością, żeby taki chory, podeszły wiekiem człowiek wiązał ze sobą młodą niewiastę. Jezus tłumaczył im, że stało się to podług przepisów prawa, a więc oni, trzymający się tak ściśle prawa, nie mogą ich ganić. Spytali więc Faryzeusze: „Jakżeż tu może być wypełnione prawo? Taki chory starzec nie może mieć błogosławieństwa wskrzeszenia potomstwa, więc też i prawo się nie spełni; owszem tylko zgorszenie to wywołuje.” Na to odrzekł Jezus: „Wiara jego zachowała mu owoc. Chcecie kłaść granice wszechmocy Boga? Czyż nie z posłuszeństwa dla zakonu ożenił się ten chory? Zaufał Bogu, wierzy, że Bóg może mu pomóc, a więc bardzo dobrze uczynił. Lecz nie to jest powodem waszej niechęci; spodziewaliście się, że na nich wymrze ten ród bez potomków i że ich mienie dostanie się w wasze ręce. Dlatego tak przeciw nim powstajecie.”

 

424

 

Wymienił potem Jezus wielu pobożnych mężów, którzy w podeszłym wieku ożenili się, a że ufali Bogu i wierzyli w Jego wszechmoc, Bóg nagrodził ich za to potomstwem. Mówił jeszcze Jezus wiele o małżeństwie, a Faryzeusze, zawstydzeni, musieli umilknąć, choć w sercach ich złość wrzała. Wyszedłszy po skończeniu szabatu o zmierzchu ze synagogi, udał się Jezus z uczniami do domu Issachara; przedtem jednak uzdrowił przy blasku pochodni chorych, zgromadzonych przed synagogą i domem. W domu zastawiona już była wspaniała uczta. Jezusa i krewnych uczniów posadził Issachar przy swoim stole, a usługiwała im jego żona. Reszta uczniów zasiadła w innej sali; byli tu Judasz Iskariot, Bartłomiej i Tomasz, ten ostatni z bratem przyrodnim i rodzonym. Miał on jeszcze dwóch braci przyrodnich. Przybyli na szabat z Afeke, oddalonego 7 godzin drogi i zamieszkali tu, bo Tomasz był przez swe handlowe stosunki dobrym znajomym owych gospodarzy. Tomasz nie znał jeszcze osobiście Jezusa; rozmawiał tylko ze znajomymi sobie uczniami, nie śmiał bowiem się naprzykrzać. Przyszedł tu także na szabat Jakób Młodszy z Kafarnaum i znowu jakiś Natanael, syn wdowy Anny, starszej córki Kleofasa, przebywającej teraz u Marty. Był on najmłodszym z jej synów, którzy najmowali się u Zebedeusza do rybołówstwa i liczył około 20 lat; z natury był łagodny i miły, podobny nieco z usposobienia do Jana. Wychowywał się w domu swego dziadka, Kleofasa, i stąd otrzymał przydomek „mały Kleofas” dla odróżnienia go od innego Natanaela. O tym przydomku dowiedziałam się w czasie szabatu, bo Jezus rzekł raz do uczniów: „Przywołajcie mi małego Kleofasa!” Uczta składała się z ptaków, ryb, miodu i chleba. Ptaków nie brakło, bo hodowano ich tu mnóstwo koło domu, jako to: synogarlice, gołębie i inne; ptaki te wylatywały na żer na równinę Jezrael. Przy uczcie mówił Issachar o tym, jak młodocianą, piękną i pobożną Maryja wtenczas była, gdy za Swych młodych lat gościła w tym domu, o czym nieraz opowiadali rodzice jego żony. Józef był w tym czasie także w podeszłym wieku; ufał więc Issachar, że Bóg uzdrowiwszy go ręką syna Józefa, pozwoli mu także doczekać się potomków. Jezusa nazywał synem Józefa, bo nie znał tajemnicy Jego poczęcia. Po uczcie udano się na spoczynek. Wszyscy uczniowie stali tu gospodą, a dla pomieszczenia ich zasłano im posłania w otwartych krużgankach wkoło domu, które zastawiono ruchomymi ścianami. W Dotan jest mieszanina ludzi bardzo złych i bardzo dobrych. Miasto wyróżnia się od innych miast krajowych starożytną, trwałą strukturą swych domów, podobnie jak Kraków wyróżnia się tym od innych miast. Gdy Jezus nazajutrz rano wychodził z uczniami za miasto, zbliżył się ku Niemu Tomasz i prosił o przyjęcie go na ucznia. Przyrzekał wszędzie iść za Jezusem i czynić, co zażąda, bo, jak mówił, przekonała go Jego nauka i widziane cuda, i sprawdziło się wszystko, co mówił o Nim Jan i co słyszał od uczniów. Prosił więc Jezusa, by mógł być uczestnikiem Jego królestwa. Jezus odrzekł mu, że zna go dobrze i wiedział już o tym, że przyjdzie do Niego z taką prośbą. Tomasz zapierał się tego, twierdząc, że nigdy przedtem podobna myśl w nim nie powstała, gdyż nie jest wcale zwolennikiem oddzielania się od innych, i teraz dopiero, przekonany cudami Jezusa, powziął takie postanowienie. Na to rzekł mu Jezus: „Mówisz jak Natanael, uważając się za mądrego, ale słowa twoje są nierozsądne. Czyż ogrodnik nie powinien znać drzew ogrodu, a właściciel winnicy swych latorośli? Czyż ma zakładać winnicę, nie znając najemników, którym ją ma powierzyć?” Do słów tych przydał Jezus porównanie o zbierania fig na cierniach. Spotkali się tu z Jezusem dwaj uczniowie Chrzciciela, wysłani tu przez niego, którzy już w Meroz przysłuchiwali się Jezusa nauce na górze i widzieli cuda. Należeli oni do tych uczniów, którzy wciąż bawili w Macherus, i przed więzieniem

 

425

 

siedząc, słuchali nauk Jana i szczerze przywiązani byli do niego. Nie znali jeszcze wcale czynów Jezusa, wysłał ich więc Jan do Niego, by przekonali się o prawdziwości tego, co Jan o Nim nauczał. Zarazem mieli prosić powtórnie Jezusa, by jawnie i otwarcie wypowiedział, kim jest i założył obiecane królestwo. Stanąwszy przed Jezusem, wyznali, że przekonani są o prawdziwości słów Jana o Nim, nie wiedzą jednak, czy Jezus zechce wkrótce przybyć uwolnić Jana z więzienia. Jan także, jak mówili, spodziewa się, że Jezus uwolni go z więzienia, z utęsknieniem więc oczekuje chwili założenia królestwa, po którym zapewne nastąpi uwolnienie ich mistrza. Mniemali uczniowie w duchu, że cud ten więcej przyniósłby pożytku, niż wszystkie uzdrawiania chorych. Jezus rzekł im na to: „Wiem, że Jan tęskni za uwolnieniem z więzienia tego i tą nadzieją żyje, która też wkrótce się spełni. Żebym Ja jednak miał przyjść do Macherus i oswobodzić go, w to nie może wierzyć Jan Chrzciciel, który był Moim przesłańcem i przygotował Mi drogę. Oznajmijcie Janowi, coście widzieli, i zapewnijcie go, że spełnię Moje posłannictwo. – Po tych słowach odeszli uczniowie Jana do Macherus. Nie wiem, czy Jan wiedział o tym, że Jezus ma być ukrzyżowany, i że królestwo Jego nie jest doczesnym. Sądzę, że i on wierzył w to, iż Jezus nawróci i oswobodzi naród, a potem założy na ziemi jakieś idealne, święte królestwo. Około południa wrócił Jezus z uczniami do miasta do domu Issachara, gdzie już zebrało się mnóstwo ludzi, a pani domu z czeladzią zajęta była przyrządzaniem potraw. — Wychodząc tylnymi drzwiami z domu Issachara, miało się przed sobą piękny plac, na środku którego stała okazała studnia, otoczona w koło budynkami; miano ją za świętą, gdyż Elizeusz ją niegdyś pobłogosławił. Przy niej stała piękna mównica, w koło były ogrodzenia i rosły cieniste drzewa, stanowiąc wygodne miejsce dla licznych zgromadzeń; toteż kilka razy do roku, a szczególnie na Zielone święta miano tu publiczne nauki. Stały tam także kobylice, długie ławki kamienne, koło studni zaś wąskie tarasy; tu bowiem zatrzymywały się na spoczynek i posiłek karawany i liczne gromady podróżnych, ciągnących do Jerozolimy na Wielkanoc. Dom Issachara leżał najbliżej, toteż jego mieszkańcom powierzony był nadzór nad studnią i całym placem, za co w zamian mogli nim po części rozporządzać; Issachar, jako właściciel domu handlowego, odbierał tu od karawan towary, tu je składał, a potem rozsyłał dalej. Często gościli u niego i żywili się różni przejezdni kupcy i najemnicy, chociaż dom jego nie był właściwie publiczną gospodą. Prowadził on podobne przedsiębiorstwo, jak ojciec oblubienicy z Kany w Galilei. — Piękna ta studnia miała tę jedną niedogodność, że była bardzo głęboka, więc wodę trzeba było dopiero pompować i to z wielkim trudem; wypompowana woda spływała w zbiorniki i kadzie, stojące w około. Tu około studni zebrały się na zaproszenie Jezusa i Issachara tłumy ludu. Jezus nauczał z mównicy o spełnianiu się obietnic, o nadejściu królestwa Bożego, o potrzebie nawrócenia się i pokuty i o sposobie wzywania miłosierdzia Bożego do przyjęcia łaski i pokuty. Opowiadał potem o przygodzie, jaką miał tu Elizeusz, gdy nauczał w tej okolicy. Syryjscy żołnierze przyszli go tu pojmać, za co Pan Bóg skarał ich ślepotą. Ślepych zawiódł Elizeusz do Samarii w ręce nieprzyjaciół, nie dozwolił ich jednak zabić, tylko kazał przyjąć gościnnie, poczym przywrócił im wzrok i odesłał z powrotem do ich króla. Zdarzenie to zastosował Jezus do obecnego prześladowania Syna człowieczego przez Faryzeuszów. Nauczał jeszcze długo o modlitwie i dobrych uczynkach, a mówiąc o modlącym się Faryzeuszu i celniku, tłumaczył, że podczas postu trzeba się właśnie zdobić i namaszczać, a nie chełpić się przed innymi swą pobożnością. Ludzie tutejsi, uciskani bardzo przez Faryzeuszów i Saduceuszów, doznali wielkiej pociechy i ulgi, słysząc naukę Jezusa. Za to tym więcej złościli się Faryzeusze i Saduceusze, słuchając nauki i widząc, jaki skutek wywiera na zebranych. Rozgoryczenie

 

426

 

wzrosło w nich do najwyższego stopnia, gdy ujrzeli Issachara zupełnie zdrowego, ochoczo wraz z domownikami i uczniami rozdzielającego żywność między ludzi, usadowionych na kamiennych ławkach. Zaczęli tedy cisnąć się zuchwale do Jezusa; zdawało się, że zechcą Go pojmać i poczęli znowu łajać Go i zarzucać, że uzdrawia w szabat. Jezus poprosił o chwilkę spokoju, ustawił ich w koło i użył zwykłego swego zwrotu, mówiąc do najgłośniejszych krzykaczy: „Gdybyś w szabat wpadł w tę oto studnię, czy nie chciałbyś, by cię wyciągnięto?” Potem nauczał spokojnie dalej, a przeciwnicy, zawstydzeni, cofnęli się. Wkrótce potem opuścił Jezus z kilku uczniami miasto i zeszedł w dolinę, ciągnącą się od południa na północ, na zachód od miasta. Uzdrowiony Issachar rozdawał teraz w mieście hojne jałmużny; do gospód zaś gminy wysłał osły, obładowane najrozmaitszymi zapasami. Dawniejsze potrawy i napoje, które mieli uczniowie z sobą, zamienił im na świeże, lepsze; dał im także kubki, podobne do tych, jakie miano w Kanie, i płaskie bańki z białej masy, opatrzone kółkiem do zawieszania. Bańki te, zatkane korkiem, wyglądającym jak mocno ściśnięta gąbka, zawierały osładzający sok z balsamu. Dał również każdemu z uczniów trochę pieniędzy na rozdzielanie jałmużn i inne potrzeby. Judasz Iskariot wrócił stąd do domu jak i wielu innych uczniów; przy sobie zatrzymał Jezus tylko dziewięciu, między nimi Tomasza, Jakóba Młodszego, Judę Barsabę, Szymona Tadeusza, małego Kleofę (Natanaela), Manahema i Saturnina. Po odejściu Jezusa zaczęli dopiero Faryzeusze na dobre szydzić z Niego, szerzyć Nań obmowy i potwarze, mówiąc do ludzi: „Łatwo można poznać, kim On jest; Issachar musiał Mu się dobrze opłacić. Uczniowie Jego, to zbieranina leniuchów, żywiących się cudzym kosztem, marnotrawiąca cudzą pracę. Gdyby Jezus był coś wart, to siedziałby w domu i zarabiał na utrzymanie Swej biednej matki; ojciec Jego był ubogim, ale porządnym cieślą, Jemu jednak nie przypadło do gustu uczciwe rzemiosło, więc włóczy się teraz po kraju i wywołuje wszędzie niepokoje. Rozdzielając jałmużny, zwykł był Issachar mawiać: „Raczcie przyjąć, proszę! Nie moja to własność, lecz Ojca niebieskiego. Całe me mienie On mi tylko pożyczył, Jemu więc dziękujcie!”

 

Jezus idzie z Dotan do Endor. Uzdrowienie chłopca pogańskiego

 

Jezus z uczniami już późną nocą do po pięciu godzinach drogi przybył samotnej gospody, gdzie zaledwie jakie takie posłania znaleźli. W pobliżu była studnia, pochodząca jeszcze z czasów Jakóba. Nazbierawszy chrustu rozpalili uczniowie ogień, by przyrządzić wieczerzę. Jeszcze w drodze i teraz rozmawiał Jezus z nimi obszernie, szczególniej w celu pouczenia Tomasza, Szymona, Manahema, małego Kleofasa i w ogóle nowszych uczniów. Tłumaczył im, że idąc za Nim, trzeba opuścić wszystko bez zwłoki i tęsknoty, z zupełnym poczuciem znikomości ziemskich dóbr; za to w królestwie Jego zostanie im to wszystko tysiąckrotnie zwrócone. Kazał im więc Jezus dobrze się zastanowić, czy zdolni są do takich ofiar i poświęceń. Niektórym uczniom nie bardzo się Judasz Iskariot podobał, a szczególnie Tomaszowi. Powiedział to teraz otwarcie Jezusowi, że Judasz nie podoba mu się, bo zanadto łatwo zmienia swe zdanie; pytał więc Jezusa, dlaczego od razu przyjął Judasza, podczas gdy innym nieraz robił trudności. Jezus od rzekł na to wymijająco, że jak wszystko, tak i to przewidziane było i postanowione od wieków w Opatrzności Bożej. Podczas gdy uczniowie udali się na spoczynek, poszedł Jezus sam w góry i tam długo się modlił. Rano przybyło do gospody kilku mieszkańców miasta Sunem leżącego o kilka

 

427

 

godzin drogi ku wschodowi; ci prosili gorąco Jezusa, by udał się do nich i uzdrowił dzieci niebezpiecznie chore, bo dotychczas daremnie oczekiwali Jego przybycia. Jezus rzekł na to, że teraz nie może spełnić ich prośby, bo inni Go oczekują, lecz pośle im Swych uczniów. Nie zadowoliło ich to jednak, bo — jak mówili — nie mieli zaufania do uczniów; kilku już było u nich, a żadnemu nie udało się uzdrowić nikogo. Koniecznie więc prosili, by Jezus własną Swą osobą pojawił się u nich. Jezus upominał ich, by uzbroili się w cierpliwość i obietnicę, że przyjdzie tam później, poczym wrócili do domu. Teraz szedł Jezus z uczniami w kierunku Endor. Po drodze przechodzili koło dwóch studzien, dawniej do Jakuba należących, przy których pojono jego trzody, przy czym nieraz z Amorytami do sprzeczek przychodziło. Przed Endor koło Jezrael leżało pole Łazarza, zaś o dwie godziny drogi od Endor, na północny wschód było pole Joachima i Anny. Dotąd odprowadzała Anna Maryję w jej podróży do Betlejem; jednego z pasących się tu osłów dała Józefowi na własność. Osioł ten towarzyszył im w dalszej podróży, biegnąc wolno naprzód. Drugie pole miał znów Joachim z tamtej strony Jordanu, na granicy pustyni i lasu Efraim, niedaleko od Gazer. Tu schronił się Joachim na modlitwę, wyszedłszy zgryziony i smutny ze świątyni, i tu otrzymał z nieba wskazówkę, by udał się do Jerozolimy, gdzie przy złotej bramie się spotkał z Anną. Nie wchodząc do miasta, zatrzymał się Jezus przy domach przedmieścia i nauczał. Uproszony przez ludzi, wchodził do niektórych domów i uzdrawiał chorych, między którymi było wielu przyniesionych z miasta. Byli i poganie, ale ci trzymali się na uboczu. Jeden tylko z nich śmielszy, widać, lub przynaglony potrzebą, zbliżył się ku Jezusowi z siedmioletnim chłopcem, opętanym przez niemego diabła i nieraz nie dającym się poskromić. I teraz za zbliżeniem się do Jezusa dostał napadu szału, wyrwał się ojcu i ukrył w pobliskiej pieczarze skalnej. Ojciec tymczasem upadł na ziemię przed Jezusem i wyjawił Mu swe zmartwienie; Jezus poszedł zaraz do jaskini i rozkazał chłopcu stanąć przed swoim Panem. Chłopiec wyszedł natychmiast z pokorą i upadł na twarz przed Jezusem, a Ten włożył nań ręce i rozkazał diabłu wyjść z niego. Chłopiec omdlał na chwilę, a szatan wyszedł z niego w postaci ciemnej pary, poczym chłopiec powstał i rzucił się, całkiem zdrów, ojcu w objęcia. Ojciec uściskał go, a upadłszy wraz z synem przed Jezusem na ziemię, dzięki Mu składał. Jezus dał ojcu stosowne upomnienie i rozkazał mu, aby się dał ochrzcić w Ainon. — Do Endor nie wstępował Jezus wcale. Przedmieście, gdzie Jezus się znajdował, było o wiele piękniej zabudowane, niż samo miasto. W wyglądzie miasta przebija się pewna martwota; część miasta leży w gruzach, mury walą się. Podobno na ulicach rośnie trawa. Poganie, mieszkający tu licznie w zależności, zobowiązani są do robót publicznych. Mieszka także kilka bogatych żydów, ale ci żyją skrycie, rzadko kiedy wychylając się na świat Boży, jakby się bali, że ktoś czyha już na ich bogactwa. Stąd przybył Jezus po dwugodzinnej podróży w dolinę, ciągnącą się od równiny Ezdrelon ku Jordanowi po północnej stronie gór Gilboe. Tu na wzgórku, jakby na wyspie, rozłożyło się miasto niewielkie, Abez, otoczone ogrodami i alejami. Koło miasta płynie rzeczka, a w dolinie na wschód od miasta stoi piękna studnia, zwana studnią Saula, bo tu niegdyś był zraniony. Jezus nie poszedł zaraz do miasta, tylko zatrzymał się na północnym stoku gór Gilboe; stały tu rzędem domy wśród ogrodów i pól, na których leżało zgromadzone w wielkie sterty zboże. Tu zatrzymał się Jezus w gospodzie, gdzie już na Niego czekali pokrewni Mu starzy mężczyźni i niewiasty. Było wszystkich około 15 osób, dziewięciu mężczyzn i sześć kobiet. Porozumieli się oni już przedtem z Jezusem, iż się tu zejdą. Obecnie umyli Mu nogi z oznakami szczerego szacunku, połączonego ze szczerą otuchą. Przyjechali tu oni wspólnie na osłach, by widzieć

 

428

 

Jezusa i pomówić z Nim; wielu z nich zabrało z sobą dzieci i sługi. Byli to przeważnie starzy ludzie, krewni Anny, Joachima i Józefa. Był tam młodszy brat przyrodni Józefa, mieszkający w dolinie Zabulon, dalej ojciec oblubienicy z Kany i krewna Anny z okolicy Seforis, u której Jezus przed ostatnim, pobytem Swym w Nazarecie, uzdrowił ślepego chłopca. Życzeniem ich było, by Jezus już raz Sobie obrał gdzie stałe miejsce pobytu, a nie podróżował więcej, chcieli wybrać Mu takie miejsce, gdzie by spokojnie mógł żyć i gdzie by nie było faryzeuszów. Przedstawiali Mu ogrom niebezpieczeństwa, na jakie się naraża, ściągając na siebie rozgoryczenie Faryzeuszów i innych sekt. „Uznajemy w zupełności — mówili — cuda, jakie działasz i łaski, które rozdzielasz; lecz teraz miej i Ty ojczyznę, obierz Sobie kącik, gdzie byś spokojnie nauczał, byśmy nie potrzebowali troszczyć się wciąż i trwożyć o Ciebie.” Rzekłszy to, zaczęli Mu polecać różne miejscowości, stosowne na pobyt dla Niego. Pobożni ci, a dobroduszni ludzie radzili to Jezusowi z wielkiej ku Niemu miłości; dochodziły bowiem do ich uszu ciągle obmowy, przycinki i oszczerstwa ze strony niechętnych Jezusowi, a to ich martwiło i gniewało, chcieli wiec temu położyć koniec. Na wniosek ich odpowiedział Jezus życzliwie, ale stanowczo i w inny sposób, niż mówił do ludu i uczniów. Wyraźniej niż zwykł wytłumaczył im, że przybył dla spełnienia obietnicy, że musi spełnić wolę Ojca niebieskiego. „Nie przybyłem — mówił — spoczywać, nie przybyłem dla niektórych tylko ludzi, dla krewnych, lecz dla wszystkich narodów. Wszyscy są Moimi braćmi i krewnymi. Miłość nie zna spoczynku; kto pragnie nieść pomoc, musi wyszukiwać ubogich; nie trzeba baczyć na wygodne życie. Królestwo Moje nie jest z tego świata.” Wiele zadawał sobie Jezus trudu, by przekonać tych dobrych starców, a ich zdziwienie rosło coraz więcej, coraz jaśniej pojmowali tę sprawę. Spoważnieli też zupełnie, czując, że tego zesłanego im Jezusa kochają coraz więcej. Tak rozmawiał Jezus to z każdym z osobna, przechadzając się po górze w cieniu drzew, to znowu ze wszystkimi razem, pouczał ich i pocieszał. Na tym zeszedł dzień, poczym zasiedli wszyscy do skromnej wieczerzy, składającej się z chleba, miodu i owoców suszonych, które tu ze sobą przynieśli. Tegoż wieczora przyprowadzili doń uczniowie syna nauczyciela z przedmieścia Endor. Był to młodzieniec wykształcony, a miał zamiar zostać nauczycielem przy jakiej szkole. Prosił on Jezusa, by przyjął go na ucznia, bo jako wykształcony zaraz może Mu się przydać; mógłby mu nawet Jezus dać jaki urząd. Jezus odprawił go jednak z niczym, mówiąc, że wiedza jego jest innego rodzaju, niż ta, której potrzeba uczniom Jego i że zanadto widać w nim przywiązania, do rzeczy doczesnych. Na drugi dzień koło południa odjechali krewni Jezusa ku górze Tabor; tu rozdzielili się i każdy poszedł w swoją stronę. Mowa Jezusa pokrzepiła ich, pocieszyła i oświeciła ich umysły; nie zrozumieli wprawdzie wszystkiego, jednak uspokoili się i odjechali z tym mocnym przekonaniem, że były to słowa Boże, że Jezus ma słuszność i wie lepiej od nich, co ma czynić i jak postępować. Bardziej rozczulającym od przywitania był widok ich rozstania się z Jezusem; żegnali się z Nim wśród łez, z szacunkiem, połączonym z jakąś trwogą a zarazem otuchą. Jedni z nich jechali na osłach, inni szli pieszo w sukniach przepasanych, z długimi kijami w ręku. Jezus i uczniowie pomagali im uprzejmie przy pakowaniu rzeczy i wsiadaniu, a potem odprowadzili ich kawałek drogi w dolinę.

 

429

 

Jezus w Abez i w Dabrat koło Tabor

 

Następnie poszedł Jezus z uczniami w dolinę na wschód od Abez i po kwadransie drogi stanął u pięknej studni, przy której kobiety z miasta czerpały wodę. Niektóre z nich, ujrzawszy Go, pobiegły do domów, stojących przed miastem, i wkrótce wróciły z tłumem mężczyzn i kobiet, niosących miednice, chusty, chleb i owoce w kocykach, Umyto Jezusowi i uczniom nogi, i podano im posiłek. Ponieważ coraz więcej ludzi się zgromadziło, nauczał Jezus zaraz przy studni, poczym zaprowadzono Go do miasta. Tu zaraz w bramie i dalej ze wszystkich domów wybiegali naprzeciw Niego chłopcy i dziewczęta, z wieńcami i girlandami w rękach, i otaczały Go w koło, cześć Mu w ten sposób oddając. Uczniom wydawał się ten natłok za wielkim, chcieli więc dzieci odprawić. Jezus jednak rzekł: „Wy się cofnijcie, a dziateczki dopuśćcie do Mnie!” Przybliżyły się więc dzieci ku Niemu, a Jezus obejmował je, garnął do Siebie i błogosławił. Rodzice przypatrywali się temu, stojąc w drzwiach na galeriach podwórzowych. Jezus udał się prosto do synagogi, gdzie wszyscy się zebrali, i tam nauczał. Potem zasiadł do wieczerzy, w której wzięło udział wielu mieszkańców miasta; wieczerzę zastawiono w kuczce, do tego czasu jeszcze nie rozebranej. Tomasz rozłączył się w Endor z Jezusem i powrócił do Afeki. Tu w Abez widziałam po raz pierwszy, jak niewiasty cierpiące na krwotok, zbliżały się z zasłoniętymi twarzami wśród tłumu do Jezusa, dotykały się z tylu rąbka Jego sukni i odzyskiwały natychmiast zdrowie. W większych miastach nie wolno było takim niewiastom zbliżać się do ludzi, w mniejszych miejscowościach tak bardzo na to nie zważano. Podczas pobytu Jezusa w Abez przybył do Niego posłaniec z Kany od naczelnika miasta, który kazał Mu oznajmić, że syn jego jest ciężko chory, i prosił o natychmiastowe przybycie. Jezus uspokoił posłańca, że jest jeszcze na to czas i kazał mu czekać. Przyszło także dwóch posłańców, żydów, od pewnego poganina z Kafarnaum, który już raz za pośrednictwem uczniów prosił Jezusa o pomoc dla ciężko chorego sługi. Posłańcy błagali Go gorąco, by zaraz pospieszył z nimi do Kafarnaum, gdyż inaczej sługa ów umrze. Jezus odpowiedział im, jak i tamtemu, że przybędzie w swoim czasie i że nie umrze sługa. Po tej odprawie przysłuchiwali się posłańcy nauce Jezusa. Mieszkańcy tutejsi są to przeważnie Gileadyci z Jabes. Mieszkali dawniej w Gilead, lecz za czasów arcykapłana Helego powstały między nimi kłótnie, a sędzia, umyślnie tam wysłany, rozsądził sprawę tak, że kazał pewnej ich części tutaj się osiedlić. Jak wyżej wspomnieliśmy, była tu tak zwana studnia Saula, przy której tenże został zraniony i umarł potem na południowym stoku wyżyny. Mieszkańcy tutejsi, dosyć zamożni, trudnią się wyrobem koszyków i mat z sitowia, obficie rosnącego w pobliskich bagnach, utworzonych przez spływającą wodę górską. — Sporządzają, także lekkie przenośne chaty plecione, prócz tego trudnią się uprawą roli i hodowlą bydła.

 

Saul i czarownica z Endor.

 

Razu pewnego stało wojsko izraelskie obozem przed Endor koło Jezrael, a przeciw nim nadciągnęli z Sunem Filistyni. Walka obopólna już się zaczynała, gdy Saul wymknął się z obozu z dwoma towarzyszami i w cieniach zmierzchu wieczornego udał się do Endor; wszyscy trzej przybrani byli w suknie prorockie. Wreszcie stanęli przed jakimś rumowiskiem, stojącym poza obrębem miasta, gdzie mieszkała znana czarownica, z którą Saul się chciał widzieć. Była to nie stara jeszcze, nędzna kobieta, powszechnie pogardzana. Mąż jej włóczył się po

 

430

 

kraju z skrzynką na plecach, w której pełno było lalek; zachodził najczęściej do żołnierzy lub pospolitego motłochu i mamił łatwowiernych sztuczkami kuglarskimi. Czarownica w żaden sposób nie chciała spełnić żądania nieznajomego jej męża, w obawie, że ten zdradzi ją przed Saulem, który swego czasu srogo występował przeciw czarnoksięstwu. Ustąpiła jednak, gdy Saul zaprzysiągł jej uroczyście, że tego nie uczyni. Z izdebki więc, dość porządnie wyglądającej, zaprowadziła wszystkich trzech do piwnicy, gdzie Saul żądał, by mu wywołała ducha Samuela. Wiedźma postawiła ich na środku, zakreśliła w koło nich koło na ziemi, ponakreślała różne znaki, a przed Saulem poukładała różne figury z kolorowej wełny. Sama stanęła na przeciw niego, mając przed sobą na ziemi miednicę z wodą, po bokach zaś wolną przestrzeń. W rękach trzymała małe płyty, podobne do metalowych zwierciadełek, i jużto zbliżała je ku sobie, jużto przesuwała nad wodą. Wymawiała przy tym jakieś słowa, kilka razy głośno krzyknęła, wskazawszy przedtem Saulowi, w które z pól, przegrodzonych nitkami, ma patrzeć. Przez takie sztuczki diabelskie umiała ona wywołać obrazy bitew, pochodów wojennych, lub podobizny osób, chciała więc i Saulowi takie malowidła pokazać. Zaledwie jednak zaczęła swe zaklęcia, ujrzała obok siebie jakieś zjawisko; pełna trwogi puściła zwierciadełka do miednicy i krzyknęła: „Oszukałeś mnie! Ty jesteś Saul!” Saul uspokajał ją, że nie potrzebuje się niczego obawiać, i zapytał, co właściwie widziała? — „Święci wychodzą z ziemi!” rzekła czarownica. — „Jakże to wygląda?” — zapytał Saul, nie widząc sam nic przed sobą. Wiedźma, drżąc ze strachu na całym ciele, rzekła: „Widzę jakiegoś starca w kapłańskich, szatach!” Rzekłszy to, przywołała bliżej Saula, a sama uciekła z piwnicy. W tej chwili ujrzał Saul przed sobą Samuela; trwogą przejęty, upadł przed nim na twarz, a Samuel, a raczej duch jego, rzekł: „Dlaczego mnie niepokoisz? Kara Boża spadnie na ciebie. Jutro będziesz ze mną w gronie umarłych, Filistyni pobiją Izraelitów, a na twe miejsce zostanie Dawid królem.” Opanowany boleścią i trwogą, leżał Saul jak martwy na ziemi. Po chwili podnieśli go towarzysze i oparli o ścianę. Czarownica przyniosła mu chleba i mięsa, a towarzysze zachęcali go, by się posilił, lecz nadaremnie. Zanim stąd odeszli, radziła kobieta Saulowi, by nie szedł na pole walki, lecz udał się do Abez, gdzie mieszkańcy jako Gileadyci są mu przychylni. Saul usłuchał tej rady i z brzaskiem dnia przybył na miejsce. Tymczasem Filistyni wyparli Izraelitów poza wzgórza Gilboe. Jeden oddział Izraelitów zwrócił się w ucieczce w stronę Saula, podczas gdy reszta wojska uciekała inną stroną. Saul siedział na wozie, a drugi wóz stał za nim. Zewsząd nadbiegali już Filistyni, zarzucając uciekających gradem strzał i pocisków, nie wiedzieli jednak o obecności Saula między uciekającymi. Jeden z pocisków trafił nieszczęśliwie Saula i ciężko go zranił, co widząc giermek, skierował wóz z drogi, gdzie wczoraj Jezus się widział z krewnymi, ku południowemu stokowi wyżyny; inni puścili się w dalszą ucieczkę. Czując Saul, że śmierć się zbliża, zażądał od giermka, by skrócił mu życie; ten jednak nie chciał podnieść ręki na swego króla. Postanowił więc Saul sam to uczynić; postawił miecz na wozie, ostrzem do góry, i oparł się na jego koniec przez przednią poręcz wozu, urządzoną tak, że można ja było otworzyć; nie mógł jednak paść na niego. Wtedy giermek otworzył ową ruchomą poręcz, która opadła, a Saul straciwszy podporę, runął na własny miecz. Potem rzucił się na swój miecz i giermek. Nieco później przebiegał tędy pewien Amalekita, a poznawszy w leżącym trupie Saula, zabrał strój jego i odniósł Dawidowi. Po bitwie znaleźli Filistyni ciało Saula i przynieśli do obozu, jak również ciała jego synów. Ci ostatni polegli prędzej od niego, w miejscu więcej oddalonym na wschód. Ciała ich Filistyni poćwiartowali. Potok, płynący doliną, zwie się Kadumim; jest o nim wzmianka w pieśni Debory.

 

431

 

Tu przebywał czasami i głosił swe proroctwa prorok Malachiasz. O trzy godziny drogi od Abez leży pogańskie miasto Scytopolis. Od studni poszedł Jezus z uczniami jeszcze dalej na wschód, potem zwrócił swe kroki ku północy. Przeszedłszy północną wyniosłość doliny, przybył po trzech godzinach drogi do stóp góry Tabor od strony wschodniej. Z północnowschodniego stoku góry spływa potok Kison, opływa górę i płynie stąd ku równinie Ezdrelon. W załomie pierwszego tarasu Taboru leży miasto Dabrat, którego środkiem przepływa Kison. Rozciąga się stąd widok poprzez wyniosłą wyżynę Saron, aż ku miejscu, gdzie Jordan wypływa z jeziora. Jezus zatrzymał się w gospodzie; przed miastem i dopiero na drugi dzień wszedł do miasta Dabrat, gdzie zaraz zebrał się w koło Niego tłum ludzi. Uzdrowił tu tylko kilku chorych, których Mu przyniesiono; ludzie niewiele tu chorują, gdyż jest tu bardzo zdrowe powietrze. Miasto ma wiele pięknych budynków. Jeszcze teraz przypominam sobie jeden dom o obszernym podwórzu, otoczonym w koło kolumnadą; na podwórze wchodziło się po schodach, a z podwórza wiodły znów wschody na dach. Zaraz za miastem zaczynają się przedgórza Taboru, na szczyt którego wiodą wężykowate drogi. Na szczyt idzie się blisko dwie godziny. Wzdłuż murów miasta obozują rzymscy żołnierze; tu odbywa się także pobór podatków. Pięć głównych ulic wiedzie przez miasto, a każdą z nich zamieszkuje osobny cech rękodzielniczy; kwitną tu bowiem różne rzemiosła, chociaż gościniec publiczny nie przechodzi przez miasto, tylko o dobre pół godziny drogi dalej. Miasto całe, jak również wszelkie dochody należą do lewitów. Zaledwie o kwadrans drogi stąd biegną słupy graniczne ziemi Issachar. Synagoga stoi na wolnym placu, a obok niej dom, w którym się Jezus zatrzymał; dom ten obrał Jezus, bo tu mieszkał syn jednego z braci Józefa, Jego opiekuna. Brat ten Józefa, imieniem Elia, miał pięciu synów, z których jeden, imieniem Jesse, właśnie tu mieszka. Jest to starszy już człowiek, ma żonę i sześcioro dzieci, trzech synów i trzy córki. Dwaj synowie, Kaleb i Aaron, liczą, już 18 do 20 lat. Na prośbę ojca przyjął ich Jezus za Swoich uczniów; mają Mu towarzyszyć później w dalszej drodze w głąb kraju. Jesse ma pod sobą pobieranie dochodów dla lewitów, kieruje również fabryką tkacką. Skupuje wełnę w wielkiej ilości, a rękodzielnicy, zamieszkujący całą tą, ulicę, czyszczą ją, przędą i wyrabiają z niej doskonałe tkaniny. Ma prócz tego pracownię w wielkim budynku, gdzie wyciskają zioła, częścią zebrane na górze Tabor, częścią sprowadzane z obczyzny, i wyrabiają z nich to farby, to orzeźwiające soki, napoje, lub wonne olejki. Stoją tu w korytach okrągłe wydrążone pnie; do nich wkłada się zioła i wytłacza ciężką stępą. Sok spływa rurami, poprowadzonymi aż poza dom, z których każda opatrzona jest zatyczką. Po ukończeniu wytłaczania zasuwa się pod stępy kliny. W ten sposób sporządzają także olejek z mirry. — Jesse jest bardzo pobożny, jak i cała jego rodzina. Dzieci chodzą codziennie modlić się na górę Tabor, a on sam nieraz im towarzyszy. W tym to domu zamieszkał Jezus z uczniami. Byli tu Faryzeusze i Saduceusze W miejscowości tej był niby rodzaj konsystorza; obecnie odbyli wspólną naradę, w jaki sposób mają pokrzyżować plany Jezusowi. Jezus tymczasem poszedł wieczorem z uczniami na górę Tabor, gdzie na jego polecenie zebrała się gromadka ludzi, i tam przy świetle księżyca nauczał późno w noc. Na południowowschodnim stoku Taboru, jest grota z małym ogródkiem, w której często przemieszkiwał prorok Malachiasz. Na samej zaś górze jest druga grota z ogrodem, gdzie przebywał Eliasz z uczniami, podobnie jak na Karmelu. W grotach tych zbierają się teraz pobożni żydzi na modlitwę. Na północnym stoku góry leży miejscowość Tabor, od której i góra wzięła nazwę, a o niecałą godzinę

 

432

 

drogi na zachód leży znów jakaś miejscowość, zwrócona ku Seforis. W dolinie zaś, patrząc w stronę Afeki, leży Chasalot z południowej strony góry, na północ od Naim. Najdalsza to część ziemi Zabulon z tej strony. Wiedziałam także i późniejszą jej nazwę i widziałam, iż mieszkali tu krewni Jezusa, a mianowicie siostra Elżbiety, nazywająca się Rode, tak samo jak służebnica Marii Marka. Owa Rode miała trzy córki i dwóch synów. Jedna córka była jedną z tych trzech wdów, przyjaciółek Maryi, których dwaj synowie byli uczniami Jezusa. Jeden z synów Rody pojął za żonę Maroni. Po jego śmierci poszła bezdzietna wdowa podług prawa Zakonu drugi raz za mąż za krewnego pierwszego jej męża, niejakiego Eliuda, siostrzeńca matki Anny i powiła mu syna Martialisa. Eliud umarł wkrótce, a Maroni, zostawszy drugi raz wdową, przeniosła się do Naim. Zwano ją powszechnie wdową z Naim; tego to właśnie jej syna, Martialisa, wskrzesił Pan z martwych. Nazajutrz nauczał Jezus na placu przed synagogą. Z okolicy przyprowadzono mnóstwo chorych, na co Faryzeusze bardzo źli byli, wiedząc że Jezus znowu moc Swoją okaże. W Dabrat mieszkała pewna bogata niewiasta, imieniem Noemi; oszukiwała dawniej swego męża i żyła w nieprawych związkach, tak że mąż ze zgryzoty umarł. Obecnie zawiadywał jej majątkiem pełnomocnik, któremu także dawno już obiecała swą rękę, ale i tego oszukiwała. Niedawno tam w Dotan słyszała naukę Jezusa i od tego czasu zmieniła się zupełnie. W sercu uczuła szczery żal za grzechy i jedynym jej pragnieniem było, otrzymać z rąk Jezusa przebaczenie grzechów i pokutę. — Przyszła więc teraz, i podczas gdy Jezus nauczał i uzdrawiał, starała się koniecznie zbliżyć ku Niemu; Jezus jednak udaremniał jej zabiegi, zwracając się wciąż gdzie indziej. Widząc te jej usiłowania Faryzeusze, przystąpili do niej i radzili jej, by wróciła do domu, bo przecież powinna się wstydzić zwracać publicznie na siebie uwagę. Niewiasta jednak nie dala się powstrzymać; wiedziona pragnieniem pojednania się z Bogiem, przedarła się przez tłum do Jezusa, upadła przed Nim na ziemię i zawołała, wyznając przed wszystkimi swą winę: „Panie! czy mogę uzyskać jeszcze łaskę i przebaczenie? Nie mogę tak dłużej żyć. Grzeszyłam ciężko względem mego męża, a teraz oszukiwałam człowieka, który zarządza mym domem i majątkiem.” Nie wszyscy słyszeli jej wyznanie, bo działo się to na boku, a przy tym zagłuszał jej słowa hałas, jaki spowodowali Faryzeusze, cisnąc się zewsząd za nią. Przyjąwszy od niej wyznanie grzechów, rzekł Jezus: „Powstań! Grzechy twoje; są ci odpuszczone!” Niewiasta prosiła o naznaczenie jej pokuty, lecz Jezus odłożył to na inny raz. Powstawszy, zdjęła z siebie wszystkie klejnoty, takie jak pierścienie, agrafy, sznury zdobiące ramiona i szyję, oderwała perły, którymi wyszyte było nakrycie głowy i oddała to wszystko Faryzeuszom na jałmużnę dla ubogich, poczym, spuściwszy zasłonę na twarz, odeszła. Jezus poszedł teraz do synagogi, gdyż już zapadał szabat; za Nim poszli rozzłoszczeni Faryzeusze i Saduceusze. Czytano o Jakóbie i Ezawie (1. Mojż. 25, 19 — 34; Malachiasz 1 i 2.) Tłumacząc pismo, porównywał Jezus urodziny Jakóba i Ezawa z czasem obecnym. — Jak Ezaw i Jakób — mówił — mocowali się w łonie matki, tak obecnie nie ma zgody między synagogą a świętymi, zbawienia pragnącymi ludźmi. Ezaw jest typem zakonu, wcześniejszego co do czasu, ostrego i surowego; jednak zakon ten, podobnie jak Ezaw, sprzedaje Jakóbowi swe prawo pierworództwa za misę soczewicy, za wonność różnych zwyczajów i zewnętrznych przepisów. Jakób zatem otrzymuje błogosławieństwo, rozmnaża się w liczny naród, a Ezaw musi mu służyć. Porównanie było tak piękne i trafne, że Faryzeusze nic temu nie mogli zarzucić; spierali się jednak długo z Jezusem. Zarzucali Mu, że jedna sobie stronników, że po całym kraju zakłada gospody, na

 

433

 

których urządzenie trwoni się mienie i grosz bogatych wdów, podczas gdy to powinno być obrócone na użytek synagogi i nauczycieli. A czyż — mówili — nie stanie się tak i z mieniem Noemi? Jakim prawem mógł Jezus odpuszczać jej grzechy? — czy uczynił to bez żadnych widoków korzyści? Następnego dnia nie poszedł Jezus do synagogi, tylko do szkoły, gdzie uczyli się chłopcy i dziewczęta. Dzieci to przyszły potem na podwórze domu Jessego, gdzie Jezus jadł obiad, a On upominał je i błogosławił. Zjawiła się tam także owa nawrócona wczoraj niewiasta ze swym pełnomocnikiem. Jezus rozmawiał z każdym z osobna i z obojgiem razem, dając im odpowiednie wskazówki. W obecnym stanie rzeczy nie miała już owa niewiasta brać go za męża, zwłaszcza, że to był człowiek z niższego stanu. Odstępowała mu tylko część swego majątku, a resztę oddawała na biednych, pozostawiając sobie tyle tylko, ile koniecznie potrzebnym było do utrzymania. Po uczcie szabatowej, w czasie gdy zwykle żydzi idą na przechadzkę, zeszły się licznie żydówki do gospodyni domu, żony Jessego, i tu w obecności Jezusa zajęły się pouczającą grą szabatową; była przy tym i nawrócona Noemi. Gra ta polegała na tym, że mówiono różne przypowieści, zadawano sobie wzajemnie zagadki i różne, bardzo trafne i wzruszające pytania. Pytano się np. gdzie każda ma swój skarb? czy pomnaża go handlem? czy zataja go? czy dzieli go z mężem? czy bierze go z sobą do synagogi? czy lgnie doń bardzo sercem? Podobnie zadawano pytania tyczące się wychowania dzieci, czeladki itp. — Jezus także stawiał pytania, o oleju i lampie, o paleniu się pełnej lampy, o wylaniu oleju, a wszystko to mówił w znaczeniu przenośnym. Gdy zadał podobne pytanie jednej niewieście, rzekła radośnie: „Tak, Mistrzu! ja zawsze troszczę się gorliwie o lampę szabatową!” Sąsiadki jej roześmiały się z tej odpowiedzi, bo zapytana nie zrozumiała wcale właściwego znaczenia słów Jezusa. Jezus objaśniał trafnie niezrozumiale pytania. Która z bawiących się źle odpowiedziała, musiała złożyć jakąś ofiarę na ubogich. Ta, ostatnia ofiarowała kawałek płótna. Potem napisał Jezus przed każdą z grających zagadkę na piasku i każda musiała napisać obok tego rozwiązanie. Stosownie do tego nauczał potem, rozwijając ogólnie przed ich oczyma obraz ich złych skłonności i wad. Każda czułą się głęboko wzruszona tym, co się do niej stosowało, a przecież nie potrzebowała rumienić się przed towarzyszkami, o niczym nie wiedzącymi. Upomnienia te tyczyły się głównie przekroczeń, popełnionych w czasie Świąt Kuczek, ba łatwiej było wtenczas o grzech przy większej niż zwykle swobodzie i ogólnej uciesze. Pod wpływem tych słów udały się potem niektóre z grających do Jezusa, wyznawały przed Nim grzechy i prosiły Go o odpuszczenie i pokutę. Jezus chętnie udzielał im odpuszczenia grzechów, dołączając do tego duchowne pociechy. — Podczas tej nauki siedziały niewiasty w półkole na kobiercach i poduszkach przy kolumnadzie podwórza, wsparte o kamienne ławki. Uczniowie i przyjaciele domu stali po obu stronach w pewnym oddaleniu. Nie mówiono zbyt głośno, by nie zwabiać z ulicy ciekawych, którzy, wdrapując się na, mur, byliby przeszkadzali; siedziano bowiem pod gołym niebem. Przy końcu złożyły niewiasty Jezusowi w podarunku różne korzenie, cukry i wonności. Jezus oddał to wszystko uczniom do rozdzielenia między ubogich, których pewnie podobna niespodzianka nigdy jeszcze nie spotkała. Zanim Jezus poszedł do synagogi na zakończenie szabatu, przysłali do niego Herodianie, by zeszedł się z nimi w pewnym oznaczonym miejscu, gdyż chcą z Nim pomówić. Na to rzekł Jezus surowo do posłańców: „Powiedzcie tym obłudnikom, dwujęzycznym żmijom, że jeśli chcą ze Mną mówić, to znajdą Mnie w każdej synagodze; tam też dam odpowiedź im i im podobnym.” W ten sposób ostro ich skarciwszy, poszedł Jezus do szkoły.

 

434

 

Tu nauczał Jezus znowu o Jakubie i Ezawie, o zakonie i łasce, o dzieciach ojca i niewolnikach. Występował przy tym ostro przeciw Faryzeuszom, Saduceuszom i Herodianom, co ich do coraz większej pobudzało złości. Mówił o ciągłych wędrówkach Izaaka w latach głodowych, o zasypaniu studni przez Filistynów, odnosząc to do Swego urzędu nauczycielskiego i prześladowania ze strony Faryzeuszów. Wykazywał, że spełniło się to, co przepowiedział prorok Malachiasz: „Imię moje stanie się wielkim w ziemiach Izraela, od wschodu do zachodu słońca zajaśnieje imię moje między poganami.” Wymieniał potem Jezus wszystkie szlaki Swych wędrówek, jakie odbył z obu stron Jordanii dla rozsławienia Imienia Pana, dodając, że nie ustanie w wędrówce, aż dojdzie do celu. Słowa Malachiasza: „Syn powinien czcić swego ojca, a niewolnik swego pana” wytłumaczył na niekorzyść Faryzeuszów. Zawstydzeni przeciwnicy nie mogli nic dokazać przeciw Niemu. Po wyjściu ludzi z synagogi wybierał się i Jezus z uczniami stąd, gdy wtem w podwórzu zaszli Mu drogę Faryzeusze. Otoczywszy Go w koło, zażądali, by teraz sprawił się im ze Swego postępowania, gdy nikogo niema, bo nie potrzeba wszystkiego pospólstwu rozgłaszać. Zadawali Mu więc różne podstępne pytania, szczególnie co do stosunku Żydów do Rzymian, którzy właśnie tu obozowali. Odpowiedziami swymi zmusił ich Jezus wkrótce do milczenia; i wreszcie na poły pochlebnie, na poły groźnie zażądali od Jezusa, by zaprzestał Swych wędrówek z uczniami, ciągłych nauk i uzdrawiania chorych, gdyż inaczej oskarżą Go jako burzyciela pokoju i rokoszanina, i na każdym kroku będą Go prześladowali. Wtedy odrzekł im Jezus: „W wędrówkach Moich znajdziecie zawsze aż do końca koło Mnie uczniów, nieumiejętnych, grzeszników, ubogich i chorych. Wyście pozostawili ich w nieświadomości, przyprawiliście ich o grzech, ubóstwo i chorobę, a Ja czyż mam ich tak pozostawić, czy nie mam się ująć za nimi?” Widząc Faryzeusze, że nic Mu nie zrobią, stali się wreszcie na pozór ugrzecznieni i razem z Nim wyszli z synagogi. W sercach ich jednak kipiała złość przeciw Niemu, pomieszana z mimowolnym podziwem.

 

Poganin Cyrynus z Cypru.

 

Ludzie czekali na Jezusa i przed synagogą. Gdy zmierzch zapadał, wyruszył Jezus w ich gronie i z uczniami na górę Tabor. Na niebie iskrzyły się tysiące gwiazd, a wśród nich jaśniała pełna tarcza księżyca. Na górze byli zgromadzeni już krewni Jezusa i tłumy innych ludzi. Jezus usiadł na wierzchołku góry, niżej zaś u stóp Jego siedzieli, lub leżeli słuchacze. Nauka przeciągnęła się późno w noc. Już nieraz brał Jezus ze Sobą wieczorem, po znojnej pracy dziennej, gromadki bogobojnych ludzi na jakie odosobnione wzgórze i tam ich nauczał. Nie bez powodu tak czynił. Cisza wieczorna zapobiega roztargnieniu; nad głowami widać niebo zasiane gwiazdami, w dal roztacza się widok na okolicę, powietrze jest chłodne, orzeźwiające; cisza panuje w przyrodzie i pokój spływa do serc ludzkich. Głos Jezusa brzmi o wiele donośniej i zrozumiałej; ludzie nie wstydzą się tak bardzo jedni przed drugimi przy wyznawaniu swych ułomności; spamiętawszy naukę, wracają do domu i tam bez roztargnienia nad nią się zastanawiają. Szczególnie da się to zastosować do nauk na górze Tabor, dla jej pięknego położenia i wspaniałego widoku, jaki się stąd roztacza na okolicę. Wrażenie potęguje się tu jeszcze, bo góra ta jest świętą dla mieszkańców dlatego, że mieszkali tu niegdyś Eliasz i Malachiasz. Gdy Jezus powracał z tłumem późno w nocy do domu, przystąpił do Niego na drodze pewien kupiec pogański z Cypru, który na górze wraz z innymi słuchał Jego nauki. Kupiec ten mieszkał obecnie w domu Jessego, z którym miał stosunki

 

435

 

handlowe, zakupując od niego wyroby z ziół. Przez skromność trzymał się dotychczas całkiem na uboczu. Teraz jednak zapragnął pomówić z Jezusem; zaprowadził go więc Jezus do jednej z sal domu, i tu usiadłszy z nim sam na sam, jak z Nikodemem, odpowiadał na wszystkie pytania, które tenże z pokorą, ale i z widocznym pragnieniem wiedzy zadawał. Poganin ten, mąż szlachetny i mądry, nazywał się Cyrynus. Wszystko pojmował gruntownie, poważnie, nauki Jezusa słuchał z nieopisaną pokorą i radością; Jezus też był dlań życzliwy i poufny. Cyrynus wyznał Jezusowi, że już dawno poznał nicość bałwochwalstwa i chciał zostać żydem, ale jedna rzecz obudzała w nim niepokonany wstręt, a tą jest obrzezanie; pytał więc teraz, czy możliwym jest osiągnąć zbawienie bez obrzezania. Na to zaczął mu Jezus poufnie tłumaczyć tę tajemnicę, a każde Jego słowo głęboką myśl zawierało. Radził mu, by obrzezał swe zmysły z żądzy cielesnej, by obrzezał serce i język, a potem udał się ochrzcić do Kafarnaum, a to zupełnie wystarczy. — „Dlaczegóż więc, Mistrzu — zapytał Cyrynus — nic głosisz tego, publicznie? Jestem pewny, że wtenczas nawróciłoby się bardzo wielu pogan, wyczekujących zbawienia.” — „Gdybym — odrzekł Jezus — objawił to temu zaślepionemu ludowi, ukamienowano by Mnie; nie trzeba drażnić słabych na duchu. Mogłyby wytworzyć się z tego różne sekty, a z resztą dla wielu pogan musi jeszcze zakon istnieć jako kamień probierczy i ofiara. Zbliża się jednak czas Mego królestwa, przymierze obrzezania cielesnego już się wypełniło, a teraz musi natomiast nastąpić obrzezanie serc i ducha.” Na zapytanie Cyrynusa, czy dostatecznym jest Jana chrzest pokuty, wyjaśnił mu Jezus i tę sprawę. Opowiadał następnie Cyrynus, jak wiele ludzi w Cyprze tęskni za przyjęciem Jego nauki i żalił się, że obaj jego synowie; zresztą cnotliwi młodzieńcy, są zaciętymi nieprzyjaciółmi judaizmu. Jezus pocieszył go obietnicą, że po wypełnieniu się Jego posłannictwa, obaj synowie staną się gorliwymi pracownikami w winnicy Pańskiej. Synowie ci zwali się podobno Arystarchus i Trofimus; po śmierci Jezusa zostali uczniami apostołów. — Wzruszająca ta rozmowa Jezusa z Cyrynem trwała przez całą noc aż do rana. Na południowym stoku Taboru, na platformach wykutych w skale, stały wielkie naczynia, w których z ziół i innych substancji sporządzano różne wonności; była to także własność Jessego. Jakiś sok ściekał z jednego naczynia do drugiego, a naczynia często obracano.

 

Jezus idzie do Giszala, miejsca urodzenia św. Pawła

 

Z Dabrat wyszedł Jezus z uczniami przed południem. Zdała widać było na wschodzie jakąś miejscowość, zdaje mi się Jafia, drugą zaś ku zachodowi, na przeciw miejscowości Tabor. Po trzech godzinach drogi w kierunku północnowschodnim przybył Jezus do miasta Giszala, położonego na polu tej samej nazwy, o niecałą godzinę drogi od Betulii. Miasto leży na wyżynie, niżej jednak od Betulii. Jest to twierdza, obsadzona żołnierzami pogańskimi, zostającymi na żołdzie Heroda. Giszala wyróżnia się całkiem od innych miast. Poszczególne place i budynki otoczone są sztachetami, służącymi zapewne do przywiązywania koni; w koło miasta stoją piętrowe wieże, otoczone murami, z których w razie potrzeby żołnierze mogą stawiać opór nieprzyjacielowi. Na jednej z wież zbudowana jest świątynia pogańska. Całość nadaje miastu jakąś oryginalną cechę. Właściwa twierdza leży na górze, a prowadzą do niej drogi, ogrodzone schodkowatym murem. Mała dzielnica żydowska leży na stoku o pół kwadransa drogi od miasta. Żydzi tutejsi żyją w dobrych stosunkach z pogańskimi żołnierzami. Wyrabiają różne przedmioty ze skóry, rzędy na konie i ubiory

 

436

 

żołnierskie. Pola okoliczne, nadzwyczaj urodzajne, są częściowo ich własnością, częściowo tylko pod ich nadzorem i zarządem; stąd aż do Kafarnaum ciągnie się wspaniała okolica nadbrzeżna jeziora Genezaret. Przed dzielnicą żydowską jest studnia a raczej skrzynia, podobna do koryta, do której rurami dopływa woda źródlana. Przy tej to studni zatrzymał się Jezus z uczniami przed wejściem do miasta. Żydzi tutejsi obchodzili właśnie jakąś uroczystość. Wszyscy, od największego do najmniejszego, zebrali się na polach i ogrodach. Przyszły także dzieci pogańskie z miasta i przypatrywały się w pewnym oddaleniu. Gdy ujrzano, że Jezus zbliża się do studni, wyszli naprzeciw Niego przełożeni i uczony nauczyciel szkolny. Przywitawszy Jezusa, umyli Jemu i uczniom nogi i podali im owoce na przekąskę, poczym nauczał Jezus przy studni w przypowieści o żniwie; właśnie bowiem odbywał się w okolicy drugi zbiór winogron i innych owoców. Następnie poszedł Jezus ku dzieciom pogańskim; porozmawiawszy z ich matkami, pobłogosławił dzieci, a kilkoro chorych uzdrowił. Uroczystość dzisiejsza była dniem pamiątkowym oswobodzenia się z pod ucisku tyrana, założyciela sekty Saduceuszów. — Człowiek ten, stąd rodem, żył około 200 lat przed Chrystusem; nazwiska jego już nie pamiętam. Był urzędnikiem przy „Wysokiej Radzie” w Jerozolimie i miał do załatwiania sprawy religijne, nie zawarte w księgach Zakonu. Dręczył on strasznie swą surowością tutejszych żydów i wpajał w nich przekonanie, że od Boga nie można się spodziewać żadnej nagrody, lecz mimo to musi się spełniać niewolniczo wszelkie przepisy. Ze strachem wspominano tu jego imię, a pamiątkę śmierci jego obchodzono uroczyście co roku. Towarzyszem jego był jakiś Samarytanin. Naukę jego szerzył dalej Sadoch, odrzucający naukę o zmartwychwstaniu i życiu przyszłym, był on uczniem Antigona. Sadoch miał także za towarzysza jakiegoś Samarytanina. Jezus zamieszkał z uczniami w domu przełożonego synagogi i zaraz tam nauczał na podwórzu. Uzdrowił też kilku chorych, których Mu przyniesiono, między nimi starowinę jakąś, cierpiącą na wodną puchlinę. — Nauczyciel synagogi był to dobry, uczony mąż. Ludzie tutejsi, niechętni Faryzeuszom i Saduceuszom, sami się o jego tu umieszczenie postarali. Wysyłali go potem własnym kosztem w podróż w różne strony, także i do Egiptu. Jezus długo z nim rozmawiał i jak zwykle, tak i teraz zeszła rozmowa na Jana; ów nauczyciel chwalił go bardzo i dziwił się, jak to być może, że Jezus, obdarzony takim rozumem i potęgą, nie czyni żadnych zabiegów dla uwolnienia tego znakomitego męża. Nauczając na podwórzu, wyrzekł Jezus do uczniów te prorockie słowa, stosujące się do miasta: „Trzech zagorzalców miało wyjść z Giszala: pierwszym jest ten, którego śmierci pamiątkę żydzi dziś obchodzą; drugi to Jan z Giszala, w przyszłości okrutny złoczyńca, który później wywoła wielki rozruch w Galilei, a przy oblężeniu Jerozolimy dopuszczał się strasznych okrucieństw; trzeci już żyje, ale złość jego przemieni się później w tym większą miłość, będzie gorliwym szermierzem prawdy i tak naprawi wszystko zło. Tym ostatnim miał być Paweł, tu stąd rodem, którego rodzice przenieśli się potem do Tarsu. Paweł był tu po swym nawróceniu, idąc do Jerozolimy, i gorliwie głosił ewangelię. Dom jego rodziców stoi jeszcze na samym końcu przedmieścia od strony Giszala. Obszerny ogród otoczony jest sztachetami, a w nim stoją rzędem domki, coś na kształt chat blicharskich, sięgające aż do miasta. Rodzice jego musieli mieć zapewne fabrykę płótna, lub warsztat tkacki. Dom ten wynajął obecnie na mieszkanie pewien pogański wojskowy, imieniem Achiasz. Uzdrowienie syna pogańskiego setnika. Urodzajność ziemi w tych stronach jest nadzwyczajną. Obecnie odbywa się już drugi zbiór wina, owoców, korzeni i bawełny. Rośnie tu gatunek trzciny o liściach

 

437

 

dołem większych, górą mniejszych, z której ustawicznie sączy się kroplami cukier, jak żywica. Są także drzewa, których owoc, zwany jabłkiem patriarchów, odgrywa wielką rolę podczas świąt Kuczek; zwą go tak, bo go tu patriarchowie z sobą przynieśli z cieplejszych, wschodnich krajów. Pieńków używa się na szpalery przy ścianach, chociaż nieraz dochodzi pień grubości stopy i więcej. Drzewa orzechowe rodzą obficie wielkie orzechy; drzewo to jest łykowate i nadzwyczaj trwałe. Wszędzie jest obfitość fig, drzew oliwnych, wina i krzaków bawełnianych; mnóstwo wspaniałych melonów rośnie na polach, przy drogach stoją, rzędy palm i daktylów. Na polach pełno jest wonnych ziół; rośnie tu też roślina, z której sporządzają olejek nardowy. Wśród tej wspaniałej przyrody pasą się liczne trzody bydła na łąkach, porosłych najpiękniejszą trawą i zielem. Jezus chodził często po polach i ogrodach, gdzie pełno było ludzi zbierających plony, a gdy tu i ówdzie zebrała się przy Nim gromadka ludzi, nauczał w przypowieściach, wziętych z przedmiotów pracy codziennej. Dzieci pogańskie dosyć poufale przestawały z żydowskimi przy zbieraniu plonów; wyróżniały się tylko od nich nieco ubiorem. W domu rodziców Pawła mieszka, jak wyżej wspomnieliśmy, Achiasz, setnik pogański z twierdzy. Ma on syna siedmioletniego, obecnie chorego, któremu przy narodzinach nadał imię żydowskiego bohatera, Jefta. Dobry ten człowiek pragnął bardzo pomocy od Jezusa, jednak żaden z mieszkańców nie chciał o nim oznajmić Jezusowi; uczniowie zaś częścią byli przy Jezusie, częścią rozchodzili się po polach, opowiadali ludziom o Panu i powtarzali im Jego nauki. Inni wreszcie rozeszli się już naprzód w poselstwie do Kafarnaum i po okolicy. Nie miał więc ów setnik do kogo się udać. Żydzi tutejsi nie lubili go, bo nie podobało im się, że tak blisko nich mieszka; chętnie byliby się go stąd pozbyli. Zresztą w ogóle nie byli wielce uprzejmi, i nawet o Jezusa nie zbyt wiele się troszczyli; słuchali wprawdzie Jego nauki, nie przerywając swej roboty, ale bez najmniejszego, gorliwego zajęcia. Stroskany setnik wybrał się wreszcie sam do Jezusa i szedł za Nim w pewnym oddaleniu. Przyszedłszy bliżej Niego, przystąpił do Doń i oddawszy Mu pokłon, rzekł: „Mistrzu, nie gardź Twoim niewolnikiem! Ulituj się nad mym chorym synkiem, leżącym bezwładnie w domu!” — „Godziwym jest — rzekł mu Jezus — bym najpierw podał chleb w domu dzieciom własnym, a potem dopiero obcym, czekającym u drzwi.” Achiasz rzekł jednak: „Panie! wierzę, że jesteś posłem Bożym i spełnieniem obietnicy, wierzę, że możesz mi pomóc. Wszak sam mówiłeś, że ci, którzy w to wierzą, są dziećmi, a nie obcymi. Ulituj się więc nad moim dzieckiem!” — Wtedy rzekł Jezus— „Wiara twoja wyjednała ci pomoc.” . To rzekłszy, poszedł zaraz z kilku uczniami do domu rodziców Pawła, gdzie mieszkał Achiasz. Dom ten wyglądał okazalej, niż zwykłe domy żydowskie, rozkład jednak wewnętrzny był prawie taki sam. Z przodu było podwórze, z którego wchodziło się do wielkiej sali. Po obu jej bokach urządzone były sypialnie, oddzielone od sali ruchomymi ścianami. W środku domu stało ognisko, w koło zaś niego były drzwi do kilku obszernych pokoi i sal. W pokojach tych umieszczone były pod ścianami szerokie ławy kamienne, nakryte kobiercami i poduszkami. Okna były wysoko pod powałą. Achiasz przyprowadził Jezusa do środka domu, a sługom kazał tu przynieść chłopca wraz z łóżkiem. Przyniesiono chorego; za nim przyszła żona Achiasza z zasłoną na twarzy, skłoniła się lękliwie przed Jezusem i w trwożnym oczekiwaniu stanęła nieco z tyłu. Achiasz, radując się już naprzód, że syna ujrzy zdrowym, zwołał jeszcze wszystkich domowników, którzy, stanąwszy w oddaleniu, ciekawie się

 

438

 

przyglądali. Syn Achiasza było to piękny, przeszło sześcioletni chłopczyk; ubrany był w długą, wełnianą koszulę, pasek skórzany okrywał mu szyję i krzyżował się na piersiach. Był niemy i sparaliżowany; twarz miał jednak roztropną i bardzo miłą. Obecnie wodził za Jezusem oczyma, w których przebijało głębokie rozczulenie. Jezus miał najpierw do zebranych krótką naukę o powołaniu pogan, o zbliżaniu się królestwa Bożego, o potrzebie pokuty i tłumaczył im, że przez chrzest wstępują do domu Ojca. Następnie wziął chłopca z posłania na ręce, przycisnął go do piersi, a pochyliwszy się nad nim, przesunął palcami pod spodem jego języka, poczym zdrowego już chłopca postawił na ziemi i poprowadził ku setnikowi. Rodzice ze łzami radości pochwycili dziecko w objęcia. Chłopiec również gorąco ściskał rodziców, wołając: „Ach ojcze! matko! mogę chodzić, mogę znowu mówić.” Jezus zaś rzekł: „Oddaję wam chłopca zdrowego. Nie wiecie nawet, jaki skarb posiadacie w nim. Otrzymaliście go powtórnie, ale też kiedyś zażądany będzie od was.” Rodzice zbliżyli się znów z dzieckiem do Jezusa i upadłszy Mu do nóg, ze łzami w oczach dziękowali za uleczenie chłopca; Jezus zaś pobłogosławił go i rozmawiał z nim przez chwilę bardzo uprzejmie. Setnik zaprosił potem Jezusa do przyległej komnaty na przekąskę, na co się Jezus zgodził. Stojąc, spożywał z uczniami chleb, miód i małe owoce, popijając winem. Przypomniał jeszcze Achiaszowi, żeby udał się do Kafarnaum do chrztu, i radził mu przyłączyć się tam do Serobabela. Setnik poszedł rzeczywiście potem do Kafarnaum ze wszystkimi domownikami. Syn jego Jefta został później bardzo gorliwym uczniem Tomasza. Opuściwszy mieszkanie uszczęśliwionego Achiasza, mówił Jezus uczniom, że dziecko to przyniesie kiedyś obfity owoc i że już przedtem urodził się w domu tym mąż, który wielkie rzeczy zdziała w przyszłym Jego królestwie. Tu w Giszala umieszczeni żołnierze, byli później obecni przy ukrzyżowaniu Chrystusa jako strażnicy, Używano ich w takich okazjach jako sług policyjnych.

 

Jezus naucza w Gabara. Pierwsze nawrócenie się Magdaleny.

 

Jezus nie poszedł z Giszala do pobliskiej Betulii, lecz zwróciwszy się na lewo, przeszedł przez dolinę i równinę, i udał się do znacznego miasta Gabara, leżącego od strony zachodniej, u stóp góry; na południowowschodniej stronie tejże góry leży w ukryciu siedziba Herodian, Jotapata. Z Gabara można tam dojść, idąc naokoło góry, za godzinę. Za miastem wznosi się góra stromo, tworząc skalistą ścianę; na wierzch prowadzą wykute w skale schody. Mieszkańcy zajmują się uprawą bawełny, która tu miękką jest jak jedwab. Wyrabiają z niej tkaniny i nakrycia, jak również rodzaj materaców, zastępujących łoże w ten sposób, że przymocowuje się i rozpina je na hakach. Łowią tu także ryby, solą i rozsyłają dalej. Już z Giszala rozesłał Jezus kilku uczniów do okolicznych miejscowości z zapowiedzią, że na górze koło Gadara będzie miał wielką naukę. Z całego więc okręgu ciągnęły liczne tłumy ludu na górę, rozkładając się tu obozem. Na samym wierzchu stała w ogrodzeniu mównica, dawno już nie używana. Za Jezusem przybyli do Gabara Piotr, Andrzej, Jakób, Jan, Natanael Chased i wszyscy inni uczniowie; prócz tego stawiła się większa część uczniów Jana i synowie najstarszej siostry Najświętszej Panny, tak, że ogółem zebrało się około 60 uczniów, przyjaciół i krewnych Jezusa. Zaufańszych uczniów witał Jezus podaniem obu rąk, dotykając głową ich policzków. Przybyły także gromady pogan z Cydessy, oddalonej o godzinę drogi od pobliskiego Damna, z Adama i z okolicy nadbrzeżnej jeziora Merom. Wszyscy

 

439

 

nieśli z sobą zapasy żywności i wiedli chorych wszelkiego rodzaju. Cydessa, jest to osada pogańska w środku ziemi Zabulon. Aleksander Wielki zdobył ją i zburzył, a potem darował Liwiaszowi z Tyru. Ten odbudował miasto i sprowadził tu z Tyru swoich pogańskich rodaków, jako osadników. Stąd to zjawili się też pierwsi poganie u Jana dla przyjęcia chrztu. Położenie miasta jest bardzo piękne. W koło roztacza się widok na bujne, żyzne okoliczne pola.

 

Magdalena.

 

Magdalena wybrała się także do Gabara, by posłuchać nauki, a przyszło do tego w następujący sposób. W Damna, odległym o trzy godziny drogi od Kafarnaum, a przeszło godzinę od Magdalum, urządziły święte niewiasty gospodę i tu obecnie przebywały. Marta wybrała się więc z Marią Kleofy do Magdaleny w zamiarze nakłonienia jej, by wraz z innymi posłuchała na górze nauki. Weronika, Joanna Chusa, Dina i Maria Sufanitka pozostały tymczasem w Damna. Magdalena przyjęła siostrę dosyć życzliwie, nie zaprowadziła jej jednak do swych wspaniale urządzonych komnat, lecz do pokoju obok się znajdującego. Była w niej mieszanina prawdziwego i fałszywego wstydu; częścią wstydziła się swej pobożnej, prostej, źle ubranej siostry, która chodziła wszędzie ze stronnikami Jezusa, pogardzanymi przez jej gości i towarzystwo, w jakim żyła; z drugiej znów strony wstydziła się zaprowadzić Martę do komnat, będących niemymi świadkami jej próżności i występków. W jej umyśle zaszła już, widać, pewna zmiana; nie miała tylko na tyle silnej woli, by otrząsnąć się z sideł grzechowych. Twarz miała bladą, wychudłą. Człowiek z którym żyła, prostak w zachowaniu się, stał się jej już ciężarem. Życie takie poczynało jej się brzydnąć. Marta, pełna życzliwości dla niej, postąpiła z nią bardzo roztropnie. Rzekła do niej: „Znasz Dinę i Marię Sufanitkę, że to są miłe, roztropne niewiasty. Otóż one zapraszają cię, byś wraz z nimi przysłuchała się nauce Jezusa na górze. Nie jest to daleko, a chciały by cię chętnie mieć przy sobie. Nie potrzebujesz się ich przed ludem wstydzić; są przyzwoite, starannie ubrane, i umieją się znaleźć. A jest to przecudne widowisko, widzieć tyle ludzi, ujrzeć uzdrawianie chorych, poznać zadziwiającą wymowę tego Proroka, słyszeć, z jaką śmiałością gromi Faryzeuszów. Weronika, Maria Chusa, matka Jezusa, która ci tak dobrze życzy, i my wszystkie jesteśmy przekonane, że wdzięczną nam będziesz za to zaproszenie. Zresztą potrzeba ci trochę rozrywki. Wydajesz się tu tak opuszczoną; brak ci życzliwych ludzi, którzy by potrafili ocenić twoje serce, twoje zdolności. O gdybyś zechciała pozostać u nas na dłużej w Betanii! Mamy tam sposobność słyszeć tyle cudownych rzeczy i działać tak wiele dobrego, a przecież ty zawsze byłaś dla drugich pełną życzliwości i miłosierdzia, Lecz to na później, na razie przynajmniej do Damna musisz jutro pojechać; mieszkamy tam w gospodzie, ale ty, jak zechcesz, możesz mieszkać oddzielnie i przestawać tylko z tymi, które znasz.” W ten sposób namawiała Marta siostrę, unikając starannie wzmianki o tym, co by ją mogło obrazić i dotknąć. — Magdalena, dręczona od pewnego czasu zadumą, skłaniała się chętnie ku temu; stawiała jeszcze wprawdzie błahe wymówki, ale w końcu przyrzekła Marii, że pojedzie z nią jutro do Damna. Jadła też wraz z siostrą, a wieczorem wpadała co chwila z swych komnat do jej pokoiku. W modlitwie wieczornej prosiły Marta i Anna Kleofasowa gorąco Boga, by ta podróż Magdaleny nie pozostała bezowocną. Kilka dni przedtem był u Magdaleny Jakób Starszy, powodowany współczuciem dla niej, i również zapraszał ją do Gabara, by przysłuchała się nauce. Magdalena przyjęła go w bocznym budynku. Niepospolita jego powierzchowność, mowa poważna i mądra, a przy tym pełna wdzięku, zrobiły na Magdalenie

 

440

 

korzystne wrażenie; prosiła go też, by odwiedzał ją zawsze, ilekroć tędy będzie przechodził. Jakub wcale jej nie strofował, owszem mówił uprzejmie, z szacunkiem, radząc jej by przecież raz posłuchała nauki Jezusa; zapewniał ją, że pewnie nie zdarzy się jej nigdy widzieć lub słyszeć coś znakomitszego. Nie powinna— jak mówił — krępować się słuchaczami, lecz przybyć w takim ubiorze, jaki przywykła nosić. Magdalena uprzejmie przyjęła jego zaproszenie, a przecież później za przybyciem Marty i Anny Kleofy okazała się tak sztywną, i tak długo trzeba ją było namawiać, zanim się zgodziła. Na dzień przed zapowiedzianą nauką, wieczorem, wyruszyła Magdalena w towarzystwie siostry i Anny Kleofy do Damna do świętych niewiast. Jechała na osiołku, bo do pieszych podróży nie była przyzwyczajoną. Ubiór miała staranny, ozdobny, jednak nie tak dziwaczny, przesadny, jak przy powtórnym jej nawróceniu się. W gospodzie wynajęła oddzielną komnatę i obcowała tylko z Diną i Sufanitką, odwiedzającymi ją kolejno. Wreszcie, zasiadłszy wszystkie razem, rozmawiały ze sobą łagodnie i uprzejmie. Zauważyłam jednak, że nawrócone grzesznice zachowywały w poufałości pewną powściągliwość, jak się to zdarza, gdy np. oficer spotka się z dawnym swoim kolegą, który potem został kapłanem. Wkrótce jednak znikła ta sztywność wobec wrodzonego kobietom współczucia, rozproszyły ją łzy i poufałe, wzajemne zwierzenia, i przyszły wszystkie razem do gospody, stojącej u stóp góry. — Reszta świętych niewiast nie szła na naukę, aby nie przeszkadzać swą obecnością Magdalenie. Przybyły one tu dlatego, bo chciały, by Jezus nie szedł do Kafarnaum, lecz tutaj do nich przyszedł; w Kafarnaum bowiem zebrali się znowu Faryzeusze, radząc nad zgubą Jezusa. Zeszły się tu z tych samych miejscowości i zamieszkały w tym samym domu. Pozostaną tu zapewne na zawsze, bo obecnie jest Kafarnaum punktem środkowym wędrówki Jezusa. Młodego Faryzeusza z Samarii, który tu był ostatnim razem, już nie ma; miejsce jego zajął inny. Nie tylko w Kafarnaum, ale także w Nazarecie i w innych miejscowościach sprzysięgli się Faryzeusze przeciw Jezusowi; jawnie nawet wypowiadali swe groźby. Z tego to powodu były święte niewiasty, a szczególnie Maryja, w tak wielkiej obawie. — Wysłały nawet posłańca do Jezusa z prośbą by po skończeniu nauki nie szedł do Kafarnaum, tylko przyszedł do nich do Damna. Radziły Mu, by raczej obszedł Kafarnaum z prawej lub lewej, strony, lub by przeprawiwszy się przez jezioro, poszedł do miast pogańskich, aby ujść niebezpieczeństwa. Jezus kazał im na to odpowiedzieć, by Jemu pozostawiły troskę o to; wie On, co ma czynić i dlatego właśnie przybędzie do nich do Kafarnaum.

 

Kazanie na górze koło Gabara. Magdalena.

 

Magdalena przyszła z towarzyszkami w sam czas na górę, mnóstwem ludzi już zapełnioną. Chorych poumieszczano w różnych miejscach, stosownie do rodzaju ich słabości, pod lekkimi namiotami i przenośnymi chatkami. Uczniowie utrzymywali porządek między ludźmi i z oznakami szczerej przychylności we wszystkim im pomagali. — Mównica stała w obmurowanym półkolu, nad nią zaś rozpięta była zasłona. Tu i ówdzie rozwiesili także i słuchacze nad sobą dachy z płótna. Magdalena siedziała z niewiastami na wzgórku w wygodnym miejscu, w pewnym, niewielkim oddaleniu od mównicy. Około godziny dziesiątej przybył Jezus z uczniami na górę, a tuż za Nim nadeszli Faryzeusze, Herodianie i Saduceusze. Jezus wszedł na mównicę, uczniowie stanęli z jednej strony półkola, Faryzeusze zaś z drugiej. Naukę Jezus wielokrotnie przerywał; wtedy zmieniali się ludzie, jedni odchodząc, drudzy zajmując ich miejsce. Niejedno powtarzał Jezus kilka razy. W przerwach tych posilali się słuchacze, a i Jezus raz to uczynił;

 

441

 

przekąsił nieco i napił się wina. Nauka obecna była jedną z najostrzejszych, jakie miał dotychczas; przemawiał Jezus z taką siłą i mocą, jak rzadko. Przed modlitwą, zaraz z początku zapowiedział, by nie gorszono się tym, jeśli Boga zwać będzie Ojcem Swym, bo kto czyni wolę Ojca niebieskiego, ten staje się Jego synem; udowodnił im też, że On właśnie wolę tę ściśle wypełnia. Następnie głośno się pomodlił do Ojca Swego i począł prawić surowe kazanie pokutne, na sposób dawnych proroków. Przytoczył w nim wszystko, co zaszło od czasu pierwszej obietnicy, wymienił wszystkie typy i groźby Boże i wykazał, że albo już się obecnie spełniły, albo spełnią się w najbliższym czasie. Ze spełnienia proroctw udowodnił, że Mesjasz musiał już przybyć. Mówił, jak to Jan, przesłaniec Mesjasza, przygotowywał Mu drogi i wiernie spełnił to zadanie, a oni mimo to pozostali zatwardziałymi. Wymieniał im wszystkie ich występki, obłudę i bałwochwalstwo, oddawane grzesznemu ciału, piętnował ostro Faryzeuszów, Saduceuszów i Herodian; mówił z wielkim zapałem o gniewie Bożym, o zbliżaniu się sądu, przepowiadał zburzenie Jerozolimy i świątyni, i klęski, na ten kraj spaść mające. Przytaczając wiele tekstów z Malachiasza, wyjaśniał je i wykazał zawarte w nich przepowiednie o Mesjaszu i Jego przesłańcu, o sądzie na bezbożnych, o powtórnym przyjściu Mesjasza na sąd ostateczny, o ufności i pociechach, mających przypaść w udziale bogobojnym, wreszcie o nowej, czystej ofierze, oznaczającej zapewne Ofiarę Mszy świętej. Groził im wreszcie, iż łaska Boża odwróci się od nich, a przejdzie na pogan. Zwracał się także Jezus do uczniów, zachęcając ich do wierności i wytrwałości, i oznajmiał im, że pośle ich kiedyś do wszystkich ludów, by opowiadali naukę zbawienia. Upominał ich, by nie przestawali ani z Faryzeuszami, ani z Saduceuszami, ani z Herodianami. Na tych ostatnich uderzył ostro publicznie, trafnymi porównaniami określał ich niską wartość moralną, a nawet wprost na nich wskazywał. To złościło ich najwięcej, bo po największej części potajemnie tylko należeli do tej sekty, a otwarcie żaden z nich za Herodiana nie chciał uchodzić. Podczas kazania rzekł Jezus w pewnym miejscu: Kto nie przyjmie Zbawienia, los jego gorszym będzie od losu Sodomy i Gomory. Podczas przerwy więc przystąpili do Niego Faryzeusze i zapytali: „Czy zapadnie się z nimi ta góra, miasto, lub cały kraj? Czy może być jeszcze co gorszego?” Odrzekł im na to Jezus: „W Sodomie zapadły się domy i mury, ale dusze nie wszystkie zginęły; nie znali bowiem tamtejsi ludzie obietnicy, nie mieli prawa i proroków.” Następnie wyrzekł kilka słów, odnoszących się zapewne do Jego zstąpienia do otchłani po śmierci, skąd wiele owych dusz wyratuje. Potem tak mówił dalej: „Inaczej będzie z tymi, którzy teraz żyją, a zbawienia nie przyjmują. Dane im jest bowiem wszystko. Należą do wybranego narodu, który Bóg tak licznie rozmnożył; mają wszystkie potrzebne wskazówki, przestrogi i przyrzeczenie spełnienia obietnicy. Jeśli więc to odrzucają i trwają w niewierze, nie przepadną w otchłani martwe kamienie i góry, posłuszne głosowi Pana, lecz ich kamienne serca i dusze. A los to gorszy od losu Sodomy.” Po tym surowym nawoływaniu do pokuty i przepowiadaniu strasznego sądu na grzeszników, zmienił Jezus nagle ton mowy; z miłością nawoływał grzeszników do Siebie, a nawet wylewał łzy miłości. W modlitwie, zaniesionej do Ojca niebieskiego, prosił Go, by skruszył serca słuchaczów, by choć część ich, przynajmniej kilku, lub choć jeden tylko, nawet największy zbrodniarz, przyszedł do Niego z pragnieniem poprawy; jedną przynajmniej duszę chciał pozyskać, a obiecywał wszystko z nią podzielić, dla niej wszystko oddać, nawet życie Swe dać za nią. Wreszcie wyciągnął ręce ku tłumom i zawołał: „Pójdźcie! Pójdźcie do Mnie wszyscy, którzy strudzeni i obciążeni jesteście! Chodźcie, grzesznicy, czyńcie

 

442

 

pokutę, uwierzcie, a Ja podzielę z wami Moje królestwo.” Także ku Faryzeuszom i nieprzyjaciołom Swym wyciągał ramiona, pragnąc, by choć jeden z nich poszedł za Nim. Magdalena, siedząca przy niewiastach, wyglądała na damę z wyższej sfery, pewną siebie, a przynajmniej chciała początkowo za taką uchodzić; w sercu jednak czuła wzrastający wstyd i wzruszenie. Z początku rozglądała się po tłumach; gdy jednak przyszedł Jezus i zaczął nauczać, uwaga jej zwracała się coraz więcej ku Niemu, wzrokiem i duszą lgnęła coraz bardziej do Niego. Nawoływanie Jezusa do pokuty, przedstawienie ohydy występku i obraz kar, grożących grzesznym, wstrząsnęły nią do głębi; nie mogła się oprzeć potędze tych słów, zadrżała na całym ciele, a łzy spłynęły po jej twarzy, okrytej zasłoną. Gdy Jezus z miłosnym błaganiem nawoływał grzeszników, by przyszli do Niego, powstało w tłumie poruszenie, ludzie cisnęli się bliżej i jedni drugich popychali, wtedy to i Magdalena skłoniła niewiasty, by razem z nią bliżej przystąpiły. Gdy zaś Jezus rzekł: „Ach! niech bym choć jedną duszę znalazł, która by przyszła do Mnie skruszona”, nie mogła Magdalena opanować wzruszenia i gotowa była upaść do nóg Jezusowi. Postąpiła już nawet krok naprzód, lecz towarzyszki wstrzymały ją, by nie wywołać zamieszania i uspokajały ją, że później będzie czas na to. Ten jej niepokój zwrócił zaledwie uwagę najbliższych, bo wszyscy słuchali z natężoną uwagą słów Jezusa. Ten zaś, jak gdyby widział wzruszenie Magdaleny, tak mówił dalej, wlewając pociechę w jej serce: „Gdyby Moje słowa wzbudziły choć iskrę pokuty, żalu, miłości, wiary i nadziei w jakim biednym, zbłąkanym z prawej drogi sercu, a poczytanym mu to będzie za zasługę. Nie zginie to serce, lecz żyć będzie i wzrastać w cnocie; Ja je wyżywię i wychowam, a potem zaprowadzę do Ojca.” Słowa te przeniknęły do serca Magdaleny i napełniły je otuchą; usiadła więc znowu spokojnie z innymi. Na tym zeszło prawie do szóstej godziny; słońce, kończąc swój bieg, zbliżało się już do krańców horyzontu. Nauczając, zwrócony był Jezus ku zachodowi, bo i mównica tak była obrócona; za Nim nie stał nikt. Po nauce pomodlił się Jezus, pobłogosławił lud i rozpuścił do domu. Uczniom polecił zakupić żywności od tych, którzy mieli jej za wiele, lub wyprosić za darmo i rozdzielić między ubogich i potrzebujących. Część uczniów zabrała się zaraz do tego, a że znano ich tu dobrze w okolicy, więc też wielu dawało chętnie za darmo, inni znowu im odsprzedawali; ubodzy, zaopatrzeni w ten sposób dostatnio, wielbili dobroć Pana i dziękowali mu. Reszta uczniów poszła tymczasem z Jezusem ku chorym, zgromadzonym tu w wielkiej liczbie. Faryzeusze, rozgoryczeni, ale po części zadziwieni i wzruszeni, wybrali się z powrotem do Gabara, kryjąc złość w sercu. Na odchodnym przypomniał jeszcze Jezusowi przełożony, Szymon Zabulony by nie zapomniał przyjść na wieczerzę do jego domu, co też mu Jezus obiecał. Po drodze krytykowali Faryzeusze i wymyślali tak długo na Jezusa, na Jego naukę i sposób postępowania, (a każdy wstydził się przed drugim dać poznać po sobie wzruszenie, jakie w nim sprawiła nauka Jezusa), iż doszedłszy do miasta, każdy znowu wmówił w siebie przekonanie o swej rzekomej sprawiedliwości. Za Jezusem zbliżyła się do chorych i Magdalena z niewiastami i wmieszała się w tłum, zebrany koło chorych niewiast, jak gdyby chciała w czym pomagać. Była już bardzo wzruszona, ale widok tych nędznych, nieszczęśliwych, wstrząsnął nią jeszcze bardziej. Jezus uzdrawiał najpierw chorych mężczyzn wszelkiego rodzaju. Wkrótce rozległy się w powietrzu śpiewy dziękczynne uzdrowionych, odchodzących do domu z towarzyszami. Za zbliżeniem się Jezusa do kobiet, odsuwano natrętnych, by zrobić miejsce dla Niego i dla uczniów, a że ucisk był wielki, więc fala ludzi uniosła Magdalenę i jej towarzyszki nieco w tył. Magdalena

 

443

 

szukała jednak sposobności, wdzierała się w każdą zrobioną w tłumie lukę, aby tylko zbliżyć się do Jezusa, zwracającego się jednak zawsze od niej w inną stronę. Między chorymi było kilka niewiast, cierpiących na krwotok, i te także Jezus uzdrowił. Jak jednak musiało być na sercu już i tak czułej Magdalenie, a niezwyczajnej patrzeć na taką nędzę, gdy naraz przyprowadzono sześć kobiet, opętanych straszliwie przez duchy nieczyste; powiązane były razem po trzy, a silne służebne ciągnęły je przemocą do Jezusa na długich chustach i rzemieniach. Pierwszy to raz widziałam, iż publicznie przyprowadzano opętane niewiasty do Jezusa. Jedne z nich były z za jeziora Genezaret, inne z Samarii; były między nimi i poganki czasem zachowywały się cicho i spokojnie i nie robiły sobie nic złego, to znowu dostawały napadu, miotały się, krzyczały i rzucały się jak szalone. Związano je dopiero tutaj i podczas nauki trzymano w odosobnieniu, a teraz przyprowadzono przed Jezusa. Za zbliżeniem się do Jezusa i uczniów zaczęły stawiać gwałtowny opór, a szatan miotał nimi straszliwie; z ust ich wychodziły przeraźliwe krzyki, a członki wykręcały się w najrozmaitszy sposób. Widząc to Jezus, zwrócił się ku nim, nakazując milczenie i spokój; w tej chwili stanęły spokojnie jak skamieniałe. Wtedy Jezus zbliżył się ku nim, a gdy na Jego polecenie rozwiązano je, kazał im uklęknąć, pomodlił się nad nimi i włożył na nie ręce; pod ich dotknięciem popadły niewiasty w chwilowe omdlenie, a zacięty wróg wyszedł z nich w postaci ciemnej pary. Teraz podnieśli je krewni z ziemi, a one, płacząc, pokłoniły się przed Jezusem do ziemi, dziękując Mu za uzdrowienie. Jezus zaś upominał je, by się nawróciły, oczyściły i czyniły pokutę, aby zło nie powróciło znowu ze zdwojoną siłą. Zmrok już zapadał, gdy Jezus zeszedł wreszcie z uczniami do Gabara. Przed Nim i za Nim szły tłumy ludu. Magdalena, idąc za wewnętrznym głosem serca, bez względu na cokolwiek innego, szła z gromadką uczniów tuż za Jezusem, a wraz z nią cztery jej towarzyszki. Wciąż starała się być jak najbliżej Jezusa. Ponieważ to było wbrew ówczesnym zwyczajom, zauważyli to zaraz uczniowie i powiedzieli Jezusowi. Ten zaś, zwracając się do nich, rzekł: „Dozwólcie jej iść za Mną! nie wasza to rzecz.” Przyszedłszy do miasta, udał się Jezus do domu godowego, gdzie Szymon Zabulon zastawił ucztę. Podwórze napełnione już było chorymi i ubogimi, którzy, słysząc o zbliżaniu się Jego, przyszli błagać Go o pomoc. Jezus zajął się zaraz nimi, upominał ich, pocieszał, a chorych uzdrawiał. Widząc to Szymon Zabulon, podszedł ku Niemu z kilku Faryzeuszami i rzekł: „Mistrzu! zasiądź przecież do uczty, czekamy na Ciebie. Dosyć już pracowałeś dzisiaj; ludzie ci mogą przyjść innym razem.” Chciał nawet zaraz odprawić ubogich z niczym. Na to rzekł mu Jezus: „To są Moi goście, których Ja zaprosiłem, więc muszę ich przede wszystkim pokrzepić. Zaprosiwszy Mnie na ucztę, zaprosiłeś zarazem i tych, więc nie zasiądę do uczty, dopóki oni nie otrzymają pomocy i nie wezmą udziału w uczcie.” Musieli więc Faryzeusze znowu ustąpić i jeszcze do tego zastawić zaraz na podwórzu stoły dla chorych i ubogich. Jezus uzdrowił wszystkich, kto zaś chciał zostać, prowadzili go zaraz uczniowie do stołów, oświeconych lampami, i tam sadowili. Magdalena i jej towarzyszki przyszły aż tu za Jezusem i zatrzymały się w przysionkach podwórza, przytykających do sali jadalnej. Ułatwiwszy się z chorymi, zasiadł Jezus z częścią uczniów do uczty, inni zaś uczniowie donosili z Jego stołu, obficie zastawionego, potrawy ubogim, usługiwali im i jedli wraz z nimi. Podczas uczty nauczał Jezus i właśnie zaczęli z Nim Faryzeusze zaciętą dysputę, gdy wtem Magdalena, która tymczasem zbliżyła się z towarzyszkami do drzwi wejściowych, weszła (w pokornej postawie, z zasłoną na twarzy) szybkim krokiem do sali, trzymając w ręku małą, białą flaszeczkę. Wszedłszy, stanęła

 

444

 

przed Jezusem i wylała Mu na głowę zawartość flaszeczki, a ująwszy w obie ręce fałdzisty koniec swej zasłony, przesunęła nią po głowie Jezusa, jak gdyby chciała przygładzić mu włosy i zetrzeć zbywający balsam. Prędko się z tym załatwiwszy, cofnęła się nieco w tył. Po sali rozeszła się woń przyjemna, ożywiona rozmowa ustała natychmiast, cisza zapanowała, a wszyscy spoglądali ciekawie to na niewiastę, to na Jezusa, który siedział spokojnie, nie zwracając na to uwagi. Niektórzy biesiadnicy spoglądali niechętnie na Magdalenę, a pochylając się ku sobie, coś cicho szeptali. Najwięcej wydawał się Szymon Zabulon być rozgniewanym. Zauważywszy to Jezus, rzekł do niego: „Odgaduję twe myśli, Szymonie! uważasz, że nie godzi się, bym pozwolił tej niewieście namaszczać Mi głowę, dlatego, że jest jawnogrzesznicą. Lecz nie masz słuszności i krzywdę jej tym czynisz. Powodowana miłością, oddala mi usługę, której ty zaniedbałeś uczynić; albowiem nie wyświadczyłeś Mi czci, należnej gościowi.” — Następnie, zwróciwszy się do Magdaleny, stojącej za Nim, rzekł: „Idź w pokoju! Wiele zostało ci odpuszczone.” — Magdalena wróciła zaraz do towarzyszek i wraz z nimi opuściła dom. Jezus zaś, rozmawiając o niej z biesiadnikami, rzekł: „Dobra to niewiasta i miłosierne ma serce. Nie trzeba sądzić drugich. Nieraz rzuca się kamieniem na tego, który wyznał publicznie swą winę, a własne serce ma się obciążone winą o wiele większą, tylko że tajemną.” Jezus nauczał jeszcze długo, a potem wrócił z uczniami do gospody. Magdalenie tkwiły wciąż w pamięci słowa Jezusa: „Gdyby choć jedno serce skruszone zechciało przyjść do Mnie.” To, co widziała i słyszała, wzruszyło ją i wstrząsnęło do głębi. Powodowana wewnętrznym pragnieniem i szlachetniejszym porywem serca, chciała okazać Jezusowi tę zmianę, zaszłą w niej, i uczcić Go w jakikolwiek sposób. Ze smutkiem widziała, że temu nadzwyczajnemu, najświętszemu Nauczycielowi, temu najmiłościwszemu, cuda czyniącemu Opiekunowi potrzebujących, nie wyświadczyli Faryzeusze żadnej z oznak czci należnej gościowi; jakiś więc głos wewnętrzny skłonił ją do tego, by wynagrodziła Mu niedbalstwo innych. Flaszeczkę z wonnościami wielkości dłoni nosiła zawsze przy sobie, jak to było w zwyczaju u znakomitych niewiast; skorzystała z tego i przy uczcie pomazała Jezusowi głowę. Dnia tego ubraną była w długą, białą suknię wierzchnią, wyszywaną w wielkie czerwone kwiaty i małe listki. Rękawy były szerokie, na ramionach ściśnięte we fałdy naramiennikami. Z tyłu była suknia głęboko wycięta i zwieszała się wolno bez wcięcia, z przodu była otwarta, a nad kolanami związana rzemykami, lub sznurkami. Piersi i plecy okryte były rodzajem wielkiego szkaplerza, przystrojonego sznurami pereł i ozdóbkami, zwieszającego się przez plecy, a po bokach zeszytego. Pod tym miała jeszcze drugą, barwną suknię. Zasłoną, którą zwykle zawijała na szyję, była dziś starannie okryta. Wzrostu była większego, aniżeli reszta świętych niewiast, silnie, zbudowana, a jednak smukła; palce miała cienkie i bardzo piękne, nogi małe, wąskie, włos bujny i długi; w ruchach jej przebijał się wytworny wdzięk. Powróciwszy z towarzyszkami do gospody, poszła Magdalena wraz z Martą zaraz do drugiej gospody, położonej w Betulii nad jeziorem kąpielowym o godzinę drogi stąd, gdzie oczekiwała już na nią Maryja w otoczeniu świętych niewiast, i zaraz wszczęła z nią rozmowę. Magdalena unosiła się nad nauką Jezusa; o sobie nie mówiła nic, ale towarzyszki jej opowiedziały za nią Maryi, jak namaściła Jezusa, i co Jezus powiedział. Wszystkie niewiasty prosiły bardzo Magdalenę, by odtąd została przy nich, lub przynajmniej na jakiś czas przybyła do Betulii, Magdalena nie zarzekała się, lecz mówiła, że musi najpierw pójść do Magdalum, uporządkować swe gospodarstwo. Nie podobało się to niewiastom, bo przeczuwały, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Magdalena tymczasem nie

 

445

 

przestawała opowiadać o wzruszeniu, jakiego doznała, o wspaniałości, potędze, łagodności i cudach Jezusa, zapewniając, że powróci do nich, że musi pójść za Jezusem, chociaż niegodna jest obcowania z nim. Wpadała też co chwilę w zadumę, często płakała, i jakoś coraz lżej jej było na sercu. Nie dała się jednak nakłonić do pozostania, lecz powróciła ze służebnicą do Magdalum. Marta odprowadziła ją kawałek, a potem zeszła się w drodze ze świętymi niewiastami, powracającymi do Kafarnaum. Magdalena wyróżnia się wśród kobiet słusznym wzrostem i pięknością. Dina za to jest ruchliwszą i zwinniejszą; dla każdego uprzejmą, każdemu niesie pomoc, a czyni to z pokorą, jak zwinna, życzliwa służebnica. Wszystkie jednak przewyższa przedziwną pięknością Najświętsza Panna. Może znalazłyby się i inne równie kształtnej postaci, może przewyższa ją Magdalena swą uderzającą powierzchownością i kibicią, lecz Maryja wyróżnia się nad wszystkie Swą nieopisaną prostotą, skromnością, powagą, łagodnością i spokojem; jest tak przeczystą bez wszelkich wrażeń ubocznych, że widzi się w niej wyłącznie obraz Boga w człowieku. Pod tym względem podobny jest do Niej tylko Jej Syn. Z twarzy zaś Jej przebija, jak u nikogo więcej, niewypowiedziana czystość, niewinność, powaga, mądrość, spokój i słodki wdzięk, jaki tylko pobożność nadaje. Przebija z Niej wzniosłość, a zarazem niewinność prostego dziecięcia. Obecnie jest bardzo poważną, spokojną i często smutną; smutek Jej jednak nie ma nigdy gwałtownych objawów, łzy tylko spływają cicho po Jej spokojnym obliczu. Magdalena weszła wkrótce w dawny tryb życia. Odwiedzali ją wciąż mężczyźni, którzy w zwykły a uwłaczający sposób wyrażali się o Jezusie, o Jego podróżach, nauce i o wszystkich Jego stronnikach. Magdalena przyznała się im, że słuchała w Gabara nauki Jezusa, lecz oni wyśmiali ją, uważając to za niepodobieństwo. Za to zwrócili zaraz uwagę, że Magdalena wygląda o wiele piękniej i przyjemniej, niż ostatnimi czasy. Takie mowy i pochlebstwa omamiły ją na nowo, to też wkrótce popadała w grzechy głębiej niż przedtem. Po nowym upadku zyskał nad nią szatan tym większą władzę; gwałtowniej też napadał na nią, widząc, jak łatwo mógł ją utracić. Wreszcie ją opętał, skutkiem czego miała Magdalena często kurcze i konwulsje.

SPIS TREŚCI

czytaj więcej...