Aktualności

2024-03-29 16:28

Żywot i Bolesna Męka Pana Naszego Jezusa Chrystusa i Najświętszej Matki Jego Maryi – Błogosławiona Anna Katarzyna Emmerich (1774-1824)

SPIS TREŚCI

GORZKA MĘKA I ŚMIERĆ PANA NASZEGO JEZUSA CHRYSTUSA

Ostatnie tygodnie przed męką. Nauki Jezusa w świątyni

 

Powróciwszy do Betanii, udał się Jezus zaraz nazajutrz do świątyni w celu nauczania. Część drogi towarzyszyła Mu Najświętsza Matka Jego. Jezus przygotował ją na Swą bolesną mękę, mówiąc, że zbliża się czas, w którym spełni się na Niej przepowiednia Symeona, opiewająca, iż duszę Jej miecz przeniknie, albowiem bez miłosierdzia Go zdradzą, pojmą, znieważą i skażą na śmierć jak złoczyńcę, a Ona musi na to patrzeć. Długo o tym mówił Jezus, a Maryja była bardzo zasmucona.

Jezus bawił w domu Marii Marka, matki Jana Marka, który może ćwierć godziny oddalony był od świątyni, jakby na przedmieściu. Następnego dnia, skoro Żydzi opuścili świątynię, nauczał Jezus w niej publicznie i bardzo surowo. W Jerozolimie znajdowali się w tym czasie wszyscy Apostołowie, przychodzili jednak do świątyni osobno, częściami i z różnych stron. Jezus nauczał w okrągłej sali, w której przemawiał był w 12 roku życia Swego. Były tu przyrządzone siedzenia i stopnie dla słuchających, których zeszło się teraz bardzo wiele. Ściślej mówiąc, już teraz właściwie rozpoczęła się męka Jezusowa; cierpi bowiem wewnątrz katusze gorzkiego smutku z powodu przewrotności ludzi. Tego i następnego dnia zatrzymał się Jezus w domu przed bramą betlejemską, do którego wstąpiła była Maryja, niosąc Go jako Dziecię do świątyni, do ofiarowania. W domu tym było kilka komnat, a czuwał nad nim dozorca. Gdy Jezus szedł do świątyni, towarzyszył Mu tylko Piotr, Jakób Starszy i Jan; inni szli każdy z osobna. Apostołowie i uczniowie przebywali gospodą w Betanii u Łazarza. Jednego z następnych dni miał Jezus w świątyni od rana aż do południa naukę, na której byli i Faryzeusze obecni; potem wrócił do Betanii, i tu mówił znów z Swą Matką o bolesnej Swej męce. Rozmawiali stojąc w podwórzu domu, w otwartej altanie. Nikodem, Józef z Arymatei, synowie Symeona i inni tajemni uczniowie nie okazują się jawnie na naukach Jezusa w świątyni; jeśli niema Faryzeuszów, to słuchają, ile możności w ukryciu, z dala. W naukach Swych mówił Jezus tymi dniami znowu w porównaniach o zdziczałej roli, z którą ostrożnie trzeba się obchodzić, by z chwastem nie wyrwać pszenicy, lecz obojgu należy pozwolić rozrastać się aż do czasu żniwa, przy czym tak trafnie Faryzeuszom powiedział prawdę, że mimo oburzenia czuli wewnętrzne zadowolenie. Przy jednej z następnych nauk, pod wpływem rozgoryczenia

 

709

 

zamknęli dostęp do sali naukowej, by nie puścić większej liczby słuchaczów. Tego dnia nauczał Jezus aż do późnej nocy, bez żywszych ruchów, spokojnie i pojedynczo, zwracając się raz w tę, raz w drugą stronę. Między innymi wspominał, że przyszedł gwoli trzech rodzajów ludzi, przyszedł wskazał ku trzem bokom świątyni, na trzy strony świata, — w tym — mówił — jest wszystko zawarte. Jeszcze w drodze do świątyni rzekł był do idących z Nim Apostołów, aby Go, gdy się z nimi rozstanie, szukali w południu. Piotr, wiedziony właściwą sobie ciekawością, zapytał, co to znaczy „w południu?” Jezus rzekł na to: „W południu jest słońce nad nami, i niema cienia; rano i wieczór jest cień obok światła, o północy zaś jest ciemna noc. Szukajcie Mnie w południu, a znajdziecie Mnie i w sobie, jeśli tylko niema cienia.” Znaczenie tych słów mogło się odnosić i do stron świata; nie umiem tego jednak dokładniej powiedzieć. Żydzi stają się już coraz więcej oporni. Zamknęli oni nawet kratę w koło mównicy, jako też i mównicę; gdy jednak Jezus przyszedł z uczniami znów do sali, ujął tylko kratę, a ta otworzyła się, również i mównica otwarła się za dotknięciem ręki Jego. Przypominam sobie, że było tam wielu uczniów Jana Chrzciciela i tajemnych zwolenników Jezusa. Naukę rozpoczął Jezus od Jana, i pytał, co myślą o Janie a co o Nim, aby jawnie się z tym oświadczyli; lecz oni lękali się to wypowiedzieć. Do tego nawiązał przypowieść o pewnym ojcu i dwóch synach, którzy mieli rolę zaorać i wyplewić. Jeden syn przystał, ale nie uczynił; drugi mówił, że nie zrobi tego, ale potem począł żałować i przecież to zrobił. Jezus nauczał o tym długo. Później po uroczystym wjeździe do Jerozolimy nauczał Jezus jeszcze raz o tej przypowieści. Następnego dnia, w drodze do świątyni, dokąd naprzód poszli byli uczniowie, by otworzyć salę naukową, błagał Jezusa jakiś ślepy o uzdrowienie; Jezus jednak przeszedł mimo niego. Uczniowie byli z tego niezadowoleni, w nauce tedy powiedział Jezus, dlaczego go nie uzdrowił, mówiąc, iż człowiek ten dotknięty jest większą ślepotą duszy niż oczu. Nauczał bardzo surowo, dodając, że wielu jest tu obecnych, którzy weń nie wierzą i tylko dla widzenia cudów za Nim biegają; ot zaś w rozstrzygającej chwili opuszczą Go. Podobni są oni do owych, którzy chodzili za Nim, bo ich karmił ziemskim pokarmem, a potem się rozproszyli. Widziałam, że podczas tej mowy wielu powychodziło i mało co nad sto zostało około Pana. Widziałam także, że Jezus, wracając do Betanii nad tym płakał. Nazajutrz poszedł Jezus z Betanii dopiero pod wieczór do świątyni. Towarzyszyło Mu sześciu Apostołów, idąc z tyłu za Nim. Jezus sam uprzątał stołki z drogi i ustawiał je w sali, czemu uczniowie bardzo się dziwili. Wyjaśnił to w nauce, nadmieniając, że niebawem ich opuści. Następnego szabatu nauczał Jezus w świątyni od rana do wieczora, i to częścią wobec Apostołów i uczniów w osobnym miejscu, przepowiadając im ogólnie wiele przyszłych rzeczy, częścią zaś w sali naukowej, gdzie mogli Go słuchać także postrzegający Faryzeusze i inni Żydzi; tylko około południa uczynił krótki przystanek. W dalszym ciągu mówił Jezus o cnotach wypaczonych, tak np. o miłości, w której kryje się sobkostwo i chciwość, i w ogóle jak nieznacznie do wszystkiego zło się wkrada. Wspominał i o tym, iż wielu jest, którzy spodziewają się po Nim ziemskiego królestwa, urzędu i znaczenia, i to nie ponosząc żadnego cierpienia, podobnie jak nawet pobożna matka synów Zebedeuszowych żądała od Niego wyszczególnienia swych synów. Mówił też, by nie gromadzić martwych skarbów, a także o skąpstwie; czułam, że tym zmierza do Judasza. Dalej mówił o umartwianiu, poście, modlitwie i obłudzie, której wielu przy tych dobrych uczynkach się dopuszczą, a także o gniewie Faryzeuszów na uczniów, gdy rok temu zrywali kłosy. Powtarzał niektóre poprzednie nauki i w ogóle wyjaśniał wiele z całego Swego zawodu. Mówił także o Swej nieobecności, i chwalił ich

 

710

 

zachowanie się podówczas, wspominał o Swych towarzyszach, uznając ich milkliwość, powolność i pokój obopólny, w jakim z nimi przebywał — a mówił bardzo rzewnie. Następnie zeszedł na bliskie spełnienie posłannictwa, na Swą mękę i rychły jej koniec, lecz przed nią jeszcze uroczyście odbędzie wjazd do Jerozolimy. Napomknął, jak bez miłosierdzia będą się z Nim obchodzić, a jednak musi cierpieć, nieskończenie cierpieć, by zadość uczynić. Mówił dalej o Swej Najświętszej Matce, ile i jak wraz z Nim cierpieć będzie. Wykazywał bezdenne zepsucie i winę ludzi, i że bez Jego męki nikt nie może być usprawiedliwiony. Przy słowach o zadosyćuczynieniu przez mękę, zaczęli Żydzi burzyć się i szydzić. Niektórzy wyszli z świątyni i zaczęli rozmowy z nastawioną zgrają, Jezus jednak, zwracając się do Swoich, rzekł, by się tym nie trwożyli, bowiem czas Jego jeszcze nie nadszedł, a i to, co Go teraz spotyka, należy do męki Jego. W nauce tej wspominał Jezus o domu, w którym był wieczernik i w którym się zgromadzali, a gdzie później Duch św. na nich zstąpił, nie określając jednak domu tego bliżej. Mówił, że stanowić będą jedno zgromadzenie, że otrzymają umocnienie i pokrzepienie, i że na wieki z nimi pozostanie. Była także mowa o Jego tajemnych uczniach, o synach Symeona i innych. Tłumaczył przed jawnymi uczniami ich ukrywanie się, mówiąc, że jest ono pożyteczne, gdyż mają, oni inne powołanie. Byli tam również niektórzy z Nazaretu, z ciekawości przybyli do świątyni, aby Go posłuchać, przeto powiedział im Pan, że nie powodują nimi poważne pobudki. Gdy Apostołowie i uczniowie zostali sami przy Jezusie, poruszył Jezus wiele rzeczy, które po Jego odejściu do Ojca nastąpić miały. Do Piotra rzekł, że wiele będzie musiał wycierpieć, ale niech się nie obawia, lecz wiernie i wytrwale przewodniczy gminie, która cudownie się będzie wzmagać. Trzy lata ma pozostać z Janem i Jakóbem Młodszym w Jerozolimie przy kościele. Mówił o uczniu, który pierwszy krew swą za Niego przeleje, nie wymieniając jednak imienia Szczepan. Także o nawróceniu prześladowcy wspominał, mianowicie, że więcej uczyni, niż wielu innych, również nie podając imienia Paweł. Obecni nie mogli tego wszystkiego jakoś dobrze pojąć. Przepowiadał też Jezus prześladowania, które czekają Łazarza i św. niewiasty, i mówił Apostołom, dokąd mają się udać w pierwszym półroczu po Jego śmierci. Piotr, Jan i Jakób Młodszy mieli zostać w Jeruzalem, Andrzej zaś i Zacheusz mieli się udać do Galaad, Filip i Bartłomiej do Gessur, na granicy syryjskiej. Widziałam przy tym, jak ci czterej Apostołowie około Jerycha zdążali przez Jordan, a potem ku północy, i jak Filip w mieście Gessur uzdrowił pewną niewiastę, gdzie z początku bardzo go kochano a potem prześladowano. Niedaleko od Gessur było miejsce rodzinne Bartłomieja, który pochodził od jednego z królów tego miasta, spokrewnionego z Dawidem. Ci czterej Apostołowie nie pozostali razem, lecz pracowali w różnych miejscowościach w okolicy. Galaad, dokąd poszedł Andrzej i Zacheusz, było niedaleko od Pella, gdzie Judasz w młodości był wychowany. Jakób Starszy i inny jeszcze z uczniów w mieli udać się w pogańskie obszary, w górę na północ od Kafarnaum; Tomasz zaś i Mateusz naprzód do Efezu, dla przygotowania tamtejszej okolicy, w której kiedyś Najśw. Panna i wielu wiernych mieszkać będą. Dziwiło ich to bardzo, że Maryja tam ma zamieszkać. Tadeusz i Szymon mają naprzód iść do Samarii. Nie bardzo im to przypadało do smaku, byliby bowiem woleli iść raczej do miast całkiem pogańskich. Jezus zapowiadał im także, że wszyscy jeszcze dwa razy zejdą się w Jerozolimie, zanim pójdą w dalekie pogańskie kraje głosić ewangelię. Wspominał o mężu, który pomiędzy Samarią a Jerychem, podobnie jak On działać będzie cuda, lecz mocą szatana. Mąż ten będzie chciał się nawrócić, i mają go przyjąć, gdyż i szatan musi się przyczynić do chwały Jego. Rozumiał tu Szymona,

 

711

 

czarnoksiężnika. Wśród tej nauki pytali Go uczniowie z zaufaniem, jako mistrza swego, o niektóre szczegóły, których nie rozumieli, a On wyjaśniał im, o ile było potrzeba. Wszystko to odbywało się z wielką prostotą. W 3 lata po ukrzyżowaniu rzeczywiście zeszli się w Jerozolimie wszyscy Apostołowie; Piotr i Jan opuścili potem miasto, a Maryja udała się z Janem do Efezu. Tymczasem w Jerozolimie wybuchło prześladowanie przeciw Łazarzowi, Marcie i Magdalenie, która to aż dotąd pokutując, zamieszkiwała ową grotę na puszczy, do której Elżbieta schroniła była Jana w czasie rzezi młodzianków. Zaraz na początku swego zawodu nagromadzili Apostołowie wszystko, co dla ogółu wiernych Kościoła potrzebne było. W połowie tego czasu, przez który Maryja jeszcze żyła po wniebowstąpieniu Jezusa, mniej więcej w 6 roku po wniebowstąpieniu, zeszli się Apostołowie jeszcze raz w Jerozolimie, ułożyli Skład Apostolski, uporządkowali wszystko, pozbyli i roz-dali całe swe mienie i podzielili obszar Kościoła na diecezje, poczym rozeszli się w dalekie kraje pogan. Przy zaśnięciu Maryi zeszli się wszyscy po raz ostatni a po¬tem rozproszyli się w dalsze strony, gdzie pracowali aż do śmierci. Gdy po tej nauce wychodził Jezus ze świątyni, czatowali już nań u wyjścia i na drodze rozgoryczeni Faryzeusze i chcieli Go ukamienować, lecz Jezus uszedł im, udając się do Betanii, i przez 3 dni nie przychodził do świątyni. Chciał przy tym Apostołom i uczniom zostawić czas do zastanowienia się w spokoju nad tym, co słyszeli. Przychodzili też do Niego, by im niejedno lepiej wyjaśnił. Jezus kazał im wszystko spisać, co mówił o przyszłości. Widziałam, że uczynił to Natanael, oblubieniec z Kany, bardzo biegły w sztuce pisania. Dziwiło mnie to, że nie Jan, lecz jeden z uczniów zapiski te czynił. Wspomniany Natanael nie miał wtedy jeszcze drugiego imienia; otrzymał je dopiero przy chrzcie. W tych dniach przybyło do Betanii do Łazarza trzech młodych mężów z chaldejskiego miasta Sikdor. Łazarz umieścił ich w gospodzie uczniów. Byli to młodzieńcy słusznego wzrostu, smukli, z uprzejmym obejściem, zwinni, budowy o wiele szlachetniejszej od Żydów. Jezus mówił z nimi tylko kilka słów i odesłał ich do setnika z Kafarnaum, by ich pouczył o nawróceniu; był on bowiem niegdyś poganinem jak i oni. Widziałam ich też u setnika, który opowiadał im o uzdrowieniu sługi swego, dodając, że ze wstydu z powodu bożyszcz w swym domu, jako też dlatego, że właśnie wtedy przypadała pogańska noc postna, prosił Jezusa, Syna Bożego, by nie wchodził do jego pogańskiego domu. Na pięć tygodni przed żydowską Wielkanocą mieli poganie swoje zapusty, w których dopuszczali się największych zdrożności. Setnik Korneliusz oddał po swym nawróceniu wszystkie spiżowe bożyszcza na naczynia do świątyni i na jałmużny. Z Kafarnaum powrócili owi trzej Chaldejczycy do Betanii, a stąd do Sikdor, gdzie zebrali innych nawróconych i wraz z nimi udali się ze swymi skarbami do króla Mensora. Jezus zwykł był dotychczas chodzić do świątyni tylko z trzema towarzyszami, odtąd jednak brał ze Sobą całą drużynę Apostołów i uczniów. Na widok Jezusa ustępowali Faryzeusze od Jego mównicy do bocznych sal i tylko z poza węgłów Go wypatrywali, zwłaszcza gdy zaczął nauczać i przepowiadać uczniom Swą mękę. W obrębie murów jednego z dziedzińców, na naczelnym miejscu tu i przy wejściu do świątyni miało siedmiu do ośmiu przekupniów swoje stoły, gdzie sprzedawali artykuły spożywcze i jakiś czerwony napój w małych flaszkach. Byli to jakby markietani, nie wiem tylko, czy zbyt wielką odznaczali się pobożnością, a Faryzeusze co chwila chyłkiem skradali się do nich. Przenocowawszy w Jerozolimie, szedł Jezus z rana ze Swą drużyną do świątyni, a przechodząc właśnie obok hali tych przekupniów, nakazał im, aby natychmiast wynieśli się ze

 

712

 

swym kramem. Gdy jednakowoż się ociągali, zabrał się Jezus osobiście do nich, uprzątnął ich towar i kazał go wynieść. Gdy wchodził do świątyni, była mównica zajęta przez innych, lecz na Jego widok cofnęli się tak szybko, jakby jaką tajemniczą silą przez Niego byli wypędzeni. Następnego szabatu, gdy Żydzi ukończyli obchód dnia, nauczał Jezus znów w świątyni aż do późnej nocy. W nauce tej kilkakrotnie napomykał, że uda się do pogan, co zapewne oznaczało, że poganie dobrym i chętnym umysłem przyjmą Jego naukę. Na dowód tego powołał się na trzech Chaldejczyków, którzy przed niedawnym czasem zdała przybyli dla słuchania Jego nauki. Wszak ci nie widzieli Jezusa, gdy był w Sikdor, słyszeli tylko o naukach Jego, a przecież tak byli poruszeni tym, co słyszeli, że przybyli do Betami, aby osobiście i więcej się pouczyć. Nazajutrz kazał Jezus zamknąć trzy krużganki sali naukowej, by sam tylko z Apostołami i uczniami mógł pozostać i nauczać. W nauce tej powtórzył poprzednie Swe nauki o prawdziwym poście, a poście Faryzeuszów, przeciwstawiając Swój post na puszczy. Przytaczał także wiele szczegółów ze Swego zawodu, omawiając dokładnie, w jakim celu i w jaki sposób powołał Apostołów, przy czym brał ich po dwóch i stawiał przed Sobą. Z Judaszem mówił bardzo mało. Od Apostołów zwrócił się do uczniów i mówił także o ich powołaniu. Wszyscy — jak zauważyłam — byli bardzo smutni. Męka Jezusa widocznie zdaje się być bliską. Ostatnia nauka, którą miał Jezus w świątyni przed Niedzielą Palmową, trwała cztery godziny. Cała świątynia była pełna ludzi, a kto tylko chciał, mógł słuchać; wiele niewiast słuchało w osobnej, zakratowanej sali. Jezus wyjaśniał znów wiele szczegółów z poprzednich Swych nauk i czynów. Między innymi mówił także o uzdrowieniu człowieka przy sadzawce Betesda, tłumacząc, dlaczego właśnie w tym czasie go uzdrowił; dalej mówił o wskrzeszeniu syna wdowy z Naim i córki Jaira, dlaczego syn wdowy zaraz za Nim poszedł, córka zaś Jaira nie. Następnie przeszedł na najbliższą przyszłość, mianowicie, że będzie przez Swoich opuszczony. Wprzód jednak z okazałością i jakby w tryumfie wejdzie do świątyni, przy czym sławić Go będą usta niemowląt, które nigdy nie mówiły. Wielu odłamywać będzie gałązki i przed Nim rzucać, inni słać będą przed Nim swe szaty. Wyjaśniał im to w ten sposób, że ci, którzy sypią przed Niego gałązki, nie dają Mu swego i nie dotrzymują Mu wierności; ci zaś, którzy szaty zdejmują i ścielą je na drogę, wyzuwają się ze swych rzeczy i wiernie przy Nim wytrwają. Nie mówił też, że wjeżdżać będzie na ośle; niektórzy przeto sądzili, że wjazd odbywać będzie w blasku i przepychu z końmi i wielbłądami. Wśród tej mowy powstał wielki szmer pomiędzy ludźmi. „Piętnaście dni”, o których Jezus był wspominał, nie brali także literalnie, lecz rozumieli przez nie dłuższy okres czasu; dlatego ponownie mówił Jezus wyraźnie: „Trzy razy po pięć dni.” Nauka ta wywołała wielkie zaniepokojenie między Doktorami w Piśmie i Faryzeuszami. Zaraz też w domu Kajfasza odbyli zgromadzenie i wydali zakaz, przyjmowania gdziekolwiek Jezusa i uczniów. Nadto nastawili u bramy czaty; Jezus tymczasem ukrywał się w Betanii u Łazarza.

 

Uroczysty wjazd Jezusa do Jerozolimy

 

Jak już wspomnieliśmy, przebywał Jezus w ukryciu w domu Łazarza z Piotrem, Janem, Jakubem i Łazarzem, Najświętsza Panna zaś z sześciu świętymi niewiastami, w tych samych komnatach podziemnych, w których także i Łazarz się był ukrywał, będąc prześladowanym. Komnaty te leżały pod tylną częścią domu, zaopatrzone należycie w posłania i siedzenia. Jezus znajdował się z

 

713

 

trzema Apostołami i Łazarzem we wielkiej sali, oświetlonej lampami, wspartej na kolumnie, święte niewiasty zaś w trójkątnym, okratowanym oddziale. Inni Apostołowie i uczniowie byli częścią w Betanii w gospodzie, w której zwykle się zatrzymywali, częścią po innych miejscach. Jezus oznajmił Apostołom, że dzień jutrzejszy jest dniem Jego wjazdu do Jerozolimy, a wezwawszy wszystkich innych Apostołów, długo z nimi rozmawiał, poczym ci bardzo posmutnieli. Dla zdrajcy Judasza był Jezus uprzejmym i dał mu zlecenie wezwania także i uczniów. Zlecenia takie Judasz chętnie przyjmował, rad bowiem za coś uchodził, aby mieć znaczenie. Następnie opowiedział Jezus świętym niewiastom i Łazarzowi długą przypowieść i zaraz ją wykładał. Naukę rozpoczął od Raju, od upadku Adama i Ewy, i od obietnicy Zbawiciela; mówił o rozszerzeniu się zła i o małej ilości wiernych robotników w ogrójcu Bożym. Do tego nawiązał przypowieść o królu, który miał wspaniały ogród, i przyszła do niego znakomita niewiasta, mówiąc, że pewien pobożny człowiek ma warzywny ogród, tuż przylegający do ogrodu króla. „Ponieważ człowiek ten — mówiła — opuścić ma kraj, przeto odkup od niego ogród, i zasadź w nim swoje warzywa.” Król chciał jednak zasadzić czosnek i inne cuchnące ziela w tym ogrodzie, który poczciwy ów człowiek czcił jako jaką świętość, sadząc w nim tylko najszlachetniejsze korzenie. Król wezwał do siebie biednego człowieka; ten jednak ani nie chciał się nigdzie wybrać, ani ogrodu odstąpić — przeciwnie uprawiał go i nadal skrzętnie i sam go potrzebował. Zaczęto więc go prześladować, chcąc go nawet ukamienować we własnym jego ogrodzie, tak, że znękany popadł w chorobę. W końcu jednak zginął on król z całym swym przepychem, a ogród pobożnego człowieka i on sam i całe jego mie¬nie wzrastało i pomnażało się. Widziałam, jak to błogosławieństwo, podobne drzewu, szerzyło się daleko i rozdzielało po całej ziemi. Całą, tę przypowieść, w chwili gdy ją Jezus opowiadał, widziałam w obrazach, jakby rzeczywiście się odbywającą; pomyślny stan ogrodu przedstawiał mi się jako bujny wzrost i wzmaganie się warzyw, to znów jako obfite zasilenie wodą przez rozlewające się strumienie, jako wytryskające źródła światła, wreszcie jako przechodzące wokoło i deszczem i rosą zwilżające chmury. Błogosławieństwo rozwijało się i szerzyło na wszystkie strony aż do najdalszych krańców. W nauce Swej wykładał Jezus przypowieść tę o Raju, o pierwszym grzechu, o odkupieniu, o królestwie tego świata i założonej w nim winnicy Pańskiej, na którą uderza książę tego świata; w tejże winnicy książę tego świata znieważa Syna Bożego, któremu Ojciec winnicę oddał. Przypowieść ta okazywała także, że jako grzech i śmierć poczęły się w ogrodzie, tak i męka, zadośćuczynienie i zwycięstwo nad śmiercią, odniesione przez Tego, który przyjął na Siebie grzechy świata — również w ogrodzie się dokonają. Po tej nauce była bardzo krótka uczta: następnie rozmawiał jeszcze Jezus z uczniami, którzy po zapadłym zmroku zebrali się w bocznych przybudowaniach. Nazajutrz rano wysłał Jezus Eremenzeara i Sylę na boczną drogę, prowadzącą przez ogrodzone ogrody i łany na Betfage do Jerozolimy, aby przysposobili przejście przez otwory płotów i parkanów. Powiedział im, że przy gospodzie przed Betfagą, kędy wiodła droga, znajdą na pastwisku oślicę z oślęciem, którą mają przywiązać do płotu, a gdyby ich kto zapytał o przyczynę, niech powiedzą, że Pan tak chce. Drogę mają uprzątnąć aż do świątyni, a potem powrócić. Otrzymawszy to zlecenie, wybrali się obaj uczniowie w drogę, otwierali płoty i usuwali z drogi wszystkie przeszkody. Przy wielkiej gospodzie, obok której pasły się wspomniane osły, było podwórze i studnia. Osły były własnością przejezdnych, którzy w podróży do świątyni tu je zostawili. Uczniowie przywiązali

 

714

 

oślicę, źrebię zaś zostawili wolne; następnie poszli dalej aż do świątyni, uprzątając wszelaką zawadę. Przekupnie artykułów spożywczych, których Jezus niedawno był wygnał, pozajmowali znów swe miejsca po kątach murów. Obaj uczniowie przystąpili do nich i wezwali ich, by się stąd wynieśli, ponieważ niebawem Pan odbywać będzie wjazd. Po załatwieniu wszystkiego powrócili gościńcem od drugiej strony góry Oliwnej, prosto do Betfage. Jezus tymczasem porozsyłał także pewną część starszych uczniów zwykłą drogą przed Sobą do Jerozolimy, aby uwiadomili, każdy z osobna, o Jego wjeździe Marię Marka, Weronikę, Nikodema, synów Symeona itp. przyjaciół. Wreszcie wybrał się Sam z wszystkimi Apostołami i resztą uczniów do Betfage. Za Nim, w pewnym oddaleniu, poszły święte niewiasty pod przewodnictwem Najśw. Panny. Gdy cały orszak przybył do jednego domu przy drodze, otoczonego ogrodem, dziedzińcem i portykami, zatrzymał się Jezus dobrą chwilę i wysłał dwóch uczniów z kobiercami i płaszczami, które wzięli ze sobą z Betfage, aby przystroili oślicę i powiedzieli, że Pan jej potrzebuje. Następnie zaczął przemawiać do wielkiej, cisnącej się rzeszy, w otwartej hali, wspartej na gładkich kolumnach; niewiasty święte także się przysłuchiwały. Jezus stał na podwyższeniu, uczniowie i reszta ludzi w obrębie dziedzińca. Cała hala była zdobna w liście i wieńce, ściany były nimi zupełnie okryte, a ze stropu zwisała delikatna, misterna zieleń. Jezus mówił o przezorności i używaniu rozumu; uczniowie bowiem pytali Go, dlaczego obrał tę boczną drogę. Na to odrzekł, że dlatego, by uniknąć niepotrzebnego niebezpieczeństwa; należy bowiem i samemu strzec się i starać, a nie zostawiać wszystkiego przypadkowi, dlatego też już zawczasu kazał tam przywiązać oślicę. Jezus sam ułożył porządek całego pochodu. Apostołom kazał iść przed Sobą parami, oznajmiając im przy tym, że już od teraz i po Jego śmierci muszą być wszędzie przedstawicielami Kościoła. Piotr szedł pierwszy, a za nim ci, którzy później najwięcej mieli zasłużyć się około rozszerzenia Ewangelii. Na ostatku najbliżej Jezusa szli Jan i Jakób Młodszy; wszyscy nieśli w rękach palmowe gałązki. Gdy dwaj uczniowie, czekający koło Betfage, ujrzeli zbliżający się orszak, wyszli naprzeciw na drogę, prowadząc za sobą oślicę i oślątko. Oślica okryta była derkami, zwieszającymi się aż do ziemi, z pod przykrycia widać było tylko głowę i ogon zwierzęcia. Właściwie nie wiem, która była oślica, a które oślątko, bo oba zwierzęta były jednakowej wielkości. Teraz dopiero przywdział Jezus wspaniałą suknię świąteczną z białej wełny z powłoką, którą dotychczas jeden z uczniów niósł za Nim; następnie przepasał ją szerokim pasem, na którym wypisane były litery. Z szyi zwieszała się szeroka stuła sięgająca kolan; oba jej końce wyhaftowane brązowymi nićmi, podobne były do dwóch tarczek. Uczniowie pomogli Jezusowi wsiąść na poprzeczne siodło oślicy. Eliud i Sylas szli po obu bokach Jezusa, Eremenzear zaś zaraz za Nim; dalej szli najnowsi uczniowie, częścią pozyskani w ostatniej podróży, częścią w ostatnim czasie przyjęci. Cały orszak znowu się uporządkował, niewiasty stanęły także parami i przyłączyły się do pochodu. Najświętsza Panna, która zwykle usuwała się i zawsze była ostatnią, teraz stanęła na ich czele. Wśród śpiewów wyruszył orszak w dalszą drogę. Ludzie w Betfage, którzy już przedtem skupili się około dwóch czekających uczniów, teraz gromadnie przyłączyli się do pochodu. Jezus powtórnie przypomniał uczniom, by uważali, kto będzie rzucał Mu pod nogi szaty, kto łamał gałązki, a kto uczyni i jedno i drugie; ci ostatni — mówił oddadzą Mi cześć później przez poświęcenie siebie samych i bogactw tego świata dla Mnie. Idąc z Betanii do Jerozolimy, miało się Betfage po prawej ręce, więcej od strony Betlejem; obie drogi rozdzielała góra Oliwna. Betfage leżało w dole na gruncie wilgotnym, prawie jakby na moczarze. Była to uboga wioska, składająca się z szeregu chałup, stojących po obu stronach drogi. Dom, przy którym stalą oślica,

 

715

 

stał w bok od drogi, na pięknej łące od strony Jerozolimy. Z tej strony droga się wznosiła, a potem z drugiej strony góry opadała w dolinę, ciągnąca się między górą Oliwną a wzgórzami Jerozolimy. Jezus był między Betfage a Betanią; obaj uczniowie czekali za wsią i tu wyprowadzili oślicę na drogę. Eremenzear i Sylas polecili rano kramarzom w Jerozolimie i innym tamtejszym mieszkańcom, by uprzątnęli świątynię, bo Pan przybędzie. Wzięli się oni więc rączo do spełnienia tego polecenia, a także zaczęli gorliwie przystrajać drogę. Powyrywali kamienie w bruku, powsadzali natychmiast drzewa, powiązali je u góry w łuki i poobwieszali różnymi żółtymi owocami, jakoby wielkimi jabłkami. Uczniowie wysłani przez Jezusa do Jerozolimy, mnóstwo obcych, którzy zjechali do miasta na święta (wszystkie drogi roiły się od podróżnych), dalej ci Żydzi, którzy słyszeli ostatnią mowę Jezusa, wszystko zaczęło się tłoczyć do tej części miasta, którędy Jezus miał przechodzić. Między obcymi dosyć było takich, którzy słyszeli już o wskrzeszeniu Łazarza i pragnęli bardzo ujrzeć sprawcę tego cudu, Jezusa. Wtem rozeszła się wieść, że Jezus już się zbliża, więc wszyscy tłumnie ruszyli Panu naprzeciw. Góra Oliwna niższa jest od wzgórza, na którym stoi świątynia. Górę przerzyna głęboki wąwóz i tędy wiedzie droga z Betfage do Jerozolimy. Między stromymi ścianami wąwozu widać w dali leżącą naprzeciw świątynię jerozolimską. Droga cała z Betfage do Jerozolimy jest bardzo miła; po obu stronach rosną drzewa i wszędzie napotyka się piękne ogrody. Wśród rozgłośnych śpiewów zbliżył się orszak, z Apostołami i uczniami, na czele, do miasta; zaraz też wyszły naprzeciw z poza murów zbite tłumy ludu. Równocześnie jednak pojawiła się garstka starych kapłanów w poważnych strojach kościelnych i ci zatrzymali pierwsze szeregi Apostołów, którzy zmieszani nieco, umilkli, a wtedy kapłani wezwali Jezusa do zdania sprawy, co ma znaczyć ten pochód i dlaczego nie umie utrzymać Swych ludzi w karbach i im tych krzyków nie zakaże? Jezus zaś odrzekł: „Gdyby ci milczeli, to kamienie przydrożne zaczęłyby wznosić okrzyki radosne.” Otrzymawszy taką odpowiedź, cofnęli się kapłani z powrotem do miasta. Arcykapłani odbyli tymczasem naradę, kazali zwołać wszystkich mężów i krewnych tych niewiast, które wyszły z dziećmi na spotkanie Jezusa, i kazali ich zamknąć w obszernym dziedzińcu, poczym wysłali szpiegów na przesłuchy. Pochód tryumfalny zbliżał się już do miasta. Wielu z tłumu łamało gałęzie drzew, ścieląc nimi drogę, inni zrzucali wierzchnie suknie i rozścielali pod nogi Jezusowi; niektórzy w zapale obnażyli się do prawie pasa, a krzyki i śpiewy radosne rozlegały się dokoła. Dzieci gwałtownie wypadły ze szkół, łącząc swe dziecinne głosy z radosnymi okrzykami tłumów. Droga zasłana była grubo gałązkami, szatami i kobiercami, tworząc niejako jednostajny osobliwy, pulchny dywan, po którym posuwał się orszak pod łuki z zieleni, wystawione między murami. Weronika, idąca z dwojgiem dzieci, rzuciła na drogę swą zasłonę, a także jednemu z dzieci zdjęła jakąś część ubrania. Potem tak ona jak i inne niewiasty przyłączyły się do orszaku św. niewiast, zamykających pochód. Było ich około siedemnaście. Wśród ogólnej radości Jezus gorzko zapłakał; Apostołowie także się rozpłakali, gdy im powiedział, że wielu z tych, którzy teraz tak się radują, wnet z równym zapałem wyszydzą Go, a jeden nawet Go zdradzi. Płakał Jezus, spoglądając na miasto, bo równocześnie czytał w przyszłości, że wkrótce nie zostanie ani śladu z miasta i ze świątyni. Orszak przeszedł już bramę miasta i skierował się ku świątyni, a uniesienie i zapał tłumów wzrastały z każdą chwilą. Zewsząd przyprowadzano i znoszono chorych wszelkiego rodzaju, więc Jezus przystawał często, zsiadał i uzdrawiał wszystkich bez wyjątku. Natłok robił się coraz większy

 

716

 

tak, że tylko noga za nogą można się było posuwać; na przebycie półgodzinnej drogi od bramy do świątyni potrzebował teraz Jezus około trzech godzin. Hałas i wrzawa nie ustawały; także nieprzyjaciele Jezusa, wmieszani w tłum, wznosili wraz z innymi okrzyki. Im bliżej świątyni, tym piękniej przystrojona była droga. Po obu stronach były opłoty, a za nimi małe ogródki, zasadzone drzewkami; pasły się tu i hasały jakieś małe zwierzątka o długich szyjach, dalej koziołki i owce z wieńcami na szyi. Tutaj to zwykle, a głównie w czasie wielkanocnym, wystawiano na sprzedaż wybrane już czyste zwierzątka ofiarne. Żydzi tymczasem kazali pozamykać wszystkie domy i bramę miejską, w ten sposób tę część miasta od reszty zupełnie odosobniając. Gdy Jezus zsiadł przed świątynią z oślicy, chcieli uczniowie zaraz ją odprowadzić, lecz zastali już bramę zamkniętą i musieli czekać aż do wieczora. Święte niewiasty były także w świątyni, napełnionej szczelnie tłumem. Ludzie będący w świątyni musieli przez cały dzień obejść się bez posiłku, bo wszystko było pozamykane. Osobliwie Magdalenę martwiło to, że Jezus nie może się niczym posilić. Nad wieczorem, gdy otworzono bramę, wróciły święte niewiasty do Betanii, a za niemi nieco później poszedł Jezus z Apostołami. Magdalena, stroskana, że ani Jezus ani Apostołowie przez cały dzień nic nie jedli, zakrzątnęła się zaraz sama około przyrządzenia wieczerzy. Zmierzchało się już, gdy Jezus wszedł na podwórze domu Łazarza. Magdalena wyniosła wody w miednicy, umyła Mu nogi i otarła je chustą, przewieszoną przez plecy, poczym wprowadziła Go do domu. Wieczerzy właściwej nie było, podano tylko przekąskę. Podczas posiłku zbliżyła się znów Magdalena do Jezusa i wylała Mu na głowę wonny olejek. Judasz, przechodząc potem koło niej, zaczął szemrać na taki zbytek, lecz Magdalena odrzekła mu: „Nigdy i niczym nie potrafię dość wywdzięczyć się Panu za to, co uczynił dla mnie i dla brata mego.” Posiliwszy się, poszedł Jezus do gospody Szymona trędowatego, gdzie już zebrało się sporo uczniów, i przez chwilę tam nauczał. Stąd poszedł przed miasto do gospody uczniów, tu znów nauczał jakiś czas, poczym powrócił do domu Szymona. Idąc nazajutrz z Apostołami do Jerozolimy, łaknął Jezus; lecz czułam, że nie posiłku łaknął, tylko nawrócenia się Żydów i dokonania posłannictwa Swego. Pragnął przebyć czekające Go męki, a że znał dobrze ich wielkość i ciężar, więc trwożył się w sercu. Po drodze przechodził koło drzewa figowego; spojrzał na nie, a nie widząc żadnych owoców, tylko same liście, przeklął je, by uschło i nigdy już owoców nie rodziło, poczym wskazawszy na nie, rzekł: „Tak stanie się tym wszystkim, którzy nie zechcą Mnie uznać.” Zrozumiałam, że drzewo figowe było wyobrażeniem starego Zakonu, a winna macica nowego. Na drodze do świątyni leżały jeszcze tu i ówdzie sterty gałęzi i wieńców z wczorajszej uroczystości. We frontowych przedsionkach świątyni zebrało się znowu sporo kupczących. Niektórzy przyszli ze skrzyniami na plecach, a rozłożywszy je, układali na podpórkach, utworzonych z żerdek razem złączonych. Na jednym stole leżały kupy fenigów, powiązanych rozmaicie za pomocą łańcuszków, haczyków, lub rzemyków. W ten sposób utworzone były różne figury koloru żółtego, białego, brązowego, lub kilku barwne. Zdaje mi się, że były to fenigi do wieszania. Dalej stały jedne na drugich kupy koszów z ptactwem, w innym znów przedsionku sprzedawano cielęta i inne bydło ofiarne. Przyszedłszy do świątyni, kazał Jezus wszystkim kupczącym ustąpić się; gdy zaś zwlekali z wypełnieniem rozkazu, skręcił w kilkoro pas, rozpędził ich i wygnał ze świątyni. Podczas gdy Jezus nauczał, przysłali jacyś znakomici Grecy posłańca z gospody do Filipa z zapytaniem, kiedy będą mogli pomówić z Panem, bo nie chcą teraz w natłoku się przeciskać. Filip oznajmił to Andrzejowi, a ten Jezusowi. Jezus obiecał

 

717

 

pomówić z nimi, gdy będzie powracał do Betami, i w tym celu kazał im stawić się na drodze między bramą a domem Jana Marka. Tymczasem zaś nauczał dalej, a smutek wciąż trapił serce Jego. Raz przerwał na chwilę naukę i złożywszy ręce, wzniósł oczy w niebo, a wtem promień jakoby ze świetlistej chmury spłynął na Niego i dał się słyszeć grzmot. Zgromadzeni ze strachem spojrzeli w górę, w tłumie zaczęły się szepty. Jezus ciągnął dalej, ale zjawisko powtórzyło się jeszcze kilka razy. Po nauce zeszedł Jezus z mównicy i wmieszawszy się w grono uczniów, wyszedł z świątyni. Gdy Jezus miał nauczać, okrywali Go zwykle uczniowie w świąteczny biały płaszcz, który zawsze nosili ze sobą; gdy zaś schodził z mównicy, zaraz płaszcz zdejmowali, więc Jezus nie różniąc się ubiorem od innych, mógł łatwiej usunąć się z oczu tłumów. W koło mównicy były dla słuchaczów trzy rzędy schodów z poręczami – stopniowo coraz wyższych. Poręcze, jak mi się zdaje, lane z metalu, przyozdobione były rzeźbami. Główki, czy też gałki przy poręczach były brązowe. Płaskorzeźb nie było żadnych w świątyni; za to gęsto widniały różne sztukaterie, przedstawiające winne latorośle, grona, zwierzęta ofiarne i figury jakby dzieci w powijakach na kształt tej, jaką widziałam wyszytą u Maryi. Dzień jeszcze był jasny, gdy Jezus zbliżył się z towarzyszami do domu Jana Marka. Tu podeszli ku Niemu Grecy, a Jezus rozmawiał z nimi parę minut; były z nimi i niewiasty, ale te stały z tyłu. Wszyscy nawrócili się, a na Zielone Świątki jedni z pierwszych przyłączyli się do uczniów i przyjęli chrzest.

 

Magdalena powtórnie namaszcza Jezusa

 

Przez cały czas gdy Jezus nauczał, musieli Żydzi zamykać swe domy i zakazane było ostro podawać jakikolwiek posiłek Jemu, lub uczniom. Pełen smutku, powracał Jezus z Apostołami do Betanii na szabat. Zatrzymali się w gospodzie Szymona trędowatego, gdzie przyrządzona była wieczerza. Magdalena litowała się bardzo nad Jezusem, że przez cały dzień tak się umęczył, pierwsza więc wyszła do Niego przed dom, ubrana w suknię pokutną z paskiem, rozpuszczone zaś włosy przykryte miała czarną zasłoną. Upadłszy Jezusowi do nóg, otarła z nich proch własnymi włosami w taki sposób, jak gdyby czyściła Mu obuwie. Uczyniła to otwarcie wobec wszystkich, z czego nawet niektórzy się gorszyli. Poczyniwszy przygotowania do szabatu, przywdziali wszyscy suknie, odprawili modły przy lampie szabatowej, poczym zasiedli do wieczerzy. Przy końcu wieczerzy pojawiła się znowu Magdalena, powodowana miłością, wdzięcznością, skruchą i smutkiem, stanęła za Jezusem i wylała Mu na głowę flaszeczkę wonnego olejku; trochę nalała także na nogi, otarła je swymi włosami, poczym wyszła z sali. Wielu zgorszyło się tym postępkiem, szczególnie zaś Judasz, który swym szemraniem wzbudził niechęć także w Mateuszu, Tomaszu i Janie Marku. Jezus natomiast uniewinniał Magdalenę tłumacząc, że pobudką dla niej do takiego postępowania jest miłość, więc nie trzeba brać jej tego za złe. Wiemy, że nie jeden raz uczyniła to Magdalena; w ogóle niejedno zdarzenie odbyło się kilkakroć, chociaż w ewangelii raz tylko jest opisane. Po uczcie i modłach rozproszyli się Apostołowie i uczniowie. Judasz, pełen złości, pobiegł jeszcze w nocy do Jerozolimy. Miotany zazdrością i chciwością, biegł w ciemności przez Górę Oliwną, jak gdyby szatan oświecał mu drogę światłem piekielnym. Udał się prosto do domu Kajfasza; chwilę tylko porozmawiał tu na dole, bo w ogóle nie lubił nigdzie długo bawić; potem pospieszył zaraz do domu Jana Marka; tu zwykle zatrzymywali się uczniowie, bawiąc w Jerozolimie, więc i on w ten sposób pozorował swój pobyt tutaj. Pierwsza to była jego wycieczka, nacechowana stanowczą już chęcią zdrady.

 

718

 

Nazajutrz poszedł Jezus znowu z kilku uczniami do Jerozolimy. Przechodząc mimo drzewa figowego, które wczoraj przeklął, ujrzeli z podziwem, że drzewo już uschło. Jan i Piotr zatrzymali się przy drzewie, a gdy Piotr wyraził swoje zdziwienie, rzekł Jezus: „Jeśli uwierzycie silnie, większe rzeczy potraficie zdziałać, niż to. Na wasze słowo góry poruszą się i rzucą się w morze.” Na ten temat mówił Jezus jeszcze więcej i tłumaczył znaczenie drzewa figowego. Napływ obcych do Jerozolimy był ogromny. Co dzień rano i wieczór były dla nich w świątyni nauki i służba Boża. W chwilach wolnych nauczał Jezus. Podczas nauki stał wciąż na mównicy; gdy kto podnosił jaką kwestię sporną lub zarzut, wstawał i przemawiał — a Jezus siadał. Podczas dzisiejszej nauki przystąpili do Jezusa kapłani i uczeni w Piśmie, pytając, jaką mocą czyni to wszystko. Wtedy rzekł im Jezus: „I Ja zapytam was o coś; jeśli od¬powiecie na moje pytanie, to i Ja nawzajem powiem wam, jaką mocą spełniam Moje czyny. Otóż powiedzcie mi, kto dał Janowi pełnomocnictwo do udzielania chrztu?” Żaden z nich nie umiał dać na to odpowiedzi: więc Jezus rzekł, że i On nie powie im, czyją mocą i upoważnieniem spełnia Swe czyny. W popołudniowej nauce przytoczył Jezus przypowieść o winogrodniczym i o kamieniu węgielnym, odrzuconym przez budujących. Przypowieść wytłumaczył tak, że On ma być tym zamordowanym winogrodniczym, a mordercami Faryzeusze. To rozzłościło ich strasznie i byliby chętnie kazali Go pojmać, ale nie ważyli się na to, widząc, jak wszystek lud za Nim przepada. Uradzili tylko nasadzić jako szpiegów pięciu mężów pokrewnych uczniom, a z nimi żyjących w bliskich stosunkach; ci mieli przez podchwytne pytania starać się złapać Jezusa na jakiej mowie, przeciwnej Zakonowi. Najęci ci mężowie byli częścią stronnikami Faryzeuszów, częścią sługami Heroda. Gdy Jezus wracał wieczorem do Betanii, znaleźli się miłosierni ludzie, którzy, wyszedłszy ku Niemu na drogę, dali Mu się napić. Noc przepędził Pan w gospodzie uczniów koło Betanii. Nazajutrz nauczał Jezus około trzy godziny w świątyni, objaśniając przypowieść o godach królewskich. Byli przy tym szpiedzy Faryzeuszów. Wkrótce potem powrócił Jezus do Betanii i tam jeszcze nauczał. Na drugi dzień poszedł Jezus znowu do świątyni i wstąpił na mó¬wnicę, ustawioną w okrągłym przysionku. Zaraz też przecisnęli się za Nim, przejściem wiodącym między amfiteatralnymi siedzeniami, mężowie najęci przez Faryzeuszów, a przystąpiwszy, zapytali Go, czy należy się płacić czynsz cesarzowi. Miasto odpowiedzi kazał Jezus podać Sobie grosz. Jeden z nich wyciągnął z kieszeni na piersiach jakąś żółtą monetę, wielkości mniej więcej pruskiego talara, i wskazując na wyryty na niej wizerunek cesarza, podał ją Jezusowi; a Jezus rzekł wtedy: „Oddajcież cesarzowi, co jest cesarskiego.” Mówiąc o królestwie Bożym, tak nauczał Jezus: „Podobne jest królestwo niebieskie człowiekowi, który hoduje roślinę, rozrastającą się w nieskończoność. Do Żydów nie powróci już ono; ci tylko, którzy się nawrócą, wejdą do królestwa Bożego. Za to poganom dostanie się królestwo i przyjdzie czas, kiedy na wschodzie wszystko pogrąży się w ciemnościach, a natomiast zachód obfitować będzie w świetle prawdy. „Jeśli czynicie dobrze, czyńcie to w skrytości, jak Ja; a oto otrzymam około południa nagrodę. Zaprawdę powiadam wam, że przeniesiecie nade mnie zwykłego mordercę.” W kilka godzin później przystąpiło do Jezusa siedmiu Saduceuszów z zapytaniem, jak się rzecz ma z zmartwychwstaniem i co uczyni wtedy niewiasta, która miała siedmiu mężów. Jezus odrzekł im na to, że po zmartwychwstaniu nie ma względu na płeć, ani nie zawiera się żadnych małżeństw i że Bóg jest Bogiem żywych, a nie umarłych. Wszyscy zdumiewali się nad Jego nauką. Faryzeusze opuścili swe siedzenia i zebrawszy się w kupkę, mówili coś po cichu. Jeden z nich, urzędnik

 

719

 

przy świątyni, imieniem Manasse, zapytał po chwili Jezusa z wielkim szacunkiem i skromnością, jakie jest największe przykazanie. Otrzymawszy stosowną odpowiedź, ze szczerego serca oddał należną chwałę Jezusowi. Jezus zaś, oznajmiwszy mu, że królestwo Boże niedaleko jest odeń, nauczał dalej o Chrystusie i Dawidzie, i na tym zakończył naukę. Nikt już nie odzywał się więcej, nie mogąc nic zarzucić Jego pełnej mądrości nauce. Na wychodnym zapytał Jezusa jeden z uczniów: „Co oznacza to, coś powiedział Manassemu: niedaleko jesteś królestwa Bożego?” — „Oznacza to — rzekł Jezus — że Manasse uwierzy i pójdzie za Mną; lecz nie mówcie tego nikomu.” — Rzeczywiście od tej pory nie przedsiębrał Manasse już nic przeciw Jezusowi, trzymał się w ukryciu aż do Wniebowstąpienia, i wtedy dopiero oświadczył się za Jezusem i przyłączył się do uczniów. Obecnie liczył 40 do 50 lat. Wieczorem powrócił Jezus do Betanii i spożył z Apostołami wieczerzę u Łazarza. Potem poszedł do gospody, gdzie zebrane były niewiasty, i nauczał je jeszcze późno w noc. Przenocował w gospodzie uczniów. Podczas gdy Jezus nauczał w Jerozolimie, zbierały się często święte niewiasty na wspólne modlitwy w altanie, gdzie siedziała Magdalena, gdy Marta zawołała ją do Jezusa przed wskrzeszeniem Łazarza. W czasie modłów zachowywały pewien oznaczony porządek; raz stały wszystkie razem w gromadce, to znów klęczały, to siedziały każda z osobna. Następnego dnia nauczał Jezus około sześć godzin w świątyni. Uczniowie, poruszeni Jego wczorajszą nauką, pytali dziś, co to znaczy: „Przyjdź królestwo Twoje.” Jezus objaśniał im to obszernie, nadmieniając, że On i Ojciec są jedno i że teraz idzie do Ojca. Uczniowie pytali Go dalej: „Jeśli Ty i Ojciec jedno jesteście, to nie potrzebujesz przecie iść do Ojca, bo już z Nim jesteś.” Wtedy Jezus zaczął im mówić o Swym posłannictwie i rzekł „Zwracam się teraz od człowieczeństwa, od ciała. Tak też, kto od własnej, grzesznej natury ludzkiej zwraca się przeze mnie do Mnie, ten zwraca się równocześnie do Ojca.” Słowa Jezusa były tak wzruszające, że Apostołowie, pełni uniesienia, zerwali się radośnie i zawołali: „Panie, z chęcią będziemy rozszerzali Twe królestwo aż do końca i na kraj świata.” Jezus zmiarkował zaraz ich niewczesny zapał, mówiąc, że kto tak mówi, nic nie działa. Zasmucili się Apostołowie, a Jezus rzekł powtórnie: „Nie mówcie nigdy: Wypędzałem w Twoim Imieniu diabły, czyniłem to lub owo. Czyny wasze niech nie będą jawne. Oto Ja w ostatniej podróży wiele zdziałałem w ukryciu, wy jednak nalegaliście wtenczas na Mnie, bym poszedł do Mego miejsca rodzinnego, chociaż Żydzi chcieli Mnie wtenczas zgładzić za wskrzeszenie Łazarza. Jakżeby wtenczas mogło było wszystko się spełnić?” Pytali Go jeszcze, jak może Jego królestwo być znanym, jeśli wszystko ma się zachowywać w tajemnicy? Nie pamiętam już, co Jezus na to odpowiedział, widziałam tylko, że znowu zasmucili się uczniowie bardzo. Około południa wyszli uczniowie z świątyni, zostawiając przy Jezusie Apostołów; wnet jednak wrócili, przynosząc Mu pić. Po południu zeszło się pełno uczonych zakonnych i Faryzeuszów; wszyscy obstąpili z bliska Jezusa tak, że uczniowie musieli stać nieco dalej. W nauce Swej powstawał Jezus bardzo ostro przeciw Faryzeuszom. Słyszałam raz, jak, gromiąc ich, rzekł: „Nie możecie Mnie teraz pojmać, bo jeszcze nie nadeszła godzina Moja.”

 

Nauka u Łazarza. Piotr otrzymuje ostrą naganę.

 

Cały dzień dzisiejszy przepędził Jezus u Łazarza w gronie świętych niewiast i dwunastu Apostołów. Rano miał naukę w gospodzie uczniów i wobec świętych

 

720

 

niewiast. Około trzeciej godziny po południu zastawiono wystawną ucztę w podziemnych komnatach. Niewiasty usługiwały do stołu, a potem usiadłszy w trójkątnym rogu izby, oddzielonym kratą, przysłuchiwały się nauce. Jezus oznajmił, że już nie długo będą razem, że tu u Łazarza nie będą już wspólnie pożywać, chyba raz jeszcze u Szymona, potem zaś nadejdą czasy niespokojne. Wreszcie kazał zebranym nie krępować się niczym i z wszelką ufnością zapytywać Go o wszystko, jak gdyby wszyscy byli równi; wypytywano Go więc o różne rzeczy. Szczególnie Tomasz wciąż stawiał jakieś wątpliwości, i Jan pytał się o niejedno, ale czynił to cicho, łagodnie. W czasie rozmowy wspomniał Jezus, że zbliża się czas wypełnienia i że Syn człowieczy wydany będzie przez zdrajcę. Na to wystąpił Piotr z zapałem i rzekł: „Dlaczego wciąż nadmieniasz, jakbyśmy Cię mieli zdradzić? Choćby nawet można było przypuścić, że któryś z innych Cię zdradzi, ale za nas dwunastu ja ręczę; żaden z nas tym zdrajcą nie będzie!” Piotr wyrzekł to słowa nieco za śmiało, jakby czuł obrażony swój honor. Tedy Jezus powstał na niego z taką gwałtownością, jak nigdy dotychczas; gwałtowniej jeszcze, niż wtedy, gdy rzeki do Piotra: „Odstąp ode mnie, szatanie!” Zwróciwszy się doń, rzekł: „Wszyscy byście upadli, gdyby was nie utrzymywała Moja łaska i modlitwa. Gdy nadejdzie Moja godzina, wszyscy Mnie opuścicie. Jeden jest między wami, który się nie chwieje na duchu; ale i ten ucieknie i później dopiero powróci.” Miał tu Jezus na myśli Jana, który przy pojmaniu Jezusa uciekł, pozostawiając swój płaszcz. Posmutnieli Apostołowie na te słowa Jezusa. Judasz uśmiechał się słodko, uprzejmy był i usłużny, zręcznie pokrywając swe zdradzieckie zamiary. Między innymi pytali Apostołowie Jezusa, jakie będzie to Jego królestwo, które ma przyjść do nich. Więc Jezus tłumaczył im to nadzwyczaj miłymi, słodkimi słowy, a wreszcie rzedł: „Przyjdzie na was inny Duch i wtedy dopiero zrozumiecie wszystko. Ja muszę iść do Ojca, lecz ześlę wam stamtąd Ducha, który pochodzi od Ojca i ode mnie.” Pamiętam dokładnie te słowa Jezusa. Dalej zaś mówił w ten sposób, że nie potrafię tego oddać dokładnie; mniej więcej opiewało to tak: „Przyjąłem na siebie ciało, by zbawić człowieka, więc też wpływ Mój na was jest więcej cielesny. Ciało działa więcej cieleśnie i dlatego to nic możecie Mnie we wszystkim zrozumieć, Lecz ześlę wam Ducha, który otworzy i rozjaśni wasze dusze.” Dalej mówił Jezus, że wkrótce nadejdą czasy smutku, w których przebywać będą chwile strasznej trwogi, jak niewiasta przy porodzie. Malował piękność duszy ludzkiej, stworzonej na obraz i podobieństwo Boże; przedstawiał więc, jak piękną jest rzeczą ratować dusze i wprowadzać je do portu wiecznej szczęśliwości. Przypominał im, jak to wielokroć źle zrozumieli Go i nie postępowali, jak należy, a On zawsze był dla nich pobłażliwy; polecał im więc, by po Jego śmierci z równą pobłażliwością obchodzili się z grzesznikami. Piotr jakby z wyrzutem zapytał Jezusa, dlaczego ganił tak surowo jego zapał, kiedy Sam dopiero co z takim zapałem przemawiał; wtedy Jezus wyjaśnił mu różnicę miedzy gorliwością prawdziwą a fałszywą. Trwało to do późna w noc. Wtedy przybyli potajemnie Nikodem i jeden z synów Symeona. Rozmowa, przeplatana nauką, przeciągała się tak długo, że dopiero o północy pomyślano o spoczynku. Na odchodnym rzekł Jezus: „Prześpijcie się jeszcze raz spokojnie, bo wkrótce nadejdzie czas, że w trwodze i strachu przepędzać będziecie bezsenne noce; i znowu potem nadejdzie czas, że wśród prześladowania spać będziecie spokojnie z podłożonym pod głowę kamieniem, jak Jakób pod drabina niebieską. Na tym zakończył Jezus Swą naukę na dziś, a wszyscy zawołali: „Panie, jakże prędko przeszła ta uczta i ten wieczór.”

 

721

 

Ofiara wdowy.

 

Nazajutrz poszedł Jezus raniutko do świątyni, ale nie tam, gdzie zwykle nauczał, lecz do tego przysionka, gdzie Maryja składała ofiarę. W tej również sali uwolnił Jezus cudzołożnicę od sądu. Świątynia cała robiła wrażenie jakoby trzech kościołów, stojących jeden za drugim. Dla stojącego ludu były trzy wielkie nawy. W pierwszej był okrągły plac do nauczania; na prawo, więcej ku miejscu Świętemu, był właśnie przysionek ofiarny, gdzie Jezus dziś poszedł; dochodziło się doń długimi krużgankami. Blisko wejścia stała w środku skarbona. Był to słup kanciasty na pół chłopa wysoki, z trzema lejkowymi otworami, w które ofiarujący wkładali pieniądze, u dołu były drzwiczki. Skarbona przykryta była tkaniną w białe i czerwone pasy. Po lewej stronie było siedzenie dla kapłana, utrzymującego porządek i stół, na którym składano gołąbki, i inne rzeczy, dane na ofiarę. Po prawej i lewej stronie wejścia były stołki dla niewiast i mężczyzn. Od tyłu zamknięty był przysionek kratą, za którą ustawiony był ołtarz, gdy Maryja ofiarowała w świątyni Dzieciątko Jezus. Dziś był dzień ofiarny dla wszystkich, którzy chcieli się oczyścić na Wielkanoc. Przybywszy do świątyni, usiadł Jezus koło skarbony. Faryzeusze, przybywszy później, zgorszyli się bardzo, widząc Go tu, lecz gdy Jezus chciał im ustąpić miejsca, nie chcieli go zająć. Przy Jezusie stali parami Apostołowie. Ofiarujący stali zewnątrz i czekali; wpuszczano ich kolejno po pięciu, najpierw mężczyzn potem niewiasty, a potem wypuszczano ich innymi drzwiami na lewo. Jezus przesiedział tu około trzy godziny; składanie ofiar zakończono jak zwykle około południa. Jezus pozostał mimo to dłużej, co także nie w smak było Faryzeuszom. Ostatnia przyszła złożyć ofiarę jakaś uboga, potulna wdowa. Ile kto składał na ofiarę, nie widać było; ale Jezus jako Bóg wiedział, ile dała wdowa, i zaraz rzekł do uczniów: „Ta niewiasta dała więcej, niż wszyscy, bo oddała wszystko, co miała na posiłek dzisiejszy dla siebie.” Kazał też powiedzieć jej, by czekała na Niego w domu Jana Marka. Po południu nauczał Jezus na zwykłym miejscu w przedsionku świątyni. Okrągły plac do nauczania znajdował się tuż naprzeciw drzwi; z prawej i lewej jego strony wiodły na górę schody do Miejsca świętego, a stąd znów dalej szły schody do Miejsca najświętszego. Faryzeusze przyszli także słuchać słów Jezusa. Podczas nauki zwrócił się raz Jezus do nich i rzekł: „Nie ośmieliliście się pojmać Mnie wczoraj, jak zamierzaliście, chociaż dałem wam czas i sposobność do tego; nie przyszła bowiem jeszcze Moja godzina, a nie w waszej leży mocy przyspieszyć jej przyjście. Przyjdzie ona w swoim czasie. Nie myślcie jednak, że będziecie odtąd święta Wielkanocne obchodzić spokojnie, jak zwykle; przyjdzie taki ucisk, że nie będziecie wiedzieli, gdzie się ukryć. Wszystka krew Proroków pomordowanych przez was, spadnie na waszą głowę. Powstaną oni z grobu, a ziemia drżeć będzie w swych posadach; wy jednak mimo to trwać będziecie w zaślepieniu.” Następnie zaczął mówić o ofierze ubogiej wdowy. Wieczorem, idąc ze świątyni, rozmawiał po drodze z tą wdową i kazał jej synowi przyjść do siebie, co ja bardzo ucieszyło. Jeszcze przed ukrzyżowaniem syn jej został przyjęty w grono uczniów. Wdowa ta, była to niewiasta bardzo pobożna, trzymająca się ściśle przepisów żydowskich, przy tym prostoduszna i wierna.

 

Jezus mówi o zburzeniu Jerozolimy.

 

Gdy wracali do Betanii, wskazał jeden z uczniów na świątynię, zwracając Jezusowi uwagę na jej piękność, na co Jezus mu rzekł, że niedługo nie pozostanie z niej kamień na kamieniu. Na stoku góry Oliwnej urządzone było

 

722

 

miejsce z mównicą i siedzeniami darniowymi w koło; tu nieraz wieczorem zwykli byli wypoczywać kapłani po długiej pracy. I Jezus zatrzymał się tu na chwilę i usiadł na mównicy, a gdy Apostołowie zaczęli Go wypytywać o czas zburzenia Jerozolimy, wypowiedział Jezus mowę żałosną, nad miastem. Ostatnie Jego słowa były: „Błogosławiony, kto wytrwa aż do końca.” Wszystkiego bawił tu Jezus zaledwie kwadrans. Świątynia, widziana z tego miejsca, przedstawiała się nadzwyczaj pięknie. W promieniach zachodzącego słońca rzucała, taki blask, że zaledwie oko znieść go mogło. Blask ten wydawały piękne, lśniące kamienie ciemnoczerwone, lub żółte, wmurowane jak kostki w ściany świątyni. Świątynia Salomona obfitowała więcej w ozdoby złota, ale na tej znowu kamienie błyszczały nadzwyczaj. Faryzeusze, dysząc złością ku Jezusowi, w nocy jeszcze zebrali się na naradę i wysłali szpiegów za Nim. Pragnęli bardzo, by Judasz znowu przyszedł do nich, bo bez niego nie mogli nic należycie przedsięwziąć. Judasz nie był u nich więcej od wspomnianego wieczora. Rano następnego dnia poszedł Jezus znowu na owe miejsce na Górze Oliwnej i mówił jeszcze raz o zburzeniu Jerozolimy w podobieństwie o drzewie figowym, stającym opodal. Oznajmił także, że już jest zdradzonym i że zdrajca ofiarował się Go zaprzedać, ale nie podał swego imienia. Faryzeusze pragnęli, by zdrajca znowu przyszedł do nich, a Jezus życzył mu, by się poprawił, żałował i nie rozpaczał. Mówił to Jezus ogólnikowo tajemniczo, a Judasz przysłuchiwał się temu z uśmiechem. Powiedziawszy Apostołom, że będą wnet rozproszeni, upominał ich Jezus zarazem, by z tego powodu nie oddawali się zbyt troskom doczesnym, by nie zapominali o najbliższych obowiązkach, a sposobu postępowania nie pokrywali płaszczykiem zmyślonych pobudek. Użył tu Jezus porównania z płaszczem. Dalej ganił w ogólności szemranie niektórych na to, że Magdalena olejkiem Go namaściła. Mówił to prawdopodobnie do Judasza, który po tym namaszczeniu uczynił pierwszy stanowczy krok do zdrady, dawał mu zarazem przez to cichą przestrogę na przyszłość; Judasz bowiem po ostatnim namaszczeniu dokonał w zupełności swej zdrady. To, że i inni gorszyli się tak szczodrymi oznakami miłości Magdaleny, pochodziło ze źle zastosowanej surowości obyczajów i oszczędności. Wiedzieli, że namaszczenie takie nadużywaniem bywa nieraz na uroczystościach prywatnych ze zbytnim marnotrawstwem, a nie zastanawiali się nad tym, że zupełnie jest na miejscu oddawać cześć taką Najświętszemu ze Świętych. Jezus powiedział Apostołom, że jeszcze tylko dwa razy będzie publicznie nauczał. Mówiąc o końcu świata, i o zburzeniu Jerozolimy, podał im zarazem znaki, po których mogliby poznać, że zbliża się godzina Jego odejścia. Mówił, że powstanie między nimi sprzeczka, kto z nich jest największym, i to będzie dla nich jednym znakiem; dalej że jeden z nich zaprze się Go. Mówił to Jezus w tym celu, by pobudzić ich do pokory i czujności nad sobą. Słowa Jego nacechowane były niezwykłą miłością i cierpliwością. Koło południa nauczał Jezus w świątyni o dziesięciu dziewicach i o powierzonych talentach. Powstawał znów ostro przeciw Faryzeuszom, przypominał im pomordowanych Proroków i wyjawił niektóre podstępne ich knowania. Pouczył potem Apostołów i uczniów, że i tam, gdzie na pozór nie ma nadziei poprawy, trzeba powtarzać po kilkakroć przestrogi. Gdy wychodził z świątyni, zbliżył się ku Niemu tłum cudzoziemców, pogan. Nie słyszeli oni wprawdzie Jego nauk w świątyni, bo nie wolno im tam było wchodzić, ale nawrócili się, widząc Jego cuda i uroczysty wjazd w niedzielę Palmową, a przy tym słysząc o Nim wiele od innych. Byli między nimi i owi Grecy. Jezus kazał im

 

723

 

zwrócić się do uczniów, Sam zaś z kilku towarzyszami poszedł na Górę Oliwną, gdzie przepędzili noc w publicznej gospodzie, przeznaczonej zwyczajnie dla cudzoziemców. Nazajutrz, gdy zeszła się reszta Apostołów i uczniów, zaczął im Jezus przepowiadać niektóre przyszłe zdarzenia. Mówił, że dwa razy jeszcze zasiądzie z nimi do uczty i że tęskni za tym, by spożyć z nimi ostatnią ucztę miłości, przy której chce im udzielić wszystko, co tylko jako człowiek jeszcze im dać może. Potem poszedł z nimi do świątyni, tu mówił, że wkrótce odejdzie do Ojca i że On jest wolą Ojca; nie zrozumiałam dobrze tych słów. Dalej nazwał się wprost Zbawieniem ludzi, tym Obiecanym, który przyszedł zdjąć z ludzi ciążącą na nich przemoc grzechową. Wytłumaczył także, dlaczego nie będą odkupieni upadli aniołowie, tylko ludzie. Faryzeusze przyszedłszy, rozstawili się parami, by słuchać i szpiegować, a Jezus tak mówił dalej: „Przybyłem, by położyć koniec panowaniu grzechu nad ludźmi. W ogrodzie począł się grzech i w ogrodzie też zakończy się jego przewaga. W ogrodzie również targniecie się na Mnie. Już po wskrzeszeniu Łazarza chcieliście Mnie zabić, ale usunąłem się, by wszystko mogło się wypełnić.” Czas trwania tej podróży podał Jezus w trzech okresach, ale nie wiem już, czy rachował trzy razy po cztery, czy po pięć czy też po sześć tygodni. Wypowiedział Faryzeuszom, jak sobie z Nim postąpią i jak powieszą Go między zbrodniarzami, ale nie uda im się zohydzić Go i zeszpecić po śmierci. Jeszcze raz przypomniał im, że pomordowani przez nich sprawiedliwi zmartwychwstaną; wskazał nawet miejsca, gdzie się to stać miało. Wreszcie powiedział im, że trwogi i strachu bez miary mieć będą, ale nie potrafią osiągnąć w zupełności tego, co zamierzają z Nim uczynić. Co do niewiast tak mówił Jezus: „Przez Ewę przyszedł grzech na ziemię; dlatego też ukarane są niewiasty i nie mogą wchodzić do Miejsca świętego. Lecz z niewiasty także przyszło na świat Zbawienie z niewoli grzechowej; przez to zwolnione są od niewolnictwa, ale zawsze obowiązane do poddaństwa mężczyźnie.” Na noc pozostał Jezus z uczniami w gospodzie u stóp Góry Oliwnej, gdzie przy lampie odprawili wspólnie przepisane modły szabatowe.

 

Jezus w Betanii.

 

Nazajutrz rano przeprawił się Jezus z uczniami przez potok Cedron i poszedł z nimi na północ. Droga wiodła między szeregiem domów, poprzedzielanych małymi trawnikami, na których pasły się owce. Tu był także dom Jana Marka. Minąwszy domy, zwrócił się Jezus do wioski Getsemane, tak wielkiej jak Betfage, położonej po obu brzegach potoku Cedron. Od domu Jana Marka było kwadrans drogi do bramy miejskiej, którą pędzono bydło na targowicę, położoną na wyniosłem wzgórzu z północnej strony świątyni; później zabudowano całe to wzgórze. Stąd było pół godziny drogi do Getsemane, a z Getsemane przez górę Oliwną nie cała godzina do Betanii. Betania leżała mniej więcej wprost na wschód od świątyni; w prostym kierunku można tam było dojść z Jerozolimy w przeciągu godziny. Z niektórych punktów Betanii można było widzieć świątynię i leżące za nią zamki; z Betfage zaś już nie, bo wieś ta leżała niżej, zresztą zasłaniała widok góra Oliwna; dopiero wyszedłszy nieco drogą pod górę, widać było świątynię przez otwór wąwozu. Idąc do Getsemane, wskazał Jezus Apostołom jedno zagłębienie Góry Oliwnej, mówiąc: „Tu opuścicie Mię; tu będę pojmany.” Smutny był przy tym bardzo. Przybywszy do Betanii, był Jezus u Łazarza, potem poszedł do gospody uczniów; do wieczora wędrował z uczniami po okolicy i pocieszał mieszkańców, jak ktoś,

 

724

 

który przed rozstaniem żegna się z wszystkimi. Wieczorem była uczta u Łazarza. Święte niewiasty siedziały w tej samej komnacie w okratowanym kącie. Po spożyciu wieczerzy polecił Jezus wszystkim, by jeszcze raz spokojnie się wyspali.

 

Ostatnie nauki Jezusa w świątyni

 

Raniutko poszedł Jezus z uczniami do Jerozolimy. Przeprawiwszy się naprzeciw świątyni przez potok Cedron, zwrócił się popod mury miejskie na południe i wszedł do miasta małą furtką; u stóp góry Syjon przeszedł murowany most, rzucony nad głęboką przepaścią; pod świątynią także widać było jaskinie. Przeszedłszy następnie długi, sklepiony chodnik, oświetlony nieco z góry, dostał się od południa na dziedziniec niewiast; tu zwróciwszy się na wschód, przeszedł przez drzwi, w których stawiano zhańbione niewiasty i przez przysionek ofiarny przybył na miejsce nauczania. Faryzeusze podczas nauki Jezusa nieraz kazali zamykać wszystkie wejścia, ale drzwi wymienione wyżej pozostawiali otworem, mówiąc: „Drzwi grzeszników niech zawsze stoją dla nich otworem.” Nauka dzisiejsza Jezusa zawierała przedziwne głębokie myśli. Mówił o połączeniu i rozdzieleniu, używając przy tym jako porównania ognia i wody, które się gaszą i nawzajem sobie sprzeciwiają. Jeśli woda nie przezwycięży ognia, to płomień wybucha przez to tym gwałtowniej i z większą dzikością. Mówił dalej o prześladowaniu i męczeństwie, podając jako porównanie, że woda jest męczarnią ognia. Przez ogień rozumiał tych uczniów, którzy pozostaną Mu wierni, przez wodę zaś miał na myśli tych, którzy odpadną od Niego w głębokość grzechu. Inny znów przykład przytoczył im, jak to woda, zmieszana z mlekiem, łączy się z nim w ścisłą, niepodzielną całość, napomykając przy tym, jak pożywne jest mleko i jak łagodny ma smak. Miał tu znów na myśli Swą własną łączność z uczniami. Wreszcie, gdy uczniowie zagadnęli Go, czy przyjaciele i małżonkowie odnajdą się po śmierci, zaczął mówić o spójności małżeńskiej. „Dwojaka jest mówił — łączność w małżeństwie. Najpierw łączność ciała i krwi, którą rozrywa śmierć, i tacy małżonkowie nie odnajdą się na drugim świecie. Lecz powinien istnieć między małżonkami także węzeł duchowy, bo ten łączy ich nierozerwalnie i w tym i w przyszłym życiu. Niech więc o to się nie trwożą, czy odnajdą się tam z osobna, czy razem. Jeśli to było małżeństwo ducha, to odnajdą się potem w jednym ciele.” Wspomniał przy tym Jezus o Oblubieńcu, dla którego Kościół jest Oblubienicą ciała i ducha. Pouczał ich, by nie lękali się męczarń ciała, bo straszniejsze są męczarnie duszy. Apostołowie i uczniowie nie wszystko rozumieli z tej nauki, więc Jezus kazał im to, czego nie rozumiej, zaraz zapisywać. Widziałam też, iż Jan, Jakób Młodszy i jeszcze jeden wyjęli małe zwoje z kieszeni na piersiach, rozłożyli je na deseczkach, opartych z przodu o poręcz, i od czasu do czasu notowali sobie ważniejsze rzeczy. Do pisania używali farby schowanej w naczyniu, podobnym do rogu. Czynili to tylko z początku nauki. W dalszej nauce wspomniał Jezus o połączeniu się z nimi w ostatniej wieczerzy, której to łączności nic rozerwać nie zdoła. Zalecał także Apostołom obowiązek doskonałego umartwienia się, a to w ten sposób, że zapytywał ich kolejno: „Czy będziecie mogli spełnić to i owo zarazem?” Była też mowa o ofierze, która musi być złożoną, a ostatecznym wynikiem był znowu obowiązek umartwienia się zupełnego. Jako przykład przytoczył im Abrahama i innych Patriarchów, którzy przed każdą ofiarą tak długo się umartwiali i oczyszczali. Mówiąc o chrzcie i innych Sakramentach, tak pouczał Jezus Apostołów: „Ześlę

 

725

 

wam wkrótce Ducha świętego, który przez chrzest uczyni wszystkich dziećmi odkupienia,. Po Mojej śmierci ochrzcijcie przy sadzawce Betesda wszystkich, którzy przyjdą z żądaniem chrztu. Gdyby za dużo ochotników stawiło się naraz, to wkładajcie im kolejno, dwom naraz, ręce na ramiona i ochrzcijcie ich, polewając strumieniem wody z pompy lub sikawki. Jak dotychczas Anioł, tak teraz Duch święty zstąpi na ochrzczonych, gdy tylko przeleje się Krew Moja. Stanie się tak, choćbyście nawet wy nie otrzymali jeszcze Ducha Świętego” Piotr, ustanowiony przez samego Jezusa jako pierwszy między Apostołami, zapytał się Go teraz, jako taki, czy zawsze mają tak postępować, czy też wpierw badać i pouczać ludzi. „Tak jest — odrzekł Jezus — bo ludzie znużeni są już czekaniem w święto i usychają z pragnienia. Zresztą, gdy zstąpi na was Duch święty, wtenczas zawsze będziecie wiedzieli, jak postąpić.” Szczegółowo rozmawiał Jezus z Piotrem o pokucie i rozgrzeszeniu. Wszystkim zaś mówił o końcu świata i o znakach, które go poprzedzą. Wspomniał przy tym, że jeden człowiek z natchnienia Ducha świętego będzie miał o tym widzenie. Miał tu na myśli objawienia św. Jana, a nawet podobnie jak on opisywał te znaki. Mówił, jako zjawi się naznaczony na czole i że źródło żywej wody, która spłynie z góry Kalwarii, będzie przy końcu świata zupełnie jakby zatrute; a wszystka woda nie zepsuta zbierze się w dolinie Jozafata. Zdaje mi się, że powiedział Jezus także tak: Woda wszystka musi się znowu stać wodą chrztu. Faryzeusze nie byli obecni w czasie całej tej nauki. Wieczorem poszedł Jezus do Betanii do Łazarza. Cały następny dzień nauczał Jezus znowu bez przeszkody w świątyni. Mówił o prawdzie i o spełnieniu się nauki. „Chcę mówił wypełnić teraz wszystko. Nie dosyć jest wierzyć, trzeba także wiarę wypełniać. Wy wszyscy, a nawet Faryzeusze, nie możecie mi zarzucić, żem nauczał coś niesłusznie przeciw Zakonowi. Teraz chcę tę prawdę, której nauczałem, dopełnić przez odejście do Ojca. Zanim jednak odejdę, pozostawię wam wszystko, co mam. Majątku i złota nie mam; ale pozostawię wam w spuściźnie Moją moc i siłę, chcę aż po koniec dni zawiązać łączność z wami, ściślejszą jeszcze niż dotychczasowa. Chcę was wszystkich razem złączyć w członki jednego ciała.” — Piotr, słysząc, ile to jeszcze rzeczy ma Jezus spełnić, powziął nadzieję, że nie opuści ich tak prędko, i rzekł nawet: „Panie, jeśli to wszystko zechcesz spełnić, to musisz pozostać z nami do końca świata!” Dalej omawiał Jezus z Apostołami istotę i skuteczność Wieczerzy Pańskiej, jednak imienia tego nie wymienił ani razu. Rzekł im także, że ostatnią tę Wielkanoc obchodzić będzie z nimi, a na pytanie Piotra, gdzie będzie pożywał z nimi paschę, odrzekł, że oznajmi to w swoim czasie i dodał jeszcze raz wyraźnie, że potem już odejdzie do Ojca Swego. Na to Piotr zapytał znowu, czy weźmie tam ze Sobą Swą Matkę, tak przez nich wszystkich czczoną i miłowaną? Jezus odpowiedział mu, że Matka Jego pozostanie jeszcze z nimi pewien czas. Wymienił nawet liczbę lat, ale pamiętam tylko jedną cyfrę 5, zdaje mi się, że 15. Mówiąc o mocy i skuteczności Wieczerzy Pańskiej, wspomniał Jezus o Noem, który upił się winem, i znowu, jak naród izraelski obrzydził sobie chleb niebiański, który trzeba przyprawiać umartwieniem, jak goryczą piołunu. Teraz, odchodząc do Ojca, przysposobi im chleb żywota; nie jest bowiem jeszcze upieczony, ani ugotowany. Kończąc wreszcie Swą naukę, tak mówił Jezus: „Tak długo nauczałem prawdy i wpajałem ją w was; ale wy zawsze wątpiliście i wątpicie jeszcze. Czuję, że cielesne me istnienie na nic się wam więcej nie przyda; oddam więc wam wszystko, co mam, a zatrzymam tylko tyle, by móc okryć nagość Mego ciała.” Apostołowie nie zrozumieli tych słów; mniemali, co najwyżej, że Jezus umrze, lub zniknie gdzieś. To też już wczoraj, gdy mówił o prześladowaniu Go ze strony Żydów, radził Mu Piotr by, jak po wskrzeszeniu Łazarza, tak i teraz, ukrył się

 

726

 

gdzie na czas pewien, lub na zawsze, a oni chętnie pójdą, z Nim wszędzie, choćby na koniec świata. Wychodząc wieczorem z świątyni, żegnał się Jezus z jej murami, oznajmiając, że już nigdy w tym ciele nie przestąpi jej progów. Scena ta cała i słowa Jezusa tak były rzewne i wzruszające, że wszyscy Apostołowie i uczniowie rzucili się na ziemię, jęcząc głośno i rzewnymi zalewając się łzami. I Jezusa oczy zwilżyły się od łez. Judasz tylko nie płakał, za to w sercu jego nurtowała trwoga i niepokój, jak w ogóle ostatnimi czasy. Ani wczoraj, ani dziś nie wspominał Jezus o nim najmniejszym słówkiem. Na dziedzińcu pogan czekało już na Jezusa wielu z nich. Nie uszedł ich oka smutek i płacz Apostołów. Otoczyli zaraz Jezusa, pragnąc z Nim pomówić, lecz Jezus rzekł im, że niema teraz na to czasu i polecił im zwrócić się później do Apostołów i uczniów, bo im dał wszelką władzę. Zaraz też wyszedł Jezus z miasta drogą, którą wjeżdżał tu w Niedzielę Palmową. Po drodze jeszcze smutnymi i poważnymi słowy wyrażał Swe pożegnanie ze świątynią. Zatrzymał się jeszcze w gospodzie u stóp góry Oliwnej, a dopiero gdy ściemniło się zupełnie, poszedł do Betanii. Tu nauczał jeszcze przy wieczerzy w domu Łazarza; do stołu usługiwały niewiasty mniej już teraz odosabniające się od mężczyzn. Na następny wieczór zamówił Jezus sutą ucztę w gospodzie Szymona. Dnia tego cicho i spokojnie było w Jerozolimie. Faryzeusze, zaniechaw¬szy pójść do świątyni, zebrali się na walną naradę, stroskani bardzo, że Judasz nie pojawił się więcej u nich. Z drugiej znów strony smutek panował między życzliwymi Jezusowi mieszkańcami Jerozolimy, gdy się dowiedzieli od uczniów o słowach i przepowiedniach Jezusa, szczególnie zasmuceni byli Nikodem, Józef z Arymatei, synowie Symeona i kilku innych; wyznawcy ci Chrystusa nie oddzielali się jeszcze od Żydów, wspólnie z nimi żyli i tych samych przestrzegali przepisów. Weronikę widziałam, jak chodziła smutna po swych komnatach, załamując ręce. Zwróciło to nawet uwagę jej męża, który kazał jej się wytłumaczyć z przyczyny tego smutku. Dom Weroniki stał w obrębie murów miejskich, między świątynią a górą Kalwarii. W podcieniach domu, gdzie miała się odbyć ostatnia wieczerza, rozgościło się na nocleg blisko 76 uczniów.

 

Magdalena ostatni raz namaszcza Jezusa

 

Rano następnego dnia miał Jezus na podwórzu domu Łazarza naukę dla uczniów; zebrało się ich sporo, bo przeszło sześćdziesięciu. Po południu około trzeciej godziny zastawiono dla nich stoły na podwórzu. Usługiwał im sam Jezus z Apostołami; chodził od stołu do stołu, podawał to tę, to ową potrawę, a przy tym nauczał. Judasza nie było, bo zajęty był za kupnem wiktuałów na ucztę u Szymona. Magdalena także poszła do Jerozolimy zakupić wonnych olejków. Najśw. Panna, której Jezus jeszcze o świcie oznajmił Swą rychłą śmierć, była nad wyraz smutna. Siostrzenica jej, Maria Kleofe, pocieszała Ją, jak mogła, wciąż dotrzymywała Jej towarzystwa, a i teraz poszła z Nią do gospody uczniów. Jezus tymczasem rozmawiał z uczniami o bliskiej Swej śmierci i jej następstwach. Między innymi tak rzekł do nich: „Jeden z Moich zaufanych, który wszystko ma Mi do zawdzięczenia, zaprzeda Mię Faryzeuszom. Nie będzie nawet drożył się z Moją osobą, lecz zapyta ich: „Ile chcecie mi dać za Niego?” A więc gorzej niewolnika będę sprzedany. Bo nawet gdyby niewolnika kupowali Faryzeusze, to jeszcze sprzedający podałby im cenę i trwałby przy niej, a ten odda Mię za tyle, ile mu sami ofiarują.” Uczniowie płakali gorzko słysząc to, i ze smutku nie mogli nic jeść; dopiero na uprzejme i usilne nalegania Jezusa posilili

 

727

 

się trochę. Nie pierwszy to raz zauważyłam, że uczniowie okazywali nieraz więcej czułości względem Jezusa niż Apostołowie. Pochodziło to zapewne stąd, że nie tak często obcowali z Jezusem, więc też pokorniejszymi się czuli wobec Niego. I z Apostołami omawiał Jezus tego rana wiele szczegółów, a że nie wszystko rozumieli, kazał im zapisywać sobie trudniejsze rzeczy, co też uczynił zaraz Jan i kilku innych. Kazał im to czynić dlatego, bo, jak mówił, po zesłaniu Ducha św. przypomną sobie te szczegóły i zrozumieją je wtenczas. Z lekka napomykał Jezus o tym, że uciekną od Niego, gdy zdrajca wyda Go w ręce Żydów. Apostołowie nie chcieli nawet myślą przypuścić tego, a przecież postąpili tak rzeczywiście. Jezus przepowiadał im, co potem nastąpi, i pouczał, jak mają się zachować w różnych okolicznościach. Wreszcie podał im Jezus ważny szczegół, odnoszący się do św. Matki Jego. Oznajmił im, że ona wraz z Nim odcierpi wszystkie straszliwe męki przedśmiertne, że wraz z Nim odbędzie bolesne konanie i śmierć, a mimo to będzie musiała żyć jeszcze lat piętnaście. Uczniom wyznaczył Jezus, gdzie mają się udać; jednym kazał iść do Arymatei, innym do Sychar, innym wreszcie do Kedar. Trzem młodzieńcom, którzy towarzyszyli Mu w ostatniej podróży, zabronił wracać do domu, a to dlatego, że, jak mówił, zanadto zmienili już swój sposób myślenia i postępowania, więc łatwo mogliby wywołać w ojczyźnie zgorszenie, a przy tym w razie napotkanego oporu narazić się na niebezpieczeństwo upadku. Tak to pouczał Jezus uczniów nadzwyczaj serdecznie i udzielał im rad na przyszłość. Już nad wieczorem wielu ich rozeszło się w różne strony. Eliud i Eremenzear poszli, jak się zdaje, do Sychar. Sylas pozostał jeszcze. Tymczasem wróciła Magdalena z Jerozolimy z zakupionymi wonnymi maściami. Sama nie załatwiała tego, tylko poszła do Weroniki i tam siedziała, a Weronika zajęła się kupnem. Trzy rodzaje były tych maści i to najkosztowniejszych, jakie można było dostać; bo też Magdalena oddała na to resztę swego mienia. Pamiętam, że między tymi wonnościami była i flaszka olejku nardowego. Magdalena kazała kupić wonności razem z naczyniami. Naczynia te w kształcie małych urn, zrobione były z jakiejś białawej, połyskującej materii, łudząco podobnej do perłowej macicy; było to jednak co innego. U góry były zaśrubowane, wydęta podstawka opatrzona była gałeczkami. Naczynia te włożyła Magdalena razem do kieszeni, a raczej do woreczka, przewieszonego pod płaszczem przez piersi i plecy na skoś. Weronika odprowadziła ją kawałek, a matka Jana Marka poszła z nią aż do Betanii. Przybywszy do Betanii, spotkały Judasza: ten rozmawiał chwilę z Magdaleną, choć w sercu czuł ku niej niechęć. W Jerozolimie dowiedziała się Magdalena od Weroniki, że Faryzeusze uradzili pojmać Jezusa i zabić; wstrzymywali się tylko jeszcze dlatego, że tylu było obcych w mieście, szczególnie pogan, którzy szanowali i miłowali bardzo Jezusa. W domu oznajmiła Magdalena tę wieść niewiastom. Niewiasty znajdowały się już w domu Szymona, pomagając w przygotowaniach do uczty. Judasz zakupił obficie wszystkiego; hojnie czerpał dziś z mieszka, myśląc w duchu, że w wieczór potrafi to sobie odbić z procentem. Na jadalnię obrano dziś inną salę, nie tę, w której odbyła się uczta poprzednim razem w dzień po uroczystym wjeździe Jezusa do Jerozolimy. Dziś obrano na ten cel ozdobną, otwarta salę, z tyłu domu, z widokiem na podwórze. W stropie był otwór, przesłonięty przezroczystą gazą w kształcie kopuły. Po obu jej stronach zwieszały się sztuczne piramidy z mięsistego ziela brunatno zielonego o małych okrągłych listkach. Dołem złączone były piramidy także czymś zielonym. Zdaje mi się, że zawsze utrzymywano je tak w stanie świeżej zieloności. Wprost pod tą kopułą przeznaczone było miejsce dla Jezusa. Od strony, którędy miano nosić potrawy przez podwórze otwartym krużgankiem, stół był nie zajęty. Stało tu

 

728

 

tylko nakrycie dla Szymona, który miał usługiwać do stołu. Z tej też strony stały na ziemi pod stołem trzy wysokie płaskie dzbanki z wodą. Dla gości przeznaczone były tym razem niskie, poprzeczne ławki, opatrzone dodaną z tyłu poręczą, a z przodu wesprą, służącą do oparcia ramienia. Ławki stojące parami, były na tyle szerokie, że na każdej było miejsce dla dwóch biesiadników, a więc umieszczeni byli po dwóch naprzeciw siebie. Tylko Jezus zajmował sam całą ławkę. Dla niewiast przeznaczona była otwarta sala z lewej strony podwórza, więc mogły przez podwórze widzieć ucztujących mężczyzn. Gdy już wszystko przygotowane było do uczty, poszedł Szymon ze służącym po Jezusa, Łazarza i Apostołów. Przybrani byli w suknie świąteczne; Szymon miał długą suknię, przepasaną pasem, tkanym w różne figury, na ramieniu przewieszony miał długi manipularz, dołem bramowany frędzlami. Sługa miał kaftan bez rękawów. Szymon szedł z Jezusem, a sługa z Apostołami. Nie weszli do domu drzwiami od ulicy, lecz obszedłszy dom, weszli z tyłu przez ogród wprost do sali jadalnej. W całej Betanii rojno dziś było i gwarno; było i dosyć obcych, którzy pragnęli bardzo oglądać wskrzeszonego Łazarza, więc wreszcie aż zgiełk powstał. I to bowiem podpadało ludziom, że Szymon, zakupiwszy tyle różnych rzeczy, zamknął dziś dom szczelnie, choć zwykle jako do publicznej gospody dostęp był wolny dla wszystkich. Słowem, wszyscy ciekawi byli i niespokojni. Podczas uczty wdrapywali się ciekawsi prawie na mury, by zobaczyć, co się wewnątrz dzieje. Nie przypominam sobie, czy przy wejściu umywano Jezusowi i Apostołom nogi; zdaje mi się, że było tylko krótkie oczyszczenie. Na stole stały rzędem wielkie kubki, a między nimi po dwa mniejsze. Napój był trojaki; zielonkawy, czerwony i żółty; jeden zdawał mi się podobny do soku gruszkowego. Z potraw wniesiono najpierw jagnię, rozciągnięte na podłużnej misie, z pyszczkiem, opartym na przednich nogach. Postawiono je na stole, zwrócone głową ku Jezusowi. Jezus wziął w rękę biały nóż kościany, czy też kamienny, wbił go w kark jagnięcia i naciął szyję najpierw z jednej strony potem z drugiej; następnie zrobił długie cięcie wzdłuż głowy i całego grzbietu; mimo woli przywiodły mi linie tych cięć krzyż na pamięć. Odcięte trzy kawałki położył Jezus Janowi, Piotrowi i Sobie. Wtedy Szymon, jako gospodarz, pokrajał do reszty na poprzek i roznosił po porządku na prawo i na lewo, Apostołom i Łazarzowi. Niewiasty, a było ich siedem czy dziewięć, obsiadły w koło swój stół; Magdalena, wciąż teraz zapłakana siedziała naprzeciw Najśw. Panny. I tu stało na stole pieczone jagnię, ale mniejsze i nie tak wyciągnięte na misie, jak tamto. Głowę zwróconą miało ku Matce Bożej; ona też pokrajała je i rozdzieliła na części. Po jagnięciu podano ryby, między nimi trzy wielkie. Wielkie ryby leżały brzuchami na dół w jakimś białym, skrzepłym sosie, jak gdyby pływały. Dalej podano ciasta pieczone w postaci jagniąt i ptaków z rozpostartymi skrzydłami. Następnie przyszły na stół plastry miodu, ziele podobne do sałaty i jakiś sos, w którym to ziele maczano; zdaje mi się, że to była oliwa. Wreszcie podano owoce, wyglądające na gruszki; w środku był jeden wielki owoc podobny do dyni, a w niego powtykane były szypułkami inne, jakby winne grona. Niektóre misy polewane były biało, niektóre żółto, jedne były głębokie, drugie płytkie, stosownie do rodzaju podawanych potraw. Przez cały czas trwania uczty nauczał Jezus. Właśnie pod koniec uczty mówił coś Jezus bardzo zajmującego i ważnego, więc Apostołowie słuchali z wielką uwagą, z rozwartymi ustami; Szymon także, który dotychczas usługiwał, siedział teraz bez ruchu i przysłuchiwał się wraz z innymi. Właśnie w tej chwili wstała Magdalena po cichu od stołu. Miała dziś na sobie cienki delikatny płaszcz biało niebieski, podobny zupełnie do okrycia św. Trzech

 

729

 

Królów; rozpuszczone włosy przykryte miała zasłoną. Trzymając w fałdach płaszcza kupione wonności, weszła podsieniem do sali poza miejscem, gdzie Jezus siedział. Zbliżyła się, płacząc gorzko, a upadłszy Mu do nóg, skłoniła swą twarz na Jego nogę spoczywającą na łożu; drugą nogę, spuszczoną ku ziemi, podał jej Pan sam. Wtedy Magdalena zdjęła Mu z nóg sandały, namaściła nogi z wierzchu i pod podeszwą, poczym ująwszy w obie ręce swe włosy okryte zasłoną, otarła nimi namaszczone nogi Jezusa i włożyła Mu na powrót sandały. Czynność ta spowodowała przerwę w mowie Pana. Jezus zauważył obecność Magdaleny zaraz, jak tylko weszła, ale inni teraz dopiero spostrzegli ją, gdy Jezus nagle umilkł. Niechętni byli, że ktoś tam przeszkadza w nauce, lecz Jezus rzekł: „Nie gorszcie się tą niewiastą!” poczym zaczął coś cicho mówić do niej. Magdalena zaś, załatwiwszy się z zakładaniem sandałów, stanęła za Jezusem i wylała Mu na głowę flaszeczkę wonnego olejku tak obficie, że aż spływał poza suknię, poczym jeszcze nabrawszy na rękę kosztownej maści, potarła Mu nią głowę od ciemienia w tył głowy. Przyjemna woń rozeszła się po całej sali. Apostołowie zaczęli szeptać i mruczeć, Piotr nawet okazywał niechęć z powodu tej przerwy w nauce. Magdalena, płacząc ciągle, spuściła zasłonę na twarz i zwróciła się do odejścia. Gdy, idąc poza stołem, przechodziła koło Judasza, zagrodził jej tenże drogę ręką tak, że musiała się zatrzymać, i zaczął jej wyrzucać marnotrawstwo, mówiąc, że lepiej było obrócić to na wsparcie dla ubogich. Magdalena stała w milczeniu, płacząc gorzko. Dopiero Jezus ujął się za nią mówiąc: „Dozwólcie jej odejść spokojnie. Namaściła Mnie teraz na śmierć i już więcej tego uczynić nie będzie mogła. Zaprawdę, powiadam wam, gdziekolwiek głoszona będzie kiedyś Ewangelia, tam także wzmianka będzie o jej czynie i waszym szemraniu!” Smutna wyszła Magdalena z sali. Uczta też nie przeciągała się dłużej, szemranie bowiem Apostołów i nagana, udzielona im przez Jezusa, zmieniły nastrój biesiadników. Podniesiono się też zaraz od stołu i wszyscy poszli na powrót do Łazarza. Judasz, skąpiec rozzłoszczony do żywego postępkiem Magdaleny, postanowił sobie w duchu, że już nie zniesie dłużej takiej gospodarki. Nie dał jednak nic poznać po sobie, zdjął suknię godową, i oddalił się pod pozorem, że musi dopilnować w jadalni zebrania resztek potraw dla ubogich. Zamiast jednak tam pójść, pobiegł pędem do Jerozolimy. Przez całą drogę widziałam przy nim diabła smukłego, spiczastego, czerwonego. Był on raz przed nim, to znowu za nim, jak gdyby mu przyświecał, i rzeczywiście, chociaż ciemno było, biegł Judasz pewnie, bezpiecznie, nie potknąwszy się ani razu. Przybywszy do Jerozolimy, pospieszył do domu, w którym później wyszydzano Jezusa. Faryzeusze i arcykapłani zebrani jeszcze byli na naradzie. Judasz nie poszedł do zebranych, tylko dwóch Faryzeuszów zeszło do niego na podwórze i tu się roz mówili. Nie posiadali się z radości, gdy Judasz ofiarował się im wydać Jezusa. Zdrajca zapytał jednak zaraz, ile gotowi są dać mu za to, więc po krótkiej wspólnej naradzie zeszedł jeden i ofiarował mu 30 srebrników. Judasz przystał bez wahania i chciał, by mu zaraz tę sumę wyliczono, Faryzeusze jednak obawiali się, by ich nie oszukał, bo przedtem także był u nich, a później tak długo się nie pokazywał; kazali mu więc najpierw zrobić swoje, a potem obiecali zapłacić. Widziałam, jak nawzajem uderzali w dłonie na znak zgody i naddzierali trochę suknie, Chcieli oni także, by Judasz dłużej został i objaśnił ich bliżej, kiedy i jak zamierza urządzić wszystko, lecz, on spieszył się bardzo, by nie wzbudzać podejrzenia; rzekł tylko, że musi jeszcze wszystko dokładniej się wywiedzieć, a wtenczas można będzie to jutro doprowadzić do skutku bez zbytniego rozgłosu. Przez cały ten czas diabeł wciąż był przy nim. Spiesznie powrócił Judasz znowu do Betanii ubrał się w swą suknię i jakby nic nie zaszło przyłączył się do innych. Jezus pozostał na noc w domu Łazarza, podczas gdy uczniowie rozeszli się do

 

730

 

swych gospód. W nocy jeszcze powrócił Nikodem z Jerozolimy, a Łazarz towarzyszył mu kawałek drogi.

 

Ostatnia wieczerza

 

Wczoraj jeszcze zapytywali uczniowie Jezusa, gdzie zechce pożywać z nimi baranka wielkanocnego. Dziś, już przed świtem zawołał Jezus do Siebie Piotra i Jana i umówił z nimi wszystko, co mieli przysposobić i urządzić do uczty paschalnej w Jerozolimie. Powiedział im, by poszli do Jerozolimy, a tam idąc pod górę Syjon, napotkają męża z dzbankiem wody, znanego im, bo już poprzedniej Wielkanocy był on w Betanii gospodarzem Jezusa przy uczcie paschalnej; za nim mieli iść aż do domu i rzec mu tak: „Mistrz kazał ci powiedzieć, że zbliża się czas Jego i że chce obchodzić u ciebie Wielkanoc.” Potem mieli żądać, aby im pokazał wieczernik już urządzony i tam przysposobić wszystko, co potrzeba. Nieco później widziałam obu Apostołów już w Jerozolimie; wąwozem, biegnącym na południe od świątyni wstępowali powoli na północny stok góry Syjon. Na południowej stronie wzgórza świątyni stały jeszcze rzędy domów. Nieco dalej płynął w głębi wąwozu potok, a po drugim jego brzegu wiodła pod górę droga; tędy to szli Apostołowie. Po uciążliwym marszu znaleźli się na wyższym poziomie, niż szczyt wzgórza świątyni. Przeszli teraz na południowy stok Syjonu i tu na wolnym, pochyłym nieco placu, w pobliżu starego budynku, otoczonego dziedzińcami, ujrzeli człowieka, którego mieli spotkać. Poszli za nim i blisko domu już oznajmili mu to, co Jezus kazał powiedzieć. Człowiek ów ucieszył się bardzo nimi i ich słowy; oznajmił im, że już zamówiono u niego ucztę (zapewne uczynił to Nikodem), lecz on nie wiedział dla kogo; cieszy się więc bardzo, że właśnie Jezusa gościć dziś będzie. Mąż ten zwał się Heli, a był szwagrem Zachariasza z Hebron; w jego to domu w Hebron oznajmił Jezus zeszłego roku po szabacie o śmierci Jana Chrzciciela. Miał on pięć córek jeszcze niezamężnych i syna jedynaka, który był Lewitą i przyjacielem Łukasza, zanim jeszcze tenże został wyznawcą Chrystusa. Corocznie chodził Heli ze sługami na święta do Jerozolimy, najmował tu salę paschalną i przyrządzał baranka wielkanocnego dla takich, którzy nie mieli swego gospodarza. Na tegoroczne święta najął salę w starożytnym obszernym budynku, należącym do Nikodema i Józefa z Arymatei. Budynek ten stał na południowym stoku góry Syjon, niedaleko od zamku Dawida, a także od rynku, dochodzącego od strony wschodniej do zamku. W koło domu rozciągał się obszerny dziedziniec, otoczony grubymi murami. Ocieniały go szpalery drzew. Na dziedzińcu, na prawo i na lewo od bramy, stało przy murach kilka mniejszych budynków. W jednym z nich spożywała ucztę paschalną Najśw. Panna z resztą świętych niewiast, tu też nieraz przebywała z nimi po ukrzyżowaniu Chrystusa. Główny budynek z salą najętą przez Helego wznosił się w środku dziedzińca, ale nieco ku tyłowi. W tym to domu za czasów króla Dawida ćwiczyli się dzielni bohaterowie i dowódcy wojsk w kunszcie wojennym. Przed wybudowaniem świątyni stała tu przez jakiś czas arka przymierza; w jednej z podziemnych piwnic były jeszcze ślady o tym świadczące. W piwnicach tutejszych krył się swego czasu prorok Malachiasz, tu pisał swe proroctwa o Najświętszym Sakramencie i o ofierze nowego przymierza. Salomon miał ten dom w wielkim poszanowaniu; zachodził tu nawet jakiś figuralny związek, ale nie pamiętam już, jaki. Gdy Babilończycy zburzyli większą część Jerozolimy, dom ten dziwnym trafem ocalał. Obecnie był w posiadaniu Nikodema i Józefa z Arymatei; ci przekształcili odpowiednio główny budynek na dom godowy dla gości wielkanocnych i wynajmowali go zwykle na święta. Zresztą zaś przez cały rok używali całego domostwa na skład kamieni budowlanych i

 

731

 

nagrobków; tu mieściła się także pracownia kamieniarska. Józef z Arymatei posiadał w swym miejscu rodzinnym łomy kamienia pierwszej jakości; wydobyty kamień sprowadzano tu, obrabiano pod jego nadzorem na nagrobki, gzymsy i kolumny, i tym prowadził Józef handel. Nikodem również prowadził różne interesy budowlane, a przy tym dla rozrywki, z amatorstwa zajmował się rzeźbiarstwem. Wyjąwszy czasy świąteczne, rzeźbił nieraz posągi w tej sali, czasem znów w piwnicy pod nią. To jego zajęcie było po części przyczyną ścisłej przyjaźni z Józefem z Arymatei jako też wspólnych podejmowań się różnych przedsiębiorstw. Główny budynek, właściwy wieczernik, zbudowany był w podłużny czworobok, otoczony w koło niższym od niego krużgankiem, który można było połączyć w jedną całość ze środkową wysoką salą; cały bowiem budynek nie ma właściwie ścian, tylko wspiera się na kolumnach i filarach ale odstępy między kolumnami zasłonięte są zwykle ruchomymi ścianami. Światło wpadało do sali przez okrągłe otwory, umieszczone w ścianach powyżej krużganka. Przed właściwą salą był jeszcze z przodu przedsionek o trzech wejściach; z niego dopiero wchodziło się do wysokiej sali, zaopatrzonej w kilka lamp, wyłożonej pięknymi płytami. W czasie świąt i uroczystości obijano ściany do polowy wysokości matami i kobiercami, odmykano otwór w suficie, zwykle zasłonięty, i przesłaniano go przezroczystą, błękitną, połyskującą gazą. W drugim końcu sali zwiesza się od sufitu zasłona z podobnego materiału; za zasłoną tworzy się więc w ten sposób jakby osobna mała komnata. Sala, podzielona w ten sposób na trzy części, ma pewne podobieństwo ze świątynią, obejmuje bowiem przedsionek, „Miejsce święte” i „Miejsce najświętsze.” W ostatniej części, oddzielonej zasłoną, składano zwykle po bokach suknie i różne sprzęty, w środku zaś stał rodzaj ołtarza, który niebawem opiszę. Ponad trzema schodami wystawała ze ściany kamienna ławeczka w kształcie trójkąta prostokątnego, którego ostry koniec ścięty był mniej więcej w połowie obu boków. Musiała ona stanowić górną część pieca, w którym pieczono baranka wielkanocnego, bo dziś np. były schody całkiem ciepłe. Z boku były drzwiczki, prowadzące do sali tuż za ścianą, stąd można było zejść na dół do miejsca, gdzie rozpalano ogień, a dalej do innych sklepów i piwnic, ciągnących się pod salę. Na wystającej ławeczce, czy też ołtarzu, porobione były różne skrzynki i szuflady dające się wysuwać, dalej u góry jakieś otwory, jakby ruszty, osobne miejsca do rozniecania ognia i osobne do gaszenia go. Nie da się to zresztą w całości dobrze opisać. Wyglądało to na ognisko lub piec do pieczenia placków wielkanocnych i innego pieczywa, a także do palenia kadzidła; w święta palono tu zapewne resztki i okruchy z uczty; była to więc niejako kuchnia wielkanocna. Nad tym sterczała ze ściany niszowata skrzynka w kształcie daszku z krokwi, opatrzona u góry otworem z klapą, zapewne do wypuszczania dymu. Przed tą niszą zwieszała się od góry figurka baranka wielkanocnego; baranek miał wbity nóż w gardło, a zdawało się, że krew spływa z niego na ołtarz; jak to jednak było urządzone, nie wiem już dokładnie. W niszy przy ścianie były trzy barwne szafeczki, otwierające się i zamykające przez obracanie, jak nasze tabernakulum; tu składano różne naczynia wielkanocne i nieckowe czarki, a później przechowywano w nich Najświętszy Sakrament. W bocznych salach koło wieczernika stały tu i ówdzie murowane łoża, a na nich leżały zwinięte grube kołdry. — Pod całym budynkiem ciągnęły się piękne piwnice. Arka przymierza stała swego czasu od tyłu pod tym miejscem, gdzie teraz kuchnia wielkanocna stoi. Pięć kanałów pod domem sprowadza w dół góry wszelkie nieczystości i zlewy, dom bowiem wysoko jest położony. Już dawniej widziałam, jak Jezus nauczał w tym domu i uzdrawiał chorych. Raz, jak już wspominałam, nocowali tu

 

732

 

także uczniowie w bocznych komnatach. Podczas gdy Piotr i Jan rozmawiali z Helim, znajdował się Nikodem w jednym z bocznych budynków na podwórzu, dokąd uprzątano kamienie, rozłożone koło wieczernika. Już przed tygodniem widziałam, jak uprzątano podwórze i przyrządzano wieczernik na uroczystość wielkanocną. Między innymi znajdowało się tam także kilku uczniów. Pomówiwszy z Piotrem i Janem, powrócił Heli przez dziedziniec domu; oni zaś, zwróciwszy się na prawo, zeszli w dół północnym stokiem Syjonu, poszli mostem przez wąwóz i drugą jego stroną doszli po ścieżkach, obsadzonych krzewami, do owego szeregu domów, stojących od południowej strony świątyni. Tu stał dom starego Symeona, zamieszkały obecnie przez jego synów, tajemnych uczniów Jezusa. Najstarszy z nich, wysoki brunet, zwał się Obed, a był sługą przy świątyni; tego to wywołali Apostołowie i poszli z nim najpierw na wschód od świątyni przez tę część wsi Ofel, którędy szedł Jezus do Jerozolimy w niedzielę Palmową; tu skręciwszy do miasta, obeszli północną stronę świątyni i przybyli na rynek bydła. W południowej części rynku były ogrodzone piękne trawniki, jakby małe ogródki, gdzie pasły się baranki. Przy wjeździe Jezusa do Jerozolimy myślałam, że to umyślnie tak urządzono na tę uroczystość, tymczasem przekonałam się, że tu zawsze w czasie świąt sprzedawano baranki wielkanocne. Do jednego takiego ogrodzenia wszedł Obed. Baranki obtoczyły go zaraz i potrącały główkami, jako kogoś dobrze znajomego; on zaś wybrał cztery z pomiędzy nich i te odniesiono do wieczernika. Po południu widziałam, jak Obed pomagał w wieczerniku baranka wielkanocnego przyrządzić. Piotr i Jan chodzili jeszcze długo po mieście za różnymi sprawunkami. Później widziałam ich w gospodzie, stojącej przed bramą na północ od Kalwarii w północno zachodniej stronie miasta, gdzie gościło wielu uczniów. Była to właściwa gospoda uczniów przed Jerozolimą, i zarządzała nią Weronika, której właściwe imię było Serafia. Stąd poszli obaj do domu Weroniki, bo i tu mieli niejedno do załatwienia. Mąż jej, radny miasta, bawił przeważnie poza domem, oddany swym zajęciom, a chociaż i był w domu, to trzymał się z dala od niej. Weronika była mniej więcej w wieku Najśw. Panny. Z Najśw. Rodziną z dawna żyła w znajomości; jeszcze gdy Jezus jako chłopiec pozostał na święta w świątyni jerozolimskiej, ona posyłała Mu tam pożywienie. Apostołowie otrzymali tu różne naczynia, które po części uczniowie zanieśli do wieczernika w nakrytych koszach; wzięli stąd również kielich, którym Jezus się posługiwał przy ustanowieniu Najśw. Sakramentu. Wspomniany kielich był dziwnym naczyniem, tajemniczego pochodzenia. Przez długi czas spoczywał w świątyni między innymi starożytnymi, a cennymi naczyniami, których cel i początek dawno uległ zapomnieniu, podobnie jak i teraz niejeden starożytny, święty klejnot, z upływem wieków i zmianą okoliczności, poszedł w niepamięć. Od czasu do czasu wybierano w świątyni przestarzałe, nieznane z użytku naczynia i klejnoty, sprzedawano je, lub dawano przerabiać inaczej, stosownie do potrzeby. I to najświętsze naczynie chciano nieraz przerobić, ale kielich, zrobiony z jakiegoś nieznanego kruszcu, nie dał się stopić w ogniu, więc go zarzucono. Za zrządzeniem Bożym znaleźli go raz młodzi kapłani w skarbcu świątyni, porzucony wraz z jakimś rupieciami w skrzyni i jako stary, zapomniany sprzęt ofiarowali na sprzedaż miłośnikom starożytności. Cały garnitur, tj. kielich z wszystkimi dodatkami, kupiła wtenczas Weronika i już nieraz służył on Jezusowi przy ucztach świątecznych, a od ostatniej wieczerzy przeszedł w stałe posiadanie gminy wyznawców Chrystusa. Do kielicha należał cały garnitur przenośny, sporządzony stosownie do celu, jaki miał spełnić, tj. do ustanowienia Najśw. Sakramentu. Dawniej oczywiście nie było go, ale nie pamiętam już, kiedy, i czy nie z polecenia samego Pana dodatek ten zrobiono.

 

733

 

Całe urządzenie przedstawiało się tak: Na płaskiej płycie stał wielki kielich, a w koło niego sześć małych kubków. W płycie tej znajdował się wysuwany rodzaj szufladki, ale nie pamiętam już, czy zawierał on świętość, czy nie. W samym kielichu stało drugie, mniejsze naczynie, na kielichu leżał talerzyk, przykryty sklepioną kopułką. W podstawce kielicha był umyślny schowek na małą łyżeczkę. Wszystkie naczynia osłonięte były cieniutką tkaniną i przykryte zwykle wielką wydrążoną półkulą, jakby parasolem, zrobioną — zdaje się — ze skóry, a opatrzoną u góry gałeczką. Kielich składał się z właściwego kubka na wino i z podstawki, później zapewne dodanej; podstawka była bowiem z innego materiału, a sam kielich z jakiejś brunatnej masy, gładkiej jak szyba zwierciadła. Kształt miał gruszkowaty, po bokach dwa uszka do podnoszenia, bo ciężar jego był dość znaczny. Cały był pozłacany czy też wyłożony złotem. Podstawka wyrobiona była sztucznie z ciemnej złotej rudy. W koło obejmował ją z tegoż materiału wąż i latorośl winna, a prócz tego wysadzona była drogimi kamieniami. W podstawie, jak już wspomniałam, był schowek dla małej łyżeczki. Kielich sam przechowywał później Jakób Młodszy przy kościele jerozolimskim. Wiem, że dotychczas znajduje się on gdzieś w bezpiecznym ukryciu i kiedyś znowu wyjdzie na jaw w stosownym czasie, jak i teraz do ostatniej wieczerzy. Mniejsze kubki przeszły w posiadanie innych kościołów, i tak jeden był w Antiochii, inny znów w Efezie; w ogóle naczynia te dostały się siedmiu kościołom. Kubki te należały kiedyś do Patriarchów, którzy pili z nich pełen tajemnic napój, gdy odbierali lub udzielali błogosławieństwa, jak to w swoim czasie widziałam i opowiadałam. Początek wielkiego kielicha ginie w pomroce wieków. Posiadał go już Noe i w czasie potopu ustawił go w arce na samej górze. Melchizedek przyniósł go z sobą z kraju Semiramidy, gdzie był zarzucony, do Kanaanu, gdy zakładał osady w Jerozolimie; w nim składał wobec Abrahama ofiarę chleba i wina, i potem mu go pozostawił. Później widziałam go u Mojżesza. Masa, z której był zrobiony, była tak zbitą, jak masa dzwonu. Nie zdawał się być wykuty ręką ludzką, lecz jak gdyby przyroda sama go ukształtowała i jakoby wytworzył się z łona ziemi. Kiedy powstał i z czego, to było wiadomym tylko samemu Jezusowi. Ja przewidziałam go. Nie wiadomo, czy świątobliwa Katarzyna chciała przez to wyrazić, że kielich był przezroczysty, czy też, że przewidziała go, lub odgadła w widzeniu duchem swoim. Podczas gdy obaj Apostołowie zajęci byli w Jerozolimie przysposobieniem uczty baranka wielkanocnego, w Betanii żegnał się Jezus czule z Łazarzem, świętymi niewiastami i Matką Swą. Nauczał jeszcze na ostatek i udzielał wszystkim stosownych upomnień. Z Najśw. Matką Swą miał Jezus na osobności rozmowę, z której przypominam sobie niektóre szczegóły. I tak mówił, że na przyrządzenie paschy posłał do Jerozolimy Piotra, jako uosobienie wiary, i Jana, uosobienie miłości. O Magdalenie, która w ostatnich czasach odchodziła prawie od siebie z ciągłego smutku, rzekł: „Miłuje ona niewypowiedzianie, ale miłość jej nie wyzwoliła się jeszcze zupełnie z pęt cielesnych, więc też od zmysłów będzie odchodzić z boleści nad męką Moją.” Wspominał także o zdradzieckich zamysłach Judasza, a najdobrotliwsza Matka Boża wstawiała się jeszcze za nim. Dowiedziawszy się od Jezusa, co czeka Go w najbliższej przyszłości, prosiła Go Najśw. Panna tak czule, by mogła umrzeć z Nim razem; Jezus jednak polecał Jej, by spokojniej znosiła Swą boleść, niż inne niewiasty, a zarazem oznajmił, że zmartwychwstanie po trzech dniach, i gdzie się Jej pojawi. Zaraz też uspokoiła się Najśw. Panna; nie płakała już tak bardzo, ale z twarzy Jej bił smutek bezmierny i boleść wstrząsająca do głębi. Jako dobry, wdzięczny syn, dziękował Jej Jezus za wszelką okazywaną Mu miłość, objął Ją na pożegnanie prawą ręką i

 

734

 

czule przycisnął do serca. Obiecał jej, że w duchu spożyje z Nią ostatnią wieczerzę i nawet oznaczył godzinę, w której stanie się Jej uczestniczką. Ze wszystkimi żegnał się Jezus bardzo rzewnie, a nauczał przy tym aż do ostatniej chwili. Judasz tymczasem pobiegł znowu do Jerozolimy pod pozorem, że ma różne sprawunki do załatwienia i do zapłacenia. Obliczył on zawsze czas jak najdokładniej, żeby móc się usprawiedliwić ze swej nieobecności. Jezus pytał się o niego pozostałych Apostołów, chociaż wiedział dokładnie o każdym jego kroku. On tymczasem uwijał się przez cały dzień po Faryzeuszach i wszystko z nimi umawiał. Pokazano mu nawet żołdaków, którzy mieli pojmać Pana. Dopiero na chwilę przed rozpoczęciem się ostatniej wieczerzy powrócił Judasz do Jezusa. Ja odczytywałam duchem wszystkie jego plany i zamysły. Podczas gdy Jezus rozmawiał z Maryją o nim, otrzymałam wiele nowych objaśnień co do jego charakteru. Był on czynny, rzutny i usłużny, lecz przy tym pełen skąpstwa, fałszywej ambicji, pychy i zazdrości, a co gorsza wcale nie starał się zwalczać tych nałogów. A mógł przecież zaspokoić już swą pychę, bo na równi z innymi Apostołami działał cuda i w nieobecności Jezusa uzdrawiał chorych. Około południa udał się Jezus z dziewięciu Apostołami do Jerozolimy ; za Nim poszło tam również siedmiu uczniów, pochodzących głównie z Jerozolimy i z okolicy, oprócz Natanaela i Sylasa. Pamiętam, że był między nimi Jan Marek i niedawno przyjęty syn biednej wdowy, która to złożyła w ofierze ostatni grosz, gdy Jezus nauczał w świątyni przy skarbonie; św. niewiasty wybrały się dopiero później w drogę. Jezus nie poszedł z Apostołami wprost do Jerozolimy, lecz chodził z nimi długo w koło Góry Oliwnej, po dolinie Jozafata nawet aż ku Górze Kalwarii, a przy tym nauczał wciąż bez przerwy. Między innymi rzekł Apostołom, że dotychczas dawał im Swój chleb i wino, ale dzisiaj ma zamiar oddać im własne ciało i krew, a więc zostawi im w spuściźnie wszystko co ma. Także przy tych słowach wzruszanie malowało się na twarzy Pana, jak gdyby usychał z pragnienia miłosnego oddania się im jak najprędzej, jakby wnętrze Swe własne chciał w nich przelać. Apostołowie nie zrozumieli znaczenia tych słów; myśleli, że Jezus ma na myśli baranka wielkanocnego. Niepodobna wypowiedzieć, jak niezmierna miłość i cierpliwość cechowała ostatnie nauki Jego w Betanii i tu. Owych siedmiu uczniów nie towarzyszyło Jezusowi wraz z Apostołami; udali się oni wprost do Jerozolimy, niosąc pakunki z liturgicznymi szatami paschalnymi, w które według przepisu trzeba się było ubierać. Przybywszy do wieczernika, złożyli je w przedsionku, poczym udali się do domu Jana Marka. Tu również przybyły później św. niewiasty. Inni uczniowie poznosili także różne stroje i przybory. Gdy Piotr i Jan przybyli od Serafii do wieczernika, było już wszystko złożone w przysionku, z kielichem. Gołe ściany sali obwieszono kobiercami, odsunięto otwory w suficie i przygotowano trzy wiszące lampy. Teraz dopiero poszli Piotr i Jan w dolinę Jozafata; by zawołać Pana i resztę Apostołów. Później od nich poschodzili się uczniowie i przyjaciele, którzy mieli wspólnie z Jezusem pożywać w wieczerniku baranka, wielkanocnego. Do wieczerzy podzielono się na trzy kółka, z których każde miało swego osobnego gospodarza. Jezus zasiadł z dwunastu Apostołami w głównej sali wieczernika. Osobno w salach bocznych zasiedli do stołu Natanael, jako gospodarz, z dwunastu najstarszymi uczniami, a tak samo z 12 innymi Eliachim, syn Kleofasa i Marii Helego, a brat Maryi Kleofasowej; był on przedtem uczniem Jana Chrzciciela. W jednym z bocznych budynków u wejścia na dziedziniec zastawiona była wieczerza dla św. niewiast. W świątyni zabito na tę wieczerzę trzy baranki i przelano ich krew; czwartego zaś zabito, wylewając krew, w wieczerniku, i tego spożył Jezus z Apostołami. Nie

 

735

 

wiedział o tym Judasz, bo wymyśliwszy sobie różne sprawunki, motał coraz bardziej Jezusa w sieć zdrady; a że musiał w tym celu być w niejednym miejscu, więc nie był przy zabijaniu baranka. Przybył dopiero na chwilę przedtem, nim rozpoczęło się spożywanie baranka wielkanocnego. Z niezwykłym wzruszeniem patrzałam, jak zabijano baranka dla Jezusa i Apostołów. Odbywało się to w przedsionku wieczernika, a pomagał przy tym syn Symeona, Lewita. Obecni Apostołowie i uczniowie, zebrani w koło, śpiewali Psalm 118. Jezus przypomniał, że zbliża się teraz nowy czas, w którym spełni się ofiara Mojżesza i znaczenie baranka wielkanocnego; dlatego też musi to jagnię być tak zabite, jak niegdyś w Egipcie, bo teraz zbliża się zaś rzeczywistego wyjścia z niewoli egipskiej. Naczynia i wszelkie przybory były już pod ręką. Przyniesiono pięknego baranka z wiankiem na szyi; wianek zdjęło zaraz i odesłano Najśw, Pannie, znajdującej się w gronie innych niewiast. Baranka przywiązano przez środek ciała grzbietem do deszczułki, przy czym przyszedł mi na myśl Jezus, przywiązany przy biczowaniu do słupa. Syn Symeona przytrzymał w górę głowę baranka, Jezus natomiast przebił nożem szyję i oddał go zaraz Obedowi do dalszego sporządzenia. Widać było, że Jezus jakby z lękiem i boleścią przystępował do zadania ciosu barankowi; szybko załatwił się z tym, a każdy ruch Jego nacechowany był wielką powagą. Krew ściekającą z baranka, zebrano w miednicę. Jezus kazał sobie przynieść gałązkę hizopu, umaczał ją we krwi, podszedł ku drzwiom sali i pomazał krwią podwoje drzwi i zamek, poczym zatknął tę krwawą gałązkę nad górnym progiem, przy tym tak między innymi rzekł uroczyście: „Przejdzie tędy mimo anioł śmierci. Lecz wy spokojnie i bezpiecznie módlcie się tu, gdy zabiją Mnie, prawdziwego Baranka wielkanocnego. Wiedzcie, że odtąd zacznie się nowa epoka i nowa ofiara, i trwać będzie aż do skończenia świata.” Potem poszli wszyscy do owej kuchni wielkanocnej, umieszczonej na końcu sali, gdzie niegdyś stała arka przymierza. Ogień był już rozniecony. Jezus pokropił ognisko krwią baranka i poświęcił je w ten sposób na ołtarz; resztę krwi i tłuszcz wrzucono w ogień, płonący pod ołtarzem. Tak samo cały wieczernik poświęcił Jezus na nową świątynię, obchodząc go w koło z Apostołami, wśród śpiewu psalmów. W czasie tym drzwi wszystkie były zamknięte. Tymczasem skończył syn Szymona przyprawianie baranka. Zatknął go na rożen, przednie nogi rozkrzyżował na poprzecznym drewienku, a tylne przymocował do rożna. Teraz wyglądał baranek zupełnie jak Jezus na krzyżu. Wzięto teraz i inne trzy baranki zabite w świątyni i wszystkie cztery wstawiono w piec, by się upiekły. Wszystkie baranki wielkanocne Żydów zabijano na dziedzińcu świątyni, a mianowicie w trzech miejscach: osobno dla znakomitych, osobno dla uboższych i osobno dla zamiejscowych. Jezus o tyle tylko zmienił ten porządek, że baranka Swego nie kazał zabijać w świątyni, zresztą postąpił ściśle według przepisów zakonnych. Baranek ten był tylko wyobrażeniem. Jezus zaś sam stał się na drugi dzień prawdziwym Barankiem wielkanocnym. Przed wieczerzą jeszcze nauczał Jezus o baranku wielkanocnym i tłumaczył, że jest on tylko wyobrażeniem, a prawdziwy Baranek wielkanocny spełni teraz Swą ofiarę. Wreszcie gdy już przyszedł Judasz i czas wieczerzy nadszedł, przygotowano i zastawiono stoły. Biesiadnicy nałożyli na siebie znajdujące się w przedsionku suknie podróżne, jak to przepisywała ceremonia: a więc białą tunikę, jak koszulę, na to płaszcz z przodu krótszy, a z tyłu dłuższy; również nałożyli na nogi nowe sandały. Suknie były podpasane, toż samo szerokie rękawy. Tak przystroiwszy się, poszła każda grupa do swego stołu, tj. uczniowie podzieleni na dwie części, do sal bocznych, Jezus zaś z Apostołami do sali wieczernika. Z

 

736

 

laskami w rękach poszli parami do stołu, a stanąwszy każdy na swym miejscu, oparli laski na ramionach i wznieśli ręce w górę. Jezus otrzymał od gospodarza dwie małe laski nieco w górze zakrzywione, podobne zupełnie do krótkich kijów pasterskich; każda miała z jednej strony jakby haczyk, jak to widać u odciętej gałęzi. Laski te zatknął Jezus z przodu za pas na krzyż, i wsparł na nich ręce wzniesione do modlitwy. Wzruszający to był widok, gdy wsparty tak, poruszał się i zdawało się, że wspiera Swe ręce na krzyżu, który wkrótce miał dźwigać na Swych barkach. Odśpiewano psalmy: „Błogosławiony Pan Bóg Izraela,” dalej „Chwała niech będzie Panu” itd. Po skończonych modłach oddał Jezus jedną Swą laskę Piotrowi, a drugą Janowi; oni zaś, nie pamiętam już dobrze, czy zaraz je odłożyli na bok, czy też oddali je innym Apostołom, by obeszły w koło z rąk do rąk. Stół biesiadny był wąski, mniej więcej tak wysoki, że mężowi stojącemu sięgał na pół stopy nad kolana, kształt zaś miał wycinka kołowego o ściętym łukowo końcu. Od strony wewnętrznej, wklęsłej, naprzeciw siedzenia Jezusa było wolne miejsce, kędy wnoszono potrawy. Jeśli sobie dobrze przypominam, to po prawej ręce Jezusa stali Jan, Jakób Starszy i Jakób Młodszy, dalej u prawego wąskiego boku stał Bartłomiej. Obok niego przy wewnętrznej wklęsłej stronie stał Tomasz i Judasz Iskariot. Po lewej ręce Jezusa stał Piotr, dalej Andrzej i Tadeusz, przy lewym wąskim boku stał Szymon, dalej przy stronie wklęsłej Mateusz i Filip. Na środku stołu stała misa z barankiem wielkanocnym; głowa jego wsparta była na skrzyżowanych łapkach przednich, tylne nóżki wyciągnięte były wzdłuż. Baranek ułożony był w koło czosnkiem. Dalej stała misa z pieczywem wielkanocnym; po jednej jej stronie była misa z zielem, ustawionym prosto i gęsto, tak jak rośnie, z drugiej strony stała znów misa z małymi wiązankami gorzkiego ziela, podobnego do ziół, używanych przy balsamowaniu. Przed Jezusem jeszcze stała czara z jakimś zielem żółtozielonym i druga z brunatnym sosem. Jako talerze służyły okrągłe, wklęsłe placki. Noży używano kościanych. Po modłach położył gospodarz przed Jezusem nóż do rozebrania baranka wielkanocnego, postawił też przed Nim kubek wina i nalał z konwi wina do sześciu kubków, stojących na stole, przeznaczonych po jednym dla dwóch Apostołów. Jezus pobłogosławił wino i wypił Swój kubek i Apostołowie pili po dwóch z jednego kubka. Jezus rozebrał na części baranka; Apostołowie podawali Mu za pomocą pewnego rodzaju szczypców swe placki, Jezus kładł na nie każdemu jego porcję a oni prędko spożyli, oskrobując mięso kościanymi nożami. Później kości spalono. Potem zjedli jeszcze prędko cokolwiek czosnku i ziela, maczanego w sosie. Baranka spożywali stojąco, tylko wspierali się nieco na poręczach siedzeń. Następnie połamał Jezus jeden placek wielkanocny, kawałek schował pod nakrycie, a resztę rozdzielił. Gdy zjedli i to, przyniesiono znowu dla Jezusa kubek wina, lecz Jezus, podziękowawszy, odsunął wino i rzekł: „Weźcie to wino i rozdzielcie między siebie; odtąd nie będę już więcej pić wina, dopóki nie przyjdzie królestwo Boże.” Wypiwszy po dwóch z jednego kubka wino, zaśpiewali Apostołowie, potem Jezus pomodlił się, czy też miał krótką naukę, nastąpiło jeszcze ogólne mycie rąk, poczym biesiadnicy spoczęli na swych siedzeniach. Dotychczas bowiem stali wszyscy, przy końcu tylko opierali się nieco o poręcze, a wszystko odbywało się o ile możności jak najszybciej. Jezus rozebrał również na części baranka, przeznaczonego dla św. niewiast, spożywających wieczerzę w bocznym budynku. Jedzono jeszcze trochę ziół i sałaty z sosem. Jezus serdeczny był dziś i wesoły, jak Go nigdy jeszcze nie widziałam; przedstawiał też i Apostołom, by na teraz zapomnieli o wszelkich troskach. I Najśw. Panna z wesołością pełniła urząd gospodyni przy stole św. niewiast. Nieraz przystępowała do niej która z nich i szarpała ją lekko za zasłonę, by jej coś powiedzieć, a ona

 

737

 

natychmiast z nieopisaną prostotą zwracała się w tę stronę. Widok ten mnie bardzo wzruszał. Podczas gdy Apostołowie spożywali zioła, rozmawiał Jezus z nimi mile i serdecznie. Powoli jednak spoważniał i posmutniał, wreszcie rzekł: „Jeden z pomiędzy was zdradzi Mnie, ten, którego ręka spoczywa z moją ręką na jednym stole.” Pan właśnie rozdzielał ziele, a mianowicie sałatę (łoczygę) której tylko jedna misa stalą na stole; Sam rozdzielał po Swej stronie, a Judaszowi, siedzącemu na ukos naprzeciw, polecił uczynić to samo po drugiej stronie stołu. Wszystkich strach zdjął, gdy Jezus wspomniał o zdrajcy. Jezus nie wyjawił przez to zdrady Judasza przed innymi, gdy mówił: „Zdradzi Mnie ten, którego ręka spoczywa z moją na stole,” lub „który macza ze Mną rękę w misie,” co tyle znaczy jak: „jeden z dwunastu, którzy ze Mną jedzą i piją, z którymi dzielę Mój chleb;” słowa bowiem: „maczać z kimś rękę w misie” były wyrażeniem ogólnym na określenie ścisłego, najpoufniejszego obcowania z kimś. Lecz zarazem chciał Jezus także przestrzec Judasza, bo rzeczywiście, mówiąc powyższe słowa, umaczał równocześnie z nim rękę w misie. A dalej tak mówił: „Idzie teraz na śmierć Syn człowieczy, jak o Nim napisano jest w Piśmie, biada jednak człowiekowi, przez którego Syn człowieczy będzie wydany! Byłoby dla niego lepiej, gdyby się był wcale nie narodził.” Apostołowie wszyscy osłupieli i na wyścigi dopytywali się: „Panie, czy to ja jestem?” sami bowiem musieli przyznać, że nie rozumieją dobrze Jezusa. Piotr zaś pochylił się poza Jezusa ku Janowi i dał mu znak, by spytał się Pana, kto jest tym zdrajcą; sum bowiem tyle już nagan otrzymał od Pana, więc obawiał się, czy przypadkiem jego nie ma Pan na myśli. Jan spoczywał po prawej ręce Jezusa; a ponieważ wszyscy tak leżeli przy stole, że opierali się na lewym ramieniu, a prawą ręką jedli, więc Jan miał głowę tuż przy piersi Jezusa. Przysunąwszy się teraz jeszcze bliżej piersi, zapytał: „Panie, kto to jest?” Nie słyszałam, czy Jezus powiedział Janowi głośno: „Ten, któremu podam umaczany kęs,” nie wiem także, czy mu to szepnął po cichu; wziął tylko kęs chleba, owinięty w łoczygę, umaczał w sosie i z wielką serdecznością podał Judaszowi, a w tej chwili głos jakiś wewnętrzny powiedział Janowi, że Jezus ma Judasza na myśli. Judasz pytał się właśnie także: „Panie, czy to może ja?” Lecz Jezus spojrzał tylko na niego mile i dał jakąś ogólnikową odpowiedz. Podanie komuś chleba, zamaczanego w misie, było zwykłą oznaką miłości i zaufania, i Jezus uczynił też to, powodowany szczerą miłością, by przestrzec Judasza, a nie zdradzić go przed innymi; mimo to złość napełniła zaraz serce Judasza. Przez cały czas trwania wieczerzy, widziałam u nóg Judasza jakiś mały, szkaradny potwór, który czasami spinał mu się, aż do serca. Nie zauważyłam już, czy Jan oznajmił Piotrowi to, czego się dowiedział; spojrzał jednak ku niemu i dał mu znak uspakajający.

 

Umywanie nóg

 

Wstawszy od wieczerzy ubrali biesiadnicy znów zwykłe swe ubranie i uporządkowali je tak, jak zwykle czynili to przy uroczystych modłach. Wtedy wszedł do sali gospodarz z dwoma sługami, by sprzątnąć ze stołu i wysunąć go z pośród rozstawionych w koło siedzeń. Gdy to już załatwił, polecił mu Jezus przynieść wody do przedsionka, więc zaraz wyszedł, by spełnić polecenie. Jezus tymczasem stanął w gronie Apostołów i długą chwilę przemawiał do nich z wielkim namaszczeniem. Tyle już dotychczas słyszałam i widziałam, że niemożliwym mi jest, powtórzyć dokładnie treści tej nauki Jezusa, — niektóre jednak urywki pamiętam. I tak mówił Jezus o królestwie Swym, o tym, że wnet odejdzie do Ojca, a przedtem pozostawi im wszystko, co ma. Dalej nauczał o

 

738

 

pokucie, o uznaniu swej winy i wyznaniu jej, o skrusze i oczyszczeniu się. Czułam, że to wszystko odnosi się do mającego nastąpić umycia nóg i że wszyscy uznawali w duchu swe grzechy i żałowali za nie, z wyjątkiem Judasza. Mowa cała długa była i uroczysta. Po skończeniu jej posłał Jezus Jana i Jakóba Młodszego do przedsionka po zamówioną wodę, Apostołom zaś kazał ustawić siedzenia w półkole. Potem sam wyszedł do przedsionka, zdjął płaszcz, pod pasał się i owinął chustą, której dłuższy koniec zwieszał się ku ziemi. Tymczasem rozpoczęła się między Apostołami żywa sprzeczka o to, kto zajmie między nimi pierwsze miejsce. Jezus bowiem mówił z taką pewnością, że ich opuści i że zbliża się Jego królestwo, więc to utwierdziło ich na nowo w przekonaniu, że ma oparcie w jakiejś tajemnej mocy, że w ukryciu przygotowuje jakiś świetny tryumf dla swych stronników. W przedsionku kazał Jezus Janowi wziąć do rąk miednicę, Jakóbowi Młodszemu zaś kazał trzymać przed sobą worek z wodą; od worka szła rura przez ramię, którą wypływała woda. Nalawszy wody na miednicę, kazał im Jezus iść za Sobą do sali, gdzie już na środku ustawił gospodarz obszerne próżne naczynie. Wszedłszy do sali zaraz na wstępie zganił Jezus Apostołom ich sprzeczkę niewielu słowy, a wreszcie rzekł: „Ja sam jestem teraz waszym sługą. Usadówcie się dogodnie, bym mógł umyć wam nogi.” Wszyscy usadowili się na oparcia siedzeń w tym samym porządku, w jakim siedzieli przy stole, a bose nogi oparli na poduszkach siedzeń. Jezus szedł od jednego, do drugiego, czerpał ręką wodę z miednicy, podtrzymywanej przez Jana, i polewał nogi, podstawiane po kolei przez Apostołów. Następnie ujmował w obie ręce długi koniec chusty, którą był przepasany, ocierał nią lekko nogi i zaraz szedł z Jakóbem do następnego. Jan zaś za każdym razem wylewał użytą wodę do naczynia, stojącego na środku sali, i wracał znowu z miednicą. Wtedy Jezus poprzez nogi apostoła nalewał znowu wody z wora, trzymanego przez Jakóba, i tak szło dalej tą samą koleją. Jak w czasie całej wieczerzy tak i teraz przebijała się w zachowaniu Jezusa niezwykła czułość, uprzejmość i serdeczność. Upokarzające zajęcie umywania nóg spełniał z sercem, przepełnionym miłością, nie spełniał go, jako czczą ceremonię, lecz jako świętą przysługę miłosną, wywnętrzał przed nimi całe Swe serce, wynurzał i wylewał przed nimi całą Swą miłość. Po kolei przyszedł Jezus do Piotra, by umyć mu nogi, lecz on z pokory nie chciał na to pozwolić, mówiąc: „Panie, Ty mnie masz nogi myć!” A Jezus rzekł: „Co Ja czynię, ty nie rozumiesz teraz, ale później się dowiesz.” Zdaje mi się, że prócz tego powiedział po cichu do niego: „Szymonie, zasłużyłeś na to, by dowiedzieć się od Ojca Mego, kto Ja jestem, skąd przychodzę i dokąd idę; ty jeden poznałeś to i dałeś o tym świadectwo; na tobie zbuduję Mój kościół, a bramy piekielne nie zwyciężą go. Moc Moja zostanie przy twoich następcach aż do skończenia świata.” Potem zaś rzekł do wszystkich, wskazując na niego, że gdy odejdzie od nich, to Piotr ma zastąpić Jego miejsce w rządach kościołem i w rozsyłaniu uczniów. Piotr jeszcze rzekł: „W żaden sposób nie będziesz mi, Panie, mył nóg;” na co Jezus mu odrzekł: „Jeśli nie umyję ci nóg, nie będziesz miał cząstki ze Mną.” Wtedy dopiero zawołał Piotr: „Panie, jeśli tak, to umyj mi nie tylko nogi; ale także ręce i głowę!” Lecz Jezus powstrzymał jego zapał, mówiąc: „Kto jest umyty, ten jest czysty i potrzebuje tylko umyć nogi. Wy także jesteście czyści, ale nie wszyscy.” Przy ostatnich słowach miał Jezus na myśli Judasza. W nauce Swej rozumiał Jezus przez umycie nóg oczyszczenie się z grzechów powszednich, bo nogi, przy chodzie wciąż stykające się z ziemią, zawsze na nowo się brudzą; więc też Jezus miał tu także na myśli obmycie duchowe, rodzaj rozgrzeszenia. Piotr zaś w swej gorliwości brał rzecz tylko materialnie i widział w tej czynności tylko zbytnie upokorzenie się swego Mistrza. Nie przeczuwał, że

 

739

 

Jezus, by go zbawić, upokorzy się jutro z miłości aż do haniebnej śmierci na krzyżu. Myjąc nogi Judaszowi, okazywał mu Jezus większą jeszcze czułość i uprzejmość, niż innym; pomimo, iż zdrada Judasza bolała Jezusa najwięcej ze wszystkich Jego mąk, a przyłożywszy twarz do jego nóg, rzekł cicho: „Namyśl się jeszcze. Rok już nosisz w sercu zdradę i niewierność.” Judasz zdawał się nie słyszeć tego i umyślnie mówił coś do Jana. Widząc to Piotr, krzyknął rozgniewany: „Judaszu! Mistrz mówi do ciebie.” Teraz dopiero zwrócił się Judasz do Jezusa i dał jakąś ogólnikową, wymijającą odpowiedź, coś jakby: „Panie, uchowaj ! Inni nie słyszeli słów Jezusa, wyrzeczonych do Judasza; Jezus bowiem mówił cicho, a zresztą nie zwracali na to uwagi, zajęci nakładaniem sandałów. Umył jeszcze Jezus nogi Janowi i Jakóbowi; najpierw usiadł Jakób, a Piotr potrzymał wór z wodą, potem siadł Jan, a Jakób tymczasem trzymał miednicę. Jezus nauczał jeszcze o upokarzaniu się; mówił, jak to usługujący jest największym, i że na przyszłość mają sobie także myć nawzajem nogi w pokorze; dalej poruszył jeszcze sprawę niedawnej sprzeczki, kto jest między nimi największy, jak to napisano jest w ewangelii. Jezus przebrał się potem, z powrotem w Swe suknie; i Apostołowie rozpuścili znowu swobodnie suknie, które przy spożywaniu baranka wielkanocnego mieli podpasane.

 

Ustanowienie Najświętszego Sakramentu

 

Na rozkaz Pana przysposobił gospodarz znowu stół; podwyższył go nieco, nakrył kobiercem, na wierzch rozpostarł najpierw czerwoną serwetę, na tej zaś białą, przejrzystą, potem wsunął go znów na środek sali; pod stołem postawił dzbanek z wodą, a drugi z winem. Wtedy Piotr i Jan poszli do owej tylnej komnaty, gdzie było ognisko wielkanocne, po kielich, który otrzymali od Weroniki. Nieśli go obaj na rękach wraz z przyborami i kopułowatym nakryciem, a wyglądało to, jak gdyby nieśli tabernakulum. Postawili go na stole przed Jezusem. Obok stał talerz z cienkimi, białymi, żłobkowatymi plackami przaśnymi; leżał tu także ów kawałek placka, rozłamanego przy wieczerzy, który Jezus schował wtenczas. Talerz był nakryty. Dalej stały dwa naczynia z winem i wodą, trzy puszki, jedna próżna, je¬dna z gęstym olejem i trzecia z rzadkim i łopatka. Spełniwszy to, kazał Jezus Piotrowi i Janowi polać Sobie wodą ręce nad talerzem, na którym leżały placki przaśne, nabrał tejże samej wody łyżeczką, wyjętą z podstawki kielicha, i nawzajem polał im ręce; potem kazał podać talerz w koło, by wszyscy ręce sobie umyli. Nie mogę na pewno powiedzieć, czy zupełnie tak wszystko się odbywało, jak mówię; z wielkim rozczuleniem przypatrywałam się wszystkim tym czynnościom, przypominającym mi bardzo Mszę świętą. Coraz większe skupienie, coraz wię¬ksza czułość malowały się wśród tego na twarzy Jezusa. Wreszcie rzekł: „Chcę wam teraz dać wszystko, co mam, tj. samego Siebie.” Zdawało się przy tych słowach, że z miłości niezmiernej rozpływa się zupełnie; ciało Jego zrobiło się przejrzyste, podobne do świetlistego cienia. Modląc się wciąż w wielkim skupieniu, łamał Jezus placki tak, jak poznaczone były karbami, i kładł je jeden na drugim na tackę; z pierwszego kawałka ułamał końcami palców małą cząstkę i wpuścił ją do kielicha. W tej chwili, gdy to czynił, miałam widzenie, jakoby Matka Boża przyjmowała Najśw. Sakrament, chociaż przedtem nie było Jej tu w sali. Zdawało mi się, że widzę Ją, jak siedzi naprzeciw Jezusa od strony wejścia i pożywa Najśw. Sakrament Za chwilę już znikła mi z oczu,

 

740

 

Jezus modlił się wciąż i nauczał jeszcze; zdawało się, że każde słowo wychodzi widzialnie z ust Jego jako ogień i światło i wchodzi we wszystkich Apostołów z wyjątkiem Judasza. Wreszcie wziął Jezus tackę z kawałkami placków, ale już nie wiem dokładnie, czy postawił ją na kielich, — i rzekł: „Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało Moje, które za was będzie wydane.” Przy tym zrobił prawicą ruch nad tacką, jak gdyby błogosławił. W tejże chwili blask uderzył od Niego, słowa jakby ogniem wychodziły z ust Jego, chleb także zajaśniał i tak świecąc wszedł w usta Apostołów, jakby niejako sam Jezus w nich wpływał; wszystkich też jasność przeniknęła, tylko Judasz pozostał ciemny. Najpierw podał Jezus konsekrowany chleb Piotrowi, drugiemu zaś Janowi*) *) Widzenie o tym miała błog. Katarzyna kilka razy i myliła się trochę w oznaczeniu porządku, w jakim Apostołowie przyjmowali Ciało Chrystusa. Raz zdawało się jej, że Jan na ostatku przyjmował Najśw. Sakrament ; potem skinął na Judasza, siedzącego w ukos naprzeciw Niego, by się przybliżył, i jemu trzeciemu podał Najśw. Sakrament. Ale zdawało mi się, że słowo cofa się od ust zdrajcy. Przeraziło mnie to, więc nie umiem określić dokładnie uczuć, w tej chwili doznawanych. Jezus rzekł teraz do niego: „Co masz czynić, czyń rychło.” Potem zaczął rozdzielać Najśw. Sakrament innym Apostołom; zbliżali się parami, jeden drugiemu podtrzymywał pod brodą małą sztywną nakrywkę, w koło ząbkowaną, która leżała przedtem na kielichu. Łamanie i rozdzielanie chleba i picie ze wspólnego kielicha przy końcu wieczerzy było bowiem już od zamierzchłych czasów zwykłą oznaką zbratania się i miłości, okazywaną przy powitaniu i pożegnaniu. Sądzę, że i w Piśmie św. musi być o tym wzmianka. Dotychczas była to zwykła czynność figuralna, Jezus zaś podniósł ją dziś do godności Najśw. Sakramentu. Nie darmo też, przez zdradę Judasza miedzy innymi zarzutami, stawianymi Jezusowi u Kajfasza był i ten, że do zwyczajów paschalnych dodał jakąś nowość dotychczas nieużywaną. Nikodem natomiast udowodnił jasno z ksiąg pisma, ze zwyczaj ten pożegnalny z dawna już był w użyciu. Drzwi były zamknięte, wszystko odbywało się z nastrojem uroczystym, tajemniczym. Jezus siedział między Piotrem i Janem. Gdy zdjęto nakrycie z kielicha i odniesiono na powrót do tylnej komnaty, pomodlił się Jezus i rozpoczął uroczystą przemowę. Jak zrozumiałam, tłumaczył im Jezus znaczenie Wieczerzy Pańskiej i czynności jej ustanowienia; wyglądało to tak, jak gdyby jeden kapłan uczył drugiego odprawiania Mszy świętej. Skończywszy przemowę, wyciągnął Jezus z podstawy, na której stał kielich z przyborami, ową wysuwaną płytkę i przykrył ją białą chustą, przewieszoną dotychczas na kielichu (działo się to zaś jeszcze przed wspomnianym myciem rąk). Następnie zdjął z kielicha okrągłą tackę i postawił ją na płytkę, na tackę zaś złożył placki, leżące dotychczas na talerzu pod przykryciem; placki te czworoboczne, podłużne, wystawały po obu stronach tacki, a z boku zakrywał je wystający zaokrąglony brzeg tacki. Kielich przysunął Jezus bliżej do Siebie, wyjął stojący w nim mniejszy kubek, a po obu stronach kielicha ustawił po trzy owe sześć małych kubków. Pobłogosławiwszy placki przaśne i, jak mi się zdaje, także stojące obok oleje, wziął płytkę z plackami w obie ręce, podniósł do góry, a wzniósłszy oczy w niebo, pomodlił się i ofiarował Bogu, poczym postawił na powrót na podstawce i przykrył. Następnie, wziąwszy kielich, kazał Piotrowi nalać doń wina, a Janowi wody, którą wpierw pobłogosławił, i sam jeszcze nalał małą łyżeczką troszkę wody. Teraz pobłogosławił kielich podniósł go w ofierze do góry, modląc się, i postawił na powrót. Rozdzieliwszy potem Apostołom Najśw. Sakrament, w sposób już wyżej opisany, podniósł Jezus kielich za oba ucha ku twarzy i nachylony, wymówił weń słowa

 

741

 

konsekracji. Przemienił się przy tym Jezus i prawie zupełnie stał się przezroczysty, niejako utożsamiał się z tym, co miał dać Apostołom. Trzymając kielich w rękach, dał się zeń trochę napić Piotrowi i Janowi, potem postawił go na powrót; Jan czerpał małą łyżeczką Krew św. z kielicha do kubków, Piotr podawał je Apostołom, a oni pili po dwóch z jednego kubka. I Judasz (czego jednak nie jestem pewna) pił jeszcze z kielicha; nie powrócił już jednak na swoje miejsce, lecz zaraz wyszedł z wieczernika. Apostołowie, słysząc, co Jezus mówił przedtem do niego, myśleli, że to Jezus polecił mu jakąś sprawę do załatwienia, więc nie zwrócili na to uwagi. Judasz wyszedł, nie odmówiwszy nawet modlitwy dziękczynnej; poznaj więc, miły czytelniku, jak złe są skutki, jeśli się zaniecha modlitwy dziękczynnej po spożyciu chleba powszedniego i chleba żywota. Przez cały czas wieczerzy widziałam u nóg Judasza małego, czerwonego potworka, spinającego się mu czasami aż do serca; jedna jego noga wyglądała jak nagi piszczel szkieletu. Gdy Judasz wychodził za drzwi, widziałam koło niego trzech czartów; jeden wpadł mu w usta, drugi popychał go, trzeci biegł przed nim. Noc już była, lecz diabli zdawali się oświecać mu drogę: jak szalony pobiegł Judasz naprzód. Resztę św. Krwi pozostałej w kielichu wlał Jezus do małego kubka, który stał przedtem w kielichu; potem, trzymając palce nad kielichem, kazał Piotrowi i Janowi polać je Sobie wodą i winem. Opłukawszy tym kielich, dał znowu im dwom napić się z kielicha, a resztę zlać w kubki i roz dać do wypicia innym Apostołom. Potem Jezus kielich wytarł, wstawił doń kubek z resztą św. krwi, na to postawił tackę z resztą konsekrowanych placków przaśnych i nakrył kielich naprzód przykrywką, poczym znowu chustą i umieścił go jak pierwej na podstawce między sześcioma małymi kubkami. Po zmartwychwstaniu Chrystusa pożywali Apostołowie ten chleb i wino, przez Niego konsekrowane. Nie przypominam sobie, czym widziała, by Jezus sam pożywał Ciało i Krew Swoją; chyba że uszło to mej uwagi. Dając te dary Apostołom, oddawał samego Siebie, więc gdy patrzałam na Niego, zdawało mi się, że wyniszczył się i z miłości wydał z Siebie wszystką Swą istotę. Lecz nie da się to opisać słowami. Także gdy Melchizedek składał ofiarę chleba i wina, nie widziałam, by sam z niej pożywał. Znana mi była dawniej przyczyna, dlaczego kapłani przyjmują Sakrament, a Jezus Go nie przyjmował. Wypowiedziawszy te słowa, obejrzała się nagle błogosławiona Katarzyna, jakby nasłuchując czegoś; dane jej było bowiem objaśnienie tego, ale potrafiła nam tyle tylko powtórzyć: „Gdyby aniołowie udzielali tego Sakramentu, to nie spożywaliby Go. Gdyby jednakże kapłani Go nie pożywali, to dawno by już był uległ zatraceniu; tym więc utrzymuje się ten Sakrament.” Każda czynność, każdy ruch Jezusa przy ustanawianiu Najśw. Sakramentu nosiły na sobie cechę uroczystości i ścisłego określonego porządku, a wszystko było głęboko pouczające; niektóre szczegóły zapisywali sobie Apostołowie znaczkami na małych zwitkach, noszonych przy sobie. W całym tym obrzędzie poznać można było zaczątek przyszłej Mszy świętej. Ilekroć Jezus zwracał się na prawo, lub na lewo, czynił to z uroczystą powagą, jak zwykle przy obrzędach religijnych. Apostołowie też, przystępując do Jezusa, lub przy innej sposobności, oddawali sobie nawzajem ukłon, jak to zwykli czynić kapłani.

 

Ostatnie poufne nauki i poświęcenie Apostołów

 

Nie zaraz jeszcze opuścił Jezus wieczernik. W długiej poufnej nauce, przeznaczonej tylko dla Apostołów, pouczał ich, jak to na Jego pamiątkę mają

 

742

 

sprawować ten Najśw. Sakrament aż do skończenia świata, podał im główne wskazówki i objaśnienia, co do sposobu sprawowania i udzielania innym tego Sakramentu, dalej co do sposobu stopniowego, a ostrożnego oznajmiana drugich z tą tajemnicą. Oznaczył im czas, kiedy mają spożyć resztę pozostałą konsekrowanego chleba i wina, kiedy udzielić Najśw. Pannie i kiedy im samym już po zesłaniu Pocieszyciela wolno będzie konsekrować. W dalszym ciągu mówił Jezus o godności kapłańskiej, o namaszczaniu i przyrządzaniu krzyżma i św. olejów* *) Dziwnym zbiegiem okoliczności znalazł autor potwierdzenie tego faktu przez tradycję Kościoła katolickiego. Mianowicie w kilka lat po wydaniu tego dzieła wpadła mu w ręce odbitka łacińska Katechizmu Rzymskiego (Moguncja u Müllera). Czytając tam o Sakramencie Bierzmowania (str. 231 i nast.), dowiedział się, że według tradycji św. papieża Fabiana nauczać należy, że Chrystus przy ustanowieniu Najśw. Sakramentu nauczył także Apostołów przyrządzać Krzyżmo św. Tak mianowicie mówi ów papież w roz. 64-tym drugiego listu do biskupów Wschodu: Jak to nasi poprzednicy otrzymali w tradycji od św. Apostołów i nam do wiadomości przekazali, nauczał Jezus Chrystus w owym dniu, w którym spożył z uczniami ostatnią wieczerzę i umył im nogi, przyrządzać Krzyżmo święte.” Już wspomniałam przedtem, że na stole stały trzy puszki, jedna próżna, dwie z różnymi balsamami i z olejem; obok leżało trochę waty. Puszki dały się ustawić jedna na drugiej. Mając je pod ręką, nauczał Jezus obszernie, jak sporządzać maści i oleje, które części ciała namaszczać i w jakich okolicznościach. Pamiętam, że między innymi wspomniał Jezus o takim wypadku, w którym nie będzie można udzielić Najśw. Sakramentu. Nie wiem już dokładnie, ale zapewne odnosiło się to do Sakramentu ostatniego namaszczenia. Mówił jeszcze Jezus o rozmaitych rodzajach namaszczenia, także o namaszczaniu królów; pouczał, że królowie, pomazani na władców narodu, choćby nawet niesprawiedliwi, otrzymują przez to wewnętrzną tajemniczą sankcję, stawiającą ich wyżej nad innych. Następnie nałożył Jezus w próżną puszkę gęstej maści i oleju i mieszał to dobrze. Nie mogę na pewno oznaczyć, czy Jezus dopiero teraz pobłogosławił olej, czy uczynił to już przy ofiarowaniu chleba. Potem namaścił Jezus przede wszystkim Piotra i Jana, których wyróżnił już i przedtem przy ustanawianiu Najśw Sakramentu, bo polał ich ręce wodą tą samą, w której i sam obmywał ręce i dał im pić z kielicha, który sam trzymał w ręku. Wystąpiwszy nieco od środka stołu na bok, włożył Jezus Piotrowi i Janowi ręce najpierw na ramiona, potem na głowę. Następnie kazał im złożyć ręce jak do modlitwy, a wielkie palce ułożyć na krzyż. Gdy spełnili to polecenie i pochylili się głęboko przed Nim, lub, nie wiem, może uklękli, namaścił każdemu wielki palec i wskazujący, i tą maścią naznaczył im krzyż na głowie. Rzekł im przy tym, że znak ten sakramentalny zostanie im aż do skończenia świata. Tak namaszczenie jak i wkładanie rąk odbywało się z wielką uroczystością. Również otrzymali święcenie Jakób Młodszy, Andrzej, Jakób Starszy i Bartłomiej. Pamiętam także, że wąską chustę, którą noszono na szyi, przepasał Jezus Piotrowi na krzyż przez piersi, a innym na poprzek z prawego ramienia przez piersi pod lewą pachą, podobnie jak przepasują stułę diakoni. Nie wiem już jednak na pewno, czy się to stało przy ustanowieniu Najśw. Sakramentu, czy dopiero teraz przy wyświęcaniu. Widziałam także — w jaki sposób, to nie da się opisać — że przez namaszczenie otrzymali nowo wyświęceni jakąś moc odrębną, istotną, a nadnaturalną. Jezus polecił im, by dopiero po zstąpieniu Ducha świętego sami konsekrowali chleb i wino i wyświęcali innych Apostołów. Równocześnie miałam objawienie, jak to w Zielone Święta przed owym wielkim chrztem wkładali Piotr i Jan ręce na innych Apostołów a w osiem dni później przypuścili do tej godności wielu innych

 

743

 

uczniów. Jan udzielał po raz pierwszy Najśw. Pannie Sakramentu Ołtarza po zmartwychwstaniu Chrystusa. Fakt ten obchodzili Apostołowie świątecznie; w Kościele naszym nie istnieje już święto, ale wiem z objawienia, że obchodzi je dotychczas Kościół tryumfujący. W pierwszych dniach po Zielonych Świętach konsekrowali chleb i wino tylko Piotr i Jan; później czynili to inni. Dziś także poświęcił Jezus ogień, płonący w spiżowym kociołku; odtąd podtrzymywano ten ogień zawsze, nawet w razie dłuższej nieobecności Apostołów. Trzymano go w jednej ze szafek nad owym ogniskiem wielkanocnym, niedaleko Najśw. Sakramentu, i używano go przy stosownych obrzędach duchownych. Przy sporządzania i poświęcaniu Krzyżma św. czynili Apostołowie różne posługi. Wszystkie czynności tak przy ustanowieniu Najśw. Sakramentu jak i przy wyświęcaniu Apostołów odbywały się w ścisłej tajemnicy, i w tajemnicy też udzielano tych wiadomości innym. Funkcje to pozostały do dziś istotnym znamieniem naszego Kościoła, tylko że stosownie do potrzeb rozszerzono je i pomnożono za natchnieniem Ducha świętego. Czy Piotr i Jan obaj wyświęceni zostali na biskupów, czy tylko Piotr na biskupa a Jan na kapłana i jaki stopień godności urzędowej otrzymali czterej inni Apostołowie, zapomniała wspomnieć świątobliwa Katarzyna. Różny sposób, w jaki Jezus przewiązywał ową wąską chustę Piotrowi i innym Apostołom, zdaje się wskazywać na różny stopień otrzymanej przez wyświęcenie godności. Po ukończeniu tych świętych obrzę¬dów przykryto kielich, przy którym umieszczono także św. oleje, owym kopułowatym nakryciem. Piotr i Jan odnieśli teraz także Najśw. Sakrament do owej tylnej komnaty, oddzielonej od sali zasłoną, otwierającą się w środku. Stał się więc teraz ten zakątek „Miejscem Najświętszym.” Najśw. Sakrament umieszczono z tyłu nad ogniskiem wielkanocnym, ale niezbyt wysoko. Józef z Arymatei i Nikodem mieli odtąd zawsze w razie nieobecności Apostołów baczenie nad tą świętością i nad całym wieczernikiem. Przed odejściem miał Jezus jeszcze raz długą naukę, a modlił się przy tym często z wielkim skupieniem i namaszczeniem, jak gdyby rozmawiał z Ojcem Swym niebieskim; cały był jakoby przepełniony duchem miłości. Apostołowie także pod Jego wpływem przejęci byli radością i zapałem; wypytywali Go o wiele szczegółów, a Jezus dawał im obszerne odpowiedzi. Sądzę, że o niejednym z tego jest wzmianka w Piśmie Świętym. Z niektórymi sprawami zwracał się Jezus wyłącznie do Piotra i Jana, siedzących przy Nim najbliżej; oni dopiero później mieli podawać to do wiadomości innym Apostołom, ci zaś uczniom i świętym niewiastom, stosownie do tego, o ile uznają ich za dojrzałych do poznania tych prawd. Z Janem znów osobno mówił dość długo ale niewiele z tego pamiętam; przepowiedział mu Jezus, że dłużej żyć będzie, niż inni, dalej była rozmowa o siedmiu kościołach, o koronach, aniołach i wielu innych symbolicznych obrazach głębokiego znaczenia, którymi, jak mi się zdaje, zaznaczał Jezus okresy jakiegoś czasu. Reszta Apostołów patrzyła trochę zazdrosnym okiem na te poufne rozmowy Jezusa z Piotrem i Janem. W ciągu tego wspominał Jezus kilkakroć o zdrajcy Swoim mówiąc: teraz czyni on to, teraz owo; a ja za każdym razem miałam obraz tego, co Judasz właśnie robił. Po jednym takim właśnie odezwaniu się Jezusa zaczął Piotr zapewniać z wielką gorliwością, że bez wątpienia wytrwa wiernie przy Nim, lecz Jezus rzekł mu: „Szymonie, Szymonie! Szatan pożąda was, by was przewiać jak pszenicę; lecz Ja prosiłem za tobą, by nie osłabła wiara twoja, a ty, nawrócony już całkiem, umacniaj braci twoich.” Dalej mówił Jezus, że tam, gdzie On pójdzie, nie mogą iść za Nim, a gdy Piotr znowu zapewniał, że pójdzie za Nim aż na śmierć, rzekł

 

744

 

mu: „Zaprawdę powiadam ci, nim kur trzykroć zapieje, trzykroć się Mię zaprzesz.” Następnie, zwracając im uwagę na przykre czasy, jakie nadejdą, zapytał: „Czy cierpieliście kiedy niedostatek, gdym was wysyłał w drogę, bez tobołków, sakw i obuwia:” — „Nie!” odrzekli, a wtedy powiedział im Jezus: „Teraz ma każdy wziąć ze sobą mieszek i sakwę, jeśli ma, a kto nic nie ma, niech sprzeda suknię, a postara się o miecz; gdyż i to musi się spełnić, co napisano jest: „Policzony został między złoczyńcę.” Wszystko co o Mnie jest napisane, teraz spełnia się. Słowa te brali uczniowie w zupełnie materialnym znaczeniu, Piotr nawet zaraz pokazał Panu dwa miecze, które mieli w zapasie; były to krótkie szerokie miecze, podobne nieco do tasaków. —Jezus rzekł teraz: „Dosyć już tego, czas już stąd odejść!” Odśpiewano więc jeszcze hymn pochwalny, usunięto stół na bok i wszyscy wyszli do przedsionka. Tu czekały już na Niego Matka Jego, Maria Kleofe i Magdalena; przystąpiwszy doń, błagały Go gorąco, by nie szedł na Górę Oliwną, bo chodzą pogłoski, że Faryzeusze chcą Go dziś pojmać. Jezus jednak pocieszywszy je kilku słowy, wybrał się z pomiędzy nich zaraz w drogę, nie słuchając ich rady. Była wtenczas mniej więcej 9 godzina. Szedł prędko z uczniami w dół ku Górze oliwnej tą samą drogą, którędy Piotr i Jan szli rano do wieczernika. Wprawdzie już kilkakroć widziałam w objawieniu ostatnią wieczerzę i ustanowienie Najśw. Sakramentu, ale zawsze poddawałam się ogarniającemu mnie wzruszeniu tak, że tylko niektóre szczegóły mogłam dobrze spamiętać; teraz dokładniej utkwiło mi to w pamięci. Mimo to z trudem niesłychanym przychodzi mi opisać wszystko dokładnie. I nie dziw; podczas takiego objawienia czytam w sercu każdej widzianej osoby, widzę tę niezmierną miłość Pana i oddanie się Jego dla wszystkich, wiem wszystko, co naprzód nastąpi, więc jakżeż wobec tego możliwym jest śledzić jeszcze dokładnie wszystkie najdrobniejsze, zewnętrzne czynności. Człowiek patrząc na to, rozpływa się w podziwie, wdzięczności i miłości, nie może pojąć, gdy inni to źle rozumieją, czuje niewdzięczność całego świata i ogrom własnych grzechów.—Jezus spożywał baranka wielkanocnego szybko, i ściśle według przepisów Zakonu; Faryzeusze zaś pododawali różne obszerniejsze ceremonie.

 

Jezus na Górze oliwnej w Ogrójcu

 

Z 11 Apostołami opuścił Jezus wieczernik i poprowadził ich boczną drogą przez dolinę Jozafata ku Górze oliwnej. Księżyc wychylał właśnie swą jasną tarczę z poza gór; a było to przed pełnią. Duszę Jezusa już zaczynał ogarniać smutek, zwiększający coraz bardziej się. Idąc przez dolinę Jozafata, rzekł Jezus do Apostołów: „Tutaj przyjdę kiedyś znowu, w owym ostatnim dniu, nie tak ubogi i opuszczony jak teraz, sądzić cały świat; wtenczas to wielu wołać będzie w trwodze: góry przykryjcie nas!” Uczniowie nie rozumieli słów tych Jezusa, mniemali jak już nieraz tego wieczora — że Jezus z osłabienia i znużenia mówi od rzeczy. Szli tak, przystając często i wciąż rozmawiając z Jezusem. Raz rzekł im Pan: „Wszyscy zgorszycie się ze Mnie tej nocy, gdyż napisano jest: Uderzę pasterza a rozproszą się owce. Lecz gdy zmartwychwstanę, uprzedzę was do Galilei.” Skutkiem przyjęcia Najśw. Sakramentu, tudzież serdecznej, a uroczystej przemowy Jezusa w wieczerniku, byli Apostołowie pełni natchnienia, zapału i czułości. Toteż cisnęli się teraz koło Jezusa, na różny sposób okazując Mu swą miłość i obiecywali nigdy Go nie opuścić. Gdy mimo to Jezus przepowiadał im, że tak się stanie, Piotr, jak zwykle najgorliwszy, zawołał: „Choćby nawet wszyscy się. zgorszyli, to ja się nie zgorszę.” Na co odrzekł mu Jezus: „Zaprawdę,

 

745

 

powiadam ci, właśnie ty zaprzesz się Mnie trzykroć tej nocy, nim kur zapieje.” Piotr nie chciał nawet przypuścić coś podobnego, więc rzekł jeszcze: „Choćbym na wet miał na śmierć pójść z Tobą, to jeszcze nie zaprę się Ciebie.” Podobnie zapewniali i inni. Tak szli dalej, przystając często, a Jezus czuł coraz więcej opadającą Go tęsknotę. Apostołowie starali się wszelkimi siłami wytłumaczyć Mu ten smutek na sposób ludzki i zapewnić Go, że nie ma się czego lękać i trwożyć. Jednak, choć z uporem trwali przy swoim, daremne były ich perswazje, więc zniechęciwszy się, zaczęli wątpić i już pokusa zaczynała się wciskać do ich serc. Obchodząc boczną drogą, przeszli przez potok Cedron po innym moście, nie po tym, którędy później wiedziono pojmanego Jezusa. Szli do Getsemane, oddalonego równe pół godziny drogi od wieczernika; gdyż od wieczernika do bramy wiodącej do doliny Jozafata, idzie się kwadrans, a stąd do Getsemane także tyle. W ostatnich dniach kilkakroć nocował tu Jezus z uczniami i nauczał. Miejscowość cała składa się z kilku otwartych gospód, stojących próżno, i z wielkiego oparkanionego ogrodu letniego, zasadzonego szlachetnymi krzewami i mnóstwem drzew owocowych. Tu było zwyczajne miejsce zabaw, a także modlitwy. Po ogrodzie stoją rozrzucone cieniste altany. Ogród był zwykle zamknięty, lecz wielu mieszkańców, a także Apostołowie mieli klucze do bramy. Mieszkańcy, nie mający własnych ogrodów, urządzali tu nieraz uczty i zabawy. Ogród oliwny oddzielony jest drogą od ogrodu Getsemane i pnie się więcej ku szczytowi góry. Jest to ustronny zakątek górski, zasadzony drzewami oliwnymi, pełen grot i tarasów; mniejszy od ogrodu getsemańskiego, nie jest zamknięty, tylko otoczony wałem z ziemi. Z jednej strony jest więcej pielęgnowany; i tu są utrzymane w porządku siedzenia, ławki do wypoczynku, i obszerne, chłodne groty. Każdy może tu sobie obrać miejsce ustronne do modlitwy i rozmyślania. Tam, gdzie Jezus poszedł się modlić, jest już okolica dziksza. Była mniej więcej godzina dziewiąta, gdy Jezus przybył z uczniami do Getsemane. Niebo zalane było światłem księżycowym, ale tu w dole panował posępny mrok. Jezus też smutniał coraz bardziej, a i Apostołów zdjął niepokój, gdy im oznajmił, że zbliża się już chwila niebezpieczeństwa. Zatrzymawszy się w ogrodzie Getsemańskim, koło altanki z gałęzi, kazał tu zostać ośmiu Apostołom, mówiąc: „Pozostańcie tu, a Ja pójdę na Moje miejsce, się modlić.” Wziąwszy zaś z Sobą Piotra, Jana i Jakuba Starszego, przeszedł przez drogę, oddzielającą jeden ogród od drugiego, i szedł kilka minut nieco pod górę w głąb Ogrodu oliwnego. Nieopisany smutek napełniał serce Jego; czuł zbliżającą się trwogę i pokusy. Zauważywszy to Jan, zapytał Go, jak może tak trwożyć się, On, który dotychczas zawsze wszystkich pocieszał. A Jezus rzekł mu: „Smutna jest dusza Moja aż do śmierci.” Rozglądnąwszy się w koło, ujrzał Jezus zbliżające się ze wszech stron strachy i pokusy, jakby kłęby chmur, pełne strasznych mar; wtedy to rzekł do trzech towarzyszów: Zostańcie tu, czuwajcie ze Mną i módlcie się, abyście nie weszli w pokuszenie!” Apostołowie pozostali, a Jezus poszedł nieco naprzód; lecz straszliwe mary tak dalece nacierały na Niego, że w głębokiej trwodze zboczył na lewo od miejsca, gdzie zostawił Apostołów. Była tu pod wystającym załomem skalnym grota około, sześć stóp w głąb; Apostołowie; pozostali od niej na prawo w naturalnym zagłębieniu gruntu. Ziemia zniżała się łagodnie ku grocie, wejście zaś do groty osłonięte było gęsto krzewami, zwieszającymi się z wystającej z góry skały, więc wnętrze groty zasłonięte było zupełnie przed oczami innych. Gdy Jezus odszedł od Apostołów, zwiększało się i ścieśniało coraz bardziej tłumne koło straszliwych mar w koło Niego. Serce Pana napełniało się coraz bardziej smutkiem i trwogą. Z lękiem cofnął się na modlitwę do groty, podobnie jak ktoś szukający schronienia przed gwałtowną, nawałnicą, lecz groźne straszydła poszły za Nim i do wnętrza groty, przybierając coraz wyraźniejsze kształty. Zdawało się,

 

746

 

że szczupła ta grota obejmuje w swym wnętrzu ohydne i straszne obrazy wszystkich grzechów, wszystkich żądz i ich następstw, i kar od upadku pierwszego człowieka aż do końca świata. I nie darmo obrała na to opatrzność Boża tę grotę; tu bowiem wypędzeni z Raju Adam i Ewa po raz pierwszy zetknęli się z niegościnną ziemią, tu w tej grocie opłakiwali grzech swój, z lękiem patrzyli w przyszłość. — A teraz Jezus przyjmował tu na Siebie grzechy całego świata, będące wynikiem tego jedynego grzechu pierworodnego. — Łaską Bożą oświecona, czułam wyraźnie, że Jezus zgadzając się teraz na zniesienie czekających Go mąk, ofiarowując Siebie samego na zadosyćuczynienie Boskiej sprawiedliwości za grzechy świata, Boskość Swą niejako ściślej połączył z Najśw. Trójcą, by z nieskończonej dla nas miłości, oddać się za grzechy świata całej grozie i ogromowi smutku i cierpienia, głównie w swym najczystszym, najwrażliwszym człowieczeństwie prawdziwym, a niewinnym, by tylko ogniem miłości serca Swego człowieczego uzbroić się przeciw czekającym Go trwogom i cierpieniom. By zadosyćuczynić za zaczątek i rozwój wszystkich grzechów i złych żądz, przyjął najmiłosierniejszy Jezus z miłości ku nam grzesznikom w Swe serce pierwiastki wszelkiego oczyszczającego pojednania i mąk zbawczych; dozwolił, by Jego nieskończone męki, stanowiące zadosyćuczynienie za nasze nieskończone grzechy, przeniknęły i przerosły jak drzewo boleści o tysiącznych konarach, każdy członek Jego świętego Ciała, każdą cząstkę Jego świętej duszy. Tak to, oddany samemu owemu Człowieczeństwu, upadł Jezus twarzą na ziemię, wznosząc w Swym nieskończonym smutku i trwodze gorące modły do Boga. Przed sobą widział w niezliczonych obrazach grzechy całego świata w całej ich wewnętrznej ohydzie i przyjmował je wszystkie na siebie; w modłach Swych ofiarował się zadosyćuczynić przez Swe cierpienia sprawiedliwości Ojca Niebieskiego za wszystkie te winy. Mnóstwo ich było niezliczone, a wśród tego morza ohydy uwijał się potworny szatan z piekielnym szyderstwem, z wzrastającą złością przesuwając przed oczami duszy Jego coraz straszniejsze obrazy grzechów i za każdym razem odzywając się do człowieczeństwa Jezusa: „Jak to! i to chcesz wziąć na Siebie? I za to chcesz ponieść karę? Jakże potrafisz za to wszystko zadośćuczynić? Wtem od strony nieba, w której znajduje się słońce, gdy wskazuje na słoneczniku czas między 10 — 11-tą godziną rano, spłynął ku Jezusowi wąski pas światła, a po nim spuścił się ku Niemu szereg aniołów, pokrzepiając i umacniając Jezusa upadającego pod brzemieniem smutku i trwogi. Reszta groty wypełniona była ohydnymi a strasznymi obrazami grzechu, a złe duchy napadały ze wszech stron z szyderstwem i złością. Jezus przyjmował wszystko na Siebie, choć brzemię to było olbrzymie. Serce Jego, jedyne ze wszystkich serc, przepełnione było doskonałą miłością Boga i ludzi, więc ta bezdeń ohydy, ta obrzydliwość i ciężar wszystkich grzechów przejmowały to serce przerażeniem i smutkiem bez miary. A było tam co widzieć; roku nie wystarczyłoby, gdybym chciała wszystko opowiedzieć. Gdy już cały ten bezmiar winy i grzechów ludzkich, i licznych jak morze ohydnych mar przesunął się przed duszą Jezusa, a On za to wszystko zgodził się być ofiarą przebłagalną i sam błagał o zesłanie na Niego wszelkich mąk i kar, zaczął szatan trapić Go różnymi pokusami, jak niegdyś na puszczy. Co gorsza, podniósł nawet szereg zarzutów przeciw samemu najczystszemu Zbawicielowi. — „Jak-to? — mówił do Niego — Ty chcesz wszystko brać na Siebie, a sam nie jesteś czysty! Patrz tu i tu i tu!” I przy tym rozwijał różne wymyślone na Jezusa cyrografy i z piekielną bezczelnością podsuwał Mu je przed oczy. Przypisywał Mu wszystkie błędy Jego uczniów, wszystkie zgorszenia, jakie innym dali, obwiniał Go o wywołanie zamieszania i nieporządku przez wprowadzanie na świat jakichś

 

747

 

nowości i odstępowanie od starych, tradycją uświęconych zwyczajów. Jak najwytrawniejszy, najpodstępniejszy Faryzeusz umiał szatan wynajdywać coraz nowe zarzuty, coraz cięższe, rzekome przewinienia Jezusa. — „Ty — mówił do Pana — byłeś przyczyną wymordowania dzieci przez Heroda, Ty narażałeś rodziców Swoich w Egipcie na nędzę i cierpienia, nie chciałeś ratować Jana Chrzciciela od śmierci, rozłączyłeś wiele rodzin, ochraniałeś wyrzutków społeczeństwa, nie uzdrowiłeś niektórych chorych, skrzywdziłeś Gergezeńczyków, bo dopuściłeś opętanym wywrócić beczkę z napojem i spowodowałeś utopienie się trzody wieprzów w jeziorze, stałeś się współwinnym Maryi Magdaleny, bo nie przeszkodziłeś powtórnemu jej upadkowi; zaniechałeś staranie się o swą rodzinę i marnowałeś „cudze mienie.” Słowem, co tylko kusiciel może zarzucić przy skonaniu zwykłemu człowiekowi, który bez wyższego spowodowania podejmuje się dokonania takich czynów publicznych, to szatan nasuwał teraz chwiejnej trwogą duszy Jezusa, by zachwiać Jego wolę; zakryte to bowiem było przed nim, że Jezus jest Synem Boga, więc kusił Go tylko, jako zwykłego człowieka, ale niepojęcie sprawiedliwego. A Boski nasz Zbawiciel tak dalece uniżył się w Swym Najśw. Człowieczeństwie, że dopuścił na Siebie i tę pokusę, jakiej może doznać umierający święcie człowiek, zastanawiając się nad wewnętrzną wartością swych dobrych uczynków. By do dna wychylić ten kielich przedwstępnych cierpień, dopuścił Jezus, by kusiciel, nieświadom Jego Boskości, wytykał Mu wszystkie dzieła Jego dobroczynności, jako zaciągnięte a nie spłacone jeszcze długi łaski Bożej. Podstępny kusiciel zarzucał Mu, że chce za innych gładzić winy, a Sam nie ma żadnej zasługi i ma jeszcze obowiązek zadośćuczynić Bogu za łaskę, udzieloną do spełnienia niektórych, tak zwanych dobrych uczynków. Bóstwo Jezusa dopuściło, by chytry nieprzyjaciel kusił Jego Najśw. Człowieczeństwo, jakby mógł był kusić człowieka, któryby dobrym swym uczynkom przypisywał, samym w sobie wartość istotną bez względu na to, że każdy uczynek zyskuje wartość jedyną dopiero przez łączność z zasługami śmierci krzyżowej naszego Pana i Zbawiciela. Tak więc przedstawiał kusiciel Jezusowi, że wszystkie Jego dzieła miłości nie mają żadnej zasługi, że owszem są tylko długiem zaciągniętym u Boga i że wartość ich uprzedza niejako zasługi nie odbytej jeszcze męki Jezusa — której nieskończonej ceny nie znał jeszcze kusiciel — i dlatego trzeba jeszcze zadosyćuczynić za łaskę, otrzymaną do spełnienia tych dzieł. Pokazywał więc szatan Jezusowi spisane wszystkie długi, zaciągnięte u Boga za łaskę spełnienia dobrych uczynków, i wskazując na nie, mówił: „Za to jeszcze i za to nie wypłaciłeś się Bogu.” Na ostatek jeden jeszcze grzech zarzucił Jezusowi, że sumę otrzymaną ze sprzedaży posiadłości Marii Magdaleny w Magdalum, wziął od Łazarza i roztrwonił; z bezczelną zuchwałością rzekł do Jezusa: „Jak śmiałeś marnować cudzą własność i szkodę wyrządzać przez to rodzinie? — Widziałam obrazy tych wszystkich grzechów, których zmazanie brał Jezus na Siebie, czułam wraz z Nim ciężar wszystkich zarzutów, jakie stawiał Mu kusiciel; bo też w tych grzechach świata, które Zbawiciel brał na Siebie, widziałam i moje liczne grzechy, a słysząc pokusy i zarzuty, stawiane Zbawicielowi, z trwogą odczuwałam w duszy niedostatki własnych mych uczynków i spraw. Współczując z Boskim mym Oblubieńcem, wciąż spoglądałam na Niego, modliłam się z Nim i zwalczałam pokusy i wraz z Nim czerpałam pociechę od aniołów. Ach, Zbawiciel nasz jak robak wił się pod ciężarem bezmiernego smutku, tęsknoty i trwogi. Słysząc oszczerstwa i zarzuty, stawiane przez szatana najczystszemu Zbawicielowi, z największym tylko wysiłkiem wstrzymywałam się, by nie wybuchnąć gniewem; gdy jednak zarzucił Jezusowi, że użył dla Siebie pieniędzy za sprzedaną posiadłość Magdaleny, nie mogłam już dłużej powstrzymać się i zgromiłam go gwałtownie: „Jak możesz zarzucać Jezusowi roztrwonienie tych

 

748

 

pieniędzy? przecież sama widziałam, że Łazarz oddał Jezusowi tę sumę na cele dobroczynne, a Jezus wykupił za nią z więzienia w Tirzie dwudziestu siedmiu ubogich, opuszczonych ludzi, więzionych za długi.” Z początku klęczał Jezus spokojnie, pogrążony w modlitwie, lecz powoli, na widok takiego mnóstwa i ohydy grzechów i niewdzięczności ludzi względem Boga, lękać się zaczęła dusza Jego, serce Jego pękało prawie pod brzemieniem smutku i trwogi, aż wreszcie z drżeniem i lękiem wołać począł do Boga: „Abba Ojcze! jeśli to możliwe, niech ominie Mnie ten kielich goryczy! Mój Ojcze! Dla Ciebie wszystko jest możliwe. Oddal ten kielich ode mnie!‖ A ochłonąwszy trochę, dodał: „Lecz Ojcze, nie Moja, ale Twoja niech się stanie wola!” Wprawdzie wola Jego jedno była z wolą Ojca, ale że Jezus więcej czuł teraz człowieczeństwem, dlatego też jako człowiek drżał przed mękami i śmiercią. Grota tymczasem wciąż przepełniona była strasznymi marami wszystkich grzechów, złośliwości, zbrodni, mąk i niewdzięczności ludzkich, zwiększając wciąż trwogę Jezusa. Zbitą masą cisnęły się do Niego i uderzały nań blade strachy śmierci w najstraszniejszych widziadłach; Jezusa-człowieka przejmowała trwoga bezmierna przed ogromem mąk odkupienia. I drżał Pan na całym ciele, a pot trwogi występował na Niego; łamiąc ręce, chwiał się na wszystkie strony, to znów podnosił się, ale kolana uginały się pod Nim, nie dając Mu ustać. Zmienił się prawie nie do poznania, wargi miał zsiniałe, a włosy zjeżone. Było około pół do jedenastej, gdy wstał cały skąpany w pocie, i chwiejąc się i potykając ciągle, wyczołgał się raczej, niż wyszedł z groty. Podszedł na lewo w górę i ponad grotą zbliżył się do tarasu, na którym znajdowali się trzej Apostołowie. Ci ułożyli się na ziemi jeden koło drugiego tak, że plecami zwrócony był każdy ku piersiom drugiego, i zasnęli w najlepsze ze znużenia, troski i trwogi, by nie wejść w pokuszenie. Jezus, w Swej trwodze śmiertelnej, szedł do nich jako do przyjaciół, szukać pociechy. Lecz była i inna przyczyna; jako dobry pasterz, który, chociaż sam dotknięty do głębi, daje baczenie na trzodę, zagrożoną niebezpieczeństwem, tak i Jezus szedł do Apostołów, wiedząc, że i ich dręczą pokusy i trwoga. A straszliwe mary szły wszędzie za Nim, nie przestając Go dręczyć. Ujrzawszy Apostołów śpiących, załamał Jezus ręce, osunął się przy nich na ziemię ze znużenia i smutku i zawołał: „Szymonie, czy śpisz?” Ocknęli się na te słowa śpiący i zerwali z ziemi a Jezus, czując to opuszczenie od wszystkich, rzekł im: „A więc nawet przez godzinę nie mogliście czuwać ze Mną?” Teraz dopiero zauważyli Apostołowie, jak okropnie Jezus jest zmieniony, blady, przemokły potem, jak chwieje się z osłabienia, drży na całym ciele i ledwo głosu może dobyć. Gdyby nie otaczała Go znana im aureola świetlna, nie byliby Go poznali. Tak poznali Go wprawdzie, ale co się z Nim dzieje, nie mogli pojąć. Wreszcie Jan zapytał Go: „Mistrzu! Co się z Tobą dzieje ? Czy mam zawołać tamtych uczniów? Czy mamy uciekać?” Lecz Jezus odrzekł mu: „Gdybym nawet jeszcze drugich trzydzieści trzy lat żył, nauczał i uzdrawiał, za mało by to było, by zdziałać to, co muszę spełnić do jutra. Nie trzeba wołać tamtych ośmiu. Pozostawiłem ich tam, bo widząc Mnie w takiej nędzy, musieliby zgorszyć się ze Mnie; ulegliby pokusie, zapomnieliby dawnego i wątpiliby o Mnie. Wy widzieliście Syna człowieczego przemienionego na górze Tabor, więc teraz możecie widzieć Mnie w zaćmieniu i zupełnym opuszczeniu. Ale czuwajcie i módlcie się, abyście nie weszli w pokuszenie; duch bowiem jest ochoczy ale ciało mdłe!” Ostatnie te słowa stosowały się i do Apostołów i do Niego samego; z jednej strony chciał ich zachęcić do wytrwałości, z drugiej strony chciał im dać poznać, że przyczyną Jego obecnego stanu jest słabość ludzkiej Jego natury, wzdrygającej się przed mękami i śmiercią. Kwadrans mniej więcej rozmawiał Jezus z Apostołami wśród głębokiego smutku, a potem wrócił do groty, coraz większą trwogą miotany. Apostołowie z płaczem

 

749

 

wyciągali za Nim ręce, a padając sobie w objęcia, pytali się z osłupieniem: „Co to jest? Co się z Nim dzieje? Całkiem już jest opuszczony! Nie umieli dać sobie odpowiedzi na te pytania, więc zakrywszy głowy, w smutku wielkim zaczęli się modlić, ale że nieufność wkradła się po trochę w ich serca, więc łatwo ulegli pokusie i zasnęli znowu. Reszta Apostołów, pozostałych u wejścia do ogrodu, nie spała wcale. Ze słów Jezusa i z całego Jego zachowania się tego wieczora odgadli niepokój Nim miotający, więc i sami zaniepokoili się do najwyższego stopnia; błądzili wśród mroku w koło Góry oliwnej, szukając sobie jakich takich kryjówek. W Jerozolimie cicho było dosyć tego wieczora. Żydzi siedzieli przeważnie po domach, zajęci przygotowaniami do świąt. Obozowiska dla przybyłych z prowincji znajdowały się dość daleko od Góry oliwnej. Na ulicach widać było tu i ówdzie uczniów i przyjaciół Jezusa, rozmawiających z sobą z ożywieniem; wyglądali jacyś zaniepokojeni, wyczekujący czegoś. Matka Zbawiciela, Magdalena, Marta, Maria Kleofy, Maria Salome i Salome przyszły z wieczernika do domu Marii Marka; zaniepokojone rozszerzanymi pogłoskami, wyszły stąd znów za miasto z przyjaciółkami, by zasięgnąć wiadomości o Jezusie. Tu spotkały się z Łazarzem, Nikodemem Józefem z Arymatei i kilku krewnymi z Hebron. Niektórzy z nich pożywali dziś wieczerzę w bocznych salach wieczernika i ci słyszeli dzisiaj ze smutne przepowiednie Jezusa, częścią zaś dowiedzieli się także od uczniów, więc przeczuwali, na co się zanosi; dlatego też zasięgnęli oni wieści u znajomych Faryzeuszów, ale nic się nie dowiedzieli, by przedsięwzięto jakie kroki przeciw Jezusowi. Uspokajali zatem teraz strwożone niewiasty, że niebezpieczeństwo nie jest tak wielkie, bo tuż przed świętem nie zechce im się targnąć na Jezusa. Nie, wiedzieli jednak wcale, że Judasz już zdrady dokonał. Maryja przeczuwała tę zdradę, więc zwróciła ich uwagę na to, jak to Judasz nie swój był ostatnimi dniami, a dziś tak nagle wyszedł z wieczernika, zapewne dla wykonania swych zdradzieckich zamiarów. Mówiła, jak upominała go nieraz, ale niema już rady dla niego, bo na oślep dąży do zguby. Tak to Najświętsza Panna przeczuwała niebezpieczeństwo, grożące Jej Synowi, lecz rady nie było żadnej, więc w końcu wróciła z niewiastami do domu Maryi Marka. Wróciwszy do groty z nieodstępnymi Swymi strachami i smutkami, upadł Jezus na twarz, rozkrzyżował ręce i pogrążył się w modlitwie do Ojca niebieskiego. Lecz już zaczęła się dla duszy Jego nowa walka, która trwała trzy kwadranse. Przystąpili doń aniołowie, by przedstawić Mu w mnogim szeregu widzeń cały ogrom i mąk odkupienia. Ukazali Mu najpierw całą wspaniałość i świetność człowieka, jako wizerunku Bożego przed upadkiem i całe jego zeszkaradzenie i spodlenie po upadku. Wykazali Mu pochodzenie każdego grzechu z grzechu pierworodnego, istotę i znaczenie wszystkich żądz grzechowych, i ich straszny wpływ na władze duszy i członki ciała, również istotę i znaczenie wszystkich karzących mąk, przeciwstawionych żądzom grzechowym. Cierpienie zadosyćczyniące dwojako Mu przedstawili; najpierw jako cierpienie ciała i duszy, przez Swą mękę równoważne zupełnie z karą, jakiej wymaga Boska sprawiedliwość za wszystkie grzeszne występki całej ludzkości; po wtóre jako cierpienie, które, by stać się zadość czyniącym za winy całej ludzkości, musiało dotknąć jedyne niewinne człowieczeństwo, tj. Najśw, człowieczeństwo Syna Bożego, a Ten, biorąc z miłości ku nam wszelką winę i karę ludzi na Siebie, musiał także wywalczyć zwycięstwo nad oporem Swej ludzkiej natury przeciw cierpieniom i śmierci. Wszystko to przedstawiali aniołowie Jezusowi szczegół po szczególe; raz zjawiały się ich całe chóry z szeregiem obrazów, to znów pokazywali się pojedynczo z główniejszymi widzeniami. Patrząc na nich, widziałam zawsze, jak wskazywali palcem ku zjawiającym się obrazom i wiedziałam, co mówili, nie słysząc jednak żadnego głosu.

 

750

 

Żaden język nie zdoła wypowiedzieć, ile lęku i boleści musiała przejść dusza Jezusa na widok tego ogromu mąk odkupienia. Jezus bowiem poznawał nie tylko znaczenie wszystkich mąk zadość czyniących, stosownie do odpowiednich żądz grzechowych, lecz także znaczenie i historię wszystkich odnośnych narzędzi męczeńskich; więc nie tylko przerażała Go myśl o męce, jaką Mu to narzędzie zada, lecz także grzeszna zaciekłość tych, którzy je wymyślili, zajadłość i złość tych, którzy ich kiedykolwiek używali, dalej niecierpliwość i narzekania tych wszystkich, których winnie, lub niewinnie nimi męczono. Wszystko to odczuwał Jezus, bo przyjął na Siebie i odczuwał grzechy całego świata. A gdy patrzał okiem ducha na tyle męczarń i mąk, takie przerażenie Go przejmowało, że zaczął się pocić krwawym potem. Ten nadmiar boleści w Najśw, człowieczeństwie Chrystusa obudził współczucie w aniołach. Zaprzestali na chwilę nasuwać Jezusowi nowe obrazy, widać było, że pragną gorąco udzielić Mu pociechy; zdawało mi się, że wstawiają się za Jezusem przed tronem Bożym. I w tej chwili nastało jakby chwilowe mocowanie się między miłosierdziem i sprawiedliwością Boga, a Miłością, składającą Siebie w ofierze. Ujrzałam w widzeniu Boga, lecz nie jak zwykle na tronie, lecz jako postać świetlną o niewyraźnych zarysach. Widziałam, jakoby Boska natura Syna wciskała się niejako w pierś Boga Ojca, zaś z nich wychodził i między nimi wypełniał przestrzeń Duch święty, a przecież jeden tylko był Bóg. Lecz któż zdoła to wypowiedzieć? przecież to niezbadana tajemnica Trójcy Przenajświętszej. I ja też nie tyle widziałam postacie, ile raczej poznawałam to przez formy, a zarazem otrzymałam wskazówkę, jakoby Boska wola Chrystusa jednoczyła się ściślej z wolą Boga Ojca, by dopuścić na Najśw. Człowieczeństwo Chrystusa wszystkie te cierpienia, o których złagodzenie i odwrócenie prosiła właśnie wśród trwożnej walki ludzka wola Chrystusa. Tak więc Bóstwo Chrystusa, zjednoczone z Bogiem Ojcem, potwierdzało właśnie na Swe człowieczeństwo wyrok, o którego odwrócenie ten Chrystus-Człowiek tak gorąco błagał Boga Ojca. Widziałam to wszystko w chwili, gdy aniołowie wzruszeni pragnęli pocieszyć Jezusa; i rzeczywiście w tym momencie doznał Jezus lekkiej ulgi. Lecz. wnet znikły te widzenia, aniołowie opuścili Pana, zabierając z sobą pociechę, a na duszę Jezusa spadł nowy nawał strasznej trwogi i boleści. Gdy Zbawiciel na Górze oliwnej poddał się jako prawdziwy, rzeczywisty człowiek pokusie ludzkiego wstrętu przeciw cierpieniom i śmierci, gdy przyjął na Siebie wywalczenie pokona nia tego wstrętu, będącego istotną częścią każdego cierpienia, otrzymał kusiciel pozwolenie postąpienia z Nim tak, jakby postąpił z każdym człowiekiem, który chce uczynić z siebie ofiarę za świętość. W pierwszej trwodze przedstawił szatan naszemu Panu ze złośliwym szyderstwem wielkość winy grzechowej, którą Jezus chciał wziąć na Siebie, a posunął swą napaść tak dalece, że nawet życie Zbawiciela przedstawił jako grzeszne. Następnie w drugiej trwodze otrzymał Jezus obraz wielkości wszystkich mąk odkupienia w całej ich wewnętrznej grozie; stało się to przez aniołów, bo nie jest rzeczą szatana udowadniać możliwość odkupienia. Ten szatan kłamstwa i rozpaczy nie może być objawicielem Boskiego miłosierdzia. Gdy już Jezus zwycięsko przebył te wszystkie walki ze szczerym poddaniem się woli Ojca swego niebieskiego, pojawiły się duszy Jego nowe straszne mary; obudziła się w Nim mianowicie troska, jaka budzi się w każdym sercu ludzkim przed złożeniem ofiary; zapytywał sam Siebie: „Jaki będzie wynik, jaki plon tej ofiary?” A w odpowiedzi na to otoczyły Go widziadła tak strasznej przyszłości, że serce Jego kochające na nowo ścisnęło się niezmiernym bólem i trwogą. Na pierwszego Adama spuścił Bóg sen, a otworzywszy mu bok, wyjął jedno żebro; z żebra tego urobił niewiastę Ewę, matkę wszystkich żyjących, i

 

751

 

przyprowadził ją do Adama. Ten zaś rzekł: „To kość z kości mojej i ciało z ciała mego; mąż opuści ojca i matkę i pójdzie za żoną swoją i będą dwoje w jednym ciele.”—Tak ustanowione było małżeństwo, o którym napisane jest: „Sakrament to wielki, powiadam jednak, iż w Chrystusie i w Kościele.” I tak się rzecz miała; Chrystus bowiem, nowy Adam, miał także spuścić na Siebie sen, — sen śmierci krzyżowej; z otworzonego Jego boku miała powstać nowa Ewa, Jego dziewicza oblubienica, matka wszystkich żyjących, tj. Kościół. Jej chciał Jezus, dać krew odkupienia, wodę oczyszczenia i Ducha Swego, trzy rzeczy, które świadectwo dają o Nim na ziemi. Chciał dać jej święte Sakramenty, by była czystą, niepokalaną, świętą Jego oblubienicą. On sam miał być jej głową, a my członkami, poddanymi głowie, mieliśmy być kością z kości Jego, ciałem z ciała Jego. Przyjmując człowieczeństwo, ofiarując się umrzeć za nas, opuścił Jezus także Ojca i Matkę, a poszedł za oblubienicą Swoją, Kościołem, zjednoczył się z nią w jedno ciało, żywiąc ją Najśw. Sakramentem Ołtarza, w którym odbywa ustawicznie duchowe zaślubiny z nami; ofiarował się przebywać na ziemi ze Swą oblubienicą, Kościołem, dopóki my wszyscy w niej i z Nim nie zgromadzimy się w Niebie. On też powiedział: „Bramy piekielne nie przemogą go.” Chcąc wprowadzić w czyn tę miłość nieskończoną dla grzeszników, stał się Jezus sam człowiekiem, bratem grzeszników, by wziąć na Siebie karę za wszystkie winy. Upadał pod brzemieniem smutku na widok wielkości tej winy i ogromu mąk jednawczych, a jednak z radością poddał się woli Ojca niebieskiego i zgodził się być ofiarą przebłagalną. A oto teraz przedstawiły Mu się przed oczy wszystkie cierpienia, walki i zniewagi, jakie miał ponieść przyszły Kościół, Jego oblubienica, którą postanowił odkupić tak drogą ceną Krwi Swojej przenajświętszej. Musiał patrzeć na najboleśniejszą dla Niego niewdzięczność ludzką. Przed duszą Jezusa stanęły jak żywe wszystkie przyszłe cierpienia Jego Apostołów, uczniów i przyjaciół; widział, jak małym będzie z początku Kościół, jak później z Jego wzrostem pojawią się zaraz kacerstwa i schizmy, w których przez pychę i nieposłuszeństwo pod różnymi formami próżności i pozornej samoobrony powtórzy się cała historia upadku grzechowego. Widział chytrość, przewrotność i złość mnóstwa chrześcijan, różne rodzaje kłamstwa i oszukańczych wykrętów dumnych nauczycieli; widział wszystkie świętokradzkie zbrodnie występnych kapłanów i straszne następstwa tego; widział ohydne spustoszenia w królestwie Bożym na ziemi, w tej świątnicy ludzkości niewdzięcznej, którą właśnie zamierzał odkupić i umocnić własną Krwią i życiem wśród mąk niewysłowionych. Tak przeciągały przed duszą bolejącego Jezusa w niezliczonych rzędach obrazów zgorszenia i występki wszystkich stuleci aż po nasze czasy i dalej aż do skończenia świata, we wszystkich objawach chorobliwego obłąkania, pysznego fałszu, zaciekłego zagorzalstwa, fałszywego proroctwa, heretyckiej zatwardziałości i złośliwości. Wszyscy odszczepieńcy, samozwańcy, fałszywi nauczyciele, obłudni naprawcy, uwodziciele i uwiedzeni, wszyscy szydzili zeń i dręczyli Go, że nie jest przybity do krzyża odpowiednio i dogodnie dla ich pożądliwości i wytłumaczenia ich pychy; więc darli i rozdzierali między siebie całodzianą szatę Kościoła Jego. Tłumy ich zniewalały Go, wyszydzały i zapierały się Go. Tłumy znów przechodziły mimo Niego, dumnie wzruszając ramionami i wstrząsając głową, chociaż wyciągał ku nim zbawcze ramiona, i szły prosto ku przepaści ich pochłaniającej. Mnóstwo wreszcie było takich, którzy nie śmieli jawnie zaprzeć się Go, ale ze wstrętem niewieściuchów milczkiem pomijali rany Kościoła, które sami pomagali rozdzierać, omijali Kościół, jak Lewita owego nieszczęśliwego, który wpadł między zbójców. Odłączali się od Jego poranionej

 

752

 

oblubienicy, Kościoła, jak niewierne, tchórzliwe dzieci opuszczają w nocy matkę, napadniętą przez zbójców i morderców, którzy weszli przez wrota, nie przez nich należycie strzeżone. I musiał z bólem patrzeć Jezus, że zamiast bronić tę matkę, Jego oblubienicę, szli za opryszkami, unoszącymi zdobycz na puszczę, za złotymi naczyniami i porozrywanymi klejnotami. Patrzał z bólem, jak od- dzieleni od prawdziwej winnicy chronili się pod dzikie latorośle. Jak błędne owce, oddane na pastwę wilków, błąkali się po lichym pastwisku, gnani przez najemników, a nie chcieli wejść do owczarni dobrego pasterza, który dał życie za owce swoje. Błądzili bez ojczyzny i schronienia, a umyślnie nie chcieli widzieć miasta Jego, położonego na wysokiej górze tak, że musi być wszystkim widzialne. Rozproszeni, bez łączności, dali się miotać zmiennym wichrom na piaskach pustyni, a nie chcieli widzieć domu Jego oblubienicy, Kościoła Jego zbudowanego na opoce, przy którym przyrzekł być aż do końca dni i którego nie przemogą bramy piekielne. Nie chcieli wejść przez wąską bramę, by nie potrzebowali zginać karku. Woleli iść za tymi, którzy kędy, indziej, a nie drzwiami weszli do owczarni. Budowali różnorakie chwiejne domki na piasku bez ołtarza i ofiary, z wietrznikami na dachu, do których stosowali swą naukę. Stąd też we wszystkim sprzeciwiali się sobie, nie mogli się zrozumieć, i nie mieli trwałego miejsca. Chatki swe chwiejne walili często, a zwaliska rozbijali do reszty o niewzruszony kamień węgielny Kościoła. Ciemności panowały w ich chatkach, a nie szli do światła zatkniętego na świeczniku w domu oblubienicy; błąkali się na zewnątrz z zamkniętymi oczyma naokoło zamkniętego ogrodu Kościoła, którego woń jedynie utrzymywała ich przy życiu. Wyciągali ręce ku mgławicom i urojeniom, szli za błędnymi ognikami, prowadzącymi ich do bezwodnych studzien; stojąc tu nad brzeg mi rowów, nie słuchali głosu nawołującej oblubienicy, z dumnym uśmiechem na ustach przymierali głodem, wywołując litość sług i posłańców, którzy zapraszali ich na gody weselne. Nie chcieli wejść do ogrodu, bo lękali się cierni ogrodzenia, więc oszołomiwszy się sami, ginęli, marli z głodu, nie mając pszenicy, i z pragnienia, nie mając wina; zaślepieni światłem własnego rozumu nazywali Kościół Słowa, które stało się ciałem, niewidzialnym. Widział Jezus to wszystko, smucił się i gotów był cierpieć za wszystkich, więc i za tych, którzy nie chcieli Go widzieć, nie chcieli nieść za Nim krzyża w Kościele, Jego oblubienicy, której On sam oddał się w Najświętszym Sakramencie, w mieście Jego, zbudowanym na górze, które nie może zostać w ukryciu, w Jego kościele, zbudowanym na opoce, którego nie zdołają przemóc bramy piekielne. Wszystkie te niezliczone obrazy niewdzięczności ludzkiej i złego korzystania z gorzkiej śmierci przebłagalnej mego niebieskiego Oblubieńca przesuwały się przed Jego oczyma, jużto zmieniając się ciągle, jużto powtarzając się po kilkakroć, by zwiększyć jeszcze boleść Jego. Szatan zaś w postaci różnych straszydeł, w Jego oczach porywał i dusił ludzi, odkupionych krwią Jego, a nawet pomazanych Jego Sakramentem. Widział Jezus i opłakiwał wszystką niewdzięczność, wszystko zepsucie dawniejszego, teraźniejszego i przyszłego chrześcijaństwa. Wszystkie te widziadła, jakby żywe istoty, pełne ohydy i szyderstwa, a powtarzające się ciągle, zdawały się obciążać duszę Jezusa brzemieniem nie do zniesienia, i trwoga niewysłowiona ogarnęła Jego najświętszą ludzką naturę, a fałszywy głos kusiciela podszeptywał wciąż Jego człowieczeństwu: „Patrz! za tyle niewdzięczności musisz ponosić takie cierpienia!” Więc Chrystus, Syn człowieczy, wił się z bólu i łamał ręce, jakby pchany niewidzialną siłą padał na kolana i znów się podnosił. Ludzka Jego wola straszną toczyła walkę ze wstrętem, budzącym się w Nim przeciw niewysłowionym mękom, jakie miał ponieść za tak niewdzięczne plemię. Walka ta wewnętrzna stała się dla Niego tak ciężką, że grube krople krwawego potu spływały z Niego

 

753

 

strumieniami na ziemię. W ucisku tym bezmiernym spoglądał Jezus wkoło szukając pomocy, jakby chciał Niebo, ziemię i światła firmamentu wezwać na świadków Swych cierpień. Zdawało mi się, że słyszę, jak woła: „Ach, czy możliwym jest znieść takie brzemię niewdzięczności? Dajcie świadectwo o Moim ucisku!‖ I rzeczywiście zdawało się, że księżyc i gwiazdy ruszają się ze swych posad i zbliżają się ku grocie; równocześnie uczułam, że jaśniej zrobiło się w grocie. Teraz po raz pierwszy zwróciłam uwagę na księżyc, czego dotychczas nie uczyniłam. Wydał mi się zupełnie inny, niż zwykle. Nie była to jeszcze pełnia, ale mimo to wyglądał o wiele większy niż u nas. W środku jego tarczy widać było czarną plamę, wyglądającą jak krążek, leżący na płask przed nim, a przez otwór w środku tego krążka padało światło na jeszcze niewypełnioną część tarczy. Czarna ta plama była jakoby górą. W koło księżyca było świetliste koło, podobne do tęczy. W czasie tej ciężkiej walki począł Jezus głośno utyskiwać. Głos ten doszedł do uszu trzech Apostołów, więc zerwali się z przestrachem i nasłuchiwali chwilę z wzniesionymi rękoma, wreszcie chcieli pospieszyć do groty. Piotr wtenczas odsunął Jakuba i Jana i rzekł: „Pozostańcie! ja pójdę sam.” Wszedłszy do groty, zapytał: „Mistrzu co się z Tobą dzieje?” Lecz zaraz wstrzymał się z wahaniem, ujrzawszy Pana w takim strachu, całego oblanego krwią, a widząc, że Jezus nie odpowiada, i nawet zdaje się go nie widzieć, powrócił do tamtych dwóch i oznajmił im, że Jezus wciąż tylko jęczy i wzdycha, a nawet mu nie odpowiedział. Smutek ich przeto zwiększył się jeszcze; zakrywszy głowy, usiedli i modlili się wśród łez. Tymczasem zwróciłam znów uwagę na mego Oblubieńca, zostającego w tak ciężkiej trwodze. Ohydne obrazy niewdzięczności i nadużycia przyszłych ludzi, których winę przyjął na Siebie i za których ofiarował się ponieść karę, napływały coraz gwałtowniej ku Nie-mu. Walka między wolą Jego a wstrętem ludzkiej natury przed cierpieniami, nie ustawała jeszcze. Kilkakrotnie słyszałam, jak wołał: „Ojcze, czy możliwym jest wycierpieć za tych wszystkich ? O Ojcze, jeśli nie może ominąć Mnie ten kielich, niech się stanie wola Twoja!” Wśród tłumnych tych przeobrażeń źle użytego Boskiego miłosierdzia, uwijał się wciąż szatan w rozmaitych obrzydliwych postaciach, uosabiających zbrodnie. Raz zjawił się jako olbrzym o ciemnej skórze, to znów jako tygrys, lis, wilk, smok lub gad; nie były to wprawdzie wiernie oddane postacie tych zwierząt, tylko główne, istotne zarysy, pomieszane z jakimiś innymi obrzydliwymi formami. Żadne z tych zwierząt nie było właściwie doskonałym zwierzęciem, bo zohydzały je karykatury, wyobrażające rozkład, ohydę, przerażenie, opór, grzech, słowem kształty diabelskie; wszystkie zaś te postacie diabelskie napędzały, uwodziły, dusiły i rozrywały wobec Jezusa całe tłumy ludzi, dla których odkupienia z mocy szatana, właśnie Jezus wstąpił na drogę gorzkiej śmierci krzyżowej. Wąż z początku rzadko się pojawiaj za to na ostatku pojawił się w olbrzymiej postaci z koroną na głowie, otoczony ze wszystkich stron tłumami wszelkiego stanu i płci, i cała ta chmara zaciekłych zbirów runęła na Jezusa. Wszyscy uzbrojeni byli w najrozmaitsze narzędzia katuszy i tortur i oręży wszelkiego rodzaju; chwilami bili się między sobą, to znów z podwójną wściekłością rzucali się wspólnie na Jezusa. Straszny to był widok. Wszyscy na wyścigi szydzili, przeklinali, pluli, lali plugastwa różne, miotali pociski, kłuli i cięli Jezusa. Ich bronie, miecze i włócznie podnosiły się i opadały jak cepy na ogromnym boisku, a wszystko dybało z wściekłością na to niebiańskie ziarnko pszeniczne, które dostało się do ziemi i w niej umarło, by w tysiąckrotnym owocu żywić wszystkich wiecznie chlebem żywota. Widziałam wśród tych tłumów rozjuszonych mar, z których niejedna

 

754

 

wydawała mi się ślepą, Jezusa drżącego, przerażonego, jak gdyby broń ich rzeczywiście Go dosięgała, weń godziła i zadawała Mu rany. Chwiał się na wszystkie strony, to się podnosił, to znów upadał. A wąż, uwijający się w pośród tej hordy, wciąż szczwał ich na nowo do wściekłości, bił ogonem na wszystkie strony, a kogo obalił lub chwycił w swe sploty, zaraz dławił, rozdzierał i pożerał. Zdziwiona tym wszystkim, otrzymałam objaśnienie, że te tłumy niezliczone, dręczące Jezusa, są to wszyscy ci, którzy w jakikolwiek sposób znieważają Zbawiciela, ukrytego prawdziwie, rzeczywiście i istotnie w Najśw. Sakramencie z bóstwem i człowieczeństwem, z ciałem, krwią i duszą, pod postaciami chleba i wina. Rozpoznałam wśród tych wrogów Jego, wszelkiego rodzaju znieważycieli Najświętszego Sakramentu, tego żywego zadatku Jego nieprzerwanej, osobistej obecności w Kościele katolickim. W uosobionych tych marach widziałam najrozmaitsze rodzaje znieważania Najśw. Sakramentu, począwszy od zaniedbania, nieuszanowania i opuszczenia, aż do wyraźnej pogardy, nadużycia i najohydniejszego świętokradztwa; począwszy od zwrócenia się ku bożyszczom światowym, ku pysze i fałszywej wiedzy, aż do błędnych nauk, niewiary, zaciekłego fanatyzmu, nienawiści i krwawych prześladowań. W tłumie tym znaleźć było można wszelkiego rodzaju osobniki, i to: ślepych, chromych, głuchych, niemych, a nawet dzieci nieletnie. Ślepych, którzy nie chcieli widzieć prawdy; chromych, którzy, widząc ją, nie chcieli przez lenistwo iść za nią; głuchych, którzy nie chcieli słuchać przestróg Pana i gróźb Jego; niemych, którzy nawet mieczem słowa nie chcieli walczyć za Niego; wreszcie dzieci w towarzystwie światowych, zapominających o Bogu rodziców i nauczycieli, przesyconych rozkoszami świata, otumanionych czczym mędrkowaniem, ze wstrętem odwracających się od rzeczy Boskich, a ginących na zawsze z powodu ich braku. Widok dzieci w tym tłumie największą mi sprawiał przykrość, bo przecież Jezus dzieci tak kochał. Między nimi najwięcej było źle wychowanych i pouczonych, nieuczciwych ministrantów do Mszy św., którzy nie czcili należycie Jezusa w Najśw. Sakramencie. Wina ich spadała po części na nauczycieli i niebacznych zarządców świątyń. Wreszcie z przerażeniem ujrzałam, że do znieważania Jezusa w Najśw. Sakramencie przyczyniało się także wielu kapłanów rozmaitych stopni hierarchii kościelnej nawet takich, którzy sami mieli się za wierzących i pobożnych. Z wielu tych nieszczęśliwców wspomnę jeden tylko rodzaj. Byli to tacy, którzy wierzyli w obecność żywego Boga w Najśw; Sakramencie, czcili Go i stosownie do tego nauczali lud, lecz z tej obecności Boga na ołtarzu niewiele sobie robili a mianowicie nie starali się i nie dbali o pałac, tron, namiot, siedzibę i strój królewski tego Króla Nieba i ziemi, tj. nie starali się utrzymać w porządku i schludności kościoła, ołtarza, tabernakulum, monstrancji żywego Boga; dalej, wszystkich naczyń, sprzętów, ozdób, strojów, wszystkich w ogóle przyborów i rzeczy kościoła, domu Bożego. Wszystko to pozostawiali ci kapłani w opuszczeniu na pastwę pyłu, rdzy, zbutwienia i wieloletniego niechlujstwa, a służbę Bożą, tj. obrzędy religijne odprawiali od niechcenia, opieszale, więc choć jeszcze nie popełniali istotnego świętokradztwa, ale pozbawiali je zewnętrznej godności i blasku Bożego. Nie było to zaś przyczyną rzeczywistego ubóstwa, tylko ospałości uczuć, gnuśności, niedbalstwa, oddania się marnym rzeczom doczesnym, nieraz także samolubstwa i wewnętrznej śmierci duchownej; a zaniedbanie takie widziałam nawet w kościołach zamożnych i dostatnich. Owszem, wielu było takich, którzy zamiłowani w okazałości światowej, pousuwali najwspanialsze i najczcigodniejsze pamiątki dawnych pobożniejszych czasów, a zastąpili je czczym blichtrem. A to, co robili bogaci przez zbytek chełpliwości i pychy, naśladowali nierozumnie ubożsi z braku prostoty i pokory. Przyszedł mi zaraz na myśl nasz biedny kościółek klasztorny,

 

755

 

w którym także stary piękny ołtarz z kamienia przykryto drzewem, naśladującym marmur, co mnie zawsze bardzo smuciło. Zniewagi te Jezusa w Najśw. Sakramencie zwiększało jeszcze wielu zarządców kościoła, którym brakło na tyle poczucia sprawiedliwości i obowiązku, że ze Zbawicielem obecnym na ołtarzu trzeba przynajmniej dzielić się tym, co się ma, bo przecież On przez śmierć oddał się za nas cały, i cały pozostawił nam Siebie w Sakramencie Ołtarza. Widziałam nieraz, że pod tym względem wyglądało lepiej w mieszkaniach najuboższych, niż w kościele, przybytku Pana Nieba i ziemi. Jakże gorzko smuciła Jezusa ta niegościnność i nieużytość, który Siebie samego dał nam za pokarm? Jakież udręczenie sprawiali Mu tu w Ogrójcu ci wszyscy niedbali Jego słudzy! Przecież nie potrzeba na to bogactwa, by ugościć Tego, który wynagradza tysiąckrotnie nawet kubek zimnej wody, podanej pragnącemu. A On sam jakże spragniony jest za nami! Więc jakże nie ma narzekać, jeśli kubek, podany Mu, jest brudny, a woda — pełna robactwa. Taka opieszałość stała się nieraz powodem zgorszenia dla słabych na duchu, przez to ulegały nieraz świątynie znieważeniu, a kościoły stały pustką; kapłani tacy popadali w pogardę, więc wnet też i w sercach wiernych Kościoła zagnieżdżał się brud i opieszałość. Widząc, w jakim zaniedbaniu pozostawiają kapłani tabernakulum na ołtarzu, i oni nie oczyszczali z brudu przybytku serca swego na przyjęcie weń Boga żywego. Ci więc niedbali, nierozumni kapłani byli przyczyną, że Chrystus musiał wchodzić do brudnych, grzechem skażonych serc. Gdy chodziło o przypochlebienie się książętom i dostojnikom świata, o zaspokojenie ich zachcianek i światowych planów, to tacy kapłani znaleźli zawsze czas zająć się tym gorliwie, a tymczasem Król Nieba i ziemi leżał jak Łazarz przed drzwiami, łaknąc nadaremnie okruchów miłości, bo i tego Mu nie podano. Rany, któreśmy Mu zadali, przychodziły lizać psy, tj. wciąż upadający grzesznicy, którzy podobnie jak psy żarłoczne wyrzucają z siebie spożyty pokarm i znowu chciwie wracają do żeru. Gdybym cały rok opowiadała, nie skończyłabym wyliczać tych wszystkich zniewag, jakie zadano i zadawać miano Jezusowi w Najśw. Sakramencie. Jakaż więc boleść przejmowała Jezusa, gdy widział to wszystko, gdy poznawał jasno, jak ludzie odwdzięczą Mu Jego oddanie się dla nas i za nas. A wszystkie te tłumy przyszłych Jego znieważycieli, stosownie do rodzaju przewinienia różną opatrzone bronią, rzucały się teraz na znękanego, strwożonego Jezusa, przygniatając Go do ziemi. Widziałam między nimi niegodne sługi Kościoła wszystkich stuleci, lekkomyślnych, grzesznych kapłanów, niegodnie sprawujących Mszę świętą i udzielających Najśw. Sakramentu, a zarazem tłumy takich, którzy obojętnie, lub niegodnie przyjmowali Najśw. Sakrament. Mnóstwo było takich, dla których źródło wszelkiego błogosławieństwa, tajemnica Boga żywego, stała się słowem przysięgi, lub przekleństwa w złości. Byli dalej zaciekli żołdacy i słudzy szatana, którzy rozsypywali Najświętsze dobro, zanieczyszczali święte naczynia, poniewierali haniebnie, a nawet bezcześcili w strasznej szatańskiej służbie bożyszcz. Obok tych niesłychanych, brutalnych zniewag, były tu uosobione zniewagi Jezusa więcej wyrafinowane, przebiegłe, a nie mniej ohydne. Było więc wielu takich, którzy przez zły przykład i zdradliwe nauki stracili wiarę w obietnicę obecności Jezusa w Najśw Sakramencie, więc też przestali czcić z pokorą obecnego tam Zbawiciela. Między nimi sporo widziałam grzesznych nauczycieli, zbłąkanych z drogi prawdy. Walczyli oni z początku z sobą, lecz w końcu wspólnymi siłami uderzyli na Jezusa w Najśw. Sakramencie Kościoła Chrystusowego, Widziałam, jak heretycy, ci naczelnicy sekt, pogardą obrzucali kapłaństwo Kościoła, stawiali w wątpliwość i zaprzeczali obecność Jezusa w tajemnicy Najśw. Sakramentu tak, jak On ją sam podał Kościołowi, a Kościół wiernie przechował. A przez swe krętackie wywody odrywali od serca Jezusa

 

756

 

mnóstwo ludzi, za których przelał krew Swą. Ach! straszny to był widok! Przed oczyma miałam Kościół jako ciało Jezusa, którego pojedyncze członki złączone były gorzkimi Jego cierpieniami. A od ciała tego żywego odrywały się całe kawały, boleśnie poranione i poćwiartowane; były to wszystkie owe kacerskie sekty i rodziny i ich potomstwo, odpadłe od społeczności Kościoła. Z jakąż boleścią niezmierną spoglądał za tymi odpadłymi członkami Swego ciała świętego i biadał nad nimi! On, który Siebie samego oddał jako pokarm w Najśw. Sakramencie, by rozproszoną i rozpadłą na niezliczone cząstki ludzkość zebrać w jedno ciało Kościoła, Swej oblubienicy, widział się teraz w tym ciele oblubienicy rozpadłym i rozszarpanym przez złe owoce drzewa rozdwojenia. Stół zjednoczenia w Najśw. Sakramencie, najwyższe dzieło Jego miłości, w którym na wieki chciał pozostać wśród ludzi, stał się przez fałszywych nauczycieli kamieniem granicznym, oddzielającym ludzi, i tu, przy świętym stole, gdzie żywy Bóg sam jest pokarmem i gdzie jedynie mogą się wszyscy łączyć w jedno ku zbawieniu, musiały się dzieci Jego oddzielać od niewiernych i zbłąkanych, by nie stać się winnymi cudzych grzechów. — W ten sposób całe narody odrywały Się od serca Jezusa, tracąc uczestnictwo w całej skarbnicy łask, pozostawionych Kościołowi. Jakże przykro było patrzeć, jak najpierw nieliczne jednostki oddzielały się od Ciała Jezusa i szły precz, a potem wracały, wzmocnione już jako całe narody; wszyscy ci odpadli od Kościoła, zdziczeni i rozwścieczeni w niewierze, zabobonach, błędnych zasadach, pysze i fałszywej umiejętności światowej, poróżnieni w najświętszych uczuciach, stawali zrazu wrogo naprzeciw siebie, lecz wnet, złączeni w nieprzejrzane hordy, rzucali się z szałem na Kościół; a wśród nich uwijał się wąż, pobudzał do nowej wściekłości i między nimi samymi szerzył spustoszenie. Jezus zaś odczuwał to tak boleśnie, jakby własne Jego ciało darto w niezliczone strzępki. Widział i czuł w tym ucisku całe jadowite drzewo odszczepieństwa, ze wszystkimi gałązkami i owocami, mnożącymi się wciąż aż do końca dni, kiedy to pszenicę zbierze się do stodoły, a plewy rzuci w ogień. Widok ten był czymś tak potwornym, okropnym, że podczas jego trwania postać mego niebieskiego Oblubieńca położyła mi rękę na piersi, mówiąc: „Nikt jeszcze tego nie widział, a i twoje serce pękłoby z przerażenia, gdybym go nie trzymał.” I na Jezusa samego strasznie oddziałał ten widok. Krew spływała Mu w grubych, ciemnych kroplach po bladym obliczu, włosy, zwykle gładko przyczesane, pozlepiały się krwią, najeżyły i powikłały, a broda także była pokrwawiona i potargana. Po ostatnim obrazie, w którym dzikie hordy tak rozdzierały ciało Jego, wyszedł z jaskini, jakby szukając schronienia i poszedł ku trzem Apostołom. Litość brała patrzeć na Niego. Szedł chwiejnie, zataczając się, jakby przywalony olbrzymim ciężarem; zdawało się, że lada chwila upadnie. Apostołowie nie leżeli na ziemi, jak za pierwszym razem, lecz siedzieli, oparłszy zakryte głowy na kolanach, Jak to wedle krajowego zwyczaju zwykli siedzieć ludzie w żałobie, lub na modlitwie; ale i teraz zdrzemnęli się, pokonani smutkiem, trwogą i znużeniem. Gdy jednak Jezus drżąc i stękając zbliżył się ku nim, pozrywali się z ziemi. Ujrzawszy Go w bladym świetle księżyca, zgiętego, z zapadniętą piersią, z krwawym, bladym obliczem i pogmatwanymi włosami, w postawie ku nim pochylonej, nie poznali Go w pierwszej chwili, — tak strasznie był zmieniony. Dopiero gdy załamał ręce, skoczyli ku Niemu i z miłością wielką podparli Go, by nie upadł. A Jezus, w smutku wielkim oznajmił im, że jutro będzie zabity, że za godzinę już Go pojmą, zawloką przed sąd, będą dręczyć, wyszydzać, biczować, a wreszcie w okrutny sposób zabiją. Opowiedział im wszystko, co musi wycierpieć do jutra wieczora, zarazem polecił im pocieszyć w smutku Najśw. Pannę i Magdalenę. W ten sposób rozmawiał z nimi kilka minut, a właściwie Sam mówił, Apostołowie bowiem, ze smutku i przerażenia nad Jego wyglądem i słowami, nie

 

757

 

wiedzieli, co mówić i myśleć. Przypuszczali nawet, że może postradał zmysły. Chcąc wrócić do groty, nie miał już Jezus tyle sił, więc Jan i Jakub Go tam odprowadzili i wrócili zaraz na swoje miejsce. Było to mniej więcej kwadrans po jedenastej. Tymczasem Najśw. Panna bawiła w domu Marii Marka, zdjęta także wielką, trwogą i smutkiem. Wyszedłszy z Magdaleną i Marią Marka doogrodu, upadła tu na kolana na płycie kamiennej, a skupiwszy się w sobie i zapomniawszy o całym otoczeniu, widziała tylko i czuła cierpienia Swego Boskiego Syna. Już przedtem wysłała była ludzi dla zasięgnięcia wiadomości o Nim, lecz nie mogąc się ich doczekać, wyszła teraz sama z Magdaleną i Salome, i w trwodze wielkiej chodziła po dolinie Jozafata. Na twarzy miała zasłonę, co chwilę wyciągając ręce ku Górze oliwnej; widziała bowiem w duchu Jezusa krwią się pocącego ze smutku i trwogi, więc chciała niejako otrzeć Mu oblicze rękami swymi. Dusza Jej rwała się gwałtownie ku ukochanemu Synowi, a On odczuwał tę Jej troskę, bo w chwilach takich także spoglądał w tę stronę, jakby szukając u Niej ratunku w dusznej Swej trwodze. Łączność ta ich duchowa przedstawiała mi się w widzeniu pod postacią promieni, które te dwie umiłowane dusze posyłały sobie nawzajem. I o Magdalenie pamiętał Jezus, odczuwał jej boleść, więc i do niej duchem się nieraz zwracał; wiedział, że po Matce kocha Go ona najwięcej, i dlatego polecił Apostołom ją pocieszyć. Jako Bóg widział On, jakie cierpienia czekają ją jeszcze i że już do swej śmierci nie obrazi go żadnym grzechem. W tym samym czasie, mniej więcej kwadrans po jedenastej, zebrała się reszta Apostołów, tj. owych ośmiu, znowu w altanie ogrodu Getsemańskiego. Wzruszeni byli bardzo i zalęknieni i ciężko walczyli z opadającymi ich pokusami. Każdy z nich obmyśliwał dla siebie jakąś kryjówkę, a w duchu zadawał sobie z troską pytanie: „Co poczniemy, gdy Jego zabiją? Oto wyrzekliśmy się naszego mienia, opuściliśmy wszystko, a teraz, biedacy, wystawieni jesteśmy na pośmiewisko świata. Spuściliśmy się całkiem na Niego, a On teraz Sam jest taki bezsilny i przygnębiony, że daremnie szukać u Niego jakiejkolwiek pociechy!” Usiadłszy w altanie, rozmawiali długo, aż wreszcie sen ich zmorzył. Inni uczniowie błądzili także po okolicy i dopiero zasięgnąwszy wieści o ostatnich przepowiedniach Jezusa co do grożącego niebezpieczeństwa, cofnęli się prawie wszyscy do Betfage. Jezus, powróciwszy do groty, rozpoczął na nowo modły. Przezwyciężył już odrazę Swej natury ludzkiej do mąk, ale znużony bardzo walką i strwożony, tak się modlił: „Ojcze Mój, jeśli jest wola Twoja, oddal ten kielich ode mnie, lecz nie Moja, ale Twoja wola niech się stanie!” Wtem rozstąpiła się przed Nim ziemia, w której głąb po smudze świetlistej wiodły schody do otchłani. W niej ukazali Mu się Adam, Ewa, wszyscy Patriarchowie i sprawiedliwi, rodzice Matki Jego i Jan Chrzciciel, a wszyscy czekali z utęsknieniem Jego przybycia i wyzwolenia ich. Serce Jego przeto, miłością gorejące, wzmocniło się i pokrzepiło tym widokiem, gdyż On to przecie miał tym duszom, tęskniącym za Niebem, otworzyć je przez Swą śmierć. On miał je wyprowadzić z więzienia tęsknoty do wiecznej szczęśliwości. Po tych nieba dziedzicach Starego Zakonu, którym Jezus się przyjrzał z prawdziwym wzruszeniem, przeprowadzili przed Nim aniołowie orszak wszystkich przyszłych błogosławionych, którzy, łącząc swe walki duchowe z zasługami mąk Chrystusa, przez Niego mieli połączyć się z Ojcem niebieskim. Był to nieopisanie piękny, pokrzepiający na duchu widok, przywodzący Jezusowi na pamięć najskrytszą a niewyczerpaną moc zbawczą i uświęcającą czekającej Go śmierci odkupienia. Wszyscy chodzili przed Jezusem, podzieleni na grupy, stosownie do rodzaju i godności, strojni w cierpienia i dobre dzieła, dokonane za życia. Szli więc

 

758

 

Apostołowie, uczniowie, dziewice i niewiasty, wszyscy męczennicy, pustelnicy i wyznawcy, papieże i biskupi, wszyscy przyszli zakonnicy i w ogóle wszyscy, którzy mieli być zbawieni. Przystrojeni byli oni w zwycięskie wieńce swych cierpień i umartwień; rozmaitość kwiatów w wieńcach, kształt tychże, barwa, zapach i siła wynikała z różności ich cierpień i walk zwycięskich za życia, w których zdobyli sobie chwałę niebieską. Lecz wszystko ich życie i działalność, całe znaczenie i siła ich walk i zwycięstw, cały blask i świetność ich tryumfu, opierały się jedynie na połączeniu ich zasług z zasługami Jezusa Chrystusa. Wszystkich członków tego tłumnego orszaku łączyło wzajemne oddziaływanie, jakaś łączność ścisła panowała między nimi, a wszyscy czerpali z jedynej krynicy życia, z Najśw. Sakramentu i męki Zbawiciela. Zjawisko to było dziwne i niewypowiedziane. Nic tam nie było przypadkowego; każda najdrobniejsza czynność, wygląd i strój, męczeństwo i zwycięstwo, wszystko na pozór tak różnorodne, łączyło się w jedną nieskończoną harmonię, w jeden zgodny akord. A jedność ta wszystkich najróżnorodniejszych rzeczy wypływała z barwnych promieni świetlnych jedynego słońca, z męki Chrystusa Pana, wcielonego Słowa, w którym jest życie, a życie jest światłem ludzi — świecącym w ciem¬nościach, które nie mogą Go ogarnąć. Tak z jednej strony patrzał Jezus na dusze sprawiedliwych w otchłani, z drugiej przesuwał się przed oczyma Jego duszy cały Kościół przyszłych Świętych; z jednej strony widział tęsknotę Patriarchów, z drugiej zwycięski pochód przyszłych błogosławionych, a oba te widzenia uzupełniały się nawzajem i wyrównywały, otaczając jakby jedną wielką koroną zwycięską tchnące miłością Serce Zbawiciela. Dusza Jezusa, przyjąwszy na Siebie wszelkie ludzkie cierpienia, czerpała z tego wzruszającego widoku moc i po-krzepienie. Ach! tak dalece miłował Jezus Swych braci, Swe stworzenia, że za cenę jednej jedynej duszy byłby chętnie całą mękę wycierpiał! — Obrazy te przedstawiały się jako przyszłe, unosząc się ponad ziemią. Lecz znikło w końcu to pocieszające widzenie, a nowe katusze zaczęły się dla Jezusa. W grocie pojawiła się wielka liczba aniołów i ci zaczęli Mu przedstawiać całą Jego mękę, począwszy od pocałunku Judasza aż do ostatniego słowa na krzyżu. Przesuwali obrazy nisko nad ziemią, bo też i męka miała się już niedługo zacząć, a każdy tuż przed Nim, by można było widzieć go wyraźnie. Było tam przedstawione wszystko, co widziałam nieraz w rozmyślaniach męki Pańskiej. A więc zdrada Judasza, ucieczka uczniów, szyderstwa i zniewagi przed Annaszem i Kajfaszem, zaparcie się Piotra, wyrok Piłata, wyszydzenie przez Heroda, biczowanie i cierniem ukoronowanie, wyrok śmierci, upadki pod ciężarem krzyża, spotkanie Najśw. Panny i Jej omdlenie, wyszydzenie Jej przez oprawców, okrutne przybicie do krzyża, podniesienie krzyża, szyderstwa Faryzeuszów, boleść Maryi Magdaleny i Jana, przebicie boku, słowem wszystko, wszystko przesuwało się przed duszą Jezusa jasno i wyraźnie z wszystkimi szczegółami. Z lękiem i wzruszeniem widział Jezus wszystkie najmniejsze ruchy, słyszał wymawiane słowa i odczuwał wszystko. Brał jednak chętnie te męki na Siebie, poddawał się im chętnie z miłości ku ludziom. Najbardziej zasmucała Go konieczność sromotnego obnażenia na krzyżu, by zmazać nieczystości ludzi. Błagał, by mogło Go to ominąć, a przynajmniej, by pozostawiono Mu opaskę na biodrach. Rzeczywiście miał pod tym względem otrzymać pomoc, nie od krzyżujących Go, lecz od pewnego poczciwego człowieka. Tymczasem Najśw. Panna chodziła wciąż jeszcze z dwiema św. niewiastami po dolinie Jozafata, wespół odczuwając w duchu żywo trwogę i smutek Syna Swego w Ogrójcu. A Jezus nawzajem widział i czuł tę boleść i smutek Matki Swej najświętszej. Po ukończeniu przedstawiania męki, znikli aniołowie, znikły i obrazy, a Jezus

 

759

 

upadł jak konający na twarz. Krwawy pot gwałtowniej jeszcze niż przedtem spływał z Niego, przeciekając nawet w niektórych miejscach przez żółtą szatę, w którą był ubrany. W grocie panowała teraz ciemność. Wtem spłynął w powietrzu ku Jezusowi anioł, większy, o wyraźniejszych kształtach i więcej do zwykłego człowieka podobny, niż aniołowie poprzedni. Ubrany był w długą, powiewną suknię kapłańską, ozdobioną frędzlami, przed sobą trzymał w rękach małe naczynie, podobne kształtem do kielicha używanego przy udzielaniu Komunii św. We wnętrzu tego kielicha unosił się mały, cienki, czerwonawo błyszczący kąsek owalnego kształtu, wielkości mniej więcej ziarnka bobu. Unosząc się przed Jezusem w postawie poziomej, wyciągnął anioł ku Niemu prawą rękę, a gdy Jezus się podniósł, podał Mu do ust ów błyszczący kąsek i dał Mu się napić z świetlistego kielicha, poczym zaraz zniknął. Jezus więc wychylił dobrowolnie kielich Swych cierpień i otrzymał wzmocnienie na duchu, poczym pozo-stał jeszcze kilka minut w grocie na modlitwie dziękczynnej. Smutny był wprawdzie, ale już tak dalece nadnaturalnie wzmocniony, że bez trwogi i niepokoju mógł śmiałym krokiem pójść do uczniów. Blady był jeszcze i mizerny, ale postawa była już prosta, krok pewny. Chustką od potu osuszył Jezus twarz i otarł nią głowę; włosy mokre jeszcze były od potu i krwi, i pozlepiane w kosmyki. Wreszcie opuścił Jezus grotę. Na księżycu znać jeszcze było jak przedtem owe dziwne plamy i kółko, ale światło księżyca i gwiazd wydawało się już teraz naturalniejsze, nie takie jak przedtem, kiedy Jezus przeżywał w grocie te straszne trwogi. Zbliżywszy się do Apostołów, zastał ich Jezus jak pierwszy raz śpiących na tarasie; spali w najlepszej, pozakrywawszy głowy. Wtedy rzekł Jezus do nich: „Nie czas teraz spać; wstańcie i módlcie się, gdyż zbliża się godzina, w której Syn człowieczy wydany będzie w ręce grzeszników. Wstańcie i chodźmy naprzeciw! Patrzcie, zbliża się zdrajca. O, lepiej byłoby dla niego, gdyby się był wcale nie urodził!” Apostołowie zerwali się zerwali się i trwożnie się wkoło rozglądali; a po chwilowym namyśle zawołał Piotr gwałtownie: „Mistrzu, zawołam resztę naszych i będziemy Cię bronić!” Wstrzymał go Jezus, natomiast pokazał im w pewnym oddaleniu w dolinie, jeszcze po tamtej stronie potoku Cedron, gromadę zbrojnych żołdaków, zbliżających się z pochodniami, i powtórzył raz jeszcze, że jeden z nich zdradzi Go, co Apostołowie oczywiście uważali za niemożliwe. Spokojnie mówił Jezus jeszcze chwilę z Apostołami, powtórnie polecił im pocieszyć Najśw. Pannę, a wreszcie rzekł: „Czas już iść naprzeciw; chcę bez oporu oddać się w ręce nieprzyjaciół.” Zaraz też wyszli wszyscy czterej z Ogrodu oliwnego naprzeciw siepaczy, na drogę, oddzielającą Ogrójec od ogrodu Getsemańskiego. Najśw. Panna powróciła z doliny Jozafata do domu Maryi Marka z Magdaleną i Salome; towarzyszyło im kilku uczniów, którzy widzieli już orszak zbrojnych żołdaków i przybyli o tym Maryję powiadomić. Żołdacy, wysłani na pojmanie Jezusa, szli krótszą drogą, nie tą, którą Jezus szedł z wieczernika. Grota, w której Jezus dziś takie męki przebywał, nie była zwykłym miejscem modlitwy Jego na Górze oliwnej. Była nim dalsza nieco grota, w której to w owym dniu, gdy przeklął drzewo figowe, modlił się w takim smutku z wyciągniętymi rękoma, wsparty o skałę. Na tym kamieniu pozostały odciśnięte ślady Jego postaci i rąk, którym to śladom oddawano później cześć, ale nie wiedziano już na pewno, wśród jakich okoliczności powstały. Już nieraz widziałam takie odciśnięcia w kamieniu pochodzące od proroków Starego Testamentu, Jezusa, Maryi, niektórych Apostołów, ciała św. Katarzyny Aleksandryjskiej na górze Synaj i kilku innych świętych. Ślady takie nie są nigdy głębokie, troszkę niewyraźne, podobnie jak gdy naciśnie się czymś twarde ciasto.

 

760

 

Judasz i siepacze. Drzewo krzyża

 

Judasz oczekiwał właściwie innego obrotu swej zdrady. Chciał zdobyć sobie nagrodę pieniężną i przypodobać się Faryzeuszom, wydając w ich ręce Jezusa, ale nie myślał, że Jezus może być osądzony i ukrzyżowany, i to nie było w jego planach. Sprzykrzyło mu się to uciążliwe, wędrowne życie, pełne przykrości i prześladowań, więc już od dłuższego czasu wszedł w stosunki z kilku szpiegującymi Jezusa Faryzeuszami i Saduceuszami, którzy pochlebstwami wciągnęli go zręcznie do zdrady. Złym popędom swym dał folgę już w ostatnich miesiącach, kradnąc, co się dało, z jałmużn, przeznaczonych dla ubogich; skąpą jego naturę obruszyła do reszty hojność Magdaleny przy namaszczeniu Jezusa, skąpstwo też popchnęło go wreszcie do ostateczności. Zawsze miał Judasz widoki na doczesne królestwo Jezusa i nadzieję, że dostanie mu się w nim świetne i zyskowne stanowisko; gdy jednak ani słychu nie było o tym, umyślił sam zdobyć sobie majątek. Widział przy tym, jak wzmagały się zewsząd przeciwności i prześladowania, więc rozumiał, że lepiej na wszelki wypadek nawiązać dobre stosunki z potężnymi a znakomitymi nieprzyjaciółmi Jezusa. Jezus jakoś nie myślał zostać obiecanym królem; z drugiej strony arcykapłani i znakomici mężowie przy świątyni cieszyli się w oczach Judasza wielką powagą, więc coraz ściślejsze zawiązywał stosunki z owymi pośrednikami, a ci pochlebiali mu we wszystkim i prawdopodobnie dla uspokojenia go zapewniali, że w każdym razie Jezus nie długo się już utrzyma. Niedawno szukali za nim znowu w Betanii, a tak zdrada dojrzewała z dniem każdym i Judasz coraz głębiej popadał w przepaść zguby grzechowej. W ostatnich dniach nie czuł prawie nóg, tak biegał po arcykapłanach i kapłanach, by skłonić ich do ostatecznego kroku. Ci jednak traktowali go z wielką pogardą, a co do czynu wahali się, bardzo. Mówili, że czas już za krótki przed paschą, że wywoła się tylko przez to przeszkodę i zamieszanie w czasie świąt; Rada jedynie przychylała się nieco ku wnioskowi Judasza. Przyjąwszy świętokradzko Najśw. Sakrament, popadł Judasz do reszty w moc szatana i zaraz też poszedł dokonać tej ohydnej zbrodni. Najpierw wyszukał owych pośredników, którzy dotychczas stale mu schlebiali, a i teraz przyjęli go z obłudną uprzejmością. Powoli zeszli się i inni Faryzeusze, także Kajfasz i Annasz, ale ci ostatni szyderczo i wzgardliwie się z nim obchodzili. Zaczęła się burzliwa, niezdecydowana narada, nie wierzono w dobry wynik sprawy i Judaszowi zdawano się nie ufać. Równocześnie miałam widzenie, że i w państwie piekielnym nie było jedności. Szatan pragnął, by Żydzi stali się winnymi tej zbrodni, wydając na śmierć najniewinniejszego z ludzi; pragnął śmierci Jezusa, bo nienawidził Go za nawracanie grzeszników, świętą naukę, uzdrawianie i sprawiedliwość. Z drugiej strony zaś czuł jakąś trwogę wewnętrzną na myśl o niewinnej śmierci Jezusa, który jej nie unikał i nie chciał się ratować; zazdrościł Mu, że niewinnie będzie cierpiał i zaskarbi sobie przez to zasługi. Tak więc kusiciel z jednej strony rozżarzał złość i nienawiść nieprzyjaciół Jezusa, zebranych w koło zdrajcy, z drugiej strony podsuwał niektórym z nich myśli, że Judasz — to nikczemny łotr, że przed świętami nie da się załatwić sprawa osadzenia Jezusa i nie będzie można ściągnąć potrzebna ilość świadków przeciw Jezusowi. Tak tedy zwalczali Faryzeusze nawzajem swe zdania i nie mogli powziąć postanowienia. Zapytywali także Judasza, czy można będzie pojmać Jezusa, czy nie ma On koło Siebie jakiej zbrojnej gwardii. Nikczemny zdrajca odpowiedział im na to: „Broń Boże! Ma tylko jedenastu uczniów, bojaźliwych co się zowie, a i Sam upadł zupełnie na duchu. Teraz musicie pojmać Jezusa, albo nigdy; innym razem nie będę Go mógł wam wydać, bo już nie chcę Mu się pokazywać na oczy. I tak

 

761

 

już ostatnimi dniami a szczególnie dziś i Jezus sam i inni uczniowie półsłówkami przytyki i docinki mi różne czynili, dając do poznania, że odgadują moje zamiary; gdybym więc teraz znowu do nich powrócił, niechybnie by mnie zamordowali. Zresztą jeśli teraz nie pojmiecie Jezusa, to wymknie się wam, powróci później z liczną rzeszą stronników i każe się obwołać królem.” Takimi argumentami Judasz ich wreszcie przekonał; zgodzono się na jego wniosek, by pojmać Jezusa stosownie do jego wskazówek, poczym mu zaraz wypłacono trzydzieści srebrników, jako nagrodę za zdradę. Było to trzydzieści sztuk srebrnej blachy w formie języczków, pospajanych kółeczkami na łańcuszku w jeden pęk. Na blaszkach wybite były jakieś znaki. Teraz już, czując tę ciągłą nieufność i pogardę Faryzeuszów, dał się Judasz unieść pysze i chełpliwości, by się pokazać przed nimi jako mąż sprawiedliwy i bezinteresowny, i ofiarował się oddać otrzymane pieniądze na świątynię. Odrzucono jednak tę ofiarę, która, jako zapłata krwi, nie mogła być przyjęta. Judasz, choć może poniekąd zadowolony z tego, poznał tym bardziej głęboką pogardę, jaką żywiono ku niemu, więc złość wielka chwyciła go za serce; nie tego się spodziewał. Owoce zdrady, jeszcze nawet nie spełnionej, już napawały go goryczą; ale zanadto już zaplątał się z Faryzeuszami i był w ich rękach, więc wycofać się było za późno. Zresztą zwracano na niego baczną u-wagę i nie spuszczano go z oka, dopóki nie ułożył całego planu pojmania Jezusa. Trzej Faryzeusze zaprowadzili następnie zdrajcę na dół do sali, zajmowanej przez żołnierzy, zostających na żołdzie przy świątyni; należeli do nich nie tylko Żydzi, ale i przedstawiciele innych narodowości. Gdy już wszystko umówiono i zebrano potrzebną ilość żołnierzy, pobiegł Judasz w towarzystwie jednego sługi Faryzeuszów, najpierw do wieczernika, by dać im znać, czy Jezus tam jest jeszcze, bo tu łatwo mogliby Go pojmać, obsadziwszy bramy. Miał im o tym dać znać przez posłańca. Już przedtem, zaraz gdy wypłacono Judaszowi nagrodę zeszedł jeden z Faryzeuszów na dół i wysłał siedmiu niewolników, by sprowadzili drzewo na krzyż Chrystusa i zaraz je obrobili na wypadek, gdyby Jezus został skazanym, bo jutro wobec zachodzącej Paschy nie byłoby już na to czasu. Drzewo to leżało wraz z innym materiałem należącym do budowy świątyni na placu budowlanym wzdłuż długiego wysokiego muru o kwadrans drogi stąd; wysłani niewolnicy przywlekli je na plac poza budynkiem sądowym Kajfasza. Pień ten, jako żywe drzewo, stał niegdyś w dolinie Jozafata nad potokiem Cedron, później obalony przez wiatry, tworzył jakby naturalny most przez potok. Gdy Nehemiasz chował w sadzawce Betesda święty ogień i święte naczynia, użył do zawalenia kryjówki oprócz innych pniaków i tego drzewa; później wydobyto je i odrzucono na bok między materiał budulcowy. Częścią, by wyszydzić Jezusa jako króla, częścią z pozornego przypadku, a właściwie za zrządzeniem Bożym, sporządzono krzyż dla Jezusa w inny — niż zwykle — sposób. — Oprócz tablicy z napisem składał się krzyż z pięciu różnych gatunków drzewa. Miałam objawione różne jeszcze właściwości i znaczenia, związane z krzyżem, ale obecnie pamiętam tylko tyle, co opowiedziałam. Judasz, powróciwszy, oznajmił Faryzeuszom, że Jezusa nie ma już w wieczerniku, lecz musi być zapewne w Swej zwykłej modlitewni na Górze oliwnej. Nalegał teraz na to, by dodano mu niewielką tylko garstkę żołnierzy, by nie zwracać uwagi uczniów, czuwających wszędy, i nie wzbudzić jakiego rozruchu. Za to trzystu żołnierzami miano obsadzić bramy i ulice dzielnicy Ofel, leżącej na południe od świątyni i doliny Milo aż do domu Annasza na Syjonie, by powracającemu z Jezusem orszakowi można w razie potrzeby zdążyć na pomoc; wiedziano bowiem, że mieszkańcy Ofel są, gorliwymi stronnikami Jezusa. Dawał

 

762

 

także nikczemny zdrajca rady, jak trzeba się zabezpieczyć, by Jezus się nie wymknął, jak już nieraz na wzgórzach nagle znikał Swemu otoczeniu i stawał się niewidzialny przy pomocy sztuk tajemnych. Radził też, by przy pojmaniu związano Jezusa łańcuchem, używając przy tym pewnych magicznych środków, ażeby Jezus więzów nie mógł rozerwać. Żydzi jednak z pogardą odrzucili ten wniosek, mówiąc: „Nie mydlij nam tu oczu! Już my damy sobie z Nim radę, gdy Go raz dostaniemy w ręce.” Judasz umówił się z żołnierzami, że wejdzie przed nimi do ogrodu, ucałuje i pozdrowi Jezusa, jak gdyby był wciąż jeszcze Jego uczniem i przyjacielem i teraz wracał po załatwieniu interesów; wtedy dopiero mieli żołnierze otoczyć i pojmać Jezusa. Judasz sam miał się przy tym zachować tak, jak gdyby pojawienie się żołnierzy nastąpiło przypadkowo tylko, tuż po jego przybyciu; miał niby to uciec wraz z innymi uczniami, jakoby nic nie był winien. Przychodziło też Judaszowi na myśl, że być może powstanie jakiś rozruch, Apostołowie będą się bronić i Jezus wymknie się, jak to już nieraz było. Byłby może i zadowolony z tego, nie, jakoby żałował swego czynu, lub litował się nad Jezusem, bo szatan już owładnął nim zupełnie, lecz złościła go pogarda i nieufność, jaką mu okazywali nieprzyjaciele Jezusa. Judasz żądał także, by żołnierze, idący z nim, nie nieśli żadnych więzów ani powrozów i w ogóle by nie dodawano mu żadnych podłych siepaczy. Pozornie zgodzono się na to, a w rzeczywistości postąpiono z nim tak, jak zwykle obchodzi się z nikczemnym zdrajcą, któremu się nie ufa i którego się odrzuca po wyzyskaniu jego zdrady. Dali więc Faryzeusze żołnierzom szczegółowe polecenie, by dawali pilne baczenie na Judasza i nie spuszczali go z oka, dopóki Jezusa nie pojmą, gdyż jak mówili, należy się obawiać tego, że łotr ten umknie z otrzymaną zapłatą, a tak tej nocy wcale by nie schwytali Jezusa, lub też pojmali kogo innego zamiast Niego, a wtedy z całego tego przedsięwzięcia wynikłoby tylko zamieszanie, a może i rozruch w czasie świąt. — Oddział, który przeznaczono na pojmanie Jezusa, składał się z dwudziestu żołnierzy, częścią strażaków przy świątyni, częścią zbrojnych pachołków Annasza i Kajfasza. Umundurowani byli zupełnie na sposób rzymski; od kaftanów zwieszały się im na lędźwie rzemienie, podobnie jak żołnierzom rzymskim, na głowach zaś mieli szyszaki. Różnili się od nich głównie tym, że nosili brody, podczas gdy żołnierze rzymscy w Jerozolimie nosili tylko faworyty, a brody i wąsy golili. Wszyscy uzbrojeni byli w miecze, a kilku tylko miało włócznie. Nieśli z sobą na żerdziach smolne pochodnie i bańki z paliwem, ale w ogrodzie jedne tylko z nich zaświecili. — Początkowo miano większy orszak dać Judaszowi, lecz w końcu zgodzono się na jego przedstawienia, że z Góry oliwnej widać całą dolinę, i zbyt wielki oddział mógłby łatwo zwrócić na siebie uwagę. Większa więc część żołnierzy została w Ofel; również porozstawiano tu i ówdzie na bocznych drogach i w mieście czaty, by zapobiec zbiegowisku i usiłowaniom ratowania Jezusa. Gdy Judasz już wyruszył w drogę z dwudziestu żołnierzami, pchnięto za nimi w pewnym oddaleniu czterech nikczemnych siepaczy, pospolitych oprawców z pętami i powrozami, kilka zaś kroków za nimi szło owych sześciu urzędników, z którymi Judasz nawiązał był zdradzieckie stosunki. Byli to jeden znamienity kapłan i zausznik Annasza, drugi Kajfasza, dalej dwóch faryzejskich i dwóch saducejskich urzędników, którzy to ostatni należeli zarazem do Herodian. Byli to wszyscy szpiedzy, ludzie podstępni i podli pochlebcy Annasza i Kajfasza, a przy tym tajemni, najzaciętsi nieprzyjaciele Zbawiciela. Wysłani żołnierze obchodzili się bardzo grzecznie z Judaszem, aż doszli do drogi, oddzielającej ogród Getsemański od Oliwnego. Tu jednak zmienili swoje

 

763

 

zachowanie się, nie chcieli puścić samego naprzód, a gdy upierał się przy tym, rozpoczęli z nim brutalnie kłótnię.

 

Pojmanie Pana

 

Właśnie, gdy Jezus wyszedł z trzema Apostołami na drogę między ogrodem Getsemańskim a Oliwnym, pojawili się z drugiej strony na 20 mniej więcej kroków żołnierze z Judaszem, którzy z początku może nawet nie zobaczyli Pana, tak zajęci byli kłótnią. Judasz mianowicie chciał sam bez żołnierzy przystąpić do Jezusa, niby jako przyjaciel, a oni mieli później jakby zupełnie przypadkowo, wyskoczyć i pojmać tego, którego on pocałuje. Lecz żołnierze, przytrzymawszy go, zawołali: ?Poczekaj, bratku! nie puścimy cię od nas, dopóki nie dostaniemy w ręce Galilejczyka!” Wtem spostrzegli ośmiu Apostołów, którzy, zwabieni hałasem, nadeszli z ogrodu Getsemańskiego, więc zawołali na czterech idących z tyłu siepaczy, by wzmocnić swe siły. Judasz, teraz dopiero spostrzegłszy tychże, chciał ich odprawić z powrotem i znowu rozpoczął o to kłótnię. Tymczasem trzej Apostołowie rozpoznali przy świetle pochodni, co to za jedni, ta banda zbrojna, więc Piotr, zapytawszy jak zawsze, zawołał: ?Panie, owych ośmiu z Getsemane są tam na przedzie, zatem dalej, uderzymy na tych oprawców!” Jezus jednak kazał mu spokojnie się zachować i cofnął się z. nimi parę kroków za drogę na murawę. Judasz, widząc, jak mu pomieszano szyki, złościł się ogromnie i sarkał. Na to wyszło z ogrodu czterech uczniów i przystąpili, pytając, co ma znaczyć ta kłótnia i zgiełk. Judasz więc zwrócił się zaraz do nich, zaczął ich zagadywać i chciał bardzo jakoś się wykręcić z tej całej sprawy, ale straż go nie puszczała. Czterej ci uczniowie byli to Jakub Młodszy, Filip, Tomasz i Natanael. Ten ostatni, dalej jeden z synów Symeona i wielu innych uczniów, przybyli tu, częścią jako posłowie od przyjaciół Jezusa do ośmiu Apostołów w ogrodzie Getsemańskim, częścią sprowadziła ich trwoga i ciekawość. Oprócz tych czterech krążyli i inni w dali z oczekiwaniem, każdej chwili gotowi do ucieczki. Jezus tymczasem zbliżył się na kilka kroków do żołnierzy i zapytał głośno i poważnie: ?Kogo szukacie?” ? ?Jezusa z Nazaretu” ? zawołali przywódcy. A Jezus rzekł: ?Jam jest!” Zaledwie wyrzekł te słowa, a żołdacy, jakby kurczem gwałtownym ogarnięci, rzucili się w tył i upadli na ziemię. Judasza, stojącego w pobliżu, zmieszało to jeszcze bardziej. Objawił chęć zbliżenia się do Jezusa, lecz Pan podniósł rękę i rzekł: ?Przyjacielu, po co przyszedłeś?” Na co Judasz, zmieszany, zaczął mówić coś o załatwionym interesie, lecz Jezus przerwał mu i, zdaje mi się, rzekł: ?O, lepiej byłoby dla ciebie nie narodzić się wcale.” Nie przypominam sobie na pewno tych słów. Podczas tego podnieśli się żołdacy z ziemi i oczekując umówionego znaku zdrajcy, pocałunku, zbliżyli się do Jezusa i Apostołów, a Piotr i inni obstąpili Judasza, powstając na niego i nazywając go złodziejem i zdrajcą. Chciał się Judasz łgarstwem wywinąć, ale nie udało mu się to; sami bowiem żołnierze, biorąc go w obronę przed Apostołami, dali tym samym świadectwo przeciw niemu. Na powtórne pytanie Jezusa, kogo szukają, odpowiedzieli żołdacy znowu: Jezusa z Nazaretu!” A Jezus rzekł: ?Jam jest! Powiedziałem wam już to, więc jeśli Mnie szukacie, zostawcie innych w spokoju.” Na Jego słowo: ?Jam jest” upadli powtórnie żołdacy na ziemię, powykręcani, jak cierpiący na padaczkę, a tymczasem Apostołowie otoczyli znowu Judasza, rozgoryczeni przeciw niemu do najwyższego stopnia. Jezus zaś rzekł do leżących żołnierzy: ?Wstańcie!” I wstali zaraz, strachem przejęci; lecz gdy Judasz nadal kłócił się z Apostołami, a ci i na straż poczęli naciskać, zwrócili się żołnierze przeciw Apostołom, a oswobodziwszy w ten sposób Judasza, groźnie zażądali od niego, by dał im umówiony znak; mieli

 

764

 

bowiem surowy nakaz tego tylko pojmać, kogo on pocałuje. Judasz więc rad nie rad przystąpił do Jezusa, uścisnął Go i pocałował, mówiąc: ?Bądź pozdrowiony, Mistrzu!” A Jezus odrzekł mu: ?Judaszu, pocałowaniem zdradzasz Syna człowieczego!” W tej chwili jednak otoczyli Go w koło żołnierze, a siepacze Go pochwycili. ?Judasz chciał uciekać, lecz Apostołowie przytrzymali go, a nacierając na żołnierzy, zawołali: ?Panie, czy mamy wziąć się do mieczów?” Piotr zaś w zapalczywości, nie czekając odpowiedzi, ciął mieczem Malchusa, pachołka arcykapłana, który chciał ich odpędzić i odciął mu kawałek ucha. Zraniony Malchus upadł na ziemię, więc zamieszanie stało się jeszcze większe. Położenie całe przedstawiało się w tej chwili tak: Jezusa trzymali właśnie oprawcy, chcąc Go związać; dalej wkoło otaczali Go żołdacy, między nimi Malchus, zraniony przez Piotra, Inni żołnierze zajęci byli wstrzymywaniem i ściganiem uczniów, to zbliżających się, to znów uciekających. Czterech zaś uczniów krążyło z daleka, pokazując się tylko od czasu do czasu. Żołdacy bali się zbyt ostro następować na uczniów, bo najpierw lęk ich trochę zbierał na myśl owej mocy tajemnej, która rzuciła ich o ziemię, a zresztą nie chcieli zbyt rozluźniać pierścienia, otaczającego Jezusa, by im się nie wymknął. Judasza, który zaraz po pocałunku zdradzieckim chciał umknąć, zatrzymało kilku stojących z dala uczniów i zaczęli Go lżyć, co się dało, lecz właśnie zbliżyło się owych sześciu urzędników, i ci go z jego położenia uwolnili. Oprawcy, jak mówiłam, trzymali już Jezusa, przygotowując postronki i więzy, by Go skrępować. Tak więc miały się rzeczy, gdy Jezus, widząc zranienie Malchusa, rzekł: ?Piotrze! schowaj miecz do pochwy, bo kto mieczem wojuje, od miecza zginie. Alboż myślisz, że nie mógłbym prosić Ojca, by przysłał Mi więcej niż dwanaście hufców aniołów? Czyż nie mam wypić kielicha, jaki Mi podał Mój Ojciec? Jakżeż spełniłoby się Pismo, gdyby nie musiało się tak stać?” ? A dalej rzekł: ?Pozwólcie, bym uzdrowił człowieka!” Zbliżył się więc do Malchusa, dotknął ucha jego, a pomodliwszy się, uzdrowił je. Żołdacy i oprawcy pilnowali Go wciąż, a teraz, przystąpili jeszcze urzędnicy i szydząc z Niego, mówili do otaczających: ?Z diabłem ma do czynienia; sztuką czarodziejską zdawało się ucho zranione i w taki sposób uzdrowił je.” Wtem odezwał się Jezus: ?Przyszliście tu z dzidami i drągami pojmać Mnie jak mordercę. A przecież codziennie nauczałem wśród was w świątyni, a nie odważyliście się targnąć na Mnie; ale teraz nadeszła wasza godzina, czas ciemności.” Oni zaś kazali Go prędzej wiązać i mówili z szyderstwem: ?Nas nie potrafiłeś rzucić na ziemię swą mocą czarnoksięską!” A oprawcy grozili: ?Już my Ci wypłoszymy te twoje sztuczki!” Jezus odpowiedział coś, lecz nie pamiętam tego. Rzeczywiście tak się rzecz miała, że sześciu Faryzeuszów i czterej siepacze nie upadli na ziemię, jak żołnierze, gdy Jezus rzekł: Jam jest. Przyczyną tego było, jak otrzymałam objaśnienie, że byli już zupełnie w pętach szatana na równym stopniu z Judaszem, który także nie upadł na ziemię, chociaż stał przy żołnierzach. Zresztą żołnierze nie wiele przewinili, bo tylko pilnowali Jezusa, ale nie dotykali się Go i nie krzywdzili; upadniecie to na ziemię i powstanie było dla nich wyobrażeniem i zapowiedzią nawrócenia się, bo rzeczywiście później zostali wszyscy chrześcijanami. Malchus zaraz po uzdrowieniu już się prawie nawrócił; tylko jeszcze dla karności pełnił swą służbę, ale już w parę godzin potem, gdy Chrystusa męczono, biegał wciąż to do Maryi, to do przyjaciół Jezusa i przynosił im dokładne wiadomości, co się dzieje z Jezusem. Wśród ciągłych bezczelnych szyderstw Faryzeuszów, oprawcy wiązali Jezusa z całą brutalnością i katowską wprawą. Mali, krępi, zwinni, skórę mieli barwy brunatnej, lisowatej, jak egipscy niewolnicy. Szyję, ręce i nogi mieli gołe, w koło bioder przepaskę, na piersiach mieli krótkie kaftaniki bez rękawów, spięte po

 

765

 

bokach rzemykami. W okrutny sposób związali Jezusowi ręce na piersi, mianowicie przegub prawej ręki przywiązali do lewej poniżej łokcia, podobnież przegub lewej ręki do prawej w taki sam sposób, a użyli do tego nowego, wrzynającego się sznura i krępowali silnie, bez miłosierdzia. Następnie opasali Go szerokim pasem, nabijanym kolcami i przymocowali Mu jeszcze raz ręce do pierścieni z łyka, czy też z prętów, przyczepionych do pasa. Na szyję założyli Mu naszyjnik, także nabijany z wewnątrz kolcami i innymi raniącymi przedmiotami; od naszyjnika biegły dwa rzemienie, krzyżujące się na piersi jak stuła; te, naciągnąwszy mocno, przywiązali także do pasa. U pasa zadzierzgnęli w czterech miejscach cztery długie powrozy, którymi mogli według upodobania okrutnie szarpać Jezusa na wszystkie strony. Wszystkie te przybory były zupełnie nowe; zdaje się, że kazano je w tym celu umyślnie sporządzić, od kiedy powzięto plan pojmania Jezusa. Zapalono więcej pochodni i okrutny orszak wyruszył wreszcie w drogę. Otwierało pochód dziesięciu żołnierzy ze straży, za nimi szli oprawcy, ciągnąc Jezusa na sznurach, dalej Faryzeusze, nie ustający w szyderstwach, a zamykało pochód drugich dziesięciu żołnierzy. Tu i ówdzie błąkali się jeszcze z żalu zawodzący uczniowie, odurzeni boleścią. Jan trzymał się bliżej, tuż za tylną strażą, więc Faryzeusze kazali wreszcie żołnierzom schwytać i jego. Jan zdjął swój płaszcz i miał na sobie tylko podkasaną tunikę bez rękawów, by mu łatwiej było uciec; szyję, głowę i ramiona okryte miał długą, wąską chustą, jaką zwyczajnie nosili Żydzi i używali do ocierania potu. Gdy kilku żołnierzy puściło się ku niemu, zaczął Jan uciekać. Jeden z nich dogonił go i chwycił za kark za ową chustę, lecz Jan zostawił mu ją w ręku, a sam umknął. Siepacze szarpali Jezusem i pastwili się nad Nim w najokrutniejszy sposób; wykonywali na Nim całą swawolę i wyuzdanie, a to głównie z podłej chęci przypodobania się i schlebiania owym sześciu urzędnikom, pałającym niezmierną złością ku Jezusowi. Sami szli wygodnymi ścieżkami, a Jezusa prowadzili na wytężonych sznurach po dołach, kamieniach i błocie; bolejący Jezus musiał iść kędy Go sznur ciągnął. W rękach mieli guzowate postronki i nimi popędzali Pana, jak rzeźnik pędzący bydło do rzezalni, przy tym wciąż tak podle naigrywając i szydząc z Niego, że samo powtórzenie ich słów byłoby czymś oburzającym. ? Muszę nadmienić, że przy pojmaniu nie przedłożono Jezusowi żadnego rozkazu, żadnego wyroku na piśmie. Postąpiono z Nim jak z jakim włóczęgą, wyjętym z pod wszelkiego prawa. Jezus był bosy. Oprócz zwykłej bielizny miał na Sobie wełnianą, tkaną tunikę, bez szwu i na to zarzucone okrycie. ? Uczniowie, jak w ogóle Żydzi, nosili na gołym ciele szkaplerz, złożony z dwóch kawałków płótna, spiętych na ramieniu rzemykami, z boku zaś otwartych; szkaplerz taki okrywał piersi i plecy. Brzuch przepasywali opaską, od której zwieszały się cztery szmaty, które, owijając nimi nogi, tworzyły rodzaj spodni. Szybko posuwał się pochód naprzód. Przeszedłszy drogę między Ogrodem oliwnym a Getsemańskim, zwrócono się na prawo wzdłuż zachodniej strony ogrodu Getsemańskiego ku mostowi, wiodącemu przez Cedron. Most to był długi, bo wiódł nie tylko przez Cedron, lecz i dalej przez nierówne wyniosłości doliny jako utorowana droga wykładana kamieniami. Idąc z Apostołami na Górę oliwną, nie szedł Jezus przez ten most, obchodził bowiem dolinę bocznymi drogami i przeszedł po innym moście, więcej na południe położonym. ? Nim jeszcze doprowadzono Jezusa do mostu, upadł dwa razy na ziemię skutkiem niemiłosiernego szarpania oprawców. Lecz nie dosyć tego było wyuzdanym siepaczom; przyprowadziwszy skrępowane go Jezusa do połowy mostu, wysokiego w tym miejscu na chłopa, strącili Go w potok, trzymając wciąż sznury w ręku, wołając przy tym szyderczo: Teraz może się napić do syta.” Tylko przez

 

766

 

Boską Opatrzność nie potłukł się Jezus śmiertelnie. Upadł na kolana i następnie na twarz, i byłby poranił strasznie oblicze na głazach, bo wody było mało co, gdyby nie był zasłonił twarzy związanymi rękoma. Wprawdzie ręce miał przedtem przymocowane do kółek u pasa, ale nie wiem, czy sami oprawcy rozluźnili je przed strąceniem, czy odwiązały się same za Boską pomocą. Ślady kolan Jego, nóg, łokci i palców odcisnęły się na skale, na którą upadł i później otaczano je wielką czcią. Teraz już zatraciła się wiara w takie rzeczy; a przecież widziałam nieraz w historycznych widzeniach odciski takie na kamieniu, nóg, kolan, lub rąk Patriarchów, Proroków, Jezusa, Najśw. Panny i niektórych Świętych. Skały okazywały się miększe i bardziej wierzące od serc ludzkich, dając w ważnych chwilach świadectwo, że nawet na nie czyni prawda wrażenie. Dotychczas nie widziałam, by Jezus gasił gdzie Swe gwałtowne pragnienie po przebyciu tak ciężkich chwil na Górze oliwnej. Teraz dopiero, strącony do potoku, z trudem chwytał wodę spieczonymi wargami; słyszałam, jak mówił przy tym o spełnieniu się przepowiedni psalmisty: o piciu z potoku nad drogą. ( Psalm 109, wiersz 7). Siepaczom zbyt uciążliwym było wyciągać Jezusa na powrót na most; przez wodę prowadzić Go nie mogli, bo drugi brzeg był wysoko obmurowany, więc i tam nie mógłby się Jezus wydostać. Wrócili zatem na powrót, ciągnąc Pana na powrozach przez wodę, poszli kawałek w dół potoku i tu dopiero wyciągnęli Go jak kłodę na brzeg. Teraz klnąc znowu, szydząc, popychając Go, bijąc, ciągli Pana na powrozach po raz drugi przez most. Długa wełniana suknia, namokła wodą, poprzylepiała się Jezusowi do ciała i tamowała Jego kroki. Przeszedłszy most, upadł Jezus znowu ze zmęczenia na ziemię. Lecz siepacze poderwali Go zaraz, bijąc powrozami, po czym podpiąwszy Mu przemokłą suknię u pasa, szydzili zjadliwie, śmiejąc się z Niego, że podpasuje się do spożycia baranka wielkanocnego itp. Północ jeszcze nie wybiła, gdy widziałam siepaczy, idących po drugiej stronie Cedronu wygodnymi, bocznymi ścieżkami, a Jezusa ciągnących po szkaradnej, nierównej drodze, po ostrych kamieniach i złomkach skał przez ciernie i osty, przeklinając przy tym wciąż, szarpiąc Nim i Go bijąc. Złośliwi zaś urzędnicy faryzejscy, o ile droga pozwalała, trzymali się blisko Jezusa i wciąż popychali Go, kłuli i bili ościeniami, które każdy z nich miał w ręku. Szydzili przy tym wciąż i docinali Mu, krwawiąc kochające serce Jego. Tak np. gdy siepacze ciągnęli Jezusa po ostrych kamieniach i cierniach, raniących Jego bose nogi, mówili szyderczo: ?Tutaj Jan Chrzciciel, Twój przesłaniec, złą przygotował Ci drogę!” albo: ?Tu nie spełniają się słowa Malachiasza: ?Anioła mego poślę przed Tobą, by przygotował Ci drogę;” lub wreszcie: ?Dlaczego nie wskrzesisz sobie Jana Chrzciciela, by wyrównał Ci drogę?” Po każdym takim odezwaniu się wybuchali ci nędznicy śmiechem zjadliwym, a słowa ich podniecały jeszcze siepaczy, by nowe okrucieństwa wymyślać dla udręczenia biednego Jezusa. Pędząc tak Pana ku miastu, zauważyli, że tu i ówdzie w oddali zbierają się gromadki osób; byli to uczniowie, którzy na wieść, że Jezusa pojmano, nadbiegli z Betfage i z innych zakątków, by śledzić, co się dzieje z ich Mistrzem. Zaniepokojeni tym nieprzyjaciele Jezusa, że może napadną ich i odbiją im jeńca, dawali okrzykami sygnały na przedmieście Ofel, by przysłano im umówione posiłki. Orszak był już tylko na kilka minut drogi oddalony od bramy, położonej na południe od świątyni, a wiodącej przez małą dzielnicę Ofel na Górę Syjon, gdzie mieszkali Kajfasz i Annasz, gdy wtem spostrzegłam oddział żołnierzy, pół setni, wychodzący w celu wzmocnienia konwoju Jezusa. Podzieleni byli na trzy gromadki; w pierwszej było według mego liczenia dziesięciu, w ostatniej piętnastu żołnierzy, a więc w środkowej dwudziestu pięciu. Szli śmiało, zuchwale, z pochodniami w rękach, a wykrzykiwali radośnie, jakby chcieli zbliżającym się

 

767

 

głosić, że nadchodzą, i złożyć życzenia na pomyślnie przeprowadzone przedsięwzięcie. W chwili, gdy pierwsza gromadka złączyła się z konwojem Jezusa i przez to ruch powstał, odłączył się potajemnie od orszaku z tylnej straży Malchus, a za nim kilku innych i cofnęli się na Górę oliwną. Na widok tej nowej gromady żołnierzy, spieszących z krzykiem, rozproszyli się krążący w koło uczniowie. Najśw. Panna w trwodze i smutku wyszła już przedtem znowu na dolinę Jozafata w towarzystwie Marty, Magdaleny, Maryi Kleofy, Maryi Salome, Maryi Marka, Zuzanny, Joanny Chusa, Weroniki i Salomy. Znajdowały się one na południe od Getsemane naprzeciw tej strony Góry oliwnej, gdzie była druga zwyczajna modlitewnia Jezusa. Tu przynieśli im najnowsze wiadomości Łazarz, Jan Marek, syn Weroniki i syn Symeona; ten ostatni był z Natanaelem przy ośmiu Apostołach w Getsemane, a wyrwawszy się z tumultu, przybiegł tutaj. Wnet potem usłyszano okrzyki i ujrzano w dali migocące pochodnie obu łączących się gromad. Najśw. Panna, widząc wciąż duchem wszystkie męki Jezusa i odczuwając je, także cofnęła się teraz z towarzyszkami nieco w tył, by po przejściu gwarliwego orszaku powrócić do domu Marii Marka. Tymczasem trzy setnie żołnierzy obsadziły już według rady Judasza bramy i ulice całej dzielnicy Ofel i stąd to wysłano także owych 50 żołnierzy na wzmocnienie konwoju, tu bowiem najwięcej obawiano się rozruchu na korzyść Jezusa. Judasz zdrajca, zwracał na to uwagę arcykapłanów, że Ofel zamieszkane jest przeważnie przez ubogich rzemieślników, wyrobników i woziwodów, zagorzałych stronników Jezusa, którzy łatwo mogą przyjść Mu w odsiecz. Wiedział zdrajca, że Jezus tym biednym robotnikom, murarzom i cieślom świadczył wiele dobrodziejstw, pocieszał ich, nauczał, uzdrawiał i dawał im jałmużny. Tu w Ofel bawił także Jezus, podróżując z Betanii do Hebron, po zamordowaniu Jana Chrzciciela w Macherus, by pocieszyć przyjaciół Jana. Wtenczas to uzdrowił tylu pomocników i najemników, potłuczonych przy zawaleniu się wielkiej budowli i wieży Siloe. Prawie wszyscy ci, byli jedni z pierwszych, którzy po zesłaniu Ducha św. przeszli do wyznawców Chrystusowych. Gdy nadszedł czas zupełnego oddzielenia się chrześcijan od Żydów i zakładano różne osady chrześcijańskie, zabudowano i tu namiotami i chatami całą dolinę aż do Góry oliwnej. Wtenczas to i Szczepan bezpiecznie tam występował. ? Ofel leży na wzgórzu na południe od świątyni, a otoczone jest osobnym murem; wygląda ono nie wiele mniej?sze jak Dülmen. ? W środku, w miejscu najwyższym, na wolnym placu leży stos belek ociosanych, jakby w jakiej ciesielni. Poczciwych mieszkańców Ofel zbudziły ze snu krzyki obsadzających ulice żołnierzy. Powybiegali z domów, skupiali się na ulicach i przy bramie, pytając gorączkowo żołnierzy, co się stało, co to ma znaczyć, lecz ci, złożeni przeważnie z podłego, wyuzdanego motłochu niewolniczego, zamiast odpowiedzi, szydzili z nich i w grubiański sposób wpychali ich na powrót do mieszkań. Dopiero gdy im wreszcie ktoś objaśnił ?że prowadzą pojmanego Jezusa, złoczyńcę i fałszywego proroka, dodając szyderczo, że arcykapłan zajmie się Nim gorliwie i przygotował już krzyż dla Niego”, rozległy się głośne narzekania i jęki rozbrzmiały po całej dzielnicy, zbudzonej ze snu. Mężczyźni i kobiety biegali w koło, zawodząc, lub wzniósłszy ręce, rzucali się na kolana i wzywali na pomoc Nieba, wysławiając dobrodziejstwa Jezusa. A żołdacy bez najmniejszej litości w sercu, popychali ich i bili, rozganiali na wszystkie strony i wpędzali do domów. Przy tym i na Jezusa ciskali obelgi i wołali: ?Oto jasny dowód, że On jest podburzycielem ludu!” Lecz nie potrafili całkiem uspokoić mieszkańców, bo bali się z drugiej strony, by gwałtami swymi na prawdę nie wywołać rozruchu. Ograniczali się zatem tylko na tym, by usunąć ich z drogi, którą miał przechodzić orszak, prowadzący Jezusa. Tymczasem groźny ten orszak zbliżał się z udręczonym Jezusem coraz to więcej

 

768

 

do bramy Ofel. Jezus już wielokrotnie upadł na ziemię i widać było, że nie może iść dalej. Korzystając z tej sposobności jakiś litościwszy od innych żołnierz, rzekł: ?Widzicie przecież, że nieszczęśliwy ten człowiek nie jest w stanie postąpić kroku. Jeśli mamy dostawić Go żywego przed arcykapłanów, to przynajmniej rozluźnijcie Mu nieco więzy na rękach, by, upadając, mógł się nieco podeprzeć.” Podczas gdy pochód się zatrzymał i siepacze rozluźniali więzy, skoczył jakiś drugi miłosierny żołnierz do pobliskiej studni, naczerpał wody do tykwy z łyka, jaką zwykli nosić tutejsi żołnierze i wędrowcy, i dał Jezusowi się napić. Jezus wyrzekł kilka słów podzięki, a przy tym wspomniał coś proroczo o ?napojeniu żywą wodą” i o ?zdroju żywej wody.” Urzędnicy faryzejscy jednak zaraz zaczęli szydzić i łajać Go i obwiniać o chełpliwość i bluźnierstwo. ? ?Zaprzestań ? mówili ? czczej gadaniny; żadnego zwierzęcia już nie napoisz, a tym mniej człowieka.” Jezus jednak mówił prawdę; poznałam, bowiem, iż tej samej chwili, w której rozluźniono Jezusowi pęta, oświecił Bóg serca obu miłosiernych żołnierzy światłem prawdy. Jeszcze przed śmiercią Jezusa nawrócili się, a później jako uczniowie stali się członkami gminy Chrystusowej. Wiedziałam i obecne ich imiona i późniejsze jako uczniów i cały ten przebieg rzeczy; ale na tyle szczegółów, które przesuwają się przed oczami, niepodobna wszystko spamiętać. Wśród ciągłego pastwienia się nad Jezusem posuwał się orszak pod górę i wszedł wreszcie w bramę Ofel; w tej chwili też rozległo się ze wszystkich stron rozdzierające serca narzekanie mieszkańców, gdy ujrzeli w takim stanie Jezusa, do którego z wdzięczności przywiązani byli całym sercem. Tylko z wielkim trudem zdołali żołnierze powstrzymać cisnące się zewsząd tłumy mężów i kobiet, a wciąż nadbiegali nowi ze wszystkich stron, padali na kolana i wołali, wznosząc dłonie: ?Oddajcie nam tego człowieka! Oddajcie nam dobroczyńcę! Kto będzie nam teraz dopomagał? Kto nas w chorobie pocieszy i uzdrowi? Oddajcie Go nam !” ? Straszny to był widok! Jezus blady, zmieniony nie do poznania, zbity, poraniony, z pogmatwanymi włosami, w mokrej, brudnej, źle podpiętej sukni, szedł targany powrozami, bity kijami, a bezczelni, półnadzy siepacze ciągnęli Go na sznurach jak biedne, ledwie żywe bydlę ofiarne. Wyuzdani żołdacy odganiali cisnący się z obu stron tłum jęczących z żalu mieszkańców, a ci narzekając wyciągali ku Niemu ręce, którym przywrócił władzę ruchu, wołali za Nim ustami, którym przywrócił władzę mowy, wypłakiwali za Nim oczy, którym przywrócił światło. Już w dolinie Cedron przyłączyła się do konwoju Jezusa różnego rodzaju tłuszcza; ci także nie szczędzili Jezusowi szyderstw i naigrawań, jużto ośmieleni przez żołnierzy, jużto podmówieni przez stronników Annasza i Kajfasza i innych nieprzyjaciół Jezusa. Teraz zaś w Ofel pomagali żołnierzom odpędzać mieszkańców, łajać ich i lżyć. Gdy orszak już przeszedł Ofel i wyszedł drugą bramą, nieco z boku umieszczoną w murze, zamknięto zaraz bramę, by wstrzymać jęczący tłum, a orszak z Jezusem posunął się nieco w dół. Po prawej ręce stał tu wielki budynek, zdaje się, pozostałość z czasów Salomona, po lewej ? sadzawka Betesda. Prowadzono teraz Jezusa na zachód doliną, zwaną Milo. Następnie zwrócono się nieco na południe, gdzie wysokie schody wiodły na Górę Syjon do domu Annasza. Przez całą tę drogę nie ustawały szyderstwa i dręczenie Jezusa, a z miasta coraz to liczniej zbierał się motłoch uliczny, podburzając podłych siepaczy Jezusa do coraz bardziej wyuzdanych okrucieństw. Od Góry oliwnej aż dotąd upadł Jezus siedem razy na ziemię. Mieszkańcy Ofel nie ochłonęli jeszcze z trwogi i smutku, gdy nowa okoliczność obudziła ich litość na nowo. Oto w otoczeniu św. niewiast i przyjaciół ukazała się Najśw. Panna, którą prowadzono przez Ofel z doliny Cedron do domu Maryi Marka, stojącego u stóp Syjonu. Poczciwi mieszkańcy, poznawszy Ją, podnieśli

 

769

 

na nowo okrzyki żałości i współczucia i tak skupili się w koło Maryi i Jej towarzyszek, że Matka Boża nie szła, ale raczej tłum Ją unosił, Maryja była z boleści jak oniemiała; przybywszy do Marii Marka, nie przemówiła ani słowa, dopóki nie przyszedł Jan; wtedy dopiero zaczęła ze smutkiem wypytywać się go, a on opowiadał Jej wszystko, czego był świadkiem naocznym od czasu opuszczenia wieczernika, aż do tej chwili. Później zaprowadzono Najśw. Pannę do domu Marty, stojącego w zachodniej stronie miasta, obok zamku Łazarza. Prowadzono Ją jednak bocznymi drogami, unikając dróg, którymi szedł Jezus, by Jej zbyt nie zakrwawić serca. Piotr i Jan zdążali z daleka za konwojem, prowadzącym Jezusa. Gdy już pochód wszedł do miasta, obaj zwrócili się w inną stronę, bo umyślili postarać się o przystęp do sali sądowej, dokąd Jezusa prowadzono. Miał tu Jan kilku dobrych znajomych między służbą arcykapłanów, coś w rodzaju woźnych, do nich więc udał się z Piotrem. Ci właśnie otrzymali polecenie zbudzenia przełożonych wszystkich klas i innych znakomitszych mężów i powołania ich na zgromadzenie sądowe. Chcieli chętnie przysłużyć się Apostołom i ułatwić im wejście na salę sądową, lecz nie mogli znaleźć sposobu. Wreszcie jednak dowcipnie rozwiązali trudność; ubrali Piotra i Jana w urzędowe płaszcze woźnych i kazali im wraz z nimi zapraszać członków sądu na posiedzenie, a tak potem w tych płaszczach będą mogli bez przeszkody wejść na salę sądową u Kajfasza. Inaczej byliby się nie dostali, bo nie dopuszczano tam nikogo, tylko przekupiony motłoch, żołnierzy i fałszywych świadków. Członkami rady sądowej, tzn. Wielkiej Rady, byli także Nikodem, Józef z Arymatei i inni życzliwi Jezusowi ludzie. To też obaj Apostołowie do tych tylko poszli z zaproszeniem i tak zjednali Jezusowi w Radzie przychylne głosy, bo Faryzeusze może umyślnie kazaliby byli pominąć ich w zaproszeniu. ? Judasz przez cały ten czas błądził po stromym stoku wzgórza, z południowej strony od Jerozolimy, gdzie wyrzucano wszelkie nieczystości. Błąkał się szalony złoczyńca, a czart nie odstępował od jego boku.

 

Przygotowania nieprzyjaciół Jezusa. Rzut oka na Jerozolimę

 

Annasz i Kajfasz natychmiast zostali uwiadomieni o pojmaniu Jezusa i zaraz też rozpoczęła się krzątanina na wszystkie strony. Oświecono dziedzińce sądowe i ustawiono straże przy wszystkich wejściach; posłańcy urzędowi biegali po całym mieście, zwołując członków Rady, uczonych zakonnych i wszystkich, którzy mieli jakiś głos w sądzie. Wielu z nich było już u Kajfasza, gdy Judasz umawiał się o zdradę Jezusa, więc zaraz też zostali, by oczekiwać wyniku sprawy. Powołano także przełożonych trzech klas mieszczaństwa. Z okazji świąt zgromadzeni byli w Jerozolimie od kilku dni Faryzeusze, Saduceusze i Herodianie ze wszystkich stron kraju i wiedzieli o zamiarze pojmania Jezusa, bo nieraz rozprawiali nad tym między sobą i w Wielkiej Radzie. Arcykapłani mieli spis ich wszystkich, więc wybrali teraz z nich najzaciętszych nieprzyjaciół Jezusa i polecili im, by każdy w swoim kółku zebrał dowody i świadków przeciw Jezusowi i stawił się z nimi do sądu. Wspominałam już, że z okazji świąt z całego kraju ciągnęła ludność do Jerozolimy. Było zatem sporo nieprzyjaciół Jezusa Faryzeuszów i innych wrogów z Nazaret, Kafarnaum, Tirzy, Gabary, Jotapaty, Silo i innych miejscowości, których Jezus nieraz zawstydził wobec ludu, mówiąc im śmiało prawdę w oczy. Wszyscy ci, pałając chęcią zemsty, ucieszyli się, że nadeszła chwila odwetu. Każdy z nich wyszukał między przybyszami ze swych stron po kilku zbirów i przekupił ich, by za pieniądze krzyczeli i składali fałszywe zeznania przeciw Jezusowi. Lecz mimo najsilniejszych chęci, oprócz oczywistych kłamstw i obelg, nie mogli nic wynaleźć takiego, co by rzeczywiście mogło być poczytane Jezusowi

 

770

 

za winę; chyba te stare oklepane zarzuty, które już Jezus tyle kroć zbijał w synagogach i zawsze wykazał ich nicość. Schodzili się więc teraz wszyscy powoli do sądowego domu Kajfasza; szli także wszyscy nieprzyjaciele Jezusa z pomiędzy dumnych Faryzeuszów i uczonych zakonnych z samej Jerozolimy wraz z czeredą podłych stronników; wśród nich nie brakło także rozjątrzonych kramarzy, których Jezus wypędził z świątyni. Szli dalej nadęci nauczyciele, których Jezus nieraz w świątyni wobec ludu zmusił do milczenia; może niejeden z nich nie mógł jeszcze darować Jezusowi, że w swej pierwszej nauce jako dwunastoletni chłopiec już go zawstydził i prze¬konał. Zebrali się także niepoprawni grzesznicy, których Jezus nie chciał uzdrowić, i uzdrowieni, którzy, zgrzeszywszy, na nowo popadli w chorobę; próżni młodzieńcy, których Jezus nie przyjął na uczniów; chytrzy spadkobiercy, źli, że majątek, na który czyhali, dostał się za sprawą Jezusa biednym. Nie brakło łotrzyków, których towarzyszy Jezus nawrócił, rozpustników i cudzołóżców, których wspólnice przywiódł Jezus na drogę cnoty; spadkobierców, złych na Jezusa, że uzdrowił ich spadkodawców; wreszcie wszystkich tych, którzy dla przypodobania się i korzyści gotowi byli do wszelkiej podłości, którzy jako narzędzia szatana nienawidzili wszystkiego, co święte, a więc i Najświętszego ze świętych. Cała ta fala szumowin żydostwa miejscowego i zamiejscowego, poruszona przez głównych nieprzyjaciół Jezusa, płynęła ze wszystkich stron ku pałacowi Kajfasza, by obwiniać o wszystkie zbrodnie Tego niepokalanego Baranka Bożego, który dźwiga grzechy świata, by obrzucić skutkami tych grzechów tego, który rzeczywiście wziął je na Siebie, dźwigał je i zgładził w końcu śmiercią Swoją. Podczas, gdy ten stek plugastwa roił się, by splamić czystego Zbawiciela, błąkali się ludzie bogobojni, przyjaciele Jezusa, nie znający właściwego stanu rzeczy, tu i ówdzie z trwogą i smutkiem w sercu; każdy krzywo na nich patrzał, a gdy chcieli się przysłuchiwać, lub odzywali się ze skargami, odpędzano ich. Inni życzliwi, lub mniej życzliwi, a słabsi na duchu stronnicy Jezusa, zgorszyli się takim obrotem sprawy, a ulegając pokusie, zaczynali się już chwiać. Rozumnych, wytrwałych na duchu nie wielu było. Było to tak, jak i u nas zwykło się dziać, gdzie niejeden tak długo jest dobrym chrześcijaninem, dopóki mu to na rękę, ale niech tylko źle na to patrzą ludzie, zaraz się krzyża wstydzi. Wielu znowu zaraz z początku ruszyło sumienie, gdy widzieli bezprawne, niesłuszne, o pomstę do nieba wołające postępowanie z Jezusem, to podłe katowanie Go, a przy tym tę niebiańską cierpliwość Zbawiciela, z którego ust nie wyszło słowo skargi, więc cofali się w milczeniu, choć z trwogą w sercu. W olbrzymim, przeludnionym mieście i w rozległych obozowiskach gości wielkanocnych panował już spokój, bo mieszkańcy po zajęciach domowych, po odprawieniu modłów i ceremonii przepisanych ułożyli się właśnie do snu, gdy wtem rozeszła się wiadomość o pojmaniu Jezusa. Ruch powstał niezwłocznie zarówno między nieprzyjaciółmi jak i przyjaciółmi Jezusa. Z różnych stron miasta schodzili się do sądu ci, których powołali słudzy arcykapłanów. Jedni szli tylko przy świetle księżyca, inni przyświecali sobie pochodniami, a wszyscy spieszyli na Syjon, skąd bił blask licznych pochodni i dolatywała głucha wrzawa. Ulice miejskie są o tej porze przeważnie puste i niemiłe robią wrażenie, tym bardziej, że okna i drzwi wielu domów wychodzą od tyłu na podwórza. Dziś przerywają tę ciszę w wielu miejscach szmery i rozmowy. Tu i ówdzie puka ktoś od dziedzińca do bramy i budzi śpiących; drzwi otwierają się, słychać krótkie zapytania i odpowiedzi, i wnet zawezwany spieszy na Syjon. Za nim ciągną ciekawsi i słudzy, by zdać pozostałym sprawę, co zaszło. Gdzie niegdzie znów z hałasem zasuwają rygle i zapory we wrotach; nieświadomi — są w trwodze, czy nie wybuchł jaki rozruch. Tu i ówdzie stoją ludzie we wrotach i zagadują przechodzących

 

771

 

znajomych o wiadomości, albo też przechodnie widząc znajomych z swego stronnictwa, wstępują do nich na chwilę, choć im spieszno. Słychać złośliwe uwagi i docinki, jak to i u nas zwykło się dziać w takich okolicznościach. Oto urywki z tych rozmów: „Teraz przekona się Łazarz wraz z siostrami swymi, z kim się wdawał. Za późno teraz będą żałować swego postępowania Joanna Chusa, Zuzanna, Maria — matka JanaMarka i Salome. Jakie to upokorzenie będzie dla Serafii wobec jej męża Syracha, który jej tak często ganił to przestawanie z Galilejczykiem. — Wszyscy ci stronnicy tego wichrzyciela, marzyciela, spoglądali zawsze na inaczej myślących z politowaniem, a teraz niejeden nie będzie wiedział, gdzie się ukryć; dobrze im tak! Nie znajdzie się pewnie teraz taki, któryby Mu rzucał pod nogi gałęzie palmowe, szaty i zasłony. Dobrze się stało tym świętoszkom, którzy zawsze chcieli uchodzić za lepszych, że i ich teraz wezmą na spytki; wszyscy oni bowiem uwikłani są mniej lub więcej w sprawki Galilejczyka. Sprawa ta głębsze zapuściła korzenie, aniżeli myślano. Ciekawym, jak wobec tego zachowają się Nikodem i Józef z Arymatei; już dawno podejrzewano ich o to. Trzymają oni z Łazarzem, tylko że są ostrożniejsi; ale teraz musi się wszystko wyjaśnić. Te i tym podobne rozmowy prowadza ci, którzy źli są na poszczególne rodziny, a głównie na te niewiasty, które są zwolennikami Jezusa i niedawno w niedzielę Palmową dały o tym publiczne świadectwo. W innych miejscach przyjmują tę nowinę z innym sercem. Niektórzy trwożą się, inni narzekają cicho, lub szukają skrycie bratniej duszy, by wywnętrzyć swą troskę przed przyjacielem. Niewielu ośmiela się wypowiedzieć swe współczucie głośno, stanowczo. Jednak nie całe jeszcze miasto zerwało się z nocnego spoczynku. Tylko tam, gdzie posłańcy przynieśli wezwanie ze sądu, lub gdzie Faryzeusze szukają fałszywych świadków, tam ruch widać większy, a głównie na ulicach, łączących się z drogą, wiodącą na Syjon. Patrząc na to, zdaje się, jak gdyby w różnych punktach miasta zapalały się iskry złości i gniewu, płynąc przez ulice zabierały coraz nowe, i tak łącząc się i wzrastając w siłę, płynęły wszystkie jak ponury potok ognisty do domu Kajfasza na Syjon. Ruch zaczyna się powoli budzić i w tych dzielnicach, w których dotąd panował spokój. Rzymscy żołnierze nie mieszają się do niczego, ale placówki są wzmocnione, oddziały ściągnięte, w pogotowiu, dając baczną uwagę na wszystko. Zresztą tak zawsze zachowują się w czasie świąt Wielkanocnych wobec tak ogromnego napływu tłumów; zachowują się na pozór spokojnie, ale są w pogotowiu na wszelki wypadek. Żydzi, zmuszeni dziś do przerwania nocnego spoczynku, unikają starannie miejsc, gdzie stoją rzymskie placówki, gdyż skrupulatni Faryzeusze uważali to sobie za obrazę i zgorszenie, gdyby rzymski żołnierz na nich zawołał. Arcykapłani donieśli już niezawodnie Piłatowi, dlaczego kazali obsadzić żołdakami Ofel i część Góry Syjon; ale oni nie ufają jemu, a on im nawzajem. Piłat także dziś nie śpi; przyjmuje różne sprawozdania i wydaje rozkazy. Żona zaś jego leży na łożu, pogrążona w głębokim a niespokojnym śnie; wzdycha wciąż i płacze, widocznie straszne i smutne ma sny. Lecz we śnie więcej otrzymuje wiadomości z woli Bożej, niż Piłat na jawie. Nigdzie jednak nie objawia się tak głębokie współczucie dla Jezusa, jak w Ofel między biednymi niewolnikami z świątyni i najemnikami. Strach, widok popełnianego gwałtu, wyrwały ich ze snu wśród cichej nocy. I oto przesunął się przed nimi, jak straszno nocne widmo, ich święty nauczyciel i dobroczyńca, który ich uzdrawiał i żywił, zbezczeszczony, zhańbiony i skatowany. A w chwilę potem boleść ich wybuchła na nowo, otoczywszy współczuciem Matkę swego Dobroczyńcy, przechodzącą tędy z towarzyszkami. Ach, jakiż to smutny widok, patrzeć na targaną mękami Matkę Jezusa i Jego przyjaciółki, zmuszone spieszyć o północy z jednego domu przyjacielskiego do drugiego, zmuszone przebiegać

 

772

 

trwożnie ulice o tak niezwykłej dla nich godzinie. Nieraz muszą kryć się w zaułkach przed gromadą zbyt zuchwałych przechodniów, nieraz doznają szyderczych zaczepek jakby jakie złe niewiasty, to znów słyszą gorzkie dla nich, złośliwe rozmowy przechodniów, a rzadko tylko słówko miłosierne w obronie Jezusa. Wreszcie, dopadłszy swego schronienia, upadają prawie nieprzytomne ze znużenia, plączą i łamią ręce, nie widząc z nikąd pociechy, padają sobie w objęcia, lub siedzą, tłumiąc w sobie boleść, oparłszy zakrytą głowę na kolanach. Wtem słychać wśród ciszy pukanie do bramy, więc nasłuchują trwożnie, kto to może być. Lecz pukanie jest ciche, niepewne; tak nie oznajmia się wróg. Otwierają zatem ostrożnie i oto widzą które¬goś z przyjaciół swego Pana i Mistrza, lub tegoż sługę. Zarzucają go zaraz pytaniami, lecz dowiadują się tylko o nowej jakiejś męce Jezusa. Trudno im wysiedzieć w mieszkaniu; więc znowu spieszą na drogi, nasłuchują i z wznowioną boleścią powracają do domu. A tymczasem większa część uczniów i Apostołów błądzi trwożnie po dolinach jerozolimskich i kryje się w grotach Góry oliwnej. Spotkawszy się z kim w ciemności, odskakują od siebie z trwogą i dopiero poznawszy się, wypytują cicho o nowiny, lecz zaraz milkną, gdy usłyszą, że znów ktoś nadchodzi. Coraz zmieniają kryjówki, lub pojedynczo zbliżają się do miasta. Niektórzy podkradają się do obozowisk wielkanocnych do znajomych ze swych stron, by usłyszeć jakie nowiny, lub wysłać kogo na zwiady do miasta. Niektórzy drapią się na Górę oliwną, z trwogą przysłuchują się wrzawie, dochodzącej z Syjonu, i śledzą za światłem pochodni, a każdą rzecz tłumaczą sobie w najrozmaitszy sposób. Potem spieszą znowu w dolinę, by wywiedzieć się coś pewniejszego. Ciszę nocy przerywa coraz częściej zgiełk, panujący w koło sądowego domu Kajfasza. Błyszczą tu wszędzie pochodnie i smolne kagańce, a przy ich świetle widać niewyraźne, ciemne postacie, spieszące w głąb budynku. Od czasu do czasu wstrząsa powietrzem ryk zwierząt jucznych i ofiarnych, sprowadzonych przez przybyszów do obozowisk wielkanocnych. Lecz ryk przycicha i słychać znów tęskne, niewinne beczenie mnóstwa potulnych baranków, mających paść jutro w świątyni pod nożem na ofiarę Bogu. Serce przenika dziwna i rzewna tęsknota, bo oto jeden najczystszy Baranek już się ofiarował z własnej woli i nie otwiera Swych ust na obronę, jak owca prowadzona do rzezalni, jak jagnię milknące w rękach postrzygacza. A Baranek ten wielkanocny czysty jest i niepokalany, bo to sam Bóg-człowiek — Jezus Chrystus. Nad tym wszystkim, hen w górze, rozpostarł się strop niebieski, dziwnie ciemny i ponury; a po nim posuwa się powoli księżyc groźny, niezwykłymi plamami przysłonięty, jakby schorzały i wylękniony, jakby wahał się zaokrąglić swą tarczę, bo pełnia — to czas śmierci Jezusa. Za miastem zaś, od południa w skalistej dolinie Hinnom, w tym miejscu nieuczęszczanym, nieprzyjemnym, gdzie tylko są bagna, nieczystości i odpadki, błąka się zdrajca Judasz Iskariot. Pędzi go szatan i dręczy własne sumienie, więc ucieka nawet przed swoim cieniem, a w sercu jego zagnieżdża się głucha rozpacz. — Piekło ruszyło się dziś w swych posadach, tysiące złych duchów błąka się po świętym mieście i kuszą ludzi do grzechu. A złość szatana wciąż wzrasta, podwaja się, miesza i wikła. Niewinny Baranek wziął na Swe barki wszelki ciężar, ale szatan nie tego chce, chce grzechu. A chociaż ten Sprawiedliwy nie zgrzeszy i daremnie kuszony nie upadnie, szatan stara się przynajmniej, by nieprzyjaciele Jego zatwardzili się w grzechu i stali się zdobyczą piekła. Aniołowie w Niebie wahają się między smutkiem i radością. Chcieliby zasyłać błagania przed tron Boży o pomoc dla Jezusa, zdołają jednak tylko podziwiać cud Boskiej sprawiedliwości i miłosierdzia, który istniał od wieków w Najświętszym Nieba, a teraz, w czasie, zaczął się spełniać na ziemi. Aniołowie bowiem wierzą także w

 

773

 

Boga Ojca, wszechmogącego Stworzyciela Nieba i ziemi i w Jezusa Chrystusa, Syna Jego jedynego, Pana naszego, który się począł z Ducha świętego, narodził się z Maryi Panny, dzisiejszej nocy zaczyna cierpieć pod Ponckim Piłatem, jutro będzie ukrzyżowany, umrze i pogrzebion będzie; który zstąpi do piekieł, a trzeciego dnia zmartwychwstanie; który wstąpi na niebiosa, siedzieć będzie na prawicy Boga Ojca wszechmogącego, skąd przyjdzie sądzić żywych i umarłych; i oni wierzą w Ducha świętego, święty Kościół powszechny, świętych obcowanie, grzechów odpuszczenie, ciała zmartwychwstanie, żywot wieczny! Amen. Wszystko to jest tylko nieudolnym wizerunkiem wrażeń i uczuć, napełniających biedne, grzeszne serce człowieka trwogą, skruchą, troską i współczuciem, gdy się z rozpamiętywania jakby dla wytchnienia odwróci na kilka minut od okrutnej drogi krzyżowej naszego Zbawiciela i zwróci uwagę na dotoczenie. Tak wyglądała Jerozolima w owej najsmutniejszej północy doczesnego czasu, gdy nieskończona Sprawiedliwość spotkała się z nieskończonym Miłosierdziem Bożym, łącząc się i przenikając nawzajem, by zacząć najświętsze dzieło Boskiej i ludzkiej miłości, by ukarać grzechy ludzkie na Bogu — Człowieku, by zmazać je przez Boga — Człowieka. Tak było, gdy ukochanego Zbawiciela prowadzono do Annasza.

 

Jezus przed Annaszem

 

Około północy wprowadzono Jezusa przez oświetlony dziedziniec do wielkiej sali pałacu Annasza, będącej objętości małego kościoła. Naprzeciw wejścia siedział Annasz w otoczeniu dwudziestu ośmiu rajców na wywyższeniu, pod którym można było dołem przejść. Na wywyższenie wiodły z przodu schody, w kilku miejscach przerwane szerszymi tarasami. Na górze był trybunał Annasza; on sam wchodził wprost na wywyższenie drzwiczkami od tyłu, wiodącymi z dalszych komnat Jezus wszedł do sali, otoczony częścią tych żołdaków, którzy Go pojmali. Oprawcy pociągnęli Go na powrozach aż prawie na górę po schodach. Salę wypełnili żołnierze, pozbierany motłoch, Żydzi, lżący Jezusa, słudzy Annasza, i część świadków, których Annasz kazał zebrać, a którzy później poszli stąd do Kajfasza. Annasz ledwo mógł się doczekać przybycia cierpiącego Zbawiciela. Z twarzy jego tryskała złośliwa radość, chytrość i szyderstwo. Był on obecnie naczelnikiem jakiegoś sądu i siedział tu ze swym wydziałem, z komisją, która miała czuwać nad czystością udzielanej nauki i wobec arcykapłana sprawowała urząd oskarżycielski. Ze spuszczoną głową, w milczeniu, stał Jezus przed Annaszem, blady, skatowany, w mokrej, błotem obrzuconej sukni, z skrępowanymi rękoma, trzymany na powrozach przez oprawców. A ten stary, chudy łotr z rzadkim zarostem, pełen szyderstwa i chłodnej żydowskiej dumy, uśmiechając się, udał, że nie wie o niczym i zadziwił się niby to bardzo, że to Jezus jest tym więźniem, o którym mu dano znać. Nie potrafię powtórzyć dokładnie jego przemowy do Jezusa, ale mniej więcej brzmiała ona tak: „O! patrzcie się! Jezus z Nazaretu!. Ty to jesteś? Gdzież są Twoi uczniowie, Twoi liczni stronnicy? Gdzie Twe królestwo? Jakoś wszystko inny obrót wzięło niż myślałeś. Przyszedł koniec zelżywościom; patrzano, przez szpary, dopóki nie przebrała się miara bluźnierstw, hańbienia kapłanów, gwałcenia szabatu. Kto są Twoi uczniowie? Gdzie są? Milczysz? Mów! podburzycielu, uwodzicielu! Już spożyłeś baranka Wielkanocnego w niewłaściwy sposób, w nieprzepisowym czasie, w miejscu nieodpowiednim! Chcesz zaprowadzić nową naukę? Kto ci dał prawo do nauczania? Gdzie nauczałeś? Mów! Jaką jest Twoja nauka wszystkich podburzająca? Mów przecie! Jaką jest Twoja

 

774

 

nauka?” Wtedy Jezus podniósł powoli znękaną głowę, spojrzał z powagą, na Annasza i rzekł: „Nauczałem jawnie przed całym światem, gdzie schodzą się wszyscy Żydzi. Nic nie mówiłem skrycie. Dlaczego Mnie pytasz? Pytaj tych, którzy słyszeli, co mówiłem do nich. Oni wiedzą, jak i co nauczałem.” Na te słowa odbiło się w obliczu Annasza szyderstwo i złość zarazem, co spostrzegłszy jakiś podły lizus, pachołek, stojący przy Jezusie, wymierzył Panu silny policzek całą ręką, uzbrojoną w żelazną rękawicę, i rzekł: „Tak to odpowiadasz arcykapłanowi?” Jezus zachwiał się pod gwałtownym uderzeniem, a że równocześnie trącali Nim pachołcy i szarpali powrozy, więc upadł na bok na schody, a krew popłynęła z Jego Najśw. Oblicza. Szyderstwa, śmiechy, szmery i łajania rozbrzmiały po sali. Oprawcy zaraz podnieśli Jezusa, dodając nowe katusze, a On rzekł spokojnie: „Jeśli niesłusznie mówiłem, wykaż to; jeśli zaś słusznie, za co Mnie bijesz?” Spokój Jezusa doprowadzał Annasza do rozpaczy; wezwał tedy obecnych, by, jak to sam Jezus zażądał, wyznali, co słyszeli od Niego i jaką jest Jego nauka. Zaraz rozległo się na wyścigi lżenie i krzyki motłochu. Wszyscy wrzeszczeli naraz! przeszkadzając jeden drugiemu. — „On — mówili — czyni się królem i Boga podaje za Ojca swego, a Faryzeuszów nazywa cudzołóżcami; On podburza lud i uzdrawia w szabat mocą czarta. Ludzie z Ofel szaleją z przywiązania do Niego, nazywają Go swym wybawcą i prorokiem. — On sam każe się nazywać Synem Bożym; mówi, że jest Boskim posłańcem, rzuca przekleństwa na Jerozolimę, naucza o zagładzie miasta, nie zachowuje postów, włóczy się, otoczony tłumami ludu w towarzystwie cudzołożnic i złych kobiet, jada z nieczystymi, z poganami, celnikami i grzesznikami. Ot i teraz powiedział przed bramą Ofel żołnierzowi, który Mu podał wody, że da mu wodę wiecznego żywota, po której nie będzie czuł nigdy pragnienia. On uwodzi lud na manowce przez wieloznaczne słowa. On trwoni cudze pieniądze i mienie, mydli oczy ludziom różnymi wymysłami o Swym królestwie itp. Takie to zarzuty stawiano Panu jeden przez drugi. Oskarżyciele występowali przed Niego i ciskali Mu je w twarz wraz z obelżywymi słowami, a oprawcy szturchali Go przy tym zewsząd, wołając: „Mów, odpowiadaj!” Annasz zaś i członkowie Rady rzucali w przerwach drwiące docinki, jak np.: „No, znamy już tę wyborową naukę; cóż odpowiesz na to? To więc byłaby publiczna nauka. Cały kraj ma jej już aż do zbytku. Cóż, nie potrafisz nic wydobyć z Siebie? Dlaczego nie rozkazujesz, królu? — i Boski posłańcze — pokaż teraz Twe posłannictwo!” Na każde takie odezwanie się starszych prześcigali się siepacze i najbliżej stojący w szarpaniu, popychaniu i szydzeniu z Jezusa; wszyscy oni mieli chętkę pójść za przykładem zuchwałego żołdaka, który wymierzył Jezusowi policzek. Dręczony okrutnie, chwiał się Jezus na wszystkie strony, a Annasz mówił do Niego chłodnym, drwiącym tonem: „Kto ty jesteś? Jakiś król, lub poseł? Myślałem, że jesteś synem nieznanego cieśli; a może Ty jesteś Eliaszem, który wzięty jest do Nieba na ognistym wozie? Mówią, że żyje jeszcze. Ty także potrafisz się czynić niewidzialnym i nieraz już wymknąłeś się. Może nawet jesteś Malachiaszem? Tyle razy z chełpliwością przytaczałeś tego proroka i odnosiłeś jego proroctwa do siebie. O nim także chodzi pogłoska, że nie miał ojca, że był aniołem i że wcale nie umarł. Ponętna to sposobność dla oszusta, podać się za niego. Powiedz, jakim jesteś królem? Ty, co więcej znaczysz niż Salomon, jak to sam powiedziałeś. Dobrze, ja nie chcę Ci dłużej zabraniać używania tytułu Twego królestwa.” Tu kazał sobie Annasz podać kartkę trzy ćwierci łokcia długą, a szeroką na trzy palce, rozpostarł ją na tablicy, trzymanej przed sobą, i piórem trzcinowym

 

775

 

wypisał na niej rzędem wielkie głoski, z których każda zawierała osobne oskarżenie przeciw Panu. Kartkę tę włożył zwiniętą w małą, wydrążoną flaszeczkę arbuzową, opatrzoną u góry czopkiem. Flaszeczkę umieścił na długiej trzcinie, i kazawszy podać to berło szydercze Jezusowi, rzekł do Niego z chłodnym urąganiem: „Oto masz berło Twego państwa; są w nim zawarte wszystkie tytuły, godności i prawa. Zanieś je do arcykapłana, by poznał z niego Twoje posłannictwo i Twe królestwo, i by obszedł się z Tobą odpowiednio do Twej godności. Zwiążcie Mu ręce i zaprowadźcie tego króla przed arcykapłana! Rozwiązano bowiem Jezusowi ręce, wprowadziwszy Go tu, teraz zaś związano je na nowo na krzyż przez piersi, wetknąwszy Mu w nie obelżywe berło, zawierające akt Jego oskarżenia. Tak wyprowadzono Go z sali i poprowadzono do Kajfasza wśród naśmiewań, krzyków szyderczych i udręczeń.

 

Jezus prowadzony od Annasza do Kajfasza

 

Prowadzony do Annasza przechodził już Jezus koło domu Kajfasza, położonego nieco w bok, stąd o 300 kroków; teraz poprowadzono Go tam na powrót linią przekątną. Droga, wiodąca głównie między murami i pomniejszymi budynkami, należącymi do budynku sądowego Kajfasza, oświecona była kagańcami na słupach, a napełniona krzykliwym, rozszalałym motłochem żydowskim. Żołnierze eskortujący, z trudem tylko powstrzymywali napór motłochu. Te sami zbiry, którzy u Annasza lżyli Jezusa, szli teraz za Nim do Kajfasza, powtarzając dawne i wysilając się na nowe obelgi; siepacze znowu dołączali do obelg czynne zniewagi i tak dręczono Jezusa przez całą drogę. Widziałam sama, jak zbrojni pachołcy sądowi odpędzali precz gromadki ludzi życzliwych, litujących się nad Jezusem, a natomiast tym, którzy prześcigali się w obelgach i zarzutach przeciw Panu, dawali pieniądze i chętnie wpuszczali ich na dziedziniec sądowy. Przypatrzmy się teraz bliżej budynkowi, w którym osądzono Jezusa na śmierć. Przez bramę wchodziło się na obszerny dziedziniec zewnętrzny, a stąd znowu przez bramę na drugi dziedziniec, otoczony w koło domu murem. (Będziemy go odtąd nazywać dziedzińcem wewnętrznym).? Dom sam był dwa razy tak długi jak szeroki. Przednią część tworzyła wolna przestrzeń bez dachu, wyłożona płytami kamiennymi, zwana podedworzem czyli atrium. Otaczały ją z trzech stron kryte krużganki i z trzech też stron były wejścia. Główne wejście do atrium znajdowało się w krużganku po prawej, dłuższej stronie budynku. Wchodząc tu, widzi się na lewo pod gołym niebem obmurowaną jamę, w której pali się ogień; zwróciwszy się zaś na prawo, ma się przed sobą czwartą stronę atrium; nie ma tu także ściany, tylko kilka kolumn, a minąwszy je, wchodzi się po kilku schodach do wyżej położonej, krytej sali, tj. sali posiedzeń Wielkiej Rady. Wzdłuż ścian w półkole biegną amfiteatralne siedzenia dla członków Rady, w środku na górze jest miejsce dla arcykapłana. W środku półkola w otoczeniu straży stoi zwykle oskarżony, po obu zaś stronach i za nim aż w dół do atrium są miejsca dla świadków i oskarżycieli. Poza wywyższeniem dla sędziów, w ścianie tylnej, jest troje drzwi, wiodących do drugiej większej, także półkolistej sali, w której również są pod ścianami amfiteatralne siedzenia; tu odbywają się tajne posiedzenia sądowe. Wchodząc tu z pierwszej sali, widzi się znowu na prawo i na lewo drzwi, którymi po długich schodach wychodzi się za dom na dziedziniec wewnętrzny, zaokrąglający się tu także, stosownie do kształtu budynku. Wyszedłszy tu prawymi drzwiami i zwróciwszy się w podwórzu na lewo ku budynkowi, widzi się drzwi do ciemnego podziemnego lochu, znajdującego się pod salą publicznych posiedzeń sądowych, która, jak powiedzieliśmy, wyżej jest położona niż atrium, a zatem tworzy miejsce na więzienie. Jest tu więcej więzień

 

776

 

w tej części dziedzińca; w jednym z nich widziałam uwięzionych po Zielonych Świętach Jana i Piotra przez jedną noc, kiedy to Piotr uzdrowił chromego przy Pięknej bramie świątyni. Cały budynek wewnątrz i zewnątrz oświetlony był rzęsiście lampami i pochodniami; było tam jasno jak w dzień. Wewnątrz atrium, jak wspomniałam, palił się ogień w owej wielkiej jamie. Jama te wyglądała jak piec wpuszczony w ziemię, u góry otwarty, z góry też wrzucało się paliwo, jak mi się zdaje, węgiel kamienny. Po bokach wystawały z jamy na wysokość człowieka jakby rogi; były to rury, odprowadzające dym; palący się ogień było dobrze widać. W koło ognia cisnęli się żołnierze, pachołcy sadowi i rozmaity motłoch, składający się z przekupionych świadków. Widać było i kobiety, między nimi i zepsute ladacznice, które sprzedawały tu żołnierzom jakiś czerwony napitek i piekły dla nich placki. Wszędzie był ruch, gwar, krzątanina, jakby w jaki wieczór zapustny. Większa część powołanych na posiedzenie zebrała się już na wywyższeniu w koło Kajfasza; niektórzy schodzili się jeszcze powoli. Oskarżyciele i fałszywi świadkowie napełniali atrium zbitym tłumem; nowi wciąż napływali, więc wydano rozkaz nie wpuszczania więcej nikogo. Na chwilę przed przyprowadzeniem Jezusa przybyli na zewnętrzny dziedziniec Piotr i Jan, ubrani w płaszcze woźnych. Jan , za wstawieniem się znajomego mu sługi przedostał się jeszcze szczęśliwie przez bramę na wewnętrzny dziedziniec, ale zaraz zanim zamknięto bramę, by powstrzymać napływ tłumów. Piotr, spóźniwszy się nieco w natłoku, zastał już bramę zamkniętą, a odźwierna nie chciała go wpuścić. Jan, słysząc z wewnątrz je go dobijanie się, prosił odźwierną, by go wpuściła, ale nie pomogłoby to, gdyby szczęściem nie nadeszli Nikodem i Józef z Arymatei i nie pomogli Piotrowi wejść do środka. Teraz oddali Piotr i Jan płaszcze służącym i spokojnie stanęli wśród tłumu po prawej stronie atrium, skąd widać było trybunę sędziowską. Kajfasz zajął już swe miejsce w środku na górze, a w koło zasiadło blisko 70 członków Wielkiej Rady. Byli więc komisarze miejscy, przełożeni, uczeni zakonni, jedni stali, drudzy siedzieli po obu stronach, a w koło nich tłumy przekupionych świadków i zbieraniny ulicznej. Żołnierze stali szpalerem od podwyższenia sędziowskiego po kolumny wejściowe przez całe atrium aż do bramy, którą miano wprowadzić Jezusa; a nie była to brama przeciwległa sali sądowej, lecz po lewej stronie atrium. Kajfasz, był to układny mąż o ponurym, płomiennym obliczu. Miał dziś na sobie długi purpurowy płaszcz, przystrojony złotymi kwiatami i frędzlami, pospinany na plecach i z przodu aż do dołu błyszczącymi blaszkami. Na głowie miał czapkę podobną do niskiej mitry biskupiej; składała się z dwóch części pałąkowato złączonych, z bocznych otworów zwieszały się kawałki tkaniny, a z obu boków opadały na plecy dwa płaty kosztownej materii. ? Kajfasz czekał tu już długo wraz z całym zgromadzeniem Wielkiej Rady; wielu jej członków czekało tu jeszcze od czasu, gdy wyprawiono żołnierzy z Judaszem na pojmanie Jezusa. Niecierpliwość i złość rosły w Kajfaszu coraz bardziej, więc czasem sam, w całym swym stroju zbiegał z podwyższenia do atrium i łajał i wypytywał, kiedy też już nadejdą. Wreszcie dano mu znać, że orszak się zbliża, więc powrócił na swoje miejsce.

 

Jezus przed Kajfaszem

 

Wśród okrzyków szyderczych, popychany, bity i obrzucany plugastwem, doszedł Jezus do gmachu sądowego. Wprowadzono Go do atrium, gdzie w miejsce krzyków gawiedzi przyjęto Go szmerem i pomrukiem długo tłumionej złości. Od drzwi skierował się orszak na prawo ku podwyższeniu sędziowskim. Przechodząc

 

777

 

koło Piotra i Jana, spojrzał Jezus na nich mile, nie zwracając jednak ku nim głowy, by ich nie zdradzić. Zaledwie stanął Jezus przed Radą, zaraz zakrzyknął nań Kajfasz: „Jesteś tu? Ty świętokradco, który zakłócasz nam spokój tej świętej nocy!” Zdjęto zaraz z berła Jezusowego ową flaszeczkę z oskarżeniami, spisanymi przez Annasza; odczytawszy je głośno, zaraz zarzucił Kajfasz Jezusa potokiem obelg i wymyślonych zarzutów. A oprawcy i bliżej stojący żołnierze szarpali wciąż Pana i popychali. Mieli oni żelazne pałeczki z gruszkowatą gałką na końcu, nabitą gwoździami; tymi laseczkami szturchali Go wciąż, wołając: „Odpowiadaj! Otwórz usta! Nie umiesz mówić?” Kajfasz rzucał się z większą jeszcze złością niż Annasz, zasypywał Jezusa mnóstwem pytań natarczywych, lecz Jezus zbolały, cichy, stał spokojnie z oczyma utkwionymi przed Siebie, nie patrząc nawet na Kajfasza. Więc oprawcy, chcąc Go zmusić do odpowiedzi, bili Go po kręgach, po bokach i rękach, nawet kłuli Go szydłami; a jakiś okrutny człowiek przycisnął Mu wielkim palcem dolną wargę do zębów i zawołał: „No, kąsaj tu!” Wobec uporczywego milczenia Jezusa zarządził Kajfasz przesłuchanie świadków. Więc znowu podkupiony motłoch zaczął krzyczeć i pleść na wyścigi, co komu ślina na język przyniosła; to znów występowały z oskarżeniami pojedyncze partie najzaciętszych nieprzyjaciół Jezusa z pomiędzy Faryzeuszów i Saduceuszów, zebranych na święta z całego kraju, których umyślnie wyszukano i tu sprowadzono. Powtarzano więc znowu te stare zarzuty, które Jezus już może po sto razy zbijał. Mówiono, że uzdrawia i wypędza czarty mocą diabelską, że gwałci szabat, łamie posty, nazywa Faryzeuszów nasieniem jaszczurczym i cudzołóżcami, że podburza lud, przepowiada zagładę Jerozolimy, obcuje z poganami, celnikami, grzesznikami i podejrzanymi niewiastami, że uczniowie Jego nie umywają rąk według przepisu. Zarzucano Mu dalej, że włóczy się z tłumami, każe się nazywać królem, prorokiem, a nawet Synem Bożym i wciąż mówi o Swoim królestwie, że zaprzecza prawomocności rozwodów i rzuca klątwy na Jerozolimę. Przytaczano Jego słowa, jako nazywa się chlebem żywota i mówi niesłychane rzeczy, że kto nie pożywa Jego ciała i nie pije krwi Jego, nie będzie błogosławionym i zbawionym. Tak to przekręcano i przewracano wszystkie Jego słowa, nauki i przypowieści, przeplatając oskarżenia obelgami i czynnymi zniewagami. Lecz w wywodach tych swych wciąż plątali się oskarżyciele i sprzeciwiali sobie nawzajem. Jeden mówił: „On podaje się za króla!” drugi zaraz poprawiał: „Nie! On każe się tylko tak nazywać, ale gdy Go chciano naprawdę, obrać królem, uciekł.” To znów ktoś krzyknął: „Ale On powiada, że jest Synem Bożym!” — Na co odrzekł inny: „Nie, to nie! On tylko mieni się Synem, bo pełni wolę Ojca.” Inni znów opowiadali, jak to Jezus uzdrowił ich, a potem na nowo zachorowali, że więc wtym uzdrawianiu musi być coś niewłaściwego. W ogóle najwięcej świadczono przeciw Jezusowi i obwiniano Go, że jest czarnoksiężnikiem. Świadczono także fałszywie o uzdrowieniu chorego przy sadzawce Betesda, kłamano przy tym i stawiano rożne sprzeczności. Następnie obwiniali Go Faryzeusze z Seforis, z którymi raz dyskutował o rozwodzie, że rozszerza fałszywą naukę. Ów młodzieniec z Nazaretu, którego Jezus nie chciał przyjąć na ucznia, był także na tyle podłym, że wystąpił tu świadczyć przeciw Jezusowi. Między obwinieniami wspominano i to, jako Jezus uniewinnił w świątyni cudzołożnice, a potępił natomiast Faryzeuszów. Mimo tych usilnych starań nie mogli nieprzyjaciele Jezusa zdobyć się na jakieś rzeczywiste, uzasadnione oskarżenie, mogące Jezusa potępić. Świadkowie występowali całymi gro madami, lżąc Pana więcej w oczy, niż przeciw Niemu świadcząc. Kłócili się tylko między sobą, a nie udowodnić nie potrafili. Kajfasz zaś i niektórzy członkowie Rady wciąż rzucali na Jezusa obelgi, wciąż łajali Go i wykrzykiwali: „Cóż Ty za król jesteś!

 

778

 

Pokaż Twą moc! Zwołaj hufce aniołów, o których mówiłeś w Ogrodzie oliwnym. Gdzie podziałeś pieniądze wdów i tych nierozsądnych, którzy Ci je powierzyli? Roztrwoniłeś cale majątki. Co stało się z tym wszystkim Odpowiadaj! Mów! Teraz, gdy masz odpowiadać sędziom, zamilkłeś; lecz tam, gdzie lepiej było milczeć, wobec motłochu i kobiet, tam umiałeś mówić” itd. A tymczasem siepacze wciąż bili, trącali i katowali Jezusa, chcąc Go zmusić do odpowiedzi. Tylko przy Bożej pomocy był Jezus w stanie wytrzymać to wszystko i nie umrzeć, by mógł dźwigać grzechy świata. Znalazło się nawet kilku podłych świadków, którzy zarzucili Jezusowi, że jest nieślubnym synem, lecz zaraz drudzy sprzeciwili się temu, mówiąc: „To już jest wymysł, przecież Matka Jego była bogobojna dziewicą przy świątyni, a zaślubiła się również bardzo pobożnemu mężowi, czego nawet byliśmy świadkami.” I zaraz zaczęła się kłótnia o to, bo jedni nie chcieli drugim ustąpić. Zarzucano także Jezusowi i uczniom, że nie składali ofiar w świątyni. Rzeczywiście nie widziałam, by Jezus i Apostołowie, odkąd byli przy Nim, składali kiedy bydlęta na ofiarę w świątyni, z wyjątkiem baranków wielkanocnych. Przedtem składali za Jezusa ofiary Józef i Anna, ale ostatecznie zarzut ten nie miał podstawy ani wartości. Esseńczycy bowiem nie także składali żadnych ofiar z bydląt, a przecież nikt nie miał im tego za karygodne. — Często też powtarzano oskarżenie o czarnoksięstwo, a Kajfasz sam utrzymywał, że ta niezgoda między świadkami i zamieszanie jest także skutkiem czarnoksięskich sztuczek Jezusa. Kilku świadków wynalazło ten zarzut, że, Jezus spożył paschę wbrew przepisom, już dzisiejszego szabatu i że zeszłego roku także nie zachował przepisanych prawem obrzędów. Rozpoczęły się przeto znowu łajania i obelgi, lecz wnet świadkowie pomieszali się i poplątali w swych zeznaniach, więc całą Radę, a główni Kajfasza gryzł wstyd i złość, że nic nie można wymyślić, co by rzeczywiście obciążało Jezusa. Wreszcie wezwano Nikodema i Józefa z Arymatei, by się usprawiedliwili, dlaczego, wiedząc, że dziś nie jest dzień pożywania paschy, wynajęli Jezusowi wieczernik na Syjonie. Ci wystąpili więc przed Kajfasza i wykazali z ksiąg, że według starego zwyczaju wolno Galilejczykom pożywać paschę o jeden dzień pierwej, zatem co do tego nie wykroczył Jezus przeciw prawu, bo jest Galilejczykiem, a co do reszty to wszystko odbyło się w porządku, gdyż byli przy tym obecni ludzie z świątyni. Ten ostatni szczegół zmieszał bardzo świadków; w ogóle gniew nieprzyjaciół Jezusa zwiększył się jeszcze, gdy Nikodem, kazawszy przynieść księgi, wykazał, że rzeczywiście prawo takie dla Galilejczyków istnieje. Było tam przytoczonych kilka powodów na uzasadnienie tego prawa; przypominam sobie z nich tylko ten, że jeśliby wszyscy musieli w jednym dniu pożywać paschę, to przy tak wielkim napływie ludności nie można by się załatwić w świątyni ze wszystkim w przepisanym czasie, a znów, gdyby wszyscy naraz, powracali do domu, natłok na drogach byłby zbyt wielki. Nie zawsze robili Galilejczycy użytek z tego prawa, ale prawo istniało i nie dało się zaprzeczyć, więc zarzut, wymierzony przeciw Jezusowi, upadł sam przez się. Złość Faryzeuszów wzrosła jeszcze do najwyższego stopnia, gdy Nikodem tak zakończył swe dowodzenie: „Czuję, jaką to musi być obelgą dla całej Rady, że zwołano nas tu w nocy przed największym świętem, z takim pośpiechem, by z takim pewnym siebie uprzedzeniem wnieść skargę na tego Męża, a tymczasem zeznania wszystkich świadków są najoczywiściej sprzeczne i nic nie można Mu złego dowieść.” Zjadliwie spojrzał każdy na Nikodema, słysząc te słowa, po czym tym spieszniej i bezwstydniej prowadzono dalej badania świadków. Po wielu bezecnych, przewrotnych i kłamliwych zeznaniach wystąpiło wreszcie jeszcze dwóch świadków i rzekli: „Ten oto Jezus powiedział, że obali świątynię, zrobioną rękami ludzkimi, i w trzech dniach wybuduje nową, która nie będzie dziełem rąk

 

779

 

ludzkich.” — Lecz i ci świadkowie pokłócili się w końcu. Jeden z nich twierdził, że Jezus spożywał paschę inaczej niż zwykle i w innym budynku, dlatego właśnie, by zaznaczyć, że tam ustanawia nową świątynię, a starą obala. Drugi natomiast zaraz sprzeciwił się, rozumując, że wieczernik zrobiony jest także ręką ludzką, więc Jezus musiał mieć co innego na myśli. Kajfaszowi dokuczyło to już do żywego. Katowanie Jezusa, sprzeczne zeznania świadków i niepojęta cierpliwość oskarżonego robiły na obecnych bardzo przykre wrażenie. Kilka razy po prostu wyśmiano świadków, słysząc ich zeznania. Inni znowu, widząc, jak Jezus uporczywie milczy, poczuli trwogę w duszy. Około dziesięciu żołdaków poczuło wyrzuty sumienia i skruchę, więc pod pozorem zasłabnięcia wyszli. Przechodząc koło Piotra i Jana, rzekli do nich: „To milczenie Jezusa Galilejczyka wobec tak bezecnego z Nim postępowania rozdziera nam serca. Zdaje się, że człowieka ziemia pochłonie. Wskażcie nam, dokąd mamy się zwrócić?”— Apostołowie może nie zupełnie ufali im i obawiali się podstępu z ich strony, a zresztą bali się, by stojący w koło nie poznali ich jako uczniów Jezusa, więc patrząc smutnie, odpowiedzieli ogólnikowo: „Skoro wzywa was prawda, to z ufnością powierzcie się jej przewodnictwu; reszta przyjdzie sama z siebie.” Wyszli więc skruszeni żołnierze z domu i pospieszyli na miasto. Tam spotkali innych uczniów i za ich wskazówką udali się na drugi stok góry Syjonu, na południe od Jerozolimy, gdzie w grotach ukrywali się Apostołowie. Ci przelękli się z początku na widok żołnierzy, lecz wnet poznali ich dobre zamiary, więc z radością ich przyjęli. Przez nich otrzymali wiadomość, jak stoi sprawa z Jezusem i że im także zagraża niebezpieczeństwo. Więc rozproszyli się zaraz po innych kryjówkach. Kajfasz, rozzłoszczony do reszty sprzecznymi zeznaniami ostatnich dwóch świadków, wstał ze swego miejsca, zeszedł kilka stopni ku Jezusowi i zapytał: „Cóż, nie odpowiadasz nic na to zeznanie?” Pałał złością, że Jezus nawet nie raczy spojrzeć na niego. Wprawdzie siepacze poderwali Jezusowi głowę za włosy do góry i jeszcze bili Go pięściami w brodę, lecz mimo to Jezus uporczywie spoglądał w ziemię. Wtedy Kajfasz podniósł gwałtownie ręce do góry i drżącym ze złości głosem zawołał: „Przysięgam Cię na Boga żywego, powiedz, czyś Ty jest Chrystus, Mesjasz, Syn Boga Najświętszego?” W sali zrobiła się wielka cisza, a Jezus, wzmocniony przez Boga, głosem wstrząsającym, głosem Słowa wiecznego, rzekł z niewypowiedzianą godnością: „Jam jest! tyś powiedział! A zaprawdę, powiadam wam, wkrótce ujrzycie Syna człowieczego, siedzącego po prawicy Majestatu Bożego, i zstępującego w obłokach niebieskich. ” Przy tych słowach rozjaśniła się postać Jezusa, a nad Nim otworzyło się Niebo, w którym ujrzałam Boga Ojca wszechmogącego, w postaci niewypowiedzianej, jak właściwie tego już nie potrafię opisać. Widziałam, że aniołowie i sprawiedliwi modlą się i wstawiają do Boga Ojca za Jezusem. Równocześnie zaś czułam, jakoby Bóstwo Jezusa przemawiało zarazem i z Ojca i z Jezusa: „Gdybym mógł cierpieć, cierpiałbym chętnie. Lecz jako Bóg nie mogę, więc z litości przyjąłem na się ciało w Synu, by Syn człowieczy cierpiał; jestem bowiem najsprawiedliwszy. I oto dźwiga Syn człowieczy na Sobie grzechy tych wszystkich, grzechy całego świata.” Pod Kajfaszem zaś ujrzałam otworzone całe piekło, jako ponury ognisty krąg, pełen straszydeł. On stał nad nim, jakby tylko cienką przegrodą oddzielony, a złość piekła przenikała jego istotę. W ogóle cały dom wydał mi się podobnym do piekła, występującego nagle z ziemi. Jezus wypowiedział uroczyście, że jest Chrystusem, Synem Boga, więc piekło zadrżało ze strachu przed Nim i nagle napełniło dom ten całą swą zjadliwością przeciw Niemu. Ponieważ wszystko przedstawia mi się w widzeniu w widomych kształtach i obrazach, więc i teraz

 

780

 

widziałam że ta trwoga i wściekłość piekła występuje niejako z ziemi na różnych miejscach w postaci mnóstwa obrzydliwych straszydeł. Przypominam sobie, że widziałam między nimi całe gromady małych, czarnych postaci, podobnych do biegających psów o krótkich łapach z długimi pazurami. Pamiętam tylko ich kształt, ale nie wiem już, jaki rodzaj złośliwości ludzkiej miały one uosabiać. Małe te straszydła wślizgiwały się do wnętrza większej części obecnych, wielu siadały na głowie lub barkach. Pełno ich było wszędzie, a wraz z nimi wzrastała zawziętość w złych sercach. Równocześnie widziałam, jak z drugiej strony Syjonu występowały z grobów jakieś obrzydliwe postacie; były to zapewne złe duchy. Także w pobliżu świątyni występowały z ziemi jakieś liczne zjawiska, niektóre z nich z okowami na rękach i nogach, jakby więźnie. Nie wiem, czy te ostatnie mary były także złymi duchami, czy były to może dusze, przywiązane dotychczas do ziemi, a teraz dążące może do otchłani, którą im Pan otworzył przez owe słowa, ściągające na Niego wyrok śmierci. Rzeczy takie nie dadzą się nigdy dobrze opowiedzieć, tym bardziej, by nie być powodem zgorszenia dla nieświadomych; ale patrząc na nie, odczuwa się je w zupełności, i włosy stają z przerażenia na głowie. Coś okropnego było w tym widoku. I Jan musiał z tego nieco widzieć, bo później wspominał coś o tym. Inni zapewne nie widzieli tych zjawisk nadprzyrodzonych, ale wszyscy, przynajmniej nie całkiem jeszcze w złem zatwardziali, czuli z przejmującym dreszczem okropność tej chwili; źli natomiast odczuli tę grozę przez gwałtowny wybuch swej dzikiej zajadłości. Kajfasz, jakby w piekielnym natchnieniu, uchwycił po powyższych słowach Jezusa, rąbek swego wspaniałego płaszcza, nadciął go nożem, rozdarł z szelestem i krzyknął głośno: „Zbluźnił! na cóż jeszcze świadków? Słyszeliście sami bluźnierstwo. Cóż wam się zdaje?” A obecni, powstawszy, zawołali strasznym głosem: „Winien jest śmierci! Winien jest śmierci!” W czasie tych okrzyków doszło rozkiełznane ponurych mocy piekielnych do najwyższego stopnia. Wrogowie Jezusa byli jakby oszołomieni i otumanieni przez szatana, również ich służalcy i rozwścieczeni pachołkowie. Zdawało się, że ciemność ogłasza swój tryumf nad światłością. Tych, w których tliła jeszcze iskierka dobrego, dreszcz przejął straszny, więc wielu z nich zakrywszy głowy wymknęło się chyłkiem. Wnet też opuścili sąd znakomici świadkowie z obciążonym sumieniem, widząc, że już niepotrzebni. Podlejsi kręcili się koło ogniska w atrium, gdzie wypłacano im pieniądze; żarli tu, co mogli, i zapijali się. Kajfasz rzekł na odchodnym do siepaczy: „Wydaję wam tego króla, oddajcie bluźniercy należną cześć!” Zaraz też zabrał się ze swymi radnymi do okrągłej sali poza salą sądową, gdzie nie można ich było widzieć. Jan, w smutku głębokim pogrążony, wspomniał na Najśw. Pannę. Chodziło mu o to, by ktoś nieprzyjazny nie udzielił jej tej strasznej wieści w sposób jaskrawy, raniący bardziej Jej serce, więc spojrzawszy jeszcze raz na Najświętszego z świętych, rzekł w duchu: „Mistrzu, Ty wiesz dobrze, dlaczego odchodzę.” I zaraz pospieszył stąd do Najśw. Panny, jak gdyby go sam Jezus posyłał Piotr natomiast, oszołomiony całkiem trwogą i boleścią, a przy tym ze znużenia czując dotkliwiej przy zbliżającym się poranku przenikliwe zimno, ukrył jak mógł, swój rozpaczliwy smutek i zbliżył się nieśmiało do ogniska w atrium, przy którym grzał się zebrany motłoch. Sam nie zdawał sobie sprawy, co robi; ale nie miał siły oddalić się od swego Mistrza.

 

Naigrywanie z Jezusa

 

Zaledwie Kajfasz, wydawszy Jezusa, opuścił z Radą salę sądową, rzuciła się cała rota obecnych tam łotrzyków na naszego Pana, jak rój ós rozdrażnionych. Dotychczas trzymało wciąż Jezusa na powrozach dwóch oprawców; dwaj drudzy

 

781

 

odeszli przedtem ze sądu, by zastąpić się kim innym. Już podczas przesłuchania pluli ci siepacze i inni niegodziwcy na Jezusa, bili Go ustawicznie kułakami i kolczastymi laskami i kłuli igłami, a nawet bezlitośnie wyrywali całe pęki włosów z brody i głowy Jezusa. Przyjaciele Jezusa podjęli ukradkiem kilka takich zwojów z ziemi i wymknęli się z nimi; później gdzieś się zapodziały. — Po wyjściu trybunału zaczęli ci niegodziwcy w nowy głupi sposób znęcać się nad naszym Zbawicielem. Wsadzali Mu na głowę coraz nowe korony, plecione ze słomy lub łyka najrozmaitszych kształtów i zaraz strącali Mu je z głowy, szydząc złośliwie. Tak np. mówili: „Widzicie Syna Dawida w koronie ojca swego!” albo: „Patrzcie, ten więcej znaczy, jak Salomon!” lub: „To jest król, który sprawia gody swemu synowi!” I tak wydrwiwali te wieczne prawdy, które głosił dla zbawienia ludzi wprost, lub w porównaniach. Bili Go przy tym pięściami i kijami, trącali Nim na wszystkie strony i pluli nań. Wreszcie upletli jeszcze jedną koronę z grubej słomy pszenicznej, jaka tam w kraju rośnie; wsadzili Mu na głowę wysoką czapkę, podobną do naszej mitry biskupiej, na to włożyli ów wieniec ze słomy, zdarłszy zeń przedtem ową tkaną suknię. Stał więc cierpiący Jezus tylko w przepasce przez środek ciała i w szkaplerzu na piersiach i plecach; ale wnet zdarli i szkaplerz i nie oddali Mu już więcej. Teraz zarzucili Mu na barki stary, potargany płaszcz, który z przodu nie okrywał nawet kolan; na szyję zaś założyli Mu długi łańcuch żelazny, spadający z ramion przez piersi jak stuła aż do kolan. Łańcuch zakończony był dwoma ciężkimi kolczastymi pierścieniami, które, gdy Jezus szedł lub upadał, raniły Mu boleśnie kolana. Następnie skrępowali Mu na nowo ręce na piersiach, wetknęli w nie trzcinę i znów zaczęli pluć na Jego święte skatowane oblicze. Cała głowa Jezusa, potargana broda, piersi i górna część tego płaszcza szyderczego pomazane były wszelkiego rodzaju plugastwem. Oczy przewiązali Mu jakimś łachem, po czym bili Go pięściami i kijami, wołając: „Wielki Proroku! zgadnij kto cię uderzył?” Lecz Jezus milczał, wzdychał tylko i modlił się w duchu za swych prześladowców, a oni, zakamieniali w złości, tym więcej Go bili. Wreszcie tak skatowanego, oszpeconego i splugawionego powlekli na łańcuchu do tylnej sali obrad; po drodze bili Go kijami i kopali nogami, wołając szyderczo: „Naprzód z tym królem słomianym! Musimy pokazać Radzie, jaką to cześć wielką Mu oddaliśmy.” W sali znajdował się jeszcze Kajfasz i wielu członków Rady. Gdy wprowadzono Jezusa, rozpoczęły się na nowo naigrywania, pełne płaskich dowcipów i ciągłego świętokradzkiego gwałcenia świętych zwyczajów i czynności. Jak przedtem, plując nań i obrzucając plugastwem, wołali: „Oto twe namaszczenie na króla i proroka!” — tak teraz naigrywali się z namaszczeń Magdaleny i ze chrztu. — „Jak-to — wołali szyderczo — taki nieczysty chcesz stawać przed Wysoką Radą? Innych zawsze oczyszczasz, a sam nie jesteś czysty. Czekaj, my sami Cię oczyścimy.” Przynieśli więc zaraz misę, pełną brudnej mętnej cieczy, w której leżała gruba szmata. Zaczęły się nowe popychania, naigrywania, łajania, pomieszane z szyderczymi ukłonami i powitaniami, jedni pokazywali Mu język, inni obracali się do Niego tyłem, a tymczasem jeden ocierał Mu oblicze i barki tą mokrą, lepką szmatą, niby obmywając Go, a właściwie jeszcze więcej Go walał. Wreszcie wylali Mu niegodziwcy wszystką tę nieczystość z misy na twarz, wołając z urąganiem: „Oto masz kosztowną maść, oto woda nardowa za trzysta denarów; oto Twój chrzest w sadzawce Betesda!” To ostatnie szyderstwo wbrew ich zamiarom upodobniło Jezusa z barankiem wielkanocnym; gdyż baranki ofiarne, przeznaczone na dziś na rzeź, myto najpierw z grubszego w stawie koło bramy Owczej, a potem pokrapiano je jeszcze ceremonialnie wodą w sadzawce Betesda na południowy zachód od świątyni, zanim zarżnięto je w świątyni na paschę. Siepacze chcieli właściwie powyższymi słowy wytknąć Jezusowi uzdrowienie paralityka przy sadzawce

 

782

 

Betesda, chorego od 38 lat, bo uważali wtenczas, że jego także myto, czy też chrzczono. Mówię „myto lub chrzczono”, bo nie pamiętam już tego dobrze w tej chwili. Bijąc i potrącając Jezusa, włóczyli Go siepacze po sali w oczach Rady, nie żałującej także szyderstw i obelg. Obraz to był ponury, dreszczem wstrząsający; widziałam, jak każdy z tych złoczyńców opanowany był przez jakąś straszną marę piekielną. Udręczonego Jezusa otaczał jednakże co chwilę blask i światło, szczególnie odkąd wyznał, że jest Synem Bożym. Wielu z obecnych zdawało się mniej lub więcej przeczuwać to wewnętrznie, serca ich napełniały się trwożnym przekonaniem, że wszystkie te obelgi i szyderstwa nie potrafią Jezusa obrać z tej niewypowiedzianej nieziemskiej godności. Zaślepieni nieprzyjaciele Jezusa nie widzieli wprawdzie oczyma tej glorii, odczuwali ją chyba tylko przez silniejszy wybuch i napływ złości. Mnie jednak wydawał się ten blask ogromnie bijącym w oczy, więc przychodziło mi na myśl, że dlatego zasłonili siepacze Jezusowi oczy, bo od czasu, gdy Jezus wyrzekł słowa: „Jam jest”, nie mógł arcykapłan znieść Jego wzroku.

 

Zaparcie się Piotra

 

Gdy Jezus wyrzekł uroczyście: „Jam jest”, i Kajfasz rozdarł suknię, a wołania: „Winien jest śmierci!” zmieszały się z naigrywaniem i szałem pospólstwa, gdy nad Jezusem otworzyło się Niebo sprawiedliwości, gdy groby wypuściły więzione duchy, a piekło wylało całą swą złość, napełniając dusze ludzkie trwogą i zgrozą, nie byli w stanie Piotr i Jan stać tu dłużej bez słowa skargi, bezczynnie, i śledzić z niemym naprężeniem straszne męki Jezusa. Jan wyszedł wraz ze świadkami i innymi i pospieszył do Matki Jezusa, która bawiła z św. niewiastami w mieszkaniu Marty, niedaleko narożnej bramy miasta Jerozolimy, gdzie Łazarz posiadał okazały dom. Piotr nie miał siły odejść od Jezusa, zanadto Go kochał. Z wielkiej boleści i smutku nie mógł nawet zebrać myśli, płakał gorzko, ukrywając jak mógł, swe łzy. Nie chciał dłużej tu stać i patrzeć na Jezusa, by się nie zdradzić; lecz i gdzie indziej nie mógł stanąć, by nie wpaść w oczy. Zbliżył się więc do ogniska w atrium, gdzie stali gromadkami żołnierze i pospólstwo; jedni odchodzili, by naigrywać się z Jezusa, drudzy wracali, siląc się na nikczemne docinki i szyderstwa z Jezusa. Piotr stanął cicho na uboczu, lecz już jego współudział, a przy tym wyraz głębokiego smutku malujący się w obliczu, musiały podać go w podejrzenie u nieprzyjaciół Jezusa. Właśnie zbliżyła się do ognia odźwierna; wszyscy rozprawiali wśród łajań o Jezusie i Jego uczniach, więc i ona wtrąciła się śmiało do rozmowy, jak to zwykły śmielsze kobiety, a po chwili, spojrzawszy na Piotra, rzekła: „Ty także jesteś jednym z uczniów Galilejczyka !” Piotr, zmieszany i zatrwożony, zląkł się, że i jego to pospólstwo zacznie czynnie znieważać, więc rzekł: „Kobieto, nie znam Go; nie wiem i nie rozumiem, co chcesz powiedzieć.” I zaraz wstał i wyszedł z atrium, by zejść im z oczu. A właśnie był czas, kiedy kur piał za miastem. Nie przypominam sobie, czy słyszałam to pianie, ale czułam, że tak było. Gdy wychodził, ujrzała go druga dziewka i rzekła do stojących w koło: „Ten także był z Jezusem z Nazaretu!” Obecni zbliżyli się zaraz, pytając podejrzliwie: „Może i ty jesteś jednym z Jego uczniów?” Biedny Piotr jeszcze bardziej zmieszał się i zatrwożył i zaczął zapewniać uroczyście: „Zaprawdę! to nie ja byłem! Nie znam tego człowieka!” I zaraz wybiegł z pierwszego dziedzińca na zewnętrzny. Zapłakany był i tak przejęty trwogą o sobie i o Jezusa, iż nawet nie zastanowił się nad tym, że już dwa razy zaparł się Jezusa. Na zewnętrznym dziedzińcu było także pełno ludzi, między nimi i przyjaciół Jezusa, których nie wpuszczono dalej; wdrapywali się więc na mury, by coś zobaczyć i usłyszeć. Była

 

783

 

tu także garstka uczniów Jezusa, których niepokój wypędził z grot na górze Hilnom, gdzie byli ukryci, więc wkradli się tu po wiadomości. Ujrzawszy Piotra, otoczyli go zaraz, płacząc, a on w tym gwałtownym smutku i trwodze, by się nie zdradzić, kilku tylko słowy dał im poznać grożące niebezpieczeństwo i radził, by zaraz odeszli. Usłuchali go i odeszli zaraz do miasta, on zaś błąkał się w koło, dręczony głębokim smutkiem. Wspomnianych uczniów było około szesnastu, między nimi Bartłomiej, Natanael, Saturnin, Judas Barsabas, Symeon, późniejszy biskup Jerozolimy, Zacheusz i Manahem, ów ślepo urodzony, uzdrowiony przez Jezusa, obdarzony duchem proroczym. Piotr nie poszedł za nimi do miasta, bo miłość ku Jezusowi trzymała go tu na uwięzi; coś ciągnęło go z powrotem na wewnętrzny dziedziniec. Wpuszczono go, dzięki poprzedniemu wstawiennictwu. Nikodema i Józefa z Arymatei. Nie poszedł jednak do atrium, jak przedtem, lecz zwrócił się na prawo wzdłuż domu do drzwi owej okrągłej sali, po której właśnie, jak to wyżej wspomnieliśmy, włóczono Jezusa z naigrywaniem. Drzwi oblężone były przez służbę i ciekawych, przypatrujących się okrutnemu widowisku. Piotr zbliżył się bojaźliwie; poznał zaraz, że podejrzliwie nań patrzą, ale trwoga o Jezusa przemogła obawę o siebie, więc przecisnął się przez drzwi. Właśnie wleczono Jezusa w koło sali, ustrojonego w koronę słomianą. Poważnie i przestrzegająco spojrzał Jezus na Piotra, w którym walczyły na przemian ogromna boleść nad Jezusem i obawa o siebie; gdy jeszcze usłyszał szepty koło siebie: „Co to za jeden”, wybiegł znowu na dziedziniec i chodził chwiejnym krokiem, dręczony współczuciem i trwogą. Lecz i tu zwracał na Siebie uwagę, więc wszedł znowu do atrium, przybliżył się do ognia i siedział tam dobrą chwilę. Wtem przyszło kilku, co widzieli go w sali na dworze i zauważyli jego zmieszanie, więc zaraz opadli go; najpierw zaczęli lżyć Jezusa i potępiać Jego działanie, aż wreszcie jeden rzekł do Piotra: „Zaprawdę i ty należysz do Jego stronnictwa; jesteśGalilejczykiem, poznać to po mowie.” Piotr zaczął się wymawiać i chciał odejść, lecz wtem zastąpił mu drogę brat Malchusa i rzekł: „Jak-to? Czyż nie widziałem cię z nimi w Ogrodzie oliwnym? Czyż nie ty zraniłeś ucho brata mego?” Piotr w tym kłopocie stracił prawie zmysły, wyrwał się im i jak to on był prędki, zaczął zaklinać się i przysięgać, że nie zna zupełnie tego człowieka, poczym wybiegł z atrium na dziedziniec. Właśnie zapiał kur, a Jezusa prowadzono z okrągłej sali przez dziedziniec do więzienia, znajdującego się pod salą. Jezus przechodząc zwrócił się w stronę Piotra i spojrzał nań wzrokiem żałosnym, rozdzierającym; i zaraz jak uderzenie gromu przypomniały się Piotrowi słowa Jezusa: „Nim kur dwakroć zapieje, trzykroć się Mnie zaprzesz.” Zmożony trwogą i troską, zapomniał zupełnie swego chełpliwego przyrzeczenia na Górze oliwnej, że prędzej umrze ze swym Mistrzem, niż się Go zaprze, — i Jego ostrzegającego upomnienia; teraz jedno spojrzenie Jezusa przywiodło mu to w pamięć i dało mu odczuć cały ciężar popełnionej winy. Poznał, że zgrzeszył, a zgrzeszył względem swego Zbawiciela udręczonego, niewinnie osądzonego, w milczeniu znoszącego najstraszniejsze katusze, względem Mistrza, który z takim przywiązaniem Go ostrzegał. Odchodząc od zmysłów z żalu, zapłakał gorzko, a zakrywszy twarz, wybiegł na dziedziniec zewnętrzny. Już teraz nie troszczył się o to, czy go kto zaczepi, każdemu byłby wyznał, kim jest i jak wielka wina na nim ciąży. Któż mógłby zaręczyć o sobie, że przy takim dziecinnym, a zarazem zapalnym usposobieniu okazałby się stalszym od Piotra, gdyby jeszcze tak jak on znajdował się w takim niebezpieczeństwie, trwodze, ucisku i pomieszaniu, w takim rozdwojeniu i rozterce między obawą a miłością, znużony, strudzony, niewyspany, odchodzący od zmysłów z boleści nad smutnymi wypadkami tej strasznej nocy? Pan pozostawił go jego własnym siłom; więc okazał się słabym,

 

784

 

jak wszyscy, którzy zapominają o słowach: „Czuwajcie i módlcie się, abyście nie weszli w pokuszenie!”

 

Maryja koło domu Kajfasza

 

Najświętsza Panna, współ cierpiąc wciąż z Chrystusem, widziała i odczuwała wszystkie Jego męki; wraz też z Nim modliła się wciąż za Jego katów. Ale była przede wszystkim matką, więc macierzyńskie serce Jej wołało ustawicznie do Boga, by nie dopuścił, popełnienia tych grzechów, by raczył odwrócić te męki od jej Najśw. Syna. Zarazem parło Ją nieprzezwyciężone pragnienie być w pobliżu Swego biednego, udręczonego Syna. Właśnie nadszedł Jan, który zaraz po owym strasznym okrzyku: „Winien jest śmierci” wybiegł ze sądu. Ten z całą oględnością zdał Jej sprawę z okropnych mąk, jakie ponosił Jezus, i jako ostatecznie Go winnym śmierci uznano. Wprawdzie Maryja widziała duchem bezmiar tych cierpień, ale gdy teraz otrzymała z ust Jana potwierdzenie tego, nie mogła opanować dłużej Swej tęsknoty i zażądała, by zaprowadzono Ją w pobliże cierpiącego Jezusa; toż pragnienie objawiła Magdalena, odchodząca prawie od zmysłów z boleści, i kilka innych świętych niewiast. Jan, który tylko dlatego odszedł od swego Boskiego Mistrza, by pocieszyć tę, która po Jezusie była mu najbliższą, ofiarował się zaraz z gotowością zaprowadzenia ich. Zasłoniwszy twarze, wyszły w towarzystwie Jana na ulicę, zalaną światłem księżycowym. Magdalena szła obok innych chwiejnym krokiem, załamując ręce. Na ulicy ruch był dość znaczny, bo powracano właśnie z Syjonu od Kajfasza. Skupiona ta gromadka niewiast, wybuchająca od czasu do czasu lamentem, zwracała na siebie uwagę przechodniów. Domyśliwano się, kto to jest, więc wrogowie Jezusa, przechodząc mimo nich, umyślnie ich mijając, lżyli głośno Jezusa, powiększając i odnawiając boleść św. niewiast. Najśw. Panna najwięcej smutkiem strapiona, cierpiała wewnętrznie wraz z Jezusem, ale jak On milczała i ukrywała troskliwie boleść w Swym sercu. Szła teraz cicha, zbolała, podtrzymywana rękoma św. niewiast. Pod jedną z bram śródmieścia, którędy wiodła je droga, napotkały kilku życzliwych, którzy z narzekaniem wracali z sądu do domu. Zbliżywszy się do św. niewiast, poznali Matkę Jezusa, więc zatrzymali się na chwilę, witając ją z serdecznym współczuciem: „O najnieszczęśliwsza Matko! Matko najsmutniejsza! Boleściwa Matko Najświętszego z Izraela!” Wdzięcznym sercem przyjęła Maryja ich współczucie, lecz czas naglił, więc spiesznie poszły niewiasty dalej do celu swej smutnej pielgrzymki. Idąc tą drogą, zbliżyły się do domu Kajfasza od tyłu, gdzie tylko jeden mur otaczał dom, podczas gdy z przodu przechodziło się przez dwa podwórza. Tu nowa boleść czekała Matkę Jezusa i Jej towarzyszki; musiały przechodzić obok podwyższonego placu, na którym przy świetle pochodni obrabiano pod lekkim namiotem krzyż dla Chrystusa. Wrogowie Jezusa kazali przygotować krzyż dla Niego zaraz po zdradzie Judasza, by w razie pojmania Jezusa, Piłat nie mógł się niczym wymówić od wydania wyroku. Umyślili bowiem zaraz raniutko zawieść mu Pana do osądzenia, nie spodziewając się, że to tak długo się przeciągnie. Krzyże dla obu łotrów mieli już Rzymianie gotowe, a dla Jezusa przygotowywano teraz krzyż z pośpiechem I na to musiała patrzeć Najśw. Panna. Każde uderzenie siekiery raniło Jej macierzyńskie serce, mieczem boleści przenikały Ją przekleństwa i szyderstwa robotników, złych, że muszą z powodu Jezusa pracować w nocy; mimo to modliła się Maryja za tych zaślepionych, którzy wśród przekleństw przygotowywali narzędzie śmierci męczeńskiej Jej Syna, będące zarazem narzędziem ich odkupienia. Obszedłszy dom w koło, weszły niewiasty z Janem na zewnętrzne podwórze i

 

785

 

stanęły w kątku pod bramą drugiego dziedzińca. Najśw. Panna, duszą będąca przy Jezusie, pragnęła i ciałem być bliżej Niego, a wiedziała, że On tam siedzi w więzieniu pod domem i że tylko ta brama oddziela Ją od Niego. Myślała, że może za pośrednictwem Jana otworzą im bramę i puszczą do środka. Wtem otwiera się brama, a z niej wypada przed innymi Piotr z zakrytą głową, płacząc rzewnie i zasłaniając twarz rękoma. Przy świetle księżyca i pochodni poznał zaraz Jana i Najśw. Pannę. Dopiero oto Syn Jej Swym spojrzeniem wzbudził w nim, wyrzuty sumienia, a teraz znów Ona stawałaprzed nim przypominając mu tym całą jego winę. Ach! Jakże boleśnie przenikały duszę biednego Piotra słowa Maryi: „Szymonie! jak stoi sprawa z Jezusem, Synem Moim?” Czując swą winę, nie mógł znieść Jej wzroku, nie mógł słowa przemówić, tylko odwrócił się, łamiąc ręce. Lecz Maryja najdobrotliwsza podeszła sama ku niemu i zapytała jeszcze raz boleściwie: „Szymonie, synu Kefasa, nic mi nie odpowiadasz?” A Piotr w poczuciu własnej nędzy, widział się niegodnym być w pobliżu Matki Jezusa i rozmawiać z Nią, więc głosem drżącym z bólu i rozpaczy, zawołał: „O Matko, nie mów nawet do mnie! Syn Twój cierpi nadludzkie męki. Nie mów do mnie, bom niegodzien tego! Oni skazali Syna Twego na śmierć, a ja trzykroć podle zaparłem się Go!” Jan jeszcze zbliżył się do niego i chciał z nim pomówić, ale Piotr, odchodząc od siebie ze smutku, wybiegł z dziedzińca i pobiegł za miasto do owej groty na Górze oliwnej, w której były na kamieniu odciski rąk modlącego się Jezusa; tu zaczął gorzko opłakiwać grzech swój. W tej samej grocie pokutował pierwszy nasz rodzic Adam, gdy po raz pierwszy zstąpił z raju na ziemię obciążoną przekleństwem. Najśw. Panna równie z Jezusem odczuła boleśnie to nowe Jego cierpienie, że zaparł Go się ten sam uczeń, który najpierwszy uznał Go Synem Boga żywego. Usłyszawszy słowa Piotra, osunęła się przy filarze bramy na kamień, na którym zaraz odcisnęły się ślady Jej ręki, czy też nogi. Kamień ten istnieje w tym stanie dotychczas, widziałam go nawet, ale gdzie, nie przypominam już sobie. Wnet podniosła się Najśw. Panna, ujrzawszy, że bramy pozostawiono otwarte, nie spodziewając się już zbytniego natłoku po zamknięciu Jezusa w więzieniu. Na jej żądanie podprowadził Jan Matkę Bożą i niewiasty aż pod więzienie Jezusa. Wiedziała Maryja, że Jezus tam jest i cierpi, i Jezus przeczuwał jej bliskość, ale najwierniejsza ta matka chciała także zmysłami ciała swego słyszeć bolesne westchnienia Syna swego. Usłyszała je rzeczywiście, ale zarazem usłyszała naigrywania otaczających Go siepaczy. Nie mogły tu długo stać niewiasty bez zwrócenia na siebie uwagi. Magdalena nie była w stanie stłumić w sobie gwałtownej boleści; Najśw. Panna nawet w najwyższej boleści umiała zachować w swej świętej postaci umiarkowanie i spokój, biła z Niej nadziemska powaga i godność, ale mimo to Ją niezawodnie poznano, bo uszu Jej dochodziły bolesne dla Niej słowa: „Czy nie jest to Matka Galilejczyka? Jej Syn musi pójść na krzyż; ale zapewne nie przed Paschą, chyba że to już jest jaki ostatni złoczyńca.” Wewnętrzną wskazówką kierowana, zwróciła się teraz Maryja do atrium, a za Nią Jej otoczenie. Podeszła do ogniska, przy którym kręciło się jeszcze kilku z pospólstwa. Rozglądnąwszy się po wstrętnym budynku, uprzytomniła Sobie, co się tu działo niedawno. Tu wyznał Jezus, że jest Synem Bożym, tu wołało nań plemię szatańskie: „Winien jest śmierci! Więc boleść owładnęła Nią tak dalece, że podobną była raczej do konającej, niż do żywej. Wnet jednak opamiętała się trochę i dała się prowadzić z powrotem do domu. Pospólstwo nikło i rozstępowało się, jakby olśnione Jej widokiem. Zdawało się, że to duch czysty, nieskalany, przechodzi przez czeluście piekielne. Wracano tą samą drogą, więc znowu musiała Maryja przechodzić koło tego smutnego dla Niej miejsca, gdzie przygotowywano krzyż dla Jezusa. — Jak

 

786

 

sędziowie z osądzeniem Jezusa, tak robotnicy nie mogli sobie dać rady ze sporządzeniem krzyża. Coraz to musieli znosić nowy materiał, bo ten lub ów kawałek popsuł im się lub złamał, aż wreszcie złożyli go z różnorakich kawałków drzewa, jakim miał być ze zrządzenia Bożego. Miałam co do tego różne widzenia, uważałam nawet, jakoby aniołowie przeszkadzali w robocie, dopóki nie wykończono krzyża według woli Bożej; ponieważ jednak nie przypominam sobie tego dokładnie, więc ograniczam się na tym, co już wspomniałam.

 

Jezus w więzieniu

 

Więzienie Jezusa była to mała, sklepiona piwniczka pod salą sądową; część jego dotychczas się dochowała. Przy Jezusie pozostało tylko dwóch oprawców, zmieniali się jednak co krótki czas, Jezusowi nie oddano Jego sukien; ubrany był tylko w ów oszpecony płaszcz szyderski, a ręce miał związane. Wchodząc do więzienia, wzniósł Jezus modły do Ojca Swego niebieskiego, by wszystkie te udręczenia i naigrywania, jakie poniósł dotychczas i jeszcze miał ponieść, raczył przyjąć jako ofiarę przebłagalną za Jego dręczycieli i za wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek zgrzeszą niecierpliwością i gniewem w znoszeniu cierpień. I w więzieniu nie dali dręczyciele Jezusowi spokoju, Przywiązali Go do słupa, wbitego w środku więzienia a nie dali Mu się oprzeć o niego, choć Jezus ledwo trzymał się na nogach znużonych, nabrzmiałych i poranionych od upadania i od uderzeń łańcucha, spadającego aż do kolan. Nie zaprzestawali także na chwilę naigrawań swych i katowań; gdy ci siepacze się zmęczyli, zastępowało ich dwóch innych i znowu nowe udręczenia musiał Jezus znosić. Niemożliwym jest oddać i opisać należycie tę złość ich i okrucieństwo, wywierane na najczystszym, najświętszym Zbawicielu; patrząc na to, sama byłam chora i prawie konająca ze współczucia. Jakiż to wstyd dla nas, że ze zniewieściałości i wstrętu przed cierpieniami, nie potrafimy nawet opowiedzieć, ani wysłuchać opisu tych udręczeń niezliczonych, jakie niewinny Odkupiciel cierpliwie znosił za nas. Ogarnia nas przy tym zgroza podobnie jak mordercę, który ma dotknąć się ran zamordowanego przez siebie człowieka. Jezus znosił wszystko, nie otworzywszy nawet ust; a przecież to ludzie, grzesznicy, srożyli się tak przeciw bratu, swemu Odkupicielowi, swemu Bogu, I ja jestem biedną grzesznicą i za mnie musiał Jezus tak cierpieć. W dzień sądu wszystko wyjdzie na jaw; wtenczas zobaczymy, jak to i o ile przyczyniliśmy się naszymi grzechami do mąk Syna Bożego, gdy w czasie stał się Synem człowieczym; a grzechy te popełniamy wciąż na nowo, więc zachowaniem się swym dajemy niejako zezwolenie na te udręczenia Jezusa przez szatańską rotę i zatwierdzamy je. Ach! gdybyśmy to dobrze rozważyli, to z większym o wiele zastanowieniem i powagą wymawialibyśmy to słowa, zachodzące w wielu modlitwach pokutnych: „Panie, dopuść mi raczej umrzeć, niżbym Cię miał powtórnie przez grzech obrazić!” Stojąc w więzieniu, modlił się Jezus bez przestanku za swoich dręczycieli; ci zaś zmęczeni w końcu, odstąpili nieco, by wypocząć. Wtem, gdy tak Jezus stał, wsparty o słup, padło światło na Niego, gdyż dzień zaświtał. A miał to być dzień Jego nieskończonych mąk i zadosyćuczynienia, dzień naszego odkupienia. Światło dzienne wkradało się lękliwie przez małe okienko, umieszczone w górze więzienia i obejmowało swymi promieniami świętego, udręczonego Baranka wielkanocnego, który wziął na siebie grzechy całego świata, A Jezus w nieskończonej dobroci wzniósł skrępowane ręce, witając powstający dzień i rozpoczął głośno, wyraźnie, wzruszającą modlitwę do swego Ojca niebieskiego, dziękując Mu za zesłanie tego dnia, za którym tęsknili tak dawno Patriarchowie,

 

787

 

za którym i On od czasu zstąpienia na ziemię wzdychał z utęsknieniem, mówiąc: „Muszę być chrztem ochrzczony, a serce Moje spragnione jest, by się ten chrzest wypełnił.” Z wzruszeniem dziękował Jezus za ten dzień, który miał dokonać naszego zbawienia, celu Jego życia, miał otworzyć Niebo, zwyciężyć piekło, otworzyć ludziom skarbnicę łask i błogosławieństwa i spełnić wolę Ojca Jego. Odmawiałam wspólnie z Jezusem tę modlitwę, ale nie potrafię jej powtórzyć, tak byłam wzruszona, zbolała i przejęta współczuciem dla Niego. Łzy rzewne lały mi się z oczu, gdy widziałam, że Zbawiciel dziękuje jeszcze za te straszne męki, jakie miał dziś ponieść; więc wołałam do Niego z głębi serca: „Ach, daj mi te cierpienia, podziel je ze mną, ono są moje, za moje grzechy zesłane są na Ciebie!” Dzień nastawał, a Jezus witał go modlitwą dziękczynną, ja zaś, przybita do głębi tym ogromem miłości i współczucia, powtarzałam jak dziecko Jego słowa. Widok to był nieopisanie smutny a wdzięczny, groźny a święty, gdy Jezus stał tak w środku szczupłego więzienia, wsparty o słup, jaśniejący, witający z podzięką pierwszy promień wielkiego dnia ofiarnego. Zdawało się, że to kat przychodzi do więzienia skazańca, by wpierw pojednać się z nim, przebłagać go za spełnienie przykrego obowiązku; a Jezus tak mile dziękował mu za te odwiedziny. Siepacze, zdrzemnąwszy się nieco, przebudzili się teraz i zdumienie ich ogarnęło. Nie przeszkadzali Mu, bo przejął ich strach i zdumienie. Czuli, że chwila to ważna dla całego świata i po wszystkie wieki. — Cały pobyt Jezusa w więzieniu trwał mniej więcej przeszło godzinę.

 

Judasz w pobliżu sądu

 

Judasz błądził długo po skalistej dolinie Hinnom na południe od Jerozolimy, pełnej śmieci, odpadków i nieczystości. Szatan opanowawszy go, nie dał mu spoczynku, a rozpacz rozsiadła się w jego sercu. Gnany niepokojem, podszedł w pobliże domu Kajfasza, właśnie gdy Jezus był w więzieniu. Lękliwie skradał się koło zabudowania, mając przy sobie u pasa pęk związanych srebrników, zapłatę swej zdrady. W budynku sądowym panowała cisza, widać było tylko pilnujące straże. Zbliżył się Judasz i nie poznany przez nich, zapytał jednego żołnierza, co też zamierzają zrobić z Galilejczykiem. Odpowiedziano mu, że już skazany na śmierć i że dziś będzie ukrzyżowany. Podszedłszy dalej, usłyszał znów żołnierzy rozmawiających między sobą, jak okrutnie obchodzono się z Jezusem i jak cierpliwie On to wszystko znosił. Z rozmowy dowiedział się dalej Judasz, że z brzaskiem dnia stawią znowu Jezusa przed Wielką Radę, by uroczyście i prawomocnie wydać nań wyrok. Chciwie, a zarazem z udręczeniem zbierał Judasz te wiadomości, lecz tymczasem zaczęło świtać, a w domu i koło domu ruch zrobił się większy, Judasz przeto cofnął się na tył domu, by nie być widzianym; podobnie jak Kain uciekał przed ludźmi, a zwątpienie opanowywało go coraz więcej. Lecz, oto, co napotkał! Natrafił właśnie na miejsce, gdzie obrabiano krzyż; pojedyncze kawałki leżały w porządku koło siebie a robotnicy spali otuleni w koce; nad Górą oliwną tymczasem niebo zaczęło blask rzucać, a światło zdawało się niby wzdrygać paść na narzędzie naszego odkupienia. Przerażenie ogarnęło Judasza na widok tego krzyża, na którym miał zawisnąć Mistrz przezeń zaprzedany. Uciekł czym prędzej, ale nie zbyt daleko, bo chciał tu w ukryciu oczekiwać wyniku rannego sądu.

 

788

 

Sąd ranny nad Jezusem.

 

Gdy się rozjaśniło, zebrali się znowu w sali sądowej Kajfasz, Annasz, najstarsi i uczeni zakonni na właściwą, prawomocną rozprawę; rozprawa bowiem w nocy przeprowadzona, nie była ważna, mogła tylko uchodzić za przedwstępne przesłuchanie świadków jeśli — tak, jak teraz właśnie — trzeba się było spieszyć z powodu zachodzących; świąt. Większa część członków Rady przepędziła noc w domu Kajfasza w sypialniach bocznych lub też nad salą sądową. Inni, a także Nikodem i Józef z Arymatei zeszli się rano. Zebrano się licznie bardzo i z pośpiechem przystąpiono do załatwienia sprawy; naturalnie zaczęli zaraz wrogowie Jezusa przemyśliwać nad tym, jakby wydać na Pana wyrok potępiający. Wystąpili przeciw temu Nikodem, Józef z Arymatei i kilku życzliwszych, i zażądali, by całą sprawę odłożono na później, gdyż najpierw w czasie świąt może powstać rozruch, a po wtóre, nie można wydać sprawiedliwego wyroku na podstawie dotąd zebranych zarzutów, bo świadkowie ogółem złożyli sprzeczne zeznania, na których nie można się oprzeć. Rozgniewała ta opozycja arcykapłanów i ich stronnictwo, więc rzekli z przekąsem: „A, wierzymy, że nie na rękę wam ta rozprawa, obwiniająca pośrednio i was samych, bo i wy, jak się zdaje, zawikłani jesteście w te nowości Galilejczyka. Zresztą komu się nie podoba, niech się usunie od udziału.” I rzeczywiście wykluczono od obrad wszystkich życzliwych Jezusowi. Wykluczeni oświadczyli uroczyście, że nie chcą być odpowiedzialni za nic, co tu będzie postanowione; zaraz też opuścili salę obrad i udali się do świątyni; nie biorąc od tego czasu już ani razu udziału w posiedzeniach „Wielkiej Rady.” Pozbywszy się w ten sposób przeciwników, kazał Kajfasz przyprowadzić z więzienia biednego, udręczonego Jezusa, i to tak, by zaraz po zapadnięciu wyroku można Go było zaprowadzić do Piłata. Skoczyli pachołcy z hałasem do więzienia, zaraz na wstępie obrzucili Jezusa obelgami, rozwiązali Mu ręce, zdarli Mu z ramion ów płaszcz obdarty i kazali Mu przywdziać Swą, długą, tkaną tunikę, tak zawalaną jak była, bijąc Go przy tym i szturchając. Następnie związali Go znowu w pasie powrozami i tak wyprowadzili z więzienia; a wszystko to odbywało się z pośpiechem gwałtownym, z oburzającą brutalnością. Z więzienia wiedli Go siepacze do sali środkiem szeregu żołdaków, zebranych przed domem, jak biedne zwierzę ofiarne, popędzając Go biciem i szyderstwami. Tak strasznie zmieniony przez skatowanie, plugawienie i znużenie, stanął Jezus przed „Radą”, nie mając na Sobie, tylko tę zniszczoną tunikę, a oni, patrząc ze wstrętem na Jego zeszpeconą postać, jeszcze bardziej utrwalali się w złości. Bo litość zamarła już była w tych zatwardziałych sercach żydowskich. Kajfasz z sercem przepełnionym szyderczą złością, rzekł do stojącego przed nim wynędzniałego Jezusa: „Powiedz nam prawdziwie, czyś Ty jest pomazańcem Pańskim, Mesjaszem!” A Jezus, podniósłszy głowę, rzekł z świętą cierpliwością i uroczystą powagą: „Jeśli wam powiem, nie uwierzycie Mi, jeśli zaś zadam wam o to pytanie, to ani nie odpowiecie Mi, ani nie puścicie Mnie wolno; lecz zaprawdę; od dziś będzie Syn człowieczy siedział po prawicy Mocy Bożej.” Sędziowie spojrzeli po sobie i rzekli z pogardą i uśmiechem szyderczym do Jezusa: „A więc Ty! Ty jesteś Synem Bożym?” Na co zawołał Jezus głosem wiecznej prawdy: „Tak! jakoście rzekli, Jam jest!” Tego też oni tylko czekali, więc zaraz poczęli wołać: „Jakich że jeszcze dowodów mamy żądać? Z własnych ust Jego słyszeliśmy bluźnierstwo.” I zaraz powstali wszyscy, zasypując gradem obelg Jezusa „tego — jak mówili — biednego przybłędę, nędznego, bezsilnego człowieka z niskiego stanu, który chciał być Ich Mesjaszem i siedzieć po prawicy Boga.” Oprawcom rozkazano związać Go na nowo i jako skazanemu na śmierć, założyć łańcuch na szyję. Już

 

789

 

przedtem posłali Żydzi do Piłata, by przygotował się, zaraz rano osądzić zbrodniarza, gdyż z powodu święta zniewoleni są się spieszyć. Swoją drogą szemrali na to między sobą, że muszą iść jeszcze do rzymskiego starosty, jednakże według prawa rzymskiego nie wolno im było wydawać wyroków śmierci w sprawach wychodzących poza obręb ich praw. zakonnych. Ponieważ zaś, dla lepszego upozorowania słuszności wyroku na Jezusa, chcieli przedstawić Go także jako przestępcę przeciw cesarzowi, więc właściwe prawo sądzenia Jezusa przypadało w udziale rzymskiemu staroście. Do niego przeto wyruszono teraz z Jezusem. Przez całe atrium aż do bramy stali szeregiem żołnierze, przed domem zaś zebrali się już tłumnie nieprzyjaciele ludu i rzesze pospólstwa. Przodem szli arcykapłani i część członków „Wielkiej Rady”, za nimi szedł biedny Zbawiciel wśród siepaczy, otoczony orszakiem zbrojnych; pochód zamykał motłoch uliczny. Tak ciągnęli ze Syjonu w dół miasta do pałacu Piłata. Część zebranych tu dotychczas kapłanów udała się do świątyni, gdzie dziś mnóstwo mieli zatrudnień.

 

Rozpacz Judasza

 

Judasz w pobliżu się ukrywał, więc słyszał gwar, jaki powstał przy wyprowadzaniu Jezusa; do uszu jego dochodziły urywki rozmowy tych, którzy, opóźniwszy się, doganiali pochód. Słyszał, jak mówili: „Teraz prowadzą Go do Piłata; „Wielka Rada” skazała Galilejczyka na śmierć, musi pójść na krzyż. Przy życiu przecie nie zostanie; obeszli się z Nim już i tak dobrze. Cierpliwy jest, nad miarę; nic nie mówił, tylko powiedział, że jest Mesjaszem i że będzie siedział po prawicy Boga; więcej nie chciał się nic tłumaczyć i dlatego musi iść na krzyż. Gdyby był tego nie powiedział, nie mogliby Mu udowodnić, że zasłużył na karę śmierci, a tak już przepadło. Ten łotr, który Go zaprzedał, był Jego uczniem i na krótki czas przedtem pożywał z Nim baranka wielkanocnego. Nie chciałbym maczać ręki w tej sprawie. Bądź co bądź jaki jest Galilejczyk, ale żadnego przyjaciela nie wydał na śmierć za pieniądze. Zaprawdę, ten niecnota zasługuje także na szubienicę.” Słyszał to wszystko Judasz, widział, że już Jezus zgubiony jest bez ratunku, więc duszę jego owładnęła czarna trwoga, spóźniona skrucha i rozpacz. Dręczony przez szatana, puścił się cwałem. Trzos srebrników, uwieszony u pasa pod płaszczem, był mu bodźcem piekielnym i ościeniem. Ujął go w rękę, by uderzając mu obok, nie sprawiał zbytniego chrzęstu i biegł na oślep przed siebie; ale nie pobiegł za Jezusem, by rzucić Mu się do nóg, by błagać Go o litość i przebaczenie i umrzeć z Nim razem; nie poszedł wyznać ze skruchą swą winę przed Bogiem, lecz chciał przed ludźmi zrzucić z siebie winę i pozbyć się zapłaty za zdradę. Pobiegł więc jak szalony do świątyni, gdzie po osądzeniu Jezusa zebrało się wielu starszych członków „Rady”, którzy byli przełożonymi nad kapłanami, pełniącymi służbę. Gdy Judasz, zmieniony na twarzy, zrozpaczony, stanął przed nimi, spojrzeli najpierw ze zdziwieniem po sobie, a potem z szyderczym uśmiechem utkwili w Judasza dumne spojrzenia. On zaś wyrwał z za pasa trzos srebrników, wyciągnął je ku nim i rzekł, gwałtownie wzruszony: „Odbierzcie te pieniądze, którymi skusiliście mnie do wydania Sprawiedliwego! Odbierzcie te pieniądze, a puśćcie Jezusa. Rozwiązuję nasza umowę; zgrzeszyłem ciężko, zdradziwszy krew niewinną.” Lecz kapłani teraz dopiero dali mu odczuć całą swa pogardę dla niego. Wyciągnęli ręce, niby odpychając podawane srebrniki, jak gdyby nie chcieli się zanieczyszczać przez dotknięcie nagrody za zdradę, i rzekli: „Co nas to obchodzi, że ty zgrzeszyłeś? Jeśli mniemasz, żeś sprzedał niewinną krew, to już twoja rzecz. My wiemy, cośmy kupili od ciebie i znaleźliśmy Go winnym śmierci. Pieniądze sobie schowaj, nie chcemy się ich nawet dotykać!” Tak mówili prędko i z roztargnieniem, jak ludzie,

 

790

 

którzy, zajęci interesami, chcą okazać natrętnemu, że radziby się go pozbyć; wreszcie z pogardą odwrócili się od niego. Jego zaś złość porwała i rozpacz, przyprawiająca go prawie o utratę zmysłów; włosy zjeżyły mu się na głowie. Rozerwał obiema rękami łańcuszek, na którym nanizane były srebrniki, rzucił im je pod nogi, że aż rozsypały się po całej świątyni i wybiegł jak szalony za miasto. I znowu błądził na oślep po dolinie Hinnom, a szatan w strasznej postaci trzymał się wciąż jego boku i szeptał mu do ucha wszystkie przekleństwa Proroków, wypowiedziane o tej dolinie, na której Żydzi niegdyś ofiarowali bałwanom własne dzieci; chciał go w ten sposób przywieść do ostatecznej rozpaczy. Zdawało się Judaszowi, że prorok palcem wskazuje na niego, mówiąc te słowa: „Wyjdą i będą oglądać zwłoki tych, którzy zgrzeszyli przeciw Mnie, a robak ich nie umrze, a ogień ich nie wygaśnie.” To znowu brzmiało mu w uszach: „Kainie, gdzie jest Abel, brat twój? Co uczyniłeś ? Krew jego woła o pomstę do Mnie. Przeklęty będziesz na ziemi, błąkać się będziesz i uciekać od widoku ludzi!” Błądząc tak, przybył Judasz nad potok Cedron i spoglądał ku Górze oliwnej, lecz w tej chwili odwrócił się ze zgrozą. Wszak niedawno słyszał tam słowa: „Przyjacielu, po co przyszedłeś? Judaszu, pocałowaniem zdradzasz Syna człowieczego!” Straszne przerażenie przejęło duszę Judasza, gdy to wspomniał, zmysły odmawiały mu służby, jednej myśli nie mógł zebrać, a czarny, wróg szeptał mu wciąż do uszu: „Tu, przez Cedron uciekał Dawid przed Absalonem; Absalon obwiesił się na drzewie i tak zginął. O tobie to zarazem prorokował Dawid, gdy mówił: „Złem odpłacili dobre, będzie miał surowego sędziego, szatan stanie po jego prawicy, wszelki sąd go potępi, krótkie będą dni jego życia; urząd jego obejmie kto inny, Pan zawsze mieć będzie w pamięci złośliwość jego przodków, i grzechy matki jego, bo bez litości prześladował ubogich, zabił zasmuconego. Lubował się w przekleństwach, niech więc będzie przeklęty; i oto wziął na siebie przekleństwo jak szatę, jak woda wcisnęło się ono w jego wnętrzności, jak oliwa weszło w jego golenie, odziała go klątwa jak szata, jak pas, który go opasuje na wieki.” Poznawał Judasz, jak na jotę stosuje się to wszystko do niego, a sumienie dręczyło go strasznie, gorzej niż męki cielesne. Właśnie zabłądził w miejsce bagniste, pełne rumowisk i nieczystości, na południowy wschód od Jerozolimy u stóp góry Zgorszenia, gdzie go nikt nie mógł widzieć. Ale sumienie dręczyło go coraz więcej, a z miasta dolatywał doń głośny zgiełk, szatan zaś szeptał mu do ucha słowa: Oto prowadzą Go na śmierć! Ty Go zaprzedałeś! A wiesz ty, że napisano jest w Zakonie: „Kto sprzeda jedne duszę z braci swoich z dzieci Izraela i weźmie za nią zapłatę, śmiercią ma umrzeć. Zrób raz koniec, nędzniku! Zrób koniec!” A Judasz, pod wpływem tych podszeptów, oddał się zupełnie rozpaczy; zdjąwszy pas, obwiesił się na drzewie o wielu rozgałęzieniach, wyrastającym z zagłębienia ziemi. A gdy już wisiał, rozpękło się jego ciało i wnętrzności wyleciały na ziemię.

 

Jezus prowadzony do Piłat

 

Do Piłata prowadzono Jezusa przez najwięcej zaludnioną dzielnicę miasta, która dziś szczególnie, wobec napływu ludności na święta, roiła się przybyszami z całej okolicy i z dalszych stron. Orszak zeszedł z Syjonu północnym stokiem, przeszedł wąską ulicę, prowadzącą przez dolinę i posuwał się dalej przez dzielnicę Akra, ciągnącą się wzdłuż zachodniego boku świątyni, aż do pałacu i budynku sądowego Piłata, położonego przy północno — zachodnim narożniku świątyni, naprzeciw wielkiego forum, czyli rynku. Pochód otwierali Kajfasz i Annasz w otoczeniu wielu członków „Wielkiej Rady”, w ubiorach świątecznych; za nimi niesiono zwoje pisma. Dalej szli uczeni Zakonni i

 

791

 

inni Żydzi, jak np. fałszywi świadkowie i zjadliwi Faryzeusze, którzy najwięcej okazali gorliwości przy oskarżaniu Zbawiciela. Za tymi dopiero, w niewielkim odstępie, pro-wadzili siepacze na powrozach Jezusa w otoczeniu oddziału żołdaków i owych sześciu urzędników, którzy już byli przy pojmaniu Jezusa. Motłoch uliczny napływał ze wszystkich stroni wśród okrzyków szyderczych przyłączał się do pochodu. Tłumy ludności, zebranej na ulicach w zbitych gromadach przypatrywały się pochodowi. Jezus miał na Sobie tylko Swą tkaną tunikę, pokrytą błotem i plugastwem. Z szyi zwieszał się Mu do kolan długi łańcuch o grubych ogniwach, boleśnie bijący Go w czasie chodu po kolanach. Ręce związane miał jak wczoraj i ci sami prowadzili Go siepacze, na powrozach, uwiązanych u pasa. Straszne katowania całonocne odbiły się ogromnie na Jego całej postaci; z rozwianymi włosami i brodą, z obliczem bladym, obrzękiem i zsiniałym od bicia, wyglądał Jezus jak uosobienie boleści i niedoli. Szedł cichy, spokojny, wśród coraz nowych udręczeń i naigrywań. Żydzi podburzyli motłoch uliczny, by w dzisiejszym pochodzie wyszydził uroczysty wjazd Jezusa do Jerozolimy w niedzielę Palmową. Tłuszcza wywoływała więc za Nim szyderczo różne dostojne nazwy i tytuły, rzucano Mu pod nogi kamienie, kije, klocki drzewa, brudne łachmany, a wśród pieśni szyderczych i nawoływań stawiano Mu przed oczy niedawny uroczysty wjazd. Siepacze zaś szarpali Jezusa za powrozy umyślnie tak, by potykał się na rzucanych Mu przedmiotach. Słowem, cała droga była dla Jezusa bezustannym udręczeniem. Zaraz z początku, niedaleko domu Kajfasza czekała współcierpiąca Najśw. Matka Jezusa, stojąca z Magdaleną i Janem w załomie muru jakiegoś budynku. Wprawdzie duszą była wciąż przy Jezusie, ale niepokojona miłością macierzyńską, pragnęła także osobiście być przy Nim jak najbliżej, więc szła, na drogi, którymi miał iść, wstępowała w Jego ślady. Powróciwszy z nocnego pochodu do domu Kajfasza, krótki czas tylko bawiła w wieczerniku pogrążona w niemym smutku. Zaledwie uczuła duchem, że Jezusa wyprowadzono z więzienia przed sąd poranny, zaraz wstała, zarzuciła płaszcz i zasłonę, i idąc naprzód, wezwała ze sobą Jana i Magdalenę, mówiąc: „Chodźmy, odprowadzimy Syna mego do Piłata; chcę Go widzieć na własne oczy. Bocznymi drogami wyprzedzili pochód i zatrzymali się tu wszyscy troje, czekając nadejścia orszaku. Najświętsza Panna wiedziała wprawdzie, co się dzieje z jej Synem, w duszy miała Go wciąż przed Sobą, ale oczy Jej duszy nie mogły przedstawić Go Sobie tak zmienionego i skatowanego, jakim Go uczyniła złość ludzka. Widziała duchem ciągłe a straszne Jego męki, ale promienne i złagodzone świętością, miłością i cierpliwością Jego woli ofiarnej. A oto teraz miała Jej stanąć przed oczy straszliwa, brutalna rzeczywistość w całej swej nagości. Najpierw przesunęli się przed nią pyszni, zjadliwi nieprzyjaciele Jezusa, arcykapłani prawdziwego Boga, przyodziani w suknie świąteczne, a w sercu pełni chytrości, kłamstwa, oszustwa, przekleństwa, knujący plany zbrodnicze przeciw Bogu. Kapłani Boga stali się kapłanami czarta; aż strach o tym pomyśleć! Potem odbił się o Jej uszy zgiełk, krzyk pospólstwa, wszystkich krzywoprzysięskich wrogów i oskarżycieli jej Syna, aż wreszcie — kogóż to widzi? Przeciera oczy, nie wierząc sama Sobie. To nie-możliwe! Kogóż to widzi? Tak, to Jezus, Syn Boży, Syn człowieczy, Jej własny Syn, zeszpecony, skatowany, zbity, skrępowany; pędzą Go z tyłu, wloką Go siepacze na powrozach, a On wlecze się raczej, niż idzie, otoczony chmurą szyderstw i przekleństw. Tak straszliwie zeszpeconego nie poznałaby, tym bardziej, że miał na Sobie tylko tunikę, złośliwie splugawioną przez oprawców; ale poznała Go, bo On był jeden najbiedniejszy, najnędzniejszy, On jedynie spokojny wśród tego orkanu rozkiełznanego piekła, modlił się z miłością za Swoich prześladowców.

 

792

 

Gdy się zbliżył, nie mogło ludzkie Jej serce znieść tego nawału cierpień, więc zajęczała boleśnie: „Biada mi! Czyż to ma być mój Syn? Ach tak! To Syn mój! O Jezusie, Jezusie mój!” Lecz pochód minął Ją prędko a Jezus spojrzał ze wzruszeniem na Swą matkę. Ona zaś skupiła się zaraz w wewnętrznym rozpamiętywaniu Swej boleści i nieświadomie dała się odciągnąć Janowi i Magdalenie; po chwili dopiero, ochłonąwszy, poleciła Janowi zaprowadzić się do pałacu Piła-ta. W drodze tej musiał Jezus i tego u-dręczenia doświadczyć, jak to przyjaciele zwykli opuszczać nas w nieszczęściu. Mieszkańcy Ofel bowiem się zebra-li w jednym miejscu przy drodze, by ujrzeć Jezusa. Gdy jednak ujrzeli Go w takiej pogardzie i poniżeniu, prowadzonego przez siepaczy na powrozach, zaczęli i oni chwiać się w wierze i przy-wiązaniu do Niego. Nie mogło im się to w głowie pomieścić, by Król, Prorok, Mesjasz, Syn Boży, mógł znajdować się w podobnym stanie. A jeszcze do tego zaczęli Faryzeusze mimochodem przedrwiwać ich przywiązanie do Jezusa, mówiąc: „Oto macie waszego pięknego Króla! Pozdrówcie Go! Cóż to, dąsacie się teraz, gdy On idzie na koronację i wkrótce zasiądzie na tronie? Skończyły się Jego cuda. Arcykapłan pomieszał Mu praktyki czarnoksięskie.” Biedacy ci doznali wiele cudownych uzdrowień i łask od Jezusa, ale teraz, słysząc to i patrząc na tak straszne widowisko, za-chwiali się w wierze tym bardziej, że jako przeciwników Jezusa widzieli po-święcone osoby kraju, arcykapłanów i „Radę.” Lepsi i wytrwalsi cofnęli się ze zwątpieniem, gorsi przyłączyli się zaraz do pochodu, naigrywając się z Jezusa na równi z innymi. Wzdłuż całej drogi aż do domu Piłata ustawili Faryzeusze tu i ówdzie straże, by zapobiec możliwym rozruchom.

 

Pałac Piłata i jego otoczenie

 

U stóp północno zachodniej strony wzgórza, na którym wznosi się świątynia, stoi ma znacznym podwyższeniu pałac rzymskiego starosty, Piłata. Od wschodu jest taras, do którego wiodą wysokie schody marmurowe; widać z niego leżący naprzeciw, obszerny rynek. Rynek sam otoczony jest w koło krużgankami, w których są hale dla sprzedających. Z rynkiem łączą się cztery główne ulice od zachodu, północy, wschodu i południa, a że rynek leży wyżej, więc ulice dochodząc doń, wznoszą się nieco pod górę. Cztery te ujścia ulic i piąty odwach przerywają jednostajne linie krużganków, okalających w koło rynek, zwany forum, a ciągnący się ku zachodowi aż poza północno zachodni róg świątyni; z tego miejsca widać było górę Syjon. Do zewnętrznych boków krużganków przytykają pojedyncze domy pobliskich ulic. — Pałac Piłata nie przytyka bezpośrednio do forum, bo oddziela go odeń obszerny dziedziniec; zamyka go zaś od wschodu brama łukowa, przez którą wychodzi się na ulicę wiodącą do bramy Owczej, a stąd dalej na Górę oliwną. Takaż brama, zamyka dziedziniec od zachodu i tędy przez dzielnicę Akra idzie się na Syjon. Patrząc z tarasu pałacu Piłata na północ, widzi się poza dziedzińcem forum. U wejścia z dziedzińca na rynek jest kolumnada i kilka kamiennych ław, zwróconych ku dziedzińcowi; dotąd zwykle, a nie dalej zbliżali się kapłani żydowscy, gdy mieli jaką sprawę do załatwienia u Piłata. Była nawet dla nich umyślnie w tym celu zakreślona granica w bruku dziedzińca; nie przekraczali jej, by się nie zanieczyścić. Przy zachodniej bramie dziedzińca, już w obrębie rynku, stał wielki odwach, łączący się przez bramę z pretorium Piłata. (Pretorium zwała się ta część pałacu Piłata, w której odbywał sądy). Odwach więc tworzył niejako atrium, czyli przedsionek do pretorium. Otoczony był kolumnadą; w środku był dziedziniec nie kryty, zaś w podziemnych piwnicach znajdowały się więzienia; tu właśnie siedzieli zamknięci dwaj łotrzy. Odwach roił się zawsze od rzymskich żołnierzy. Nieopodal, tuż przed

 

793

 

kolumnadą, stał na forum słup, przy którym biczowano zbrodniarzy. Słupów takich było więcej w obrębie forum; bliższe służyły do wymierzania chłosty, przy dalszych przywiązywano bydło, wyprowadzone na sprzedaż. Naprzeciw odwachu stał na rynku piękny, równiutki taras z ławkami kamiennymi, coś w rodzaju rusztowania dla skazańców; wchodziło się na niego po schodach. Zwano go Gabbata i z niego to ogłaszał Piłat uroczyste wyroki sądowe. Rozprawy przeprowadzał Piłat w ten sposób, że sam siedział na otwartym tarasie swego pałacu, a oskarżyciele siedzieli na owych ławkach kamiennych u wejścia na dziedziniec. Głośno mówiąc, można się było łatwo w ten sposób porozumiewać. Poza pałacem Piłata ciągły się wyżej jeszcze tarasy z ogrodami i altaną. Ogrody te łączą pałac z mieszkaniem żony jego, Klaudii Prokli. Całą budowlę oddziela rów Piłata. Była nawet dla nich umyślnie w tym celu zakreślona granica w bruku dziedzińca; nie przekraczali jej, by się nie zanieczyścić. Przy zachodniej bramie dziedzińca, już w obrębie rynku, stał wielki odwach, łączący się przez bramę z pretorium Piłata. (Pretorium zwała się ta część pałacu Piłata, w której odbywał sądy). Odwach więc tworzył niejako atrium, czyli przedsionek do pretorium. Otoczony był kolumnadą; w środku był dziedziniec nie kryty, zaś w podziemnych piwnicach znajdowały się więzienia; tu właśnie siedzieli zamknięci dwaj łotrzy. Odwach roił się zawsze od rzymskich żołnierzy. Nieopodal, tuż przed kolumnadą, stał na forum słup, przy którym biczowano zbrodniarzy. Słupów takich było więcej w obrębie forum; bliższe służyły do wymierzania chłosty, przy dalszych przywiązywano bydło, wyprowadzone na sprzedaż. Naprzeciw odwachu stał na rynku piękny, równiutki taras z ławkami kamiennymi, coś w rodzaju rusztowania dla skazańców; wchodziło się na niego po schodach. Zwano go Gabbata i z niego to ogłaszał Piłat uroczyste wyroki sądowe. Rozprawy przeprowadzał Piłat w ten sposób, że sam siedział na otwartym tarasie swego pałacu, a oskarżyciele siedzieli na owych ławkach kamiennych u wejścia na dziedziniec. Głośno mówiąc, można się było łatwo w ten sposób porozumiewać. Poza pałacem Piłata ciągły się wyżej jeszcze tarasy z ogrodami i altaną. Ogrody te łączą pałac z mieszkaniem żony jego, Klaudii Prokli. Całą budowlę oddziela rów od góry, na której się znajdowała świątynia. Poza tym jeszcze są mieszkania sług świątyni. Od wschodu przylega do pałacu Piłata ów budynek obrad i posiedzeń sądowych starego Heroda, w którym tenże w dziedzińcu wewnętrznym kazał wymordować tyle niewiniątek. Teraz zmieniło się tam wiele; wejście jest od strony wschodniej, a drugie osobne dla Piłata, z jego przedsionka. Z tej strony przecinają miasto od wschodu ku zachodowi cztery ulice; trzy biegną ku pałacowi Piłata i ku forum (rynek), czwarta prowadzi wzdłuż północnej ściany forum ku bramie, przez którą idzie się do Betsur. W ulicy tej, blisko bramy, stoi piękny budynek będący własnością Łazarza. Marta ma tu także osobne dla siebie mieszkanie. Jedna z tych ulic, najbliższa świątyni, bierze początek od bramy Owczej. Wchodząc w tę bramę, widzi się po prawej ręce Owczą sadzawkę, tak blisko podchodzącą pod mury, że sklepienia muru wiszą tuż nad wodą. Woda z sadzawki odpływa poza mury w dolinę Jozafata, i dlatego grunt tu jest trochę bagnisty. Sadzawkę otacza kilka budowli. W tej to sadzawce myje się po raz pierwszy z grubszego baranki zanim się je zaniesie w ofierze do świątyni; drugi raz jeszcze myje się je ceremonialnie w sadzawce Betesda na południe od świątyni. W drugiej ze wspomnianych czterech ulic znajduje się dom z podwórzem, własność św. Anny, matki Maryi; tu zatrzymywała się ona z rodziną i umieszczała bydło ofiarne, ilekroć przybyli na święta do Jerozolimy. W tym domu, o ile sobie przypominam, obchodzono gody weselne Józefa i Maryi. Forum, jak powiedziałam, leży wyżej niż znajdujące się w koło ulice; wzdłuż ulic

 

794

 

biegną rynsztoki aż do sadzawki Owczej. Podobne forum, jak to rozciąga się na górze Syjon przed dawnym zamkiem Dawida. Wieczernik znajduje się odeń na południowy wschód a na północ budynek sądowy Annasza i Kajfasza. Zamek Dawida, niegdyś twierdza silna, jest teraz opustoszały, zniszczony. Pustka panuje w dziedzińcach, stajniach i izbach będących nieraz wynajmowanych na kwatery dla karawan, cudzoziemców i ich bydląt jucznych. Zamek już dawno stoi pustką; gdyż takim widziałam go już przy Narodzeniu Chrystusa. W owym to czasie wprowadzono tu na gospodę, zaraz po przybyciu, orszak św. Trzech Królów z całą służbą i zwierzętami jucznymi.

 

Jezus przed Piłatem

 

Według naszego czasu była godzina mniej więcej szósta rano, gdy orszak ze skatowanym strasznie Jezusem stanął przed pałacem Piłata. Arcykapłani, Annasz i Kajfasz, tudzież członkowie „Rady”, zajęli zaraz miejsca na siedzeniach u wejścia na dziedziniec, Jezusa zaś pociągnęli siepacze na powrozach aż ku schodom, wiodącym na taras. Piłat spoczywał właśnie na pewnego rodzaju sofie; przed nim stał mały trójnożny stolik, a na nim leżały odznaki urzędowe i kilka drobiazgów, już nie pamiętam jakich. Otaczało go grono oficerów i żołnierzy. Dalej widać było ustawione oznaki i godła rzymskiego państwa. Usłyszawszy wrzawę i zgiełk, spojrzał Piłat w tę stronę i ujrzał spiesznie nadciągający orszak z Jezusem w pośrodku. Gdy już Żydzi usadowili się u wejścia na dziedziniec (bo dalej nie wolno im było iść według prawa Mojżeszowego, by się nie zanieczyścić) i gdy przyprowadzono Jezusa przed schody, powstał Piłat i odezwał się do nich szyderczo takim tonem, jakby np. przemówił jaki dumny marszałek Francji do deputowanych z małego ubogiego miasteczka: „Cóż was tu znowu tak rano przygnało? Aleście też oporządzili tego biedaka! Już od samego rana zaczynacie łupić i zabijać.” Żydzi zaś, kazawszy siepaczom zaciągnąć Jezusa do pretorium, zwrócili, się do Piłata ze słowami: „Wysłuchaj, panie, naszego oskarżenia przeciw temu złoczyńcy! My sami nie możemy wejść do domu sądowego, bo wiesz, że według Zakonu zanieczyścilibyśmy się.” Po tych głośno wyrzeczonych słowach, dał się nagle słyszeć wśród tłumu gromki głos: „O tak, nie możecie wejść do domu sądowego, bo uświęcony jest on krwią niewinną! Tylko Jezus może tam wejść, On jeden jest między Żydami czysty, jak owe niewiniątka!” Słowa te wymówił człowiek krzepki, barczysty, który za innymi docisnął się na forum. Był to mąż czcigodny, a zamożny, stryj męża Serafii, zwanej Weroniką; on sam zwał się Zadoch. Dwóch jego synków zamordowano swego czasu wraz z innymi niemowlętami na rozkaz starego Heroda. Od tego czasu usunął się on zupełnie od życia publicznego, i jak Esseńczyk żył z Swą żoną we wstrzemięźliwości. Raz tylko widział Jezusa u Łazarza, i słyszał Jego naukę. I oto teraz, gdy widział, jak siepacze ciągną niewinnego Jezusa bezlitośnie po schodach, wzruszyło go bolesne wspomnienie pomordowanych dziatek, głośno wobec całego tłumu dał Jezusowi świadectwo niewinności. Wypowiedziawszy głośno powyższe słowa, wmieszał się w tłum i znikł z oczu. Oskarżyciele Jezusa niewielką zwrócili na to uwagę, bo najpierw spieszyli się bardzo, a przy tym złościło ich zachowanie się Piłata i podrzędne stanowisko, jakie musieli zająć wobec niego. Siepacze wywlekli Jezusa po schodach marmurowych aż na taras, tutaj stanął Pan cicho w głębi tarasu, a tymczasem Piłat porozumiewał się z oskarżycielami. O uszy Piłata obijały się już nieraz różne wieści o Jezusie, a dziś raniutko dali mu znać żydowscy kapłani i radni, że przyprowadzą mu do osądzenia Jezusa z Nazaretu, który winien jest śmierci. Teraz ujrzawszy Jezusa tak skatowanego, a

 

795

 

przy tym z dziwnym, niezatartym wyrazem godności niezwykłej w obliczu, uczuł Piłat rosnący w sobie wstręt i pogardę dla żydowskich kapłanów i radnych, więc dał im poznać, że nie wyda potępiającego wyroku na Jezusa bez dowiedzenia Mu oczywistej i pewnej winy. Zaraz też dumnie i szyderczo, zagadnął arcykapłanów: „Jakąż winę w tym człowieku macie mi przedłożyć?” — A oni odrzekli z tajoną złością: „Gdybyśmy Go nie poznali jako zbrodniarza, nie bylibyśmy przyprowadzili Go do ciebie.”—„Więc weźcie Go sobie i osądźcie według waszego prawa” — rzekł Piłat. Lecz oni odparli: „Ty wiesz przecie, że nie przysługuje nam nieograniczone prawo wydawania i wykonywania wyroków śmierci.” Złość wrogów Jezusa rosła coraz bardziej. Naglili gwałtownie, i spieszyli się ze wszystkim, by załatwić się z Jezusem przed oznaczonym prawnie czasem świątecznym, by w swoim czasie móc zabić i spożyć baranka wielka-nocnego, nie przeczuwając, że Jezus jest właśnie prawdziwym Barankiem wielkanocnym. Sami bali się przestąpić granicę pretorium, by się nie zanieczyścić i móc spożywać baranka swego, a oto nie wahali się wprowadzić do pretorium pogańskiego bałwochwalcy, prawdziwego, najczystszego Baranka wielkanocnego. Na żądanie starosty rozpoczęli Żydzi wywód oskarżenia. Trzy główne skargi wnieśli na Jezusa, a na udowodnienie każdej postawili po dziesięciu świadków. Obmyślili zaś te skargi tak, by przedstawić Jezusa jako zbrodniarza, występującego przeciw cesarzowi, i by przez to Piłat był niejako zmuszony wydać wyrok potępiający; oni bowiem sami mogli decydować tylko w sprawach dotyczących świątyni i praw religijnych. Najpierw więc wnieśli skargę, że Jezus jest uwodzicielem ludu, że zakłóca spokój i wichrzy w kraju; przytaczali zaraz na to poszczególne dowody, poparte zeznaniami świadków. I tak, mówili, że Jezus włóczy się po kraju, że zwołuje liczne zgromadzenia, gwałci szabat i uzdrawia w szabat. Tu przerwał im Piłat, mówiąc szyderczo: „Widać, żeście zdrowi na wskroś, bo inaczej nie gorszylibyście się tak Jego uzdrawianiem.” Dalej oskarżali Żydzi Jezusa, „że zwodzi lud jakimiś ohydnymi naukami; mówi bowiem, że kto chce mieć żywot wieczny, musi pożywać Jego Ciało i Krew.” Piłata gniewała ta zajadliwość, z jaką rzucali Żydzi oskarżenia na Jezusa; nie zdradzał się jednak z tym, tylko uśmiechał znacząco do swoich oficerów, a od czasu do czasu docinał Faryzeuszom ostro. Tak np. rzekł im:„Zdaje mi się zupełnie, że i wy wyznajecie naukę Jego i chcecie mieć żywot wieczny; tak się zachowujecie, jakbyście chcieli żywcem jeść ciało Jego i pić Jego krew.” Treścią drugiej skargi było, że Jezus podburza lud, by nie płacił cesarzowi podatków. Tu już uniósł się Piłat gniewem. Uważać na takie rzeczy, należało do zakresu jego władzy, więc pewien siebie zawołał: „Jest to podłe kłamstwo; o tym ja wiedziałbym prędzej, niż wy.” A Żydzi, widząc to, wnieśli zaraz trzecią skargę. „Niech będzie i tak — krzyczeli — ale w każdym razie jest On wrogiem cesarza i państwa. Człowiek ten, niskiego a właściwie niepewnego, podejrzanego pochodzenia, zdołał sobie pozyskać mnóstwo stronników i rzucał klątwy na Jerozolimę; On także rozszerza wśród tłumów dwuznaczne przypowieści jak np. o królu, który sprawia gody swemu synowi. Już i tak raz tłuszcze, zebrane licznie na górze, chciały Go obrać królem; ale Jemu wydało się to za wcześnie, więc ukrył się wtenczas. Za to w ostatnich dniach pozwolił już Sobie na więcej. Oto urządził hałaśliwy, uroczysty wjazd do Jerozolimy, kazał oddawać Sobie honory królewskie i wznosić na Swą cześć okrzyki: Hosanna Synowi Dawidowemu, chwała niech będzie królestwu naszego ojca Dawida, nadchodzącemu teraz!” Sam nauczał, że jest Chrystusem, pomazańcem Pana, Mesjaszem, obiecanym królem żydowskim, i tak też kazał się nazywać. Czyż nie jest to wrogiem występowaniem przeciw cesarzowi?” Podłe te skargi poparli Faryzeusze znowu zeznaniami dziesięciu świadków.

 

796

 

Usłyszawszy, że Jezus każe się nazywać Chrystusem, królem żydowskim, zastanowił się nieco Piłat. Po namyśle poszedł do przyległej izby sądowej, rzuciwszy mimochodem baczne spojrzenie na Jezusa, i kazał strażom przyprowadzić Go do siebie. I cóż to tak nagle dało do myślenia Piłatowi? Oto był on poganinem zabobonnym, zmiennym, w którego głowie mieszały się różne wyobrażenia. Z religii swej miał niejasne jakieś pojęcia o potomkach swoich bogów, którzy podobno kiedyś żyli na ziemi. Wiedział dalej, że Prorocy żydowscy przepowiadali od dawna przyjście pomazańca Bożego, odkupiciela, oswobodziciela, króla żydowskiego i że szerokie warstwy ludności oczekiwały Go właśnie w tym czasie. Nie było mu również obcym, że niegdyś do starego Heroda przybyli królowie z dalekiego Wschodu i dopytywali się o jakiegoś nowonarodzonego króla żydowskiego, by oddać mu cześć i że Herod, z obawy przed tym królem, kazał wymordować mnóstwo niemowląt. Znał więc Piłat te podania o Mesjaszu i królu żydowskim, ale jako gorliwy bałwochwalca nie wierzył w nie, jak również nie mógł sobie wyobrazić, jaki by to miał być ten król. Co najwyżej mógł pod tym względem podzielać zapatrywanie wielu wykształconych, wolno myślących Żydów i Herodian, którzy wyobrażali sobie Mesjasza, jako potężnego, zwycięskiego władcę, tym śmieszniejszym wydało mu się więc oskarżenie, że ten Jezus, stojący przed nim, tak nędzny, biedny, sponiewierany, ma się podawać za tego pomazańca Bożego i króla! Ponieważ jednak nieprzyjaciele Jezusa położyli nacisk na to, iż jest to naruszeniem praw cesarskich, więc Piłat kazał wezwać Jezusa do izby, by Go przesłuchać. Gdy Jezus wszedł, Piłat spojrzał na Niego ze zdziwieniem i zapytał: „Więc to Ty jesteś tym królem żydowskim?” Jezus, nie odpowiadając wprost, zapytał Go nawzajem: „Czy mówisz to z własnego przekonania, czy też inni powiedzieli ci to o Mnie?” Uraził się trochę Piłat, iż Jezus ma go za tak nierozsądnego, by z własnego popędu pytał się biednego nędzarza, czy jest królem, rzekł więc żywo mniej więcej: „Czyż jestem Żydem, bym miał wiedzieć o takich marnościach? To twój lud i wasi kapłani oskarżyli Cię oto oddali mi cię do osądzenia, jako winnego śmierci. Powiedz, coś Ty właściwie zrobił?” Wtedy Jezus powiedział głosem uroczystym: „Królestwo Moje nie jest z tego świata; gdyby było z tego świata, z pewnością znalazłbym sługi i poddanych, którzy stanęliby w Mojej obronie i nie daliby Mnie wydać Żydom. Ale, jak mówię, królestwo Moje nie jest stąd.” —„A więc jednak jesteś królem!”— rzekł do niego Piłat. A Jezus odrzekł mu: „Tak jest, jak mówisz: Jestem królem. Urodziłem się i przyszedłem na ten świat, by dać świadectwo prawdzie; a każdy kto z prawdy jest, słów Moich słucha.” Spojrzał nań Piłat przeciągle i wstając, zapytał: „Prawda? A cóż jest prawda?” Rozmawiali jeszcze chwilę, ale już nie pamiętam dokładnie treści. Nie zrozumiawszy Jezusa, wyszedł Piłat znowu na taras. Tyle jednak przekonał się, że chociażby Jezus był królem, to nie takim, który może za-szkodzić cesarzowi, i że nie rości Sobie prawa do żadnego królestwa na tej ziemi; a królestwo z innego świata nie obchodzi wcale cesarza. Rzekł więc arcykapłanom: „Nie znaj-duję żadnej winy w tym człowieku.” Rozjątrzyło to wrogów Jezusa i po-budziło do obrzucenia Go nowym gra-dem zarzutów i oskarżeń. Jezus stał wciąż milczący i tylko modlił się w duchu za tych biednych, nie wiedzących, co czynią. Milczał nawet i wtenczas, gdy Piłat zwrócił się do Niego z zapytaniem, co ma do odpowiedzenia na te zarzuty. Starosta, zdziwiony tym do najwyższego stopnia, rzekł: „Poznają, że oni same kłamstwa wyszukują przeciw Tobie!” (Użył tu Piłat na kłamstwo odrębnego wyrażenia, które jednak zapomniałam.) Oskarżyciele zaś, źli coraz bardziej, zaczęli teraz nastawać na samego Piłata. „Jak to? — mówili — żadnej winy w Nim nie

 

797

 

znajdujesz? Czyż to nie jest żadna wina? On podburza wszystek lud i rozszerza Swą naukę po całym kraju od Galilei aż tutaj.” Zastanowił się Piłat, usłyszawszy słowo „Galilea”, i zapytał zaraz: „Czy człowiek ten jest może z Galilei, pod-dany Heroda?” Odpowiedziano mu, że rzeczywiście rodzice Jego mieszkali w Nazarecie a Jego stałym miejscem pobytu jest Kafarnaum. „A, kiedy tak — zawołał Piłat — to jako Galilejczyk jest poddanym Heroda. Herod jest tu na świętach, prowadźcie więc Jezusa do niego, niech Go osądzi.” Zaraz też, kazał Jezusa sprowadzić na dół i oddać w ręce Żydów, a swoją drogą wysłał jednego z oficerów do Heroda z oznajmieniem, że przysyła mu do osądzenia Galilejczyka, Jezusa z Nazaretu, jego poddanego. Zadowolony był Piłat bardzo, że uniknął w ten sposób konieczności sądzenia Jezusa, bo cała ta sprawa wydawała mu się jakoś dziwną; a miał zarazem na oku i cel polityczny. Herod zawsze był żądny poznać Jezusa, więc Piłat wiedział, że posyłając mu Go, zrobi Herodowi wielką przyjemność; że zaś dotychczas stosunki między nimi były naprężone więc sądził, że to ułatwi wzajemne zbliżenie się. Wrogowie Jezusa, oburzeni do najwyższego stopnia, że tak wobec wszego ludu dostali od Piłata odprawę i mu-sieli iść dalej, starali się na Jezusie wywrzeć swą złość. Otoczyli Go zaraz wkoło, kazali pachołkom związać Go na nowo i ze wznowioną zaciekłością dręczyli Go, bili, popychali; tak z pośpiechem ogromnym pędzili Go przez rynek, nabity ludem, i przez jedną ulicę do pobliskiego pałacu Heroda. Orszakowi towarzyszyli także rzymscy żołnierze. Na chwilę przed wyprawieniem Jezusa do Heroda, przysłała żona Piłata, Klaudia Prokla, służącego do męża i kazała mu powiedzieć, że pilnie bardzo pragnie z nim mówić. Teraz zaś stała w ukryciu na jednej z wyższych galerii pałacu i ze smutkiem wielkim i trwogą przypatrywała się, jak Jezusa ciągnięto przez forum do Heroda.

 

Początek nabożeństwa drogi krzyżowej

 

Ukryta z Magdaleną i Janem w zakątku jednej z hal na forum, przypatrywała się Najśw. Panna całej rozprawie przed Piłatem, słyszała te dzikie okrzyki i wrzawę i bolała niewypowiedzianie. Gdy teraz prowadzono Go do Heroda, nie miała już siły iść dalej, lecz prosiła Jana i Magdalenę, by oprowadzili ją przez całą te drogę cierpień, którą odbył jej Boski Syn, począwszy od pojmania Go wczoraj wieczór. Poszli więc najpierw drogą do budynku sądowego Kajfasza, dalej do pałacu Annasza, stad przez Ofel do Getsemane i na Górę oliwną. Na wielu miejscach, gdzie Jezus najwięcej znosił katuszy i udręczeń, przystawali, pogrążając się w smutku nad Jego cierpieniami. W miejscach, gdzie Jezus upadał, padała także Matka Najświętsza na kolana i całowała ziemię, której dotykało się Jego święte ciało. Magdalena łamała ręce z boleści, Jan także płakał rzewnie, ale troskliwie podnosił z ziemi smutkiem przepełnioną Matką i znowu szli dalej. To był początek rozpowszechnionego później w Kościele nabożeństwa „Drogi krzyżowej”, początek bolesnego rozpamiętywania gorzkiej męki naszego Boskiego Odkupiciela, jeszcze nim dokonał zupełnie tego dzieła odkupienia. Dopiero był Jezus w połowie tej bolesnej drogi męczeńskiej, a już Matka Jego niepokalana, dzieląca z Nim w nieskończonej Swej miłości wszystkie cielesne i duchowe cierpienia, odszukiwała ślady swego Syna i Boga, idącego za nas na śmierć, by je uczcić, opłakać i ofiarować Ojcu niebieskiemu za zbawienie świata. Tak*) zbierała na całej tej drodze ze wszystkich śladów Najśw. Odkupiciela, Jego nieskończone zasługi, uzyskane dla nas; a zbierała je w Swe najczystsze, współ cierpiące serce, tę jedynie godną skarbnicę wszystkich dóbr zbawienia, z której i przez którą jedynie według odwiecznego wyroku Boga, w Trójcy jedynego, może

 

798

 

korzystać upadła ludzkość z owoców i skutków tajemnicy odkupienia, dokonanej w pełni czasu. Bo przecież z najczystszej krwi tego najświętszego serca uformował Duch święty ciało, które dziś wylewa za nasz tysiąca ran krew nieocenioną, jako cenę odkupienia. Dziewięć miesięcy spoczywał Zbawiciel pod tym sercem, pełnym łaski; jako nienaruszona dziewica porodziła Go Maryja, chowała Go, strzegła, karmiła Swymi piersiami, by Go dziś oddać za nas na drzewo krzyża na śmierć najokrutniejszą. Jak odwieczny Ojciec nie oszczędził Swego jednorodzonego Syna, tylko oddał Go za nas, tak i Matka najświętsza, Bogarodzica, nie oszczędziła błogosławionego owocu żywota Swego, lecz zezwoliła, by ofiarował się za nas na krzyżu, jako prawdziwy Baranek wielkanocny. Tak więc jest Maryja w swoim Synu i zaraz po Nim, współ-przyczyną naszego zbawienia, naszą współodkupicielką, naszą pośredniczką i najpotężniejszą orędowniczką u Boga, matką łaski i miłosierdzia. Wszyscy sprawiedliwi Starego Zakonu, począwszy od pokutujących pierwszych rodziców, aż do najmłodszego, z potomków Abrahama, odbywali dziś tę drogę, smucili się, modlili i ofiarowali ją w najświętszym sercu Matki Bożej, królowej Patriarchów i Proroków. Lecz także i na przyszłość po wszystkie czasy tylko tym, którzy żywią dziecięcą miłość dla Maryi, dane jest odprawiać to nabożeństwo przez Nią samą zaczęte i Kościołowi przekazane; tym dane jest przez to nabożeństwo, pełne błogosławieństwa i miłe Bogu, wzrastać we wierze i miłości dla najświętszego Odkupiciela. Jest to przykrym wprawdzie, ale niestety stwierdzonym i znaczącym faktem, że wszędzie, gdzie chłodnie miłość ku Maryi i zanika nabożeństwo do tajemnic różańcowych, tam idzie także w zapomnienie nabożeństwo św. Drogi krzyżowej a nawet niknie wiara w nieskończoną wartość tej najkosztowniejszej, najcenniejszej Krwi. Magdalena odchodziła prawie od zmysłów z boleści; niezmierną, jak jej miłość, była także jej żałość i skrucha. Ilekroć z miłości ku Jezusowi chciała złożyć Mu u nóg swą duszę, jak nie-gdyś wylała nań olejek nardowy, zaraz spostrzegała między sobą a Zbawicielem otchłań swej winy; a boleść skruszonego serca przypominała jej zaraz całą gorzkość tej winy. Ilekroć chciała wznieść ku Odkupicielowi, jak obłok kadzidła, podziękę z głębi serca za otrzymane odpuszczenie grzechów, zaraz zjawiał się On jej oczom, prowadzony na śmierć wśród mąk strasznych i udręczeń; a ona w smutku niewypowiedzianym czuła, że przyczynia się do tego i jej wina, którą Zbawiciel przyjął na Siebie, by zmazać ją krwią Swoją. I tak wciąż opadała w otchłań bolesnej skruchy za grzechy. Dusza jej rozpłynęła się niejako w wdzięczności i miłości, boleści i gorzkości, w smutku i żałości; bo jeszcze do tego widziała i czuła całą niewdzięczność i krwawą świętokradzką winę swego narodu, który Zbawiciela swego wydał na najhaniebniejszą śmierć krzyżową. Wszystkie te wstrząsające, bolesne wrażenia, przebijały się w całej jej postaci, we wszystkich słowach i ruchach. Jan cierpiał i kochał nie mniej od Magdaleny. Ale nie zamącona nie-winność jego serca najczystszego pozwalała mu znosić tę boleść z większym spokojem.

 

Piłat i jego żona

 

Wspominałam już, że żonę Piłata dręczyły tej nocy bardzo niespokojne sny. Właściwie nie były to sny, lecz raczej widzenia, natchnione Duchem Bożym. Widziała we śnie zwiastowanie Maryi, narodzenie Chrystusa, hołd oddany Mu przez pasterzy i królów, proroctwa Symeona i Anny, ucieczkę do Egiptu, rzeź niemowląt, kuszenie na puszczy i inne szczegóły z życia Jezusa, którego nigdy nie widziała i nie znała wcale. Jezus przedstawiał jej się przy tym otoczony

 

799

 

zawsze światłością, a przy Nim widziała straszne mary przedstawiające złość i chytrość Jego nieprzyjaciół. Poznawała świętość i boleść niezmierną Jego Matki, jak również Jego własne nieskończone cierpienia, znoszone z taką miłością i cierpliwością. Boleść niewypowiedziana i smutek przejmowały ją na widok tego wszystkiego, bo obrazy te przedstawiały się jej niezmiernie żywo i przekonywająco opanowywały całą jej duszę, uchylały przed nią zasłony w nowy jakiś nieznany, a tajemniczy świat. Niektóre obrazy jak np. rzeź niewiniątek, proroctwo Symeona w świątyni, przedstawiały się jej tak, jak się w rzeczywistości spełniły, tj. w pobliżu jej domu. Rano wyrwały ją ze snu wrzawa i okrzyki tłuszczy. Przestraszona, wyjrzała na forum i oto w skrępowanym, udręczonym Jezusie poznała Tego, który był przedmiotem jej snów i widzeń nocnych; poznała, że tkwi w tym wskazówka wyższej Opatrzności, że nie trzeba dopuścić do potępienia Go. Z boleścią przypatrywała się, wśród jakich udręczeń prowadzono Jezusa do Heroda przez forum i zaraz w trwodze wielkiej posłała do Piłata, prosząc go do siebie. Oczekiwała go w letnim domku, stojącym na jednym z tarasów ogrodowych poza pałacem Piłata, wzruszona bardzo i niespokojna. Była to słuszna, kształtnie zbudowana niewiasta. Z tyłu zarzucony miała welon, z pod którego wyglądały bujne sploty włosów, przystrojonych kilku klejnotami; klejnoty również zdobiły jej uszy i szyję. Długą, fałdzistą suknię spinała na piersiach kosztowna klamra. Twarz jej pokrywała bladość matowa, wynik wzruszenia wewnętrznego. Doczekawszy się przybycia Piłata, opowiedziała mu zaraz niektóre szczegóły a swych nocnych widzeń, o ile sama mogła sobie zdać z nich sprawę. Skończywszy opowiadanie, przedstawia mu, jakie jest jej zdanie o tym, i prosiła go gorąco, zaklinając na wszystko, co mu, jest świętym, by nie szkodził prorokowi Jezusowi, Najświętszemu ze Świętych. Czule tuliła się do niego, by tylko zechciał ją wysłuchać. Piłata zadziwiła bardzo i poruszyła ta opowieść żony. Porównywał opowiadanie żony z tym, co słyszał o Jezusie, przywodził sobie na pamięć zajadłość Żydów, milczenie Jezusa, nie chcącego nic mówić na Swą obronę, i Jego stanowcze, a dziwne odpowiedzi na swoje pytania. Zachwiało go to i zaniepokoiło, lecz wkrótce uległ przedstawieniom swej żony i rzekł: „I tak już oświadczyłem Żydom, że nie znajduję żadnej winy w Jezusie, więc nie potępię Go, bo poznałem dobrze całą złość i przewrotność Jego wrogów.” — Powtórzył jeszcze żonie niektóre słowa Jezusa i uspokoił ją, że stanie się według jej życzenia, a nawet na znak, że nie zasądzi Jezusa, dał jej w zakład jakiś klejnot; nie wiem już, co to było, czy pierścień, czy pieczątka. Z tym rozstali się oboje. Lecz na obietnicy Piłata nie można było zbytecznie polegać. Był to człowiek samolubny i dumny, a przy tym niskiego, chwiejnego charakteru. Gdy chodziło o jego korzyść, zapominał o wszelkiej wyższej bojaźni Bożej, a z drugiej strony, gdy był w jakim kłopocie, stawał się nikczemnym tchórzem, uciekał się do zabobonnego bałwochwalstwa i wieszczbiarstwa. Tak i teraz, nie wiedząc co począć, zwrócił się do swoich bożków, palił im kadzidła w ukrytym zakątku domu i oczekiwał od nich jakichś znaków i objaśnień. Patrzał nawet zabobonnie, jak kury dziś jedzą, by z tego coś wywnioskować, a szatan podszeptywał mu to to, to owo. To mniemał, że trzeba koniecznie wypuścić Jezusa, jako niewinnego, to znów bał się, że zemszczą, się na nim jego bogowie, gdy zachowa przy życiu Jezusa, który tak osobliwe przekonanie ma sam o Sobie, jakoby był pewnego rodzaju półbogiem; więc może Jezus mógłby zaszkodzić w czym jego bożkom. — Może — myślał — jest On zaprawdę pewnego rodzaju bogiem Żydów. Tyle jest proroctw o Królu żydowskim, który ma panować nad wszystkimi; królowie gwiazdochwalców ze Wschodu szukali już raz takiego króla w tym kraju. A może

 

800

 

On wzniesie się ponad moich bogów i mego cesarza; jakaż wielka odpowiedzialność ciążyłaby na mnie żem Go nie skazał na śmierć. Może śmierć Jego ma być triumfem moich bogów.” Lecz znowu przyszły mu na myśl te cudownej nocne widzenia jego żony, tym dziwniejsze, że nigdy przedtem Jezusa nie widziała. Ten ostatni wzgląd przeważył na szali chwiejne rozumowania Piłata na korzyść Jezusa. Zdawał się już teraz być stanowczo zdecydowanym na uwolnienie Pana. Jak sam sobie mówił, chciał przede wszystkim działać w imię sprawiedliwości. Lecz nie wytrwał w tym postanowieniu, podobnie jak przedtem nie czekał, co Jezus odpowie na jego zapytanie: „Co to jest prawda?”

 

Jezus przed Herodem

 

Przed strażnicą, koło swego pałacu kazał Piłat postawić silny oddział żołnierzy, również porozstawiał żołnierzy w wielu ważniejszych punktach miasta. Z orszakiem, prowadzącym Jezusa, szedł znów osobny oddział żołnierzy, pochodzących z kraju między Szwajcarią a Włochami. Nie były zbyteczne te środki ostrożności, bo coraz większe tłumy ludu gromadziły się na forum i na ulicach, którymi prowadzono Jezusa do Heroda, trzymając się razom, stosownie do okolicy, z której przybyli na święta. Z tego korzystali zajadli Faryzeusze, więc każdy wyszukiwał swoich ziomków, zebranych w jedną gromadę, i starał się ich chwiejne umysły zbuntować przeciw Jezusowi. A tymczasem Jezus szedł skatowany, otoczony Swymi wrogami, którzy źli, że muszą się z Nim tak włóczyć, na Nim wywierali swą złość; lżyli Go więc, co tylko mogli podżegali siepaczy, by coraz srożej z Nim się obchodzili. Że siepacze stosowali się chętnie do tego, nie trzeba nawet mówić. Pałac Heroda leżał nie bardzo daleko w nowej dzielnicy miasta, na północ od forum. Posłaniec Piłata przybył tam pierwej niż Żydzi, więc Herod wiedział już, o co chodzi i oczekiwał Jezusa w wielkiej sali swego pałacu, siedząc na wezgłowiach w krześle tronowym; otaczał go zastęp dworzan i żołdaków. Arcykapłani weszli pierwsi przez krużganek i ustawili się po obu stronach; Jezus stał u wejścia. Herodowi pochlebiło to bardzo, że Piłat przyznał mu publicznie przed arcykapłanami prawo sądzenia Galilejczyka, więc siedział napuszony i niby to bardzo zajęty powierzoną mu sprawą; cieszyło go także, że ten Jezus, który zawsze tak wzgardliwie unikał sposobności pokazania się mu, stoi teraz przed nim w tak pokornej postawie. Sam słyszał, że Jan tak uroczyście przemawiał o Jezusie, szpiedzy i donosiciele tyle mu opowiadali o Nim, więc zaciekawiony wielce, pragnął poznać Go bliżej. Miał wielką ochotę przeprowadzić wobec arcykapłanów szumną rozprawę sądową z Jezusem i pokazać obu stronom, jak dobrze zna swoją rzecz, lecz z drugiej strony wiedział od posłańca, że Piłat nie znalazł w Jezusie żadnej winy; było to więc dla niego, lubiącego się płaszczyć, wskazówką, że należy powściągliwie traktować skarżących i ostrożnie przyjmować ich zarzuty. Tak też zrobił, co do większej jeszcze złości doprowadzało arcykapłanów i Faryzeuszów. Natarczywie zaczęli przedkładać swe skargi, zaraz jak tylko weszli. Herod tymczasem ciekawie spojrzał na Jezusa, który stał u wejścia, nędzny, skatowany, w zanieczyszczonej sukni, z włosem zburzonym, z Obliczem poranionym, pokrytym błotem i krwią. Na ten widok, wstręt, pomieszany z iskrą współczucia, zdjął tęgo króla zniewieściałego, oddanego rozkoszom. Wykrzyknął jakieś imię Boga, zdaje mi się „Jehowa”, odwrócił ze wstrętem twarz i zawołał na kapłanów: „Weźcie Go! Jak mogliście stawić mi przed oczy takiego splugawionego, skatowanego człowieka?” Zaraz pociągli pachołcy Jezusa do przedsionka; przyniesiono wody w misie i szmatę, i zaczęto Go obmywać wśród nowych udręczeń. Nie zważając, że ma

 

801

 

oblicze poranione, tarli Mu je pachołcy szmatą, otwierając na nowo przyschłe rany. Herod tymczasem ganił kapłanów za to barbarzyństwo; zdawało się nawet, że chce naśladować postępowanie Piłata, bo podobnie jak on, rzekł do nich: „Jezus wygląda tak, jak gdyby dostał się w ręce rzeźników; coś za wcześnie dziś zaczynacie.” Lecz arcykapłani, nie zważając na to, z pośpiechem wywodzili swe skargi i zarzuty przeciw Jezusowi. Wprowadzono na powrót Jezusa, a Herod, chcąc okazać się usłużnym względem Niego, kazał Mu przynieść kubek wina dla pokrzepienia wycieńczonych sił. Jezus potrząsnął tylko głową i nie przyjął podanego napoju. Herod chciał koniecznie wydobyć coś z Jezusa; rozgadał się bardzo, powtarzał wszystko, co słyszał o Nim, a nawet używał pochlebstw. Wypytywał się Go o różne rzeczy, żądał, by uczynił przed nim jaki znak. Lecz Jezus stał cicho ze spuszczonymi oczyma i nie wyrzekł ani słówka. Herod rozgniewał się w duchu, bo wstyd mu było przed obecnymi, nie dał jednak nie poznać po sobie i znowu zaczął przemawiać do Jezusa i zarzucać Go mnóstwem pytań. — „Przykro mi bardzo — mówił — że widzę Cię tu pod zarzutem tak ciężkiej winy; słyszałem wiele o Tobie. Pamiętasz, raz w Tirze zanadto śmiało wdarłeś się w moje prawa, uwalniając bez mego zezwolenia więźniów, których ja tam osadziłem. Ale może czyniłeś to w dobrych zamiarach. Teraz wydał Cię w moje ręce rzymski starosta, bym Cię osądził. Co mówisz na te wszystkie skargi? — Milczysz? — Mówiono mi wiele o Twoich nadzwyczaj mądrych przemowach i naukach; pragnę słyszeć, jak będziesz odpierał zarzuty Twych oskarży-cieli.— Co mówisz? — Czy to prawda, że jesteś królem Żydów ? — Czy jesteś Synem Bożym? — Ktoś Ty ? — Słyszałem, że czyniłeś wielkie cuda, dowiedź tego przede mną, daj mi znak! — Ode mnie zależy uwolnić Cię. — Czy to prawda, że przywróciłeś wzrok ślepo narodzonemu? Czy Ty wskrzesiłeś Łazarza? nakarmiłeś kilka tysięcy ludzi kilkoma chlebami? — Dlaczego nie odpowiadasz? — Zaklinam Cię, uczyń choć jeden cud! — Będzie to z pożytkiem dla Ciebie.” — Jezus milczał wciąż, a Herod mówił tym gwałtowniej: „Ktoś Ty?” Co to ma znaczyć? Kto dał Ci władzę czynienia takich rzeczy? Dlaczego teraz nie potrafisz zdziałać cudu? Czy Ty jesteś tym, o którego narodzeniu takie dziwne wieści chodzą? Przyszli to raz ze Wschodu królowie do ojca mego i wypytywali się o jakiegoś nowo narodzonego króla żydowskiego, któremu chcieli oddać cześć; mówią, że to Ty jesteś tym dziecięciem. Prawda. to? Uszedłeś wtenczas śmierci, gdy wymordowano tyle niemowląt? Jakim to sposobem? Dlaczego tak długo nic nie mówiono o Tobie? A może tylko umyślnie tak mówią o Tobie, by łatwiej obrać Cię królem? Wytłumacz się! Coś Ty za król? Zaprawdę, nie widać w Tobie nic królewskiego. Jak słyszałem, urządzono Ci niedawno pochód tryumfalny do świątyni. Co to miało znaczyć? Mów! Jak to się stało, że sprawa Twoja tak nędzny wzięła obrót?” Jezus ani jednym słowem nie odpowiedział na zapytania Heroda. Duchem Bożym otrzymałam objaśnienie, że dlatego nie chciał z nim Jezus mówić, bo Herod był pod klątwą za nieprawy swój związek z Herodiadą i za zamordowanie Jana Chrzciciela. Zniecierpliwiło trochę i rozgniewało Heroda to uporczywe milczenie Jezusa; zauważyli to Annasz i Kajfasz, więc wyzyskując tę sposobność, znowu natarli nań ze skargami na Jezusa. Między innymi podnieśli i te zarzuty, że Jezus nazywał Heroda chytrym lisem, że już od dawna pracował nad zagładą całej jego rodziny; dalej, że zaprowadza nową religię i że wbrew przepisom już wczoraj pożywał paschę. Ostatni ten zarzut podnoszono przeciw Jezusowi już wczoraj u Kajfasza, ale przyjaciele Pana udowodnili z ksiąg, że zarzut jest nieważny. Herod, chociaż rozgniewany bardzo zachowaniem się Jezusa, nie odstąpił jednak od ułożonego planu postępowania. Nie chciał zasądzić Jezusa z trojakiego względu: najpierw odczuwał po trochu jakiś tajemny strach przed Nim i już od

 

802

 

czasu zamordowania Jana Chrzciciela dziwny nim nieraz targał niepokój; po wtóre, chciał przez to dokuczyć nienawistnym arcykapłanom, którzy także nie puścili mu płazem wiarołomstwa małżeńskiego, a nawet skutkiem tego wykluczyli go od ofiar. Główną jednak pobudką było to, że nie chciał potępić tego, w którym Piłat nie znalazł żadnej winy. Było to jego politycznym manewrem, by pochlebić Piłatowi wobec arcykapłanów i pospólstwa. Więc też zadowolił się tylko tym, że obrzucił Jezusa obelżywymi słowy i rzekł do dworzan i gwardii przybocznej, której kilkadziesiąt miał przy sobie: „Weźcie tego głupca i oddajcie błazeńskiemu królowi cześć, jaka Mu się należy. To jest raczej błazen, niż złoczyńca.” Nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Wyprowadzono Jezusa na wielki dziedziniec, otoczony skrzydłami gmachu pałacowego, i tu zaczęto się pastwić nad Nim w najokrutniejszy sposób. Herod przypatrywał się temu dłuższy czas, stojąc na płaskim dachu; Annasz zaś i Kajfasz, nie dając jeszcze za wygraną, wciąż trzymali się tuż za nim i wszelkimi sposobami starali się go nakłonić, by wydał na Jezusa wyrok potępiający. Lecz Herod nie dał się namówić, a wreszcie rzekł tak, by słyszeli go i Rzymianie: „Popełniłbym najcięższy grzech, gdybym zasądził tego człowieka.” Właściwie chciał Herod przez to powiedzieć, że byłoby to największym wykroczeniem przeciw wyrokowi Piłata, który był na tyle grzecznym, że przysłał mu Jezusa. Widząc arcykapłani i wrogowie Jezusa, że Herod w żaden sposób nie zmieni swego postanowienia, zabrali się w inny sposób do rzeczy. Kilku z pomiędzy siebie wysłali z pieniędzmi do dzielnicy Akra, gdzie obecnie prze-bywało najwięcej Faryzeuszów; tych kazali wszystkich zawezwać, by sta-wili się ze swymi ziomkami w pobliżu pałacu Piłata. Również polecili rozdzielić przez Faryzeuszów sporo grosza między lud, by natarczywie domagał się śmierci Jezusa. Najemnicy Faryzeuszów rozszerzali między ludem groźne wieści, że naród ściągnie na siebie sąd Boży, jeśli nie zażąda śmierci tego bluźniercy, że Jezus uwolniony, połączy się z Rzymianami, i to będzie Jego królestwem, o którym wciąż mówił, a które przyniesie Żydom zagładę. Puszczano także pogłoski, że Herod wydał już wyrok na Jezusa, ale lud musi dać jeszcze swe potwierdzenie, bo zachodzi obawa, by stronnicy Jezusa nie wywołali rozruchów, a jeśli Jezus wyjdzie wolny, to święta krwawy wezmą przebieg, bo stronnicy Jezusa, w połączeniu z Rzymianami, straszną wywrą zemstę. Tak to biegały po całym mieście pogmatwane, niepokojące pogłoski mniej lub więcej prawdopodobne, budząc rozgoryczenie i oburzenie w pospólstwie. Równocześnie kazali Faryzeusze rozdzielać pieniądze między żołnierzy Heroda, by, nie oglądając się na nic, jak najokrutniej katowali Jezusa. Żywili bowiem w duchu nadzieję, że może Jezus, nie zdołając znieść tych katuszy, umrze, zanim Piłat wyda wyrok Go uwalniający. Przepłaceni żołdacy, nie mający Boga w sercu, zaczęli też w najpodlejszy sposób naigrywać się z Jezusa i Go dręczyć. Jeden z nich wyniósł z izdebki odźwiernego wielki biały worek, w którym dawniej zapakowana była bawełna. Wykrojono w dnie worka dziurę i wśród wybuchów śmiechu zarzucono go Jezusowi przez głowę jako szatę błazeńską; worek był długi, więc ciągnął się po ziemi, plątając Jezusowi nogi. Ktoś inny zarzucił znowu Jezusowi w koło szyi czerwoną szmatę, niby kołnierz. Tak ustrojonemu oddawali żołdacy szydercze pokłony, lżyli Go, popychali na wszystkie strony, pluli na Niego i bili Go po twarzy za to, że nie chciał odpowiadać ich królowi. Wśród szyderczych oznak czci i hołdu obrzucali Go błotem, szarpali Nim jak do tańca, popychali Go, a gdy zaplątawszy się w długi obszerny worek, upadł na ziemię, wlekli Go rynsztokiem, biegnącym w koło dziedzińca wzdłuż ścian, tak, że święta Jego głowa uderzała o kolumny i narożniki domu, to znów poderwali Go z ziemi i wśród wrzawy ogólnej na nowo

 

803

 

zaczęli Go dręczyć. Żołdacy ci i dworzanie Heroda — była to zbieranina z najrozmaitszych okolic, a co najgorsi z nich wymyślali najokrutniejsze sposoby dręczenia Jezusa i uważali to za chlubę dla siebie i swych ziomków, że mogą się tym przed Herodem poszczycić. Więc na wyścigi z gwałtownym pośpiechem wymyślano coraz nowe udręczenia, a towarzyszyły temu wrzaski i śmiechy szydercze. Ci, którzy otrzymali pieniądze od Faryzeuszów, w natłoku ogólnym bili Jezusa kijami pogłowie, stosując się do ich wskazówek. A Jezus patrzał tylko na nich miłosiernie, wzdychał i jęczał boleśnie, oni zaś w zatwardziałości swej naśladowali szyderczo Jego jęki i po każdej katuszy wybuchali śmiechem bezczelnym. W niczyim sercu nie obudziła się iskierka litości. Krew spływała z Najśw. Głowy Jezusa; trzykroć upadał na ziemię pod razami rozbestwionych żołdaków, wtedy jednak, niewidzialni dla innych, pojawiali się przy Jezusie płaczący aniołowie i namaszczali Mu głowę. Otrzymałam Duchem Bożym objaśnienie, że bez tej pomocy Bożej, rany zadane Jezusowi, byłyby śmiertelne. Okrucieństwo i rozpasanie tych żołdaków nie da się opisać. Nie tak okrutnymi byli względem ślepego Samsona Filistynowie, gdy gnali go po arenie wyścigowej, umęczając prawie na śmierć. Lecz czas upływał i wnet trzeba było arcykapłanom iść do świątyni gdy więc otrzymali uwiadomienie, że spełniono ich polecenia, jeszcze raz zarzucili Heroda prośbami, by Jezusa zasądził. Herod jednak, nie wiele z nich sobie robiąc, a bacząc tylko na Piłata, odesłał Jezusa w tej sukni nikczemnej na powrót do niego.

 

Jezus wraca od Heroda do Piłata

 

Z wznowioną złością w sercu poprowadzili Żydzi Jezusa na powrót do Piłata; wstyd ich było, że nie uzyskawszy wyroku na Niego, musieli Go prowadzić na powrót tam, gdzie już uznano Go za niewinnego. Obrano teraz inną, dalszą drogę, by i innym dzielnicom pokazać Jezusa w takim poniżeniu, a także, by tym dłużej dręczyć Jezusa po drodze i by wysłanym podżegaczom dać czas do pozyskania zebranych tłumów dla swych planów. Droga ta była o wiele bardziej nierówna i gorzej utrzymana, więc tym boleśniej odczuwał Jezus szarpania i popychania prowadzących Go siepaczy. Długi worek wlókł się po błocie i przeszkadzał Jezusowi w chodzeniu. Kilka razy upadł Pan na ziemię, zaplątawszy Sobie w nim nogi, lecz siepacze rzucili się zaraz na Niego, bili Go po głowie, kopali nogami i zmuszali do powstania, szarpiąc za powrozy. Niewypowiedziane naigrywania i udręczenia musiał Jezus znosić przez całą drogę ze strony siepaczy i motłochu; a On, w miłosierdziu nieskończonym, modlił się tylko, by nie umarł, dopóki nie dokona wszystkich mąk za nas. Była godzina kwadrans na dziewiątą, gdy pochód z udręczonym Jezusem nadszedł znowu przez forum do pałacu Piłata, ale z innej strony (prawdopodobnie wschodniej). W koło pałacu zebrane już były ogromne tłumy ludu, podzielonego na gromady, stosownie do okolicy i miejscowości, z której pochodzili, a wśród nich uwijali się Faryzeusze, podburzając obojętnych przeciw Jezusowi. Piłat, pamiętny rzezi galilejskich krzykaczy podczas zeszłorocznej paschy, przedsięwziął na wszelki wypadek środki ostrożności. Na jego polecenie ściągnięto około tysiąc żołnierzy, obsadzono nimi pretorium, cały pałac i wszystkie wejścia na forum. Świadkami dalszej męki Jezusa były Najśw. Panna, Jej siostra Maria Helego, córka tej ostatniej, Maria Kleofy, Magdalena i około 16 świę¬tych niewiast. Stały one w hali na forum, z której można było wszystko słyszeć, lub podchodziły to tu, to tam. Z początku był i Jan przy nich. Przybrany w ów wór biały, szedł Jezus środkiem rozstępującego się tłumu;

 

804

 

witany szyderczym śmiechami i okrzykami. Najzuchwalszych i najbezczelniejszych wysuwali sami Faryzeusze naprzód, by przyłączywszy się do pochodu, naigrywali się z Jezusa. Tymczasem dworzanin Heroda, wysłany już naprzód, oznajmił Piłatowi, że król wdzięczny mu jest bardzo za tę grzeczność. Przekonawszy się jednak, że sławny ten; mądry Galilejczyk, jest tylko niemym błaznem, postąpił z Nim odpowiednio i teraz odsyła Go tu na powrót. Ucieszył się Piłat, że Herod nie uczynił mu na przekór i nie za sądził Jezusa, więc nawzajem kazał mu przesłać serdeczne pozdrowienie. Piłat gniewał się dotychczas z Herodem od czasu zawalenia się owego wodociągu, ale od dziś pojednali się i pozostali przyjaciółmi. Przybywszy do pretorium, poprowadzili siepacze Jezusa znowu po schodach na taras. Ale że szarpali Nim wciąż okrutnie, więc zaraz z początku zaplątał się Jezus w długi worek i upadł tak silnie na marmurowe schody, że krew z głowy Jego najświętszej obryzgała obficie kamienie. Upadek Jego wzbudził tylko śmiech szyderczy w kapłanach, Faryzeuszach i podłym motłochu, a siepacze poderwali Go zaraz i kopiąc nielitościwie, wypchali po schodach na taras. Piłat spoczywał, jak przedtem, na swym siedzeniu, a raczej sofie, obok której stał stolik. Otaczało go kilku oficerów i jacyś mężowie z księgami pod pachą. Gdy przyprowadzono Jezusa, podszedł Piłat na przód tarasu, skąd zwykł był rozmawiać z ludem, i rzekł do oskarżycieli Jezusa: „Wydaliście mi tego człowieka jako podburzyciela ludu. Przesłuchałem Go wobec was i nie znalazłem winnym tego, o co Go oskarżacie. Odesłałem was z Nim do Heroda, ale i on nie znalazł w Nim winy, zasługującej na karę śmierci. Cóż więc? Każę Go wychłostać i puścić na wolność.” Lecz zaraz dało się słyszeć na te słowa mruczenie i wrzawa między Faryzeuszami, dającymi poznać, że nie zgadzają się na to i tym gorliwiej zaczęli motłoch podburzać i przekupywać pieniędzmi. Piłat, przejęty głęboką ku nim pogardą, ostro powstał przeciw nim, mówiąc między innym: „Czyż nie dosyć oglądać będziecie dziś niewinnej krwi przy zarzynaniu baranków wielkanocnych?” Był w Jerozolimie starodawny zwyczaj, że przed Wielkanocą wypuszczano na żądanie ludu jednego z więźniów, a odbywało się to właśnie w dniu dzisiejszym. Dlatego to wysłali Faryzeusze z pałacu Heroda swych zauszników w dzielnicę Akra, na zachód od świątyni, by przekupić zebrane tam tłumy, aby nie żądali wypuszczenia Jezusa na wolność, tylko ukrzyżowania Go. Piłat natomiast miał nadzieję, że lud będzie żądał uwolnienia Jezusa; dla większej pewności umyślił dać im do wyboru obok Jezusa pewnego strasznego złoczyńcę, który już skazany był na śmierć, spodziewał się bowiem, że nikt nie przeniesie go nad Jezusa. Zbrodniarza tego, imieniem Barabasza, przeklęli już wszyscy za jego sprawki. W czasie rozruchów mordował on ludzi niewinnych, trudnił się czarnoksięstwem i dla swych celów rozrzynał żywoty niewiastom brzemiennym. Słowem, popełnił mnóstwo zbrodni, a niejedno ja sama widziałam w objawieniu. Właśnie teraz po ostatnich słowach Piłata ruch powstał wśród tłumu, wreszcie gromadka ludzi z mówcami na czele przepchała się naprzód, i ci, jako przedstawiciele ludu, zawołali głośno na Piłata, stojącego na tarasie: „Piłacie! Spełnij nam to, co według zwyczaju nam co rok czynisz na święta!” Na to też czekał tylko Piłat, więc rzekł zaraz: „Zwyczaj jest, że wypuszczam wam na święta jednego więźnia. Którego mam wam teraz wypuścić, Barabasza, czy Jezusa, Króla żydowskiego, Jezusa, który ma być Pomazańcem Pańskim?” W jakim znaczeniu nadawał Piłat te tytuły Jezusowi, tego on sam nie umiałby powiedzieć. Po części nazy¬wał Jezusa Królem żydowskim, bo jako dumny Rzymianin chciał im okazać pogardę, że mają tak nędznego króla, którego wraz z zbrodniarzem postawił im do wyboru; po części kierował się jakimś wewnętrznym przeczuciem, że może naprawdę Jezus jest tym cudownie obiecanym Królem

 

805

 

żydowskim, tym Pomazańcem Pańskim, tym Mesjaszem. Ale i tym bezwiednym przeczuciem prawdy powodował się tylko pozornie; najprędzej dlatego tylko wymieniał tytuły Jezusa, bo czuł, że główną sprężyną występowania arcykapłanów przeciw Jezusowi, którego on uważał za niewinnego, jest zawiść. Maryja, Magdalena, święte niewiasty i Jan stali tymczasem w zakątku przedsionka, płacząc i drżąc w niepokoju. Matka Boża wiedziała wprawdzie, że tylko śmierć Jezusa może wyratować świat z przepaści grzechowej, ale jako Matka tego najświętszego Syna, trwożyła się o Niego i tęskniła za utrzymaniem Go przy życiu. Podobnie jak Jezus, chociaż dobrowolnie wcielił się na śmierć krzyżową, ale zupełnie jak zwykły człowiek odczuwał wszystkie męki i udręczenia człowieka katowanego strasznie i niewinnie prowadzonego na śmierć, — tak też i Maryja odczuwała wszystkie udręcze¬nia i męki matki, której dziecię najświętsze doznaje takich cierpień ze strony własnego najniewdzięczniejszego ludu. W trwodze i niepewności wahały się biedne niewiasty między obawą a nadzieją, niepewne, kogo lud zażąda od Piłata. Jan podchodził to tu; to tam, podsłuchiwał, starając się dostać gdzie jaką dobrą wiadomość. A Maryja wznosiła modły do Boga, by nie dopuścił temu ludowi spełnić tak strasznego grzechu; jak Jezus na Górze oliwnej, tak i Ona mówiła teraz: „Jeśli to możliwe, oddal, Panie, ten kielich goryczy.” I tak nadzieja nie ustąpiła jeszcze zupełnie z serca tej kochającej Matki. Wśród tłumu obiegały z ust do ust rozsiewane przez Faryzeuszów pogłoski i namowy, a wraz z nimi doszła do uszu Maryi wieść, że Piłat stara się koniecznie uwolnić Jezusa; to było dla Niej kroplą pociechy. Nadzieja Jej zwiększyła się jeszcze, gdy rozglądając się po tłumach, ujrzała niedaleko gromady ludzi z Kafarnaum, a wśród nich wielu, których Jezus niedawno uzdrawiał i nauczał. Ci spoglądali chwilami ukradkiem w stronę, gdzie stały pozasłaniane smutne niewiasty i Jan. Widząc ich Maryja, była pewna, tak jak i inni, że ci już chyba nie przeniosą Barabasza nad swego dobrodzieja i Zbawiciela. Tymczasem stało się inaczej. Po powyższym pytaniu Piłata nastąpiło chwilowe wahanie się i namyślanie wśród zebranego tłumu, a kilka tylko głosów dało się słyszeć z tłumu: „Barabasza!” W tej chwili jednak nadszedł do Piłata sługa, wysłany od jego żony. Piłat cofnął się z nim w tył, a sługa pokazał mu ów zastawnik, który Piłat dał rano żonie i rzekł: „Klaudia Prokla kazała ci przypomnieć, byś dotrzymał przyrzeczenia.” Krótką tę przerwę wyzyskali Faryzeusze i arcykapłani. To groźbami, to prośbami, to przekupstwem postarali się o to, by zmienić przekonanie pospólstwa. I przyszło im to łatwo. Piłat poznał po przysłanym znaku, co żona jego sobie życzy i oddał go jej na znak, że obietnicy dotrzyma. Odprawiwszy sługę, poszedł znowu na przodek tarasu i zajął swe siedzenie, a gdy i arcykapłani posiadali, zawołał powtórnie: „Którego z tych dwóch mam wam wypuścić?” Teraz już nie było namyślania i wahania; jednostajny głośny krzyk zagrzmiał na całym forum ze wszystkich stron: „Precz z Tym! Wypuść nam Barabasza!” — „Cóż więc mam zrobić z Jezusem, który ma być Chrystusem, Królem żydowskim?”— zapytał Piłat. I znów zabrzmiały gwałtowne okrzyki: „Ukrzyżuj Go! Ukrzyżuj Go!” — I jeszcze po raz trzeci zapytał Piłat: „Ale cóż On złego uczynił? Ja przynajmniej nie znajduję w Nim żadnej winy, skutkiem której zasługiwałby na śmierć. Każę Go wychłostać, a potem wypuszczę!” Lecz jak orkan piekielny z podwójną gwałtownością zerwały się wrzaski: „Ukrzyżuj Go! Ukrzyżuj Go!” Faryzeusze i kapłani wrzeszczeli i rzucali się jak szaleni, więc wreszcie uległ niestały Piłat, wypuścił zbrodniarza Barabasza, a Jezusa zasądził na biczowanie.

 

806

 

Biczowanie Jezusa

 

Kilka to już razy powtarzał chwiejny, małoduszny Piłat te słowa: „Nie znajduję w Kim żadnej winy; każę więc wychłostać Go i puścić na wolność.” Lecz natarczywe groźne okrzyki motłochu żydowskiego powtarzały się wciąż. — „Ukrzyżuj Go! Ukrzyżuj Go!” — wołano ze wszystkich stron. Mimo to Piłat, nie zastanawiając się jeszcze, co zrobi potem, uparł się prze¬prowadzić swą wolę. Nie wiedział jeszcze, czy potem uwolni Jezusa, czy wyda Go na śmierć, ale w każdym razie kazał Go tymczasem, ubiczować na sposób rzymski. Zaraz też sprowadzili siepacze Jezusa z tarasu, bijąc Go i popychając krótkimi pałeczkami; środkiem rozszalałego motłochu poprowadzili Go na forum, na północ od pałacu Piłata, gdzie nieopodal strażnicy stał słup do biczowania, naprzeciw jednej z hal, otaczających rynek. Słup ten stał osobno, niejako część składowa budynku. Był tak wysoki, że człowiek słusznego wzrostu, wyciągnąwszy ręce, mógł dosięgnąć dłonią do górnego zaokrąglonego końca, opatrzonego pierścieniem żelaznym; od tyłu słupa w połowie wysokości były także powbijane pierścienie, czy też haki. Do biczowania wyznaczono sześciu oprawców. Byli to jacyś łotrzykowie gdzieś z pod Egiptu, którzy pojmani, pracowali tu przymusowo przy budowlach i kanałach, jako niewolnicy lub więźniowie. Najpodlejszych z tych i najokrutniejszych wybierano zwykle do posług królewskich w pretorium. Ci, którzy mieli biczować Jezusa, mniejsi byli wzrostem od Niego, skórę mieli brunatną, włos kręty, szczecinowaty, zarost na twarzy rzadki i cienki już z natury. Całe ich ubranie składało się z przepaski przez biodra, lichych sandałów i kawałka skóry, lub lichej tkaniny, zarzuconej jak szkaplerz przez piersi i plecy, z boku otwartej; ręce były obnażone. W obliczu i całej postaci tych pachołków przebijało się coś zwierzęcego, diabelskiego; wyglądali jakby na pół pijani. Niejednego już biednego grzesznika zabiczowali na śmierć przy tym słupie i teraz, porzuciwszy przy słupie rózgi i bicze, poszli ochoczo naprzeciw Jezusowi, odebrali Go z rąk siepaczy i jeszcze bezlitośnie zaczęli się nad Nim znęcać. Chociaż Jezus szedł chętnie, bili Go pięściami i postronkami, darli, szarpali i ciągnęli z wściekłością do słupa. Nie da się opisać, z jakim barbarzyństwem dręczyły Jezusa te psy wściekłe w ludzkim ciele przez tę krótką chwilę. Przyprowadziwszy Go do słupa, zdarli zeń gwałtownie ów worek, w który Go Herod kazał ubrać na szyderstwo i prawie po ziemi tarzali biednego Jezusa. Jezus drżał na całym ciele, stanąwszy przed słupem. Tam ściągał spiesznie Swe suknie rękami skrwawionymi i spuchniętymi od ostrych powrozów, a podczas tego modlił się czule i wstawiał do Boga za Swymi katami, którzy i teraz nie dali Mu ani chwilki spokoju. Raz jeden zwrócił Jezus głowę ku Swej najboleśniejszej Matce, stojącej nieopodal z innymi niewiastami w kąciku hali. Zwróciwszy się do słupa, by zakryć nim obnażone ciało, rzekł do Najśw. Panny: „Odwróć Twe oczy ode mnie!” Nie wiem, czy wypowiedział to głośno, czy pomyślał tylko w duchu, ale czułam, że Maryja usłyszała te słowa; w tej chwili bowiem odwróciła się i upadła omdlała na ręce otaczających ją św. niewiast. Teraz dobrowolnie wzniósł Jezus ręce i objął nimi słup. Kaci, klnąc straszliwie i szarpiąc Nim, przymocowali Jego święte, wyciągnięte ręce do żelaznego pierścienia u góry i tak naciągnęli całe ciało, że nogi, przymocowane u dołu, zaledwie dotykały ziemi. I stał tak Najświętszy ze Świętych, obnażony, rozpięty na słupie zbrodniarzy, w nieskończonej trwodze i hańbie, a dwaj z tych okrutników zaczęli ze zwierzęcą żądzą krwi siec rózgami Jego święty grzbiet od góry do dołu. Rózgi te wyglądały jak białe łykowate pręty; a może były to pęki zeschłych żył bydlęcych, lub twarde białe paski skórzane. Pan nasz i Zbawiciel, Syn Boga, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek drgał i

 

807

 

kurczył się jak nędzny robak pod razami tych łotrów. Jęczał cicho, a jęk Jego słodki, dźwięczny jak serdeczna modlitwa, mieszał się ze świstem rózg Jego dręczycieli. Od czasu do czasu jak czarna chmura nawalna, wybuchał krzyk ludu i Faryzeuszów, tłumiąc te jęki święte, żałosne. Piłat bowiem układał się jeszcze z rozjuszonym motłochem, wrzeszczącym wciąż przeraźliwie: „Precz z Nim! Ukrzyżuj Go!” Więc chwilami dawał się słyszeć krótki głos trąby na znak, że Piłat chce mówić. Wrzaski milkły na chwilę i znowu słychać było chrzęst rózg, jęki Jezusa, przekleństwa oprawców. A zdała dochodziło żałosne beczenie baranków wielkanocnych, które właśnie myto z pierwszego brudu w sadzawce Owczej, obok bramy tejże nazwy. Nieopisanie wzruszające były te głosy bezradne, lękliwe, biednej trzody jagnięcej. Bek baranków wielkanocnych łączył się w jedną zgodną harmonię z westchnieniami Zbawiciela, prawdziwego Baranka ofiarnego. Motłoch żydowski trzymał się w pewnym oddaleniu od słupa, mniej więcej na szerokość jednej ulicy. W koło stały placówki rzymskich żołnierzy, najgęściej zaś koło strażnicy. Często gęsto zbliżał się ktoś z tłuszczy do słupa; jedni przypatrywali się w milczeniu, inni szydzili. Zdarzało się, że w niektórych budziła się jakaś lepsza iskierka ich istoty, ogarniało ich uczucie wewnętrznego Wzruszenia na widok katowanego Jezusa; w takich razach zdawało mi się, jakoby promień świetlisty padał z Jezusa na nich. Obok pod strażnicą widziałam nikczemnych uliczników, skąpo odzianych, którzy przygotowywali świeże rózgi; inni znów spieszyli postarać się o gałązki cierniowe. Służalcy arcykapłanów kręcili się w pobliżu katów i przekupywali ich pieniędzmi, by bardziej męczyli Jezusa; kazali także przynieść wielki dzban gęstego czerwonego napoju, a kaci zakrapiali się nim obficie, i pijani prawie zupełnie, coraz okrutniej się srożyli. Po kwadransie biczowania odstąpili oprawcy, a przyłączywszy się do swych kolegów, zaczęli w najlepsze się zapijać. Po tak bolesnej operacji całe ciało Jezusa pokryte było pręgami sinymi, brunatnymi i czerwonymi. Krew święta spływała w perlistych kroplach na ziemię. Drgania bolesne wstrząsały tym biednym ciałem, a wokoło, zamiast litości, słychać było tylko drwiąco, szydercze okrzyki. Po chłodnej nocy ranek był cały dżdżysty, pochmurny. Chwilami ku wielkiemu zdziwieniu ludzi padał nawet grad. Około południa dopiero wyjaśniło się niebo i słońce bladymi promieniami oświeciło Jerozolimę. Po krótkim odpoczynku rzuciła się druga para katów z nową wściekłością na Jezusa. Ci mieli znów inne rózgi, najeżone, zapewne z cierni, powtykane gęsto kolcami i kulkami. Pod ich silnymi uderzeniami pękały pręgi na ciele Jezusa, krew tryskała obficie w około, obryzgując ręce oprawców. Pod srogimi, bolesnymi razami jęczał Jezus i drgał boleśnie, ale nie ustawał się modlić za tych zaślepionych ludzi. Właśnie przeciągała przez forum karawana cudzoziemców na wielbłądach; wielu z nich było już ochrzczonych, wielu słyszało nauki Jezusa na górze. Strach ich zdjął i smutek, gdy dowiedzieli się od otaczających, co to ma znaczyć, kogo to katują przy słupie. Przed pałacem Piłata brzmiała wciąż wrzawa i bezustanne okrzyki motłochu. Wreszcie przystąpiła trzecia para katów do Jezusa z nowymi biczami; były to pęki łańcuszków, czy rzemyków, umocowanych w żelaznej rączce, a zakończonych żelaznymi haczykami. Ci już nie ranili, ale po prostu odrywali tymi haczykami całe kawałki skóry i ciała, tak, że miejscami widać było nagie kości. Pióro się wzdraga przed opisywaniem tej ohydnej, barbarzyńskiej sceny. A nie dosyć im było tego; odwiązawszy sznury, obrócili Jezusa i przywiązali na powrót poranionym grzbietem do słupa. Jezus nie miał już tyle sił utrzymać się sam, więc przykrępowali Go powrozami przez piersi poniżej ramion i kolan, a

 

808

 

ręce związali z tyłu w środku słupa. Jak wściekłe psy rzucili się znowu na Pana. Jeden z nich trzymał w lewej ręce mniejszą, cieńszą rózgę i tą smagał oblicze Jezusa raniąc je boleśnie. Nie było już zdrowego miejsca na Jezusie. Najświętsze, czci najgodniejsze ciało Syna Bożego, poszarpane bezlitośnie, przedstawiało jedną wielką ranę krwią broczącą. Oczyma krwią nabiegłymi spoglądał Jezus na Swych katów z niemym błaganiem o litość, a oni tym bardziej się srożyli. Więc Jezus jęczał tylko z cicha, aż ust Jego wyrywał się co chwila słabszy głos: „Biada!” Cała ta straszna katusza trwała już prawie trzy kwadranse, gdy wtem przyskoczył z gniewem do słupa jakiś obcy człowiek z ludu, trzymając w ręku nóż zakrzywiony. Był to krewny ślepego Ktesifona, uzdrowionego przez Jezusa.— „Stójcie!”— zawołał — „nie mordujcie na śmierć niewinnego człowieka!” Pijani kaci zatrzymali się chwilę ze zdziwieniem, a on spiesznie jednym cięciem przeciął powrozy, krępujące Jezusa, związane z tyłu słupa w jeden gruby węzeł na wielkim żelaznym gwoździu; spełniwszy to, znikł zaraz na powrót w tłumie. Bezwładne, poranione ciało Jezusa, nie podtrzymywane powrozami, osunęło się przy słupie w kałużę własnej krwi. Tak pozostawili Jezusa kaci, a sami poszli pić dalej, zawoławszy przedtem na siepaczy, zajętych w strażnicy, by upletli koronę cierniową. Właśnie przechodziło przez forum kilka nierządnic. Ujrzawszy Jezusa, leżącego we krwi pod słupem, drgającego boleśnie, zatrzymały się przed Nim w milczeniu, ująwszy się za ręce, i spoglądały nań chwilę ze wstrętem i odrazą. Pod ich wzrokiem tym boleśniej odczuł Jezus ciężkie Swe rany; z trudem uniósł nieco poranioną głowę i spojrzał na nie z bolesnym wyrzutem. Nierządnice odeszły zaraz, a towarzyszyły im sprośne dowcipy siepaczy i żołnierzy. Przez cały czas biczowania pod gradem bolesnych, obelżywych razów, modlił się Jezus wciąż i ofiarowywał Siebie za grzechy wszystkich ludzi. Kilkakroć widziałam, jak zjawiali się przy Nim bolejący aniołowie, by Go pocieszyć. Teraz także, gdy leżał poraniony u słupa pojawił się przy Nim anioł, by Go pokrzepić. Wydawało mi się, że podaje Mu do ust jakiś świetlisty kąsek. Po chwili odpoczynku wrócili znowu oprawcy i kopiąc Jezusa nogami, kazali Mu wstać, mówiąc, że chcą dokończyć Jego przemiany na króla. Poszturchując Go, kazali Mu wziąć Sobie przepaskę, leżącą na boku; a gdy Jezus zaczął się czołgać ku niej, potrącali ją umyślnie dalej nogami, śmiejąc się szyderczo, i tak długą chwilę musiał Jezus wlec się z wysiłkiem po ziemi, jak rozdeptany robak, pławiąc się we własnej krwi, zanim dosięgnął przepaski i odział nią porozdzierane lędźwie. Biciem i kopaniem zmusili Go teraz oprawcy stanąć na obolałych nogach, nie dali Mu nawet czasu ubrać się w suknię, tylko zarzucili Mu ją lada jako na ramiona i tak popędzili Go spiesznie do strażnicy. Szło się tam krótszą droga przez podsienią budynku, otwarte właśnie od strony forum, tak, że widać było na przestrzał korytarz, pod którym siedzieli w więzieniach dwaj łotrzy i Barabasz. Oprawcy wybrali jednak umyślnie dalszą drogę, koło siedzeń arcykapłanów, a ci odwracając się ze wstrętem, wołali: „Precz z Nim! Precz z Nim!” Oprawcy poprowadzili Jezusa, ocierającego Sobie suknią krew z twarzy, na wewnętrzny dziedziniec strażnicy. Żołnierzy nie było tu w tej chwili, tylko sama zbieranina niewolników, siepaczy, łotrów, tłuszczy, — słowem, same wyrzutki społeczeństwa. Ponieważ postawa pospólstwa coraz więcej stawała się niepewną, więc Piłat wzmocnił jeszcze placówki strażą, ściągniętą z zamku Antonia. Strażnicę całą otoczono gęstym szpalerem żołnierzy. Żołnierzom wolno było rozmawiać, śmiać się i szydzić z Jezusa, ale mieli rozkaz trzymać się w szeregach i być wciąż w

 

809

 

pogotowiu. Chciał przez to Piłat utrzymać na wodzy motłoch i okazać swą władzę; w tym celu zebrał przeszło tysiąc żołnierzy.

 

Maryja podczas biczowania Jezusa

 

Podczas biczowania Zbawiciela naszego była Najśw. Panna w ciągłym zachwyceniu. Widziała i odczuwała w niewypowiedziany sposób wszystko, co działo się z Jej Synem. Męka Jej i cierpienia były nad wyraz wielkie, podobnie jak nad wyraz wielką była Jej miłość najświętsza ku Jezusowi. Cicha skarga wymykała się nieraz z Jej ust, oczy Jej zaczerwienione były od ciągłego płaczu. Trzymała Ją w swych objęciach Maria Helego, Jej starsza siostra, podeszła już w latach, mająca wiele podobieństwa ze świętą Anną. Z drugiej strony podpierała Ją Maria Kleofy, córka Marii Helego. Inne święte niewiasty skupiły się koło Najśw. Panny, zawodząc cicho, drżąc z trwogi i boleści, jakby oczekiwały własnego wyroku śmierci. Magdalena skołatana była niezmiernie i przygnieciona ciężką boleścią, odbijającą się w całej jej postaci i stroju. Włosy jej, przykryte z wierzchu zasłoną, rozpuszczone były i wzburzone. — Maryja miała dziś na Sobie długą suknię barwy niebieskiej, na to zarzucony biały wełniany płaszcz i zasłonę żółtawo białą. Właśnie gdy Jezus po biczowaniu upadł na ziemię przy słupie, przysłała żona Piłata, Klaudia Prokla, Matce Bożej całą paczkę wielkich chust. W jakim celu to uczyniła, nie pamiętam już dobrze; czy myślała, że Jezusa uwolnią i te chusty służyć Matce Bożej do przewiązywania ran Jezusowi, czy też miłosierna poganka przeznaczyła je do tego, do czego rzeczywiście użyła ich Najśw. Panna. Z boleścią patrzała Maryja, jak siepacze prowadzili Jej Syna skatowanego do strażnicy. Przechodząc koło Niej, otarł Jezus suknią krew, zalewającą Mu oczy, by spojrzeć na Matkę Swą boleściwą. Ona z nadmierną tęsknotą wyciągnęła za Nim ręce i wpatrywała się w krwawe ślady, jakie pozostawiły Jego stopy. Gdy już tłum usunął się nieco w inną stronę, pospieszyły Najświętsza Panna i Magdalena na miejsce biczowania. Inne niewiasty i kilkoro życzliwych ludzi otoczyli je w koło, zasłaniając przed oczyma wrogów, a one, uklęknąwszy przy słupie, osuszały otrzymanymi chustami Najśw. Krew Jezusa, gdzie tylko widać było jej ślady. Jana nie widziałam w tej chwili przy świętych niewiastach. Syn Symeona, Obed, syn Weroniki, Aram, i Temeni, obaj siostrzeńcy Józefa z Arymatei, byli obecnie w świątyni, gdzie w smutku i trwodze sprawowali obowiązkowe zatrudnienia. Godzina była mniej więcej 9-ta rano.

 

Przerwa w obrazach pasyjnych przez pojawienie się świętego Opiekuna Józefa w postaci dziecięcia

 

Opowiedziane dotychczas widzenia pasyjne miała świątobliwa Anna Katarzyna począwszy od wieczora 18 lutego 1823 (wtorek po pierwszej niedzieli Postu) aż do 8 marca, tj. do soboty przed niedzielą śródpostną. Odczuwała przy tym widziane cierpienia duchowo i cieleśnie. Bez świadomości zewnętrznej, pogrążona w tych rozmyślaniach, płakała i jęczała, jak torturowane dziecko. Wstrząsana nerwowymi drganiami rzucała się, jęcząc, po posłaniu. Na obliczu jej wyryte było cierpienie człowieka konającego w mękach. Krwawy pot występował jej parę razy na piersi i plecy; w ogóle pociła się często, a właściwie ciągle, w tak niezwykły sposób, że wszystko dokoła ociekało wodą, a pot przesią?kał na wskroś przez poduszki. Zarazem cierpiała takie pragnienie, że wyglądała jak człowiek, ginący na puszczy z braku wody. Usta jej były nieraz rano zupełnie wysuszone, język

 

810

 

skurczony i jakby zaschły, tak, że tylko na migi, lub niewyraźnymi dźwięki mogła prosić o pomoc. Mękom tym towarzyszyła codziennie febra, a może też była ich następstwem. Oprócz tego trwały bez przerwy zwykłe jej cierpienia i te, które odczuwała i przyjmowała na siebie. Z trudem tylko i po uporczywym wypoczynku była w stanie opowiadać widzenia pasyjne, lecz i to nie co dzień dokładnie; wiele szczegółów musiała kilka razy powtarzać i uzupełniać. Właśnie w sobotę wieczorem 8 marca 1823, umęczona w najwyższym stopniu, opowiedziała biczowanie Jezusa, widziane minionej nocy, a które, jak się zdaje, za dnia jeszcze się powtarzało. Dopiero z zachodem, słońca nastała przerwa w tych rozpamiętywaniach pasyjnych. Przytaczamy ją tutaj, bo pozwala nam ona przypatrzeć się bliżej życiu wewnętrznemu, duchowemu, tej niezwykłej istoty, a zarazem stanowić będzie dla czytelników tej książki jakby chwilę wypoczynku w rozpamiętywaniu tych wzruszających obrazów. Doświadczyliśmy sami na sobie, jak to słaby człowiek łatwo się nuży rozpamiętywaniem, jak i opisywaniem tych mąk bolesnych, mimo że za niego to Syn Boży je cierpiał. Życie duchowe i cielesne świątobliwej Katarzyny pozostawało w jak najściślejszym związku z codziennym wewnętrznym i zewnętrznym życiem Kościoła na ziemi. Z dziwną godnością wyższą może niż ta, która czyni zależnym życie zmysłowe i materialne zwyczajnego człowieka od wpływów przyrodniczych, pór roku i dnia, słońca, księżyca, klimatu, pogody z większą, powiadam, koniecznością i dokładnością było jej życic ciągłym, koniem odzwierciedlaniem istoty i znaczenia wszystkich tajemnic i świąt, stanowiących ważniejsze epoki w życiu wewnętrznym i zewnętrznym Kościoła. Życie jej rozwijało się tak wiernie i równomiernie z życiem Kościoła, że np. gdy zachodził wieczór tak zwana wigilia przed każdym świętem kościelnym, już zmieniała się zupełnie wewnętrznie i zewnętrznie na duszy i na ciele. Jak wierna gwiazdka, zaraz zaczynała się obracać po zajściu dzisiejszej uroczystości koło duchownego słońca nadchodzącego święta, starała się ogrzać w świetle, rosie i cieple szczególnej łaski święta nowego, wszystkie swe modlitwy, cierpienia, zasługi i działalność swą całodzienną do niego zastosować. Jednak nie wtenczas ściśle następowała ta zmiana, gdy dzwony kościelne, wzywając wieczorem na „Anioł Pański”, oznajmiały rozpoczęcie się nowego święta kościelnego, bo dzwonienie to czy przez opieszałość, czy przez nieświadomość odbywa się czasem to za wcześnie, to znowu za późno. Ona zdawała się mieć przed oczyma jakiś, dla innych niewidzialny zegar, wybijający wieczności godziny i gdy w odwiecznym porządku rzeczy nadeszła właściwa pora rozpoczęcia się święta wtedy i ona zmieniała się do głębi. Podczas gdy przez cały dzień rzeczywiście i istotnie współ obchodziła święto żałobne Kościoła z uciskiem niezmiernym, wycieńczona współ cierpieniem na ciele i duszy, to jednak wieczorem z rozpoczęciem nowego święta radosnej dla Kościoła pamiątki, ożywiała się natychmiast ta przygnębiona oblubienica Chrystusowa, jakby pokrzepiona rosą nowej łaski, podnosiła się na ciele i na duchu, i skrywszy cierpienia gdzieś w głębinie serca, obchodziła to święto w cichej radości i pogodzie ducha, dając świadectwo jego wewnętrznej, odwiecznej prawdzie i znaczeniu. A przychodziło to już samo z siebie, bez wyraźnej z jej strony świadomości, bo leżało to już w jej istocie; spełniała to bez zamiaru jak pszczoła, sporządzająca sztucznie z kwiatów wosk i miód. Da się to tylko wytłumaczyć szczególniejszym wpływem łaski Bożej. Korna wola tej biednej dziewczynki wiejskiej, od dziecka tchnącej niezłomnym postanowieniem posłuszeństwa względem Jezusa i Jego Kościoła, znalazła łaskę w oczach Boga. Bóg udzielił jej daru, by w niej nie tylko czyny stosowały się do woli, ale i cała istota. A więc nie mogła już inaczej postępować, musiała zwracać się ciałem i duchem ku Kościołowi, jak roślina zwraca się do światła, chociażby ją otoczono sztuczną

 

811

 

nocą. Oblicze jej okrywało się żałobną zasłoną, lub stroiło w wesołe, stosownie do oblicza jej matki, Kościoła. W sobotę 8-go marca 1823, po zachodzie słońca, skończyła właśnie świątobliwa Katarzyna opowiadanie o biczowaniu Zbawiciela, i znużona pogrążyła się w głębokim milczeniu. Myślałem, iż nie inaczej, tylko że dusza jej przeszła już w widzenie koronowania Jezusa cierniem. Tymczasem po kilku minutach twarz jej, znękana i wycieńczona śmiertelnie, zajaśniała miłą wesołością; z serdecznością, z jaką dusza niewinna przemawia do dzieci, zawołała Katarzyna: ?Ach! zbliża się do mnie milutki, mały chłopczyk! kto to może być? Zapytam się go! ? Nazywa się Józefek. ?Jakiż on miły! Przeciska się przez tłumy ludu i biegnie ku mnie! ? Jakiż on serdeczny, jak się śmieje! Nie wie o niczym. Tak mi go żal! będzie mu ale zimno, taki chłodny dziś ranek. ? Czekaj! okryję cię troszkę.” ? Po tych słowach, wypowiedzianych z taką prawdą i naturalnością, że mimo woli człowiek chciał oglądnąć się za tym dzieckiem, wzięła kilka chust leżących koło niej, i ze złudzeniem czyniła ruchy miłosiernej osoby, osłaniającej jakieś dziecię przed zimnem. Obserwowałem wszystko uważnie i przypuszczałem, że to są zewnętrzne objawy wewnętrznej treści gorliwej jakiejś modlitwy, lecz zaraz otrzymałem objaśnienie właściwego znaczenia tych słów i ruchów, bo właśnie w tej chwili nastąpiła przerwa w jej stanie. Jedna mianowicie z osób, pielęgnujących ją, wymówiła słowo ?posłuszeństwo”, a więc jeden ze ślubów, którymi ta zakonnica połączyła się z Boskim Oblubieńcem. W tej chwili zerwała się świątobliwa Katarzyna, jak pobożne, posłuszne dziecko, które matka budzi z głębokiego snu. Ujęła prędko za różaniec i mały krzyżyk ręczny, który zawsze miała przy sobie, uporządkowała trochę ubiór, i przetarłszy oczy, usiadła na posłaniu. Był to właśnie czas w którym odświeżano i prześcielano jej łóżko, a że nie była w stanie ustać na nogach, lub chodzić o własnych siłach, więc przeniesiono ją na fotel. Poszedłem do domu, a wróciwszy nazajutrz rano w niedzielę śródpostną, by słyszeć dalszy ciąg widzeń pasyjnych, znalazłem ją nadspodziewanie weselszą i zdrowszą, niż dotychczas. Zaraz na wstępie oznajmiła mi, że nie widziała już nic więcej po biczowaniu, a na pytanie moje, o jakim to Józefku rozprawiała wczoraj tak obszernie, nie mogła w tej chwili przypomnieć sobie, o co chodzi. W dalszej rozmowie pytałem ją o przyczynę, dlaczego jest dziś mnie cierpiąca, spokojniejsza i weselsza; na co odrzekła mi: ?Zwykle tak się czuję około połowy Wielkiego Postu. Dziś na początku Mszy świętej śpiewa Kościół z Izajaszem: ?Rozwesel się, Jerozolimo! Zgromadźcie się ku weselu wszyscy, którzy ją kochacie Cieszcie się i radujcie, którzy byliście smutnymi: rozradujcie się i nasyćcie piersiami jej pociechy.” Dlatego to jest dziś dzień pokrzepienia. Dziś także w św. ewangelii nasycił Pan 5000 ludzi pięcioma chlebami i dwiema rybami i wiele jeszcze pozostało; trzeba się więc cieszyć. Do tego przyjęłam dziś rano Najśw. Sakrament. W ten dzień Postu czuję się zawsze wzmocnioną na ciele i na duszy. Zajrzawszy potem do monasterskiego kalendarza kościelnego, spostrzegłem, że na dziś nie tylko przypada niedziela śródpostna, ale że tu w kraju*( t j. Westfalii.) obchodzą dziś także uroczystość św. Józefa, opiekuna naszego Zbawiciela, o czym nie wiedziałem, bo gdzie indziej przypada to święto na 19-go marca. Zwróciłem jej uwagę, że dziś jest uroczystość św. Józefa i że może dlatego mówiła wczoraj o Józefie. Odpowiedziała mi, że wiedziała o dzisiejszym święcie poczym zaczęła sobie powoli przypominać wczorajsze pocieszająco widzenie św. Józefa. Wdzięczna to była wysoce chwila w szeregu jej widzeń wewnętrznych, jak to poznałem z dalszych udzielonych mi szczegółów, że właśnie w przeddzień uroczystości św. Józefa nagle przerwało jej widzenia pasyjne pojawienie się św. Józefa w postaci dziecięcej. Nieraz już zdarzało się, że Boski Oblubieniec zsyłał świętobliwej Katarzynie posłańców w postaci dziecięcej;

 

812

 

zauważyliśmy przy tym, że działo się to zwykle w takich razach, w jakich i sztuka malarska zwykła używać jako tłumaczów swej myśli istot dziecięcych. Jeśli np. w widzeniach biblijno-historycznych chodziło o uwidocznienie spełnienia się jakiegoś proroctwa, to zwykle nie brakło w obrazie takim małego chłopca, który zachowaniem się swoim, ubiorem, lub sposobem, w jaki trzymał w ręku zwoje pism prorockich, albo przywiązawszy je do laski, wywijał nimi, oznaczał osobę tego lub owego Proroka. Czasem znowu w czasie ciężkich cierpień pojawiało się przy niej ciche miłe dzieciątko w zielonej sukience, siadało z zadowoleniem na niewygodnej, wąskiej, twardej poręczy jej łóżka, bez skargi dawało się brać z ręki na rękę, lub sadzać na ziemi, z uprzejmym uśmiechem zadowolenia na twarzy, wciąż wodziło za nią oczyma i pocieszało ją, jako uosobiona cierpliwość. Gdy znużona chorobą lub przyjętym na się cierpieniem weszła wskutek przypadającego jakiego święta lub dotknięcia się relikwii, w styczność z jakim Świętym, z błogosławionym członkiem Kościoła Chrystusowego, natenczas zamiast widzeń ciężkich mąk, wstrząsających do głębi, przesuwały się przed jej oczyma wyłącznie obrazy z lat dziecięcych odnośnego Świętego. Gdy w zbyt wielkich cierpieniach, w wyczerpaniu sił ciała i ducha, Bóg w dobroci Swej chciał ją pocieszyć, rozweselić a nawet pouczyć, ostrzec lub ukarać, to zawsze działo się to przez istoty dziecięce i obrazy z życia dziecięcego; i to tak dalece, że gdy w wielkim ucisku lub kłopocie już sama nie umiała sobie poradzić nieraz, usnąwszy, w jednej chwili czuła się przeniesioną duchem w swe lata dziecięce, w dziecięce kłopoty i zgryzoty. Przekonaną była, co wskazywały ruchy i słowa przez sen wymawiane, że jest biednym, pięcioletnim dzieckiem chłopskim, które, przełażąc przez płot, wpadło między ciernie i z płaczem woła o pomoc. Sceny takie nie były wytworem wyobraźni, lecz dokładnym powtórzeniem rzeczywistych wypadków jej młodości. Wtenczas zapewne usłyszała słowa Pańskie przez przypowieść: ?Dlaczego krzyczysz tak? Nie wyrwę cię z pośród ciernia, jeśli z miłości ku Mnie nie wytrwasz w cierpliwości i modlitwie.” Za tą przestrogą poszła pewnie jako dziecko a i teraz słuchała jej w tym pozornie wielkim kłopocie; obudziwszy się z uśmiechem wspominała o płocie i o kluczu cierpliwości i modlitwy do niego, który otrzymała jako dziecko, zapominała o nim na chwilę przez opieszałość, ale wnet przypomniawszy sobie, używała go wiernie z niezawodnym skutkiem. Figuralne to znaczenie jej losów dziecięcych względem dziejów i kolei życia późniejszego, daje nam w sposób namacalny a wzruszający poznać, że zarówno w życiu jednostek, jak i całego rodzaju ludzkiego istnieje to wieszcze wyobrażenie, proroczość i wzorowanie się. Lecz zarówno jednostkom, jak i całej ludzkości dany jest Boski pierwowzór w Odkupicielu, by wszyscy z wyższą i wzrastającą mocą dążyli w Jego ślady, wydobywali się z karbów naturalnego rozwoju w dziedzinę pełnej wolności ducha i starali się jak najwięcej zbliżyć do doskonałości męskiego wieku Chrystusa, by spełniła się wola Boża jako w niebie tak i na ziemi, a królestwo Jego dostało się nam jak najprędzej w udziale. Lecz wróćmy do właściwego opowiadania. Otóż, o ile ją pamięć nie zawiodła, opowiedziała świątobliwa Katarzyna urywkami widzenie, jakie wczoraj wieczór w wigilię uroczystości św. Józefa przerwało jej rozmyślania pasyjne. Oto jej słowa: ?Wszystkim tym okropnym wydarzeniom byłam obecną. Gdziekolwiek był Jezus lub Matka Boża, w tej części miasta i ja byłam, z sercem przepełnionym boleścią, z duszą zbolałą śmiertelnie. Gdy biczowano mego najdroższego Oblubieńca, siedziałam w jednym z narożników placu biczowania, mając wszystko przed oczyma. Z Żydów żaden nie zbliżył się tu, by się nie zanieczyścić. Ja juści nie obawiałam się tego, owszem pragnęłam gorąco, by choć kropelka krwi Pana padła na mnie i oczyściła mnie. Tak byłam przejęta boleścią, że zdawało mi się, iż muszę skonać. Drżałam z trwogi i jęczałam za każdym uderzeniem,

 

813

 

wymierzonym Jezusowi. Ach! jak nędzarz ostatni leżał mój najukochańszy Oblubieniec u słupa w kałuży Krwi Swej świętej, z ciałem porozdzieranym biczami. Kaci okrutni kopali Go nogami, zmuszając do powstania, a On, ranami i krwią okryty, pełzał jak robak nędzny, by pozbierać Swą odzież. Zaledwie okrył się jako tako rękami drżącymi z boleści, a już popędzili Go kaci na nową mękę, przechodząc z Nim koło Matki Najświętszej. Z jakąż boleścią, załamując ręce, spoglądała Ona na Jego krwawe ślady! Od strażnicy, otwartej od strony forum, dolatywały mnie szyderstwa nikczemnych pachołków, plotących w rękawicach koronę cierniową i z naigrywaniem próbujących ostrości kolców. Drżąca, na całym ciele chciałam pospieszyć tam, by widzieć nową mękę mego nieszczęśliwego Oblubieńca. Wtem ujrzałam, że z tłumu wyszło jakieś śliczne pacholę; główkę okoloną miał kędziorkami jasnych włosów, za całe ubranie służyła mu przepaska, opasująca biodra. Prześliznąwszy się lekko środkiem świętych niewiast, podszedł ku mnie z oznakami wielkiej serdeczności. Nie chciał dać mi dłużej patrzeć na smutne obrazy męki Jezusa, więc to odwracał mi głowę, to przymykał oczy, to zatykał uszy moje. ? Nie znasz mię? ? zapytał. ? Nazywam się; Józef, a jestem z Betlejem! I zaraz zaczął mi opowiadać o grocie w której narodził się Jezus, o pastuszkach i Trzech Królach. Jakże to ślicznie, radośnie brzmiało! I chłopczyk także rozradowany był bardzo. Troszczyłam się o to, że zmarznie, bo tak skąpo był odziany, tym bardziej, że od czasu do czasu popadywał grad, lecz on widząc moje zakłopotanie, przyłożył rączkę do mych policzków i rzekł: ? Czujesz, jak ciepłe mam ręce; tam gdzie ja jestem, nie ziębnie się nigdy! ? Ujrzawszy, że plotą już koronę cierniową, zaczęłam znowu narzekać boleśnie, lecz chłopczyk pocieszył mię i zaraz, klaszcząc w ręce, opowiedział mi piękną przypowieść, w której boleść początkowa obracała się wszystka w radość; w przypowieści tej wytłumaczył mi wiele szczegółów z męki Chrystusa i ich znaczenie. Następnie pokazał mi pole, na którym rosły ciernie, użyte do zrobienia korony cierniowej; wytłumaczył mi znaczenie cierni i przepowiedział, jako te pola przemienia się w bujne łany pszenicy, a ciernie okolą je ochronnym płotem, przeplecionym gęsto pięknymi różami. A tak miło, serdecznie, umiał to objaśniać, że rzeczywiście zaraz wszystkie ciernie zdawały się przemieniać w róże, którymi się bawiliśmy. Każde jego słowo było pełne znaczenia; całość stanowiła długi, wzruszający obraz powstania i rozwoju Kościoła w samych dziecięcych, wdzięcznych porównaniach. Uprzejmy chłopczyk nie dał mi dłużej patrzeć na mękę Chrystusa lecz pociągnął mię za sobą w inną stronę, by pokazać mi weselsze obrazy z życia dziecięcego. Cudem jakimś uczułam się i ja w jednej chwili dzieckiem, a nie zastanawiając się długo nad tym, pobiegłam za małym Józefem do Betlejem na miejsca zabaw i gier jego dziecięcych. Pokazywał mi wszystko ochoczo; bawiliśmy się i na przemian modlili w późniejszej grocie żłobkowej, do której Józef chronił się często jako dziecko, gdy bracia dokuczali mu za jego pobożność; przy tym zdawało mi się, że żyje jeszcze rodzina Józefa i zamieszkuje stary dom rodowy, w którym mieszkał niegdyś ojciec Dawida. Niestety jeszcze przed narodzeniem Jezusa był dom ten w obcych rękach; zajmowali go rzymscy urzędnicy, a Józef musiał im czynsz płacić. Ale o tym nie myślałam teraz; bawiliśmy się wesoło jak dzieci; chwilami łudziłam się, że jeszcze Jezus nie przyszedł na świat, ani nawet Matka Jego święta.” Takie to pocieszające widzenie przerwało świątobl. Katarzynie rozmyślania pasyjne w wigilię uroczystości św. Józefa, lecz wnet rozpoczął się dalszy ciąg tych bolesnych widzeń, tej krwawej, nieskończonej ofiary, spełnionej raz w czasie, a powtarzanej teraz codziennie w bezkrwawej ofierze ołtarza. Rozpoczyna więc święta Katarzyna dalszy ciąg wzruszającego opowiadania, które jej słowy powtarzamy.

 

814

 

Zewnętrzny wygląd Maryi i Magdaleny

 

Przypatrzmy się chwilę Najśw. Pannie po tylu bolesnych Jej przej¬ściach. Policzki Jej zbladły znacznie i schudły, uwydatniając tym bardziej nos miernie długi, delikatnie wykrojony. Oczy były aż krwią nabiegłe, czerwone od ciągłego płaczu. Nie da się opisać, jaka nadzwyczajna prostota i pojedynczość przebijała w całej Jej postaci. Od wczoraj już przez całą noc błądziła w smutku, trwodze i płaczu po dolinie Jozafata i po ulicach Jerozolimy, rojnych tłumami ludu, a przecież odzienie Jej jest w zupełnym porządku, bez najmniejszego uszkodzenia. Z każdej fałdy Jej sukni wieje świętość. Wszystko świadczy o prostocie, pojedynczości, powadze, czystości i niewinności; w ruchach i spojrzeniach pełno jest szlachetnej powagi. Gdy zwraca nieco głowę, zasłona Jej układa się w równe, mierne fałdy. Nawet w najcięższej boleści okazuje Maryja godność i spokój, ani śladu nie ma gwałtowności. Odzienie zwilżone rosą nocną i obfitymi łzami, jest jednak w zupełnym porządku i nieposzlakowanej czystości. W ogóle jest Maryja pięknością nieopisaną, nad zmysłową; piękność Jej łączy się nierozerwalnie i stanowi jedność z niepokalanością, prawdą, prostotą, godnością i świętością. Całkiem inaczej przedstawia się Magdalena. Jest ona słuszniejszą od Najśw. Panny, pełniejszych kształtów i więcej gibka w ruchach. Słynną Jej piękność zniszczyła już teraz skrucha i boleść straszna nad męką Jezusa. Jeśli nie brzydką, to jest prawie straszliwą teraz, gdy z niepohamowaną gwałtownością oddaje się na pastwę swej boleści. Suknie jej mokre, poplamione błotem, poszarpane, wiszą na niej bezładnie. Długie włosy rozpuszczone, zmierzwione, przykryte są zmiętą, wilgotną zasłoną. Wynędzniała jest strasznie i wygląda jak obłąkana, z tą jedną ciągłą myślą o swej boleści. Jest w Jerozolimie wiele ludzi z Magdalum i okolicy, którzy widywali dawniej, gdy prowadziła życie wspaniałe, a później tak grzeszne, hańbiące. Ponieważ długi czas żyła w ukryciu, więc teraz po długiem niewidzeniu wszyscy pokazują na nią palcami i szydzą z jej zmienionego wyglądu. Trafiło się nawet, że jacyś niegodziwcy z Magdalum obrzucili przechodzącą błotem; lecz Magdalena nawet nie zwróciła na to uwagi, tak dalece pogrąża się i zapamiętuje w swej boleści.

 

Cierniem ukoronowanie i wyszydzenie Jezusa

 

Podczas gdy biczowano Jezusa, Piłat kilka kroć przemawiał do ludu w duchu pojednawczym, lecz wciąż odpowiadano mu uporczywym krzykiem: „Precz z Nim! Musimy Go usunąć, choćbyśmy sami mieli przez to zginąć!” Gdy prowadzono Jezusa do strażnicy, znowu rozległy się okrzyki: „Precz z Nim! Precz!” — Coraz nowe schodziły się gromady Żydów, podburzonych przez zauszników arcykapłanów i coraz groźniejsze okrzyki rozlegały się w koło. Po zaprowadzeniu Jezusa do strażnicy nastąpiła krótka chwila spokoju. Piłat zajął się wydaniem odpowiednich rozporządzeń wojsku. Arcykapłani i radni, siedzący pod drzewami na podwyższonych ławach, zasłanych okryciami, kazali przez służących przynieść sobie jeść i pić, i posilali się, rozprawiając nad ostateczną zgubą Jezusa. Piłat także usunął się na chwilę w głąb domu. Zabobonny ten człowiek w wielkiej był rozterce ze samym sobą. Nie wiedział sam, co począć, jak rozstrzygnąć o losie Jezusa. I znowu palił w samotności kadzidła swoim bożkom,próbował znaków wieszczbiarskich, lecz na żaden sposób nie mógł się pozbyć dręczącej go niepewności. Najśw. Panna, wysuszywszy chustami krew Jezusa u słupa, odeszła z niewiastami z forum. Niosąc te drogocenne relikwie, udały się do pobliskiego domku małego,

 

815

 

zbudowanego pod murem; nie przypominam sobie, do kogo ten dom należał. Jana, zdaje mi się, nie widziałam nigdzie podczas biczowania. Tymczasem na wewnętrznym dziedzińcu strażnicy odbywało się koronowanie Jezusa cierniem. Strażnica stała już w obrębie forum, a pod nią znajdowały się więzienia dla złoczyńców. Wkoło otoczona była kolumnadą o otwartych portykach. Na dziedzińcu zebrało się około 50 zbirów, czeladzi, parobków, dozorców więziennych, siepaczy, niewolników i katów, którzy Jezusa biczowali; wszyscy brali czynny udział w naigrywaniu się z Pana. I motłoch uliczny zaczął się cisnąć na dziedziniec, ale wnet nadszedł oddział, złożony z tysiąca rzymskich żołnierzy, i otoczył zbitym i zwartym szeregiem całą strażnicę, nie dopuszczając nikogo. Żołnierze sami śmiali się i szydzili, podżegając tym dręczycieli Jezusa do zadawania Mu tym większych mąk. Śmiech i żarty żołnierzy podniecały tę zgraję do okrucieństwa, jak oklaski widzów podniecają aktora do lepszej gry. Wytoczyli na środek ułamaną podstawę jakiejś dawnej kolumny, z otworem w środku, w którym zapewne była niegdyś osadzona kolumna; na tym postawili niski, okrągły stołek, opatrzony z tyłu antabą do trzymania. W złości swej posypali stołek ostrymi kamykami i skorupami z czerepów. Przygotowawszy siedzenie, zdarli znowu ze zranionego ciała Jezusa wszystkie suknie, a narzucili Mu krótki czerwony płaszcz żołnierski, podarty ze starości, a nie sięgający nawet do kolan. Tu i ówdzie zwieszały się z płaszcza strzępy żółtych frędzli. Płaszcz ten leżał zwykle w kącie w izdebce pachołków, a ubierano w niego zazwyczaj ubiczowanych złoczyńców, jużto na szyderstwo, jużto, by osuszyć krew, spływającą z ran biczowanego. Ubrawszy weń Jezusa, przywlekli Go przed siedzenie, posypane skorupami i kamykami, i całą siłą posadzili Go na nie. Teraz zabrali się do wtłaczania Mu korony cierniowej. Korona ta, wysoka na kilka dłoni, pleciona była gęsto z trzech gałęzi cierniowych, grubych na palec, umyślnie w tym celu wyciętych w krzakach; widziałam nawet to miejsce, gdzie je wycinano. Użyto do tego trojakiego rodzaju cierni, podobnych do naszego głogu, szakłaku i tarniny. Kolce z rozmysłem zwrócone były prawie wszystkie do środka. U góry przy pleciona była wystająca obwódka z jakiegoś ciernia, podobnego do jeżyny; tędy ujmowali siepacze koronę w rękę. Korona zrobiona byłą tak, jak szeroka taśma, przybrała więc kształt korony dopiero wtenczas, gdy opasali nią Jezusowi głowę i z tyłu mocno związali. Ciernie, zwrócone do środka, wnikały głęboko w głowę Jezusa; do ręki dali Mu grubą trzcinę, zakończoną kością, a wszystko to robili z szyderczym namaszczeniem, jak gdyby uroczyście koronowali Go na króla. Teraz dopiero zaczęli naprawdę znęcać się nad Nim. Wydzierali Mu trzcinę z ręki i bili nią w koronę, by kolce głębiej wbijały się w głowę; krew zaczęła spływać Jezusowi po twarzy i zalewać Mu oczy. A oni klękali przed Nim, wyszczerzali Mu język, bili Go i pluli Mu w twarz, krzycząc: „Bądź pozdrowiony, Królu żydowski!” Wreszcie wśród śmiechu piekielnego wywrócili Go ze stołkiem na ziemię, lecz zaraz poderwali Go i posadzili na nowo, raniąc o skorupy ciało Jego. Nie zdołam powtórzyć, na jakie nikczemności wysilali się ci łotrzy, by naigrywać się z umęczonego Zbawiciela. Ach! jakież straszne pragnienie dręczyło Jezusa, gdy skatowany tak nieludzko i poraniony przy biczowaniu dostał jakoby febry i gorączki. Drżał na całym ciele, a ciało to na bokach powyrywane było miejscami aż do kości. Język Jego ściągnięty był kurczowo, pałające spalone usta otwarte były, a zwilżała je krew, spływająca z najświętszej głowy. Zaślepieni okrutnicy zaś obrali sobie to święte usta za cel swych obrzydliwych nieczystości i plwocin. — Tak dręczono Jezusa około pół godziny, a oddział żołnierzy, otaczający szeregiem pretorium, bawił się tym widowiskiem, dając poklask siepaczom.

 

816

 

Oto człowiek

 

Odzianego płaszczem purpurowym, w koronie cierniowej na głowie, z berłem trzcinowym w związanych rękach, poprowadzono Jezusa na powrót na taras pałacu. — Jezus był prawie nie do poznania, tak obficie zalewała Mu krew oczy, ściekając, po ustach i brodzie. Ciało Jego, pokryte sińcami i ranami, podobne było do chusty, zanurzonej we krwi. Tak szedł Jezus chwiejnym krokiem, a że płaszcz był za krótki, więc musiał się Jezus pochylać i kurczyć, by jako tako okryć nagość Swego ciała. Piłat stał już na tarasie, gdy wtem ujrzał przed sobą na najniższym stopniu Jezusa, tak strasznie skatowanego. Na ten widok nawet ten okrutny człowiek poczuł w sobie dreszcz wstrętu i litości zarazem. Wstrząśnięty, wsparł się na jednym z oficerów, a słysząc dolatujące bezustanne krzyki kapłanów i motłochu, zawołał: „Jeśli diabeł żydowski jest tak okrutny, to nie można by wytrwać przy nim w piekle.” Z trudem zaciągnięto Jezusa na taras i postawiono w głębi, a Piłat podszedł naprzód. Na jego skinienie rozległ się dźwięk puzonu na znak, że starosta chce przemówić. Gdy wrzawa ucichła trochę, zawołał Piłat do arcykapłanów i do ludu: „Patrzcie! Jeszcze raz Go tu wam przyprowadzam, byście poznali, że nie znajduję w Nim żadnej winy!” Teraz popchnęli siepacze Jezusa na przodek tarasu obok Piłata, tak, że wszystek lud z dziedzińca mógł Go widzieć. Co za straszny widok, rozdzierający serce! Nieludzko skatowany najświętszy Syn Boży, Jezus, stał pokryty ranami, zlany krwią własną. Straszna korona cierniowa raniła Go do głębi mózgu, krew zalewała Alu oczy, a On zwracał je miłosiernie na falujący się tłum ludu. Groza przeniknęła ludzkie serca, cisza nastała na chwilę, cisza ponura, złowroga, a wśród niej rozległ, się z tarasu gromki głos Piłata, wskazującego na Jezusa: „Patrzcie! Oto tu ten człowiek!” Ten zaś, na którego wskazywał, stał poraniony, okryty płaszczem czerwonym, skulony, trzymając w rękach związanych berło ze trzciny; głowę przebitą cierniami, oblaną krwią, pochylił na piersi, z bólem w sercu słuchając wściekłych okrzyków kapłanów i ludu. Na tle marmurowych ścian pałacu Piłata rysowała się Jego postać, jak krwawy cień, jako uosobienie nieskończonej żałości i smutku i łagodności, boleści i miłości. Właśnie przeciągały przez forum gromadki obcych dziewcząt i młodych mężczyzn ku sadzawce Owczej, by pomagać przy oczyszczaniu baranków wielkanocnych, których żałosne beczenie dochodziło aż tutaj, mieszając się z wściekłą wrzawą motłochu. Zdawało się, że nierozumne zwierzęta chcą dać świadectwo prawdzie milczącej, prawdziwemu Barankowi Bożemu, wyjawionej a nie poznanej tajemnicy tego dnia świętego, w którym spełniały się proroctwa, a Najczystszy Baranek Boży miał złożyć głowę pod miecz katowski. Arcykapłanów i radnych rozzłościł tylko tym więcej widok Jezusa, będącego dla nich żywym wyrzutem sumienia, przeto zaraz zakrzyczeli: „Precz z Nim! Ukrzyżuj Go!”— „Jak to — zawołał Piłat — nie dosyć wam tego? Tak już jest skatowany, że zapewne odechce Mu się być królem.” „Precz z Nim! Na krzyż z Nim!” brzmiały coraz natarczywiej szalone krzyki kapłanów i wzburzonego motłochu. Znowu kazał Piłat zadąć w puzon i po uciszeniu się wrzawy, rzekł: „Więc weźcie Go sobie i ukrzyżujcie! Ja nie znajduję w Nim żadnej winy.” „My mamy swoje prawo – rzekli arcykapłani — a według niego musi On umrzeć, bo samowładnie czynił się Synem Bożym!” A na to Piłat: „Jeśli wy macie takie prawa, że On musi umrzeć, nie chciałbym być Żydem.” Jednak słowa arcykapłanów „On czynił się samowładnie Synem Bożym „

 

817

 

wzbudziły w Nim na nowo niepewność i zabobonną obawę. Kazał przeto Jezusa zaprowadzić do izby sądowej, a zostawszy z Nim sam na sam, zapytał: „Skąd Ty jesteś?” Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, rzekł niecierpliwie: „Dlaczego nie odpowiadasz,? Czy nie wiesz, że mam moc kazać Cię ukrzyżować, lub puścić wolno?” Teraz dopiero odrzekł mu Jezus: „Nie miałbyś mocy nade mną, gdyby ci nie była dana z góry; tym cięższy więc grzech popełnia ten, który ci Mię wydał.” W tej chwili przysłała Klaudia Prokla powtórnie do Piłata, zaniepokojona przewlekaniem sprawy. Z polecenia jej pokazał mu sługa dany zastawnik, który miał mu przypomnieć przyrzeczoną obietnicę. Piłat dał jej na to jakąś niejasną, powikłaną odpowiedź, w której powoływał się na swoich bożków. Z oddalenia się Piłata skorzystali arcykapłani i Faryzeusze; wmieszawszy się w tłum, zaczęli zapewniać uroczyście, że stronnicy Jezusa przekupili żonę Piłata i że, gdy Jezus wyjdzie na wolność, z pewnością połączy się z Rzymianami i wytępi wszystkich Żydów. Nie trudno im też było przekonać chwiejny motłoch. Gdy więc Piłat, jeszcze więcej chwiejny i niepewny niż przedtem, powtórnie wyszedł przedstawić ludowi, że nie znajduje w Jezusie winy, tłum rozjątrzony już, zaczął przybierać groźną postawę i coraz gwałtowniej domagał się wyroku na Jezusa. Piłat powrócił znowu do izby sądowej, chcąc koniecznie wydobyć z Jezusa jakąś odpowiedź na swoje pytania. Wszedłszy, spojrzał prawie lękliwie na Jezusa, a po głowie plątały mu się bezładne myśli: „Czyż naprawdę miałby On być Bogiem?” Wreszcie, nie wiedząc, co począć, zaprzysiągł Jezusa uroczyście, by mu powiedział prawdę, czy jest Bogiem, nie człowiekiem, czy owym obiecanym królem, jak daleko rozciąga się Jego królestwo, na jakim stopniu potęgi stoi jako Bóg? Za odpowiedź na te pytania obiecał Jezusowi wolność. Odpowiedzi Jezusa nie pamiętam już dosłownie, lecz mogę tylko treść przytoczyć. Jezus nie odpowiedział wprost, ale dał Piłatowi niejasno do zrozumienia, jakim Królem jest, jakiem Królestwem rządzi i co jest prawda, którą mu właśnie mówił. Wyjawił Piłatowi w oczy całą ohydę jego brudnej duszy, przepowiedział mu czekającą go przyszłość, tj. popadniecie w nędzę ostatnią, i smutną, sromotną śmierć. Wreszcie rzekł, że zstąpi kiedyś z nieba sądzić go sądem sprawiedliwym. Na poły wzruszony, na poły rozgniewany tymi słowy, wyszedł Piłat na taras i oznajmił tłumowi, że ma zamiar wypuścić Jezusa na wolność. Lecz motłoch, rozjuszony do żywego, zwrócił się wprost do niego z groźbami. Wszędzie widać było rozognione twarze, dyszące wściekłością, wkoło rozlegały się okrzyki: „Jeśli wypuścisz Go, nie jesteś przyjacielem cesarza. Kto bowiem czyni się królem, ten jest wrogiem cesarza.” A inni wołali: „Oskarżymy cię przed cesarzem, że gwałcisz nasze święto. Kończ już z tym, bo o dziesiątej godzinie musimy pod wielką karą być w świątyni.” Wreszcie wszystkie pojedyncze głosy zlały się w jeden nieustający, grzmiący krzyk: „Na krzyż z Nim! Precz z Nim!” Zapalczywsi powyłazili aż na płaskie dachy budynków, by lepiej było ich słychać. Widział Piłat, że nie da sobie rady z tymi szaleńcami. Z okrzyków uporczywych biła wściekłość i zajadłość; wzburzenie wśród tłumów doszło do takiego stopnia, że należało się obawiać jakiego rozruchu rewolucyjnego. Wobec tego zapomniał Piłat o dotychczasowym postanowieniu i zgodził się zasądzić Jezusa. Kazał jednak służącemu przynieść wody w czarce i polać nią sobie ręce wobec wszystkich, przy czym zawołał głośno: „Nie winien jestem krwi tego Sprawiedliwego! Wy odpowiadajcie za nią!” A tłum, zebrany ze wszystkich miejscowości Palestyny, zawrzeszczał znowu przeraźliwie: „Krew Jego niech spadnie na nas i na nasze dzieci.” Ilekroć, rozważając gorzką mękę Zbawiciela, słyszę ten ohydny krzyk Żydów: „Krew Jego niech spadnie na nas i na nasze dzieci!” zaraz przedstawiają mi się w

 

818

 

strasznych, zmysłowych obrazach smutne skutki tego uroczystego przekleństwa, jakie Żydzi sami na siebie ściągali. Widzę, jakoby nad tym tłumem zawisło ponure niebo, pełne chmur krwawych, ognistych biczów i mieczów. Przekleństwo to w kształcie promieni zdaje się przenikać ich do szpiku kości, dosięga nawet dzieci, ukrytych w łonie matek. Cała ta wzburzona fala głów ludzkich przesłania się czarną oponą, rzucone przekleństwo wypada z ich ust jako ponury, zjadliwy i pożerający ogień, którego płomienie łączą się w górze nad ich głowami i znowu na nich spadają. W niektórych wnikają głębiej, niektórych dotykają tylko lekko i na chwilę; ci ostatni oznaczają takich, którzy po ukrzyżowaniu Jezusa się nawrócili. A liczba ich jest znaczna, bo Jezus i Maryja wśród wszystkich tych strasznych mąk wciąż modlą się o zbawienie Swoich katów i ani na chwilę nie powstanie gniew albo niechęć w ich sercu. Poznaję dokładnie, jak Jezus znosi aż do ostatniego tchu te straszne męczarnie ciała i ducha, najzłośliwsze, najokrutniejsze udręczenia cielesne, pyszałkowate, nikczemne szyderstwa, złość, wściekłość i ohydną żądzę krwi Swych dręczycieli i ich służalców, wreszcie niewdzięczność i zaparcie się ze strony niektórych Swych wyznawców, a znosi to wszystko wśród modłów ustawicznych, przejęty miłością niezmierną dla Swych nieprzyjaciół, wciąż prosząc dla nich o łaskę nawrócenia się. Cierpliwość Jego i miłość niezmierna rozpala tym bardziej wściekłość i szaleństwo Jego wrogów. Złoszczą się, że żadne męki nie mogą wyrwać z ust Jezusa słowa skargi, lub protestu, które by usprawiedliwiło choć trochę ich postępowanie. Dzisiaj w dzień zabijania baranków paschalnych nie przeczuwają Żydzi, że zabijają prawdziwego Baranka Bożego, który gładzi grzechy świata. W ogóle nieraz w takich widzeniach przyjdzie mi zwrócić uwagę na usposobienia, myśli, charaktery, słowem, na wewnętrzny stan duszy tych tłumów żydowskich, sędziów, katów i najświętszych osób Jezusa i Maryi. Lecz ja, śmiertelna, nie umiem czytać w sercach ludzkich, więc za szczególną łaską Bożą, przedstawia mi się ich wnętrze duchowe w poszczególnych, zmysłowych, dostępnych dla oczu obrazach, których oczywiście sami ci ludzie nie widzieli, ale czuli w sobie ich treść, pełną znaczenia. I tak, teraz wśród tych tłumów, zebranych na dziedzińcu, przedstawiają mi się ich podłe charaktery i występki jako postacie diabelskie, uwijające się w pośród nich, każda inna, stosownie do grzechu i zbrodni, jaką uosabia. Mary te biegają na wszystkie strony, podburzają, zawracają głowę, szepcą do ucha, wskakują do ust. Czasami wypadają licznie z ciżby, łączą się w gromadę i wspólnie podszczuwają motłoch przeciw Jezusowi, to znów lęk ich przejmuje przed Jego nieskończoną miłością i cierpliwością, więc na powrót znikają w ciżbie motłochu. A cała ta działalność potęg szatańskich jest jakimś niepewnym szarpaniem się na wszystkie strony, przebija z niej zawiłość i rozpaczliwość jakaś; poznać, że w niej samej tkwią już zarodki zniszczenia. Na odwrót znowu przy Jezusie, Maryi i kilku tych świętych osobach widzę mnóstwo Aniołów. Ci, stosownie do zadania, jakie im poruczono, mają rozmaite kształty i rozmaite ubiory. Czynności ich różnorodne są uzmysłowieniem pociechy, modlitwy, namaszczenia, nakarmienia, napojenia i w ogóle różnych uczynków miłosierdzia. Gdy te zjawiska Aniołów niosą komuś pociechę, lub wypowiadają groźbę, to widzę, jak wychodzą z ich ust świetliste, barwne słowa; gdy zaś mają spełnić jakie poselstwo, to trzymają w ręku zapisane kartki. Nieraz znowu w razie potrzeby widzę najtajniejsze poruszenia duszy, wewnętrzne namiętności, cierpienia, miłość, słowem, wszystkie czucia; przedstawiają mi się one jako barwne ruchy światła i cieni, przenikające pierś i całe ciało w najrozmaitszych kierunkach i kształtach, zmieniające odpowiednio barwę i figurę, to powolne, to

 

819

 

znów szybkie, drgające i przenikające wszystko. Patrząc na nie, rozumiem dokładnie ich znaczenie, ale naturalnie nie da się to wiernie powtórzyć. Moc tego niezliczona, a ja przy-tym tak przejęta jestem boleścią, cierpieniem i smutkiem za grzechy moje i całego świata, tak przygniecioną jestem ogromem mąk Chrystusa, że dziwię się nawet, iż choć tę trochę spamiętam i zdołam powtórzyć. Zapewne i innym duszom chrześcijańskim, którym dane było widzieć w objawieniu mękę Zbawiciela, tak się przedstawiały te wewnętrzne dla innych niewidzialne tajniki serc, te zjawiska potęg niebieskich i piekielnych i ta ich symboliczna działalność. Ale że każdy inne ma usposobienie, więc inaczej zapatruje się na rzecz widzianą; ten to spamięta, inny znów co innego, nie jedno się zapomni, nie jedno pominie, i stąd pochodzą te różne pozorne sprzeczności w opowiadaniach takich osób. Na udręczenie Jezusa złożyła się wszelka złość, ucierpiała w Nim wszystka miłość, gdyż Jezus, jako Baranek Boży, wziął na Siebie grzechy całego świata; któż potrafi spamiętać i opisać tę przepaść i bezdeń grzechu, tę nieskończoność świętości. Jeśli więc widzenia i rozmyślania pobożnych dusz nie zgadzają się zupełnie ze sobą, pochodzi to stąd, że nie jednakowego stopnia łaski dostąpiły, więc nie, jednakowo rozumiały i opowiedziały widziane rzeczy.

 

Jezus skazany na śmierć krzyżową

 

Chociaż Piłat pytał się, co to jest prawda, nie tyle jednak dbał o prawdę, jak raczej szukał pozorów, by w sposób odpowiedni wycofać się z tego kłopotu. Niepewność dręczyła go więcej jeszcze niż przedtem. Sumienie mówiło mu, że Jezus jest niewinny, żona zapewniała, że to święty; z jednej strony szeptał mu do ucha zabobon: „Jezus jest nieprzyjacielem twych bożków”, z drugiej strony mówiło mu tchórzostwo: „Jezus sam jest Bogiem i potrafi się zemścić srogo.” W tej trwożnej niepewności jeszcze raz zaklął Jezusa uroczyście, by mu powiedział, kim jest. Lecz Jezus, nie odpowiadając wprost, wyliczył mu znowu wszystkie jego najtajniejsze grzechy, przepowiedział mu przyszły haniebny koniec i oznajmił wreszcie, że w owym dniu ostatnim sądzić go będzie sprawiedliwym sądem, siedząc na tronie obłoków. Podrażniony tymi słowy, skłonny był Piłat raczej do potępienia, niż do uwolnienia Jezusa. Gniewało go to, że Jezus czytał tak dokładnie w jego brudnej duszy, a sam pozostał niezbadany, że ten, którego kazał ubiczować, a mógł kazać ukrzyżować, przepowiadał mu haniebny koniec życia; i to go gniewało, że te usta, nie splamione nigdy kłamstwem, nie wymówiwszy ani jednego słowa na swe usprawiedliwienie, teraz w ostatniej swej chwili wzywają go przed Swój sąd sprawiedliwy ; w dzień ostatni. Poruszyło to strasznie jego dumę; lecz chwiejny i podły jego charakter nie dał się wyłącznie opanować dumie, bo równocześnie przejmowała go trwoga i mroczne przeczucie, że groźby Pana urzeczywistnią się kiedyś na prawdę. Ostatecznie więc ze względu na to, jeszcze raz próbował uwolnić Jezusa. Gdy jednak posłyszał groźby Żydów, że w takim razie oskarżą go przed cesarzem, wzięło w nim górę tchórzostwo, chociaż z innej już pobudki. Obawa przed ziemskim cesarzem przeważyła w nim bojaźń przed królem, którego państwo nie było z tego świata. Zresztą tak myślał ten podły, chwiejny łotr: „Jeśli On umrze, to wraz z Nim pójdzie do grobu to, co On wie o mnie i co mi przepowiadał, a tak będę spokojny.” Zagrożony odpowiedzialnością przed cesarzem, zgodził się Piłat im żądanie Żydów wbrew przyrzeczeniu, danemu żonie, wbrew prawu, sprawiedliwości i własnemu przekonaniu. Z obawy przed cesarzem wydał Żydom niewinną krew Jezusa; a dla usprawiedliwienia się przed własnym sumieniem nie miał nic, chyba polanie rąk wodą i słowa, przy tym wyrzeczone: „Nie winienem ja

 

820

 

krwi tego sprawiedliwego! Wy sami baczcie na odpowiedzialność!” — O nie, Piłacie! mylisz się! Ty sam bacz na to! Nazywasz Go sprawiedliwym, nie znajdujesz w Nim winy, a oddajesz na wylanie krew Jego. Jesteś niesprawiedliwym, niesumiennym sędzią! Tę samą krew, którą Piłat chciał zmyć ze swych rąk, a nie mógł jej zmyć z sumienia, ściągali krwiożerczy Żydzi przekleństwem na siebie i swoje dzieci. Żądali, by ta krew Jezusa, która dla nas woła o miłosierdzie, wzywała pomsty Bożej na nich. Krzyczeli więc co sił: „Krew Jego niech spadnie na nas i na nasze dzieci!” Wśród tej wrzawy przeraźliwej kazał Piłat przygotować wszystko do wydania uroczystego wyroku. Przyniesiono mu inny ubiór urzędowy, zarzucono na barki płaszcz, a na głowę założono koronę, w której połyskiwał kosztowny kamień. W ten sposób ustrojony, zeszedł Piłat z tarasu w otoczeniu żołnierzy. Przed nim niesiono berło, szli pachołcy sądowi i pisarze ze zwojami ksiąg i tabliczkami. Na przedzie szedł trębacz, dmący na puzonie. Tak wyruszono na rynek ku trybunie, służącej do wygłaszania wyroków. Trybuna ta, o której już wspominałam, leżąca naprzeciw placu biczowania, był to okrągły taras, pięknie obmurowany, wysoki, a zwał się Gabbata. Tylko z niego ogłoszone wyroki miały pełną siłę i prawomocność. Na trybunę wiodły z kilku stron schody; na górze było siedzenie dla Piłata, a za nim ławka dla innych członków trybunału; siedzenie Piłata pokryte było czerwonym suknem; na nim leżała niebieska poduszka, obszyta żółtymi taśmami. W koło rozstawieni byli żołnierze, niektórzy zaś stali na stopniach. Część Faryzeuszów odeszła już do świątyni; zostali tylko Annasz, Kajfasz i 28 radnych, i ci poszli ku trybunie zaraz, gdy Piłat zaczął się przebierać w urzędowe suknie. Obydwóch łotrów przyprowadzono tu już przedtem, gdy Piłat, wskazując na Jezusa, mówił: „Oto człowiek!” Gdy już Piłat zajął miejsce, przyprowadzono przed trybunę Jezusa tak, jak był, w czerwonym płaszczu, z koroną cierniową na głowie, ze związanymi rękoma. Żołnierze i siepacze poprowadzili Go środkiem szydzącego tłumu i postawili między dwoma łotrami. Wtedy Piłat zawołał jeszcze raz głośno do Żydów: „Patrzcie, oto wasz król!” „Precz z Nim! Ukrzyżuj Go!” — rozległy się okrzyki. — „Czy mam ukrzyżować waszego króla?” — zapytał znowu Piłat. A na to zawołali arcykapłani: „Nie mamy innego króla, tylko cesarza!” Zamilkł na to Piłat i już więcej nie mówił nic ani za Jezusem, ani do Niego samego. Zaczęło się wygłaszanie wyroku na Jezusa. Dwaj łotrzy już dawniej skazani byli na krzyż, lecz za staraniem arcykapłanów odłożono egzekucję na dziś; dla tym większego pohańbienia Jezusa postarali się arcykapłani, by zawisł na krzyżu między dwoma łotrami. Krzyże łotrów leżały opodal już gotowe; przynieśli je pomocnicy krzyżujących. Krzyża Jezusa nie było jeszcze, prawdopodobnie dlatego, że nie ogłoszono dotąd wyroku śmierci. Najśw. Panna, która odeszła była przedtem po publicznym wystawieniu Jezusa, wróciła teraz w otoczeniu niewiast i przecisnęła się przez tłumy ludu, by słyszeć wyrok śmierci, wydawany na Jej Syna i Boga. Jezus, otoczony siepaczami, śledzony złośliwymi, szyderczymi spojrzeniami Swych wrogów, stał na dole u stóp trybuny. Piłat kazał zadąć w puzon, by wrzawa ucichła, i lękiem, pomieszanym ze złością, zaczął wygłaszać wyrok. Widok tej podłej dwulicowości Piłata, nasycony tryumf i pragnienie krwi arcykapłanów, nieskończone męki Najśw. Zbawiciela, niewypowiedziana trwoga i smutek Matki Jego świętej i świętych niewiast, dalej to chciwe, złośliwe czyhanie Żydów na zgubę Jezusa, obojętna wyniosłość żołnierzy, wreszcie widok tych szkaradnych postaci diabelskich, uwijających się w ciżbie, wszystko to rozstroiło mnie do głębi i przygnębiło tak, że czułam się bliską skonania. Ach! To ja tam powinnam była stać, gdzie stał mój najukochańszy Oblubieniec; wtenczas wyrok

 

821

 

byłby sprawiedliwy. Przypatrzmy się teraz treści wyroku, wydanego na Jezusa. Na wstępie wymieniał Piłat wszystkie zaszczytne tytuły cesarza Klaudiusza, w którego imieniu wydawał wyrok. We właściwym oskarżeniu zaznaczył, że arcykapłani na sądzie swoim potępili Jezusa jako podburzyciela, rokoszanina, łamiącego prawa żydowskie, czyniącego się Synem Bożym i każącego nazywać się Królem żydowskim, i że lud jednogłośnie zażądał na Niego kary śmierci przez ukrzyżowanie. Dalej oświadczał Piłat, ten łotr niesprawiedliwy, który niedawno tyle kroć zapewniał publicznie o niewinności Jezusa, że i on uznaje za słuszny, ten wyrok arcykapłanów. Zakończył zaś tymi słowy: „A więc skazuję Jezusa Nazareńskiego, Króla żydowskiego na śmierć, którą ma ponieść przez przybicie na krzyż. Zaraz też rozkazał oprawcom krzyż przynieść. Zdaje mi się, ale nie ręczę z pewnością, że po odczytaniu wyroku złamał Piłat długą laskę z rdzeniem w środku, i rzucił ją pod nogi Jezusowi. Słuchając wyroku, wyglądała przepełniona smutkiem Matka Jezusa, jak umierająca. Oto słyszała, że nie ma już ratunku dla Jej najświętszego, najukochańszego Syna, że musi umrzeć straszną, haniebną śmiercią. Wiedziała, że koniecznym to jest dla zbawienia ludzkości, ale serce Jej macierzyńskie wzdragało się przed tą koniecznością, więc przeniknął je nowy miecz boleści. Z pomocą niewiast odprowadził ją Jan na bok, by szydercze spojrzenia zaślepionych Żydów nie urągały boleściom matki ich Odkupiciela, by nowy grzech nie obciążał ich duszy. Ale Maryja nie mogła spokojnie siedzieć, kiedy męczono Jej Syna więc znowu wybrała się na obchód „drogi krzyżowej.” Kazała się oprowadzać wszędzie, po wszystkich miejscach, które uświęcił Jezus Swym cierpieniem. Tajemnicze nabożeństwo najświętszego współcierpienia z Jezusem kazało Jej składać ofiarę z łez bolesnych wszędzie, gdzie zrodzony przez nią Odkupiciel cierpiał za grzechy ludzi, Swych braci przybranych. Jak Jakób, na pamiątkę danej obietnicy, postawił kamień i poświęcił go przez pomazanie olejem, tak Maryja brała w posiadanie wszystkie te miejsca cierpień Chrystusa, poświęcając je Swymi łzami, ustanawiając je jako miejsca czci dla przyszłego Kościoła, Matki nas wszystkich. Ogłosiwszy wyrok, zasiadł Piłat do napisania go, poczym stojący za nim pisarze zrobili coś trzy odpisy, czy więcej. Niektóre części musieli podpisać i inni urzędnicy, posłano więc z tym do nich pachołków. Nie wiem już, czy to należało do wyroku, czy też były to inne jakie rozkazy. Prócz tego napisał Piłat osobny wyrok na Jezusa, wykazujący jasno jego dwulicowość i fałszywość, opiewał bowiem całkiem inaczej, niż wydany ustnie. Uważałam, że pisał to z rozstrojem wielkim, niejako wbrew swej woli; zdawało się, jak gdyby mściwy duch złości kierował jego ręką. Treść tego wyroku była następująca: „Arcykapłani żydowscy i „Rada” przyprowadzili do mnie niejakiego Jezusa z Nazaretu, oskarżonego o podburzanie ludu, bluźnierstwa i łamanie prawa. Chociaż właściwie nie można było udowodnić słuszności tych zarzutów, jednak zmuszony niejako przez tychże arcykapłanów i „Radę”, a przy tym chcąc, zapobiec groźnemu rozruchowi wśród ludu, skazałem tego Jezusa na śmierć krzyżową, jako przestępcę przeciw ich Zakonowi; domagali się bowiem stanowczo Jego śmierci, a ja nie chciałem być oskarżonym przed cesarzem jako niesprawiedliwy dla Żydów sędzia i poplecznik i rozruchów. Wydałem Go im w celu ukrzyżowania wraz z dwoma innymi skazanymi zbrodniarzami, których egzekucję odłożono do dziś za staraniem arcykapłanów, pragnących, by Jezus wraz z nimi był powieszony.” Wyrok ten kazał Piłat przepisać kilka razy i odpisy rozesłać w różne miejsca. Arcykapłanom jednak nie w smak przypadła treść wyroku; głownie nie podobała

 

822

 

im się wzmianka, że za ich staraniem odłożono egzekucję łotrów, by ich razem z Jezusem ukrzyżować. Rozpoczęli nawet o to kłótnię z Piłatem. Drugą sprzeczkę wszczęli znów, gdy Piłat ułożył napis na krzyż. Napis wykonany był pokostem na ciemnobrunatnej deszczułce w trzech rzędach. Arcykapłani domagali się, by zamiast słów „Król żydowski” napisane było: „ten, który podawał się za Króla żydowskiego.” Lecz Piłat, zniecierpliwiony już, zawołał szyderczo: „Com napisał, tom napisał.” By umieścić ten napis, ułożony przez Piłata, trzeba było przedłużyć górne ramię krzyża, które dotychczas było tak samo długie, jak na krzyżach dwóch łotrów. I na to nie chcieli się zgodzić Żydzi właśnie dlatego, by nie potrzeba było umieszczać napisu. Lecz Piłat uparł się przy swoim i musiano ostatecznie krzyż przedłużyć, wbiwszy u góry kawałek drzewa; teraz już było miejsce na napis. Tak więc otrzymał ostatecznie krzyż ten kształt pełen znaczenia, jak to zrządziła Opatrzność Boża, i tak przedstawiał mi się zawsze w widzeniu. Klaudia Prokla, dowiedziawszy się, że Piłat skazał Jezusa na śmierć, odesłała mu jego zakład i postanowiła rozłączyć się z nim na zawsze. Tego samego dnia opuściła wieczorem potajemnie pałac jego i uciekła do świętych niewiast, a te ukryły ją w domu Łazarza. Później słuchała z ust Pawła słowa Bożego i była z nim w ścisłej przyjaźni. Widziałam raz, jak na tylnej ścianie trybuny Gabbata, na zielonawym kamieniu, jakiś mąż wyrył ostrym żelazem dwa wiersze. Pamiętam, że zachodziły w nich słowa: judex injustus, niesprawiedliwy sędzia, i także imię Klaudii Prokli. Nikt nie wie o tym kamieniu, ale istnieje on jeszcze; znajduje się w fundamentach jednego z budynków, stojących na placu, gdzie niegdyś była Gabbata. Po zapadnięciu wyroku śmierci oddano Najśw. Zbawiciela na łaskę i niełaskę oprawców. Przyniesiono Jego własne suknie, które Mu zdjęto jeszcze u Kajfasza przy naigrywaniu się. Schowano je wtenczas, a nawet, jak mi się zdaje, wyprali je jacyś poczciwcy, bo były teraz dosyć czyste. Przypuszczam, że było to zwyczajem, przyjętym u Rzymian, prowadzić skazańców na śmierć w ich własnych sukniach. Siepacze rozwiązali Jezusowi ręce i obnażyli Go znowu zupełnie, by mógł się przebrać. Gwałtownie zdarli Mu z ciała poranionego ów czerwony płaszcz, przy czym pootwierały się niektóre przyschły rany. Drżąc, założył sobie Jezus sam opaskę w koło lędźwi, poczym siepacze zarzucili Mu na szyję Jego wełniany szkaplerz. Przyszła potem kolej na brunatną suknię z jednej sztuki, nie szytą którą Najśw. Panna utkała dlań własnymi rękami; suknia nie chciała się zmieścić przez głowę, bo zawadzała szeroka korona cierniowa. Niewiele myśląc, zdarli Mu oprawcy z głowy koronę, krew trysła na nowo obficie z ran, sprawiając niewymowne boleści. Zarzuciwszy suknię, nałożyli jeszcze siepacze białe, wełniane okrycie, opasali Go pasem szerokim, a na ostatek zarzucili Mu płaszcz na ramiona. Na to dopiero włożyli ów pas z powrozami, za pomocą których ciągnięto Go z Ogrójca. Wszystko to odbywało się ze wstrętnym grubiaństwem, wśród bicia i poszturchiwań kułakami. Obaj łotrzy stali ze związanymi rękami, jeden po prawicy, drugi po lewicy Jezusa. Stojąc przed sądem, mieli na szyi łańcuchy, podobnie jak Jezus. Ubrani byli tylko w przepaski i liche kaftany na kształt szkaplerzy, bez rękawów, z boku otwarte; na głowach mieli czapki plecione ze słomy, z wałkami do koła, podobne zupełnie kształtem do czapeczek dziecięcych. Zabrudzeni byli, opaleni, po ciele mieli sine pręgi z poprzedniego biczowania. Ten, który miał się niebawem nawrócić, był już teraz spokojny i skupiony w sobie; drugi za to zuchwały, zły, klął i naigrawał się z Jezusa, na równi z siepaczami. A Jezus spoglądał na obydwóch z miłością, pragnąc ich zbawienia, ofiarując i za nich Swą mękę bolesną. Gorliwie krzątali się siepacze, by zebrać potrzebne narzędzia; przygotowywano się spiesznie do tego

 

823

 

nad wyraz smutnego, okrutnego pochodu na Kalwarię, gdzie kochający, pełen boleści Odkupiciel zgodził się nieść za nas niewdzięcznych olbrzymi ciężar grzechów, by tam w celu zmazania ich przelać Krew najświętszą z kielicha Swego ciała, przekłutego przez najnikczemniejszych wyrzutków rodzaju ludzkiego. Po długiej i uciążliwej kłótni rozstali się wreszcie Annasz i Kajfasz z Piłatem. Otrzymawszy odpisy wyroku na długich, wąskich kartkach, czy też pergaminie, pospieszyli zaraz do świątyni, a musieli przyspieszać kroku, by zdążyć na czas; pora bowiem była już spóźniona. Tak więc odeszli arcykapłani od prawdziwego Baranka wielkanocnego. Pospieszyli do kamiennej świątyni, by zabić i spożyć wyobrażenie ofiary, a spełnienie tego wyobrażenia, prawdziwego Baranka Bożego, kazali sprośnym katom wieść na ołtarz krzyża. Rozeszły się tu drogi ofiary przeobrażającej i spełnionej. Arcykapłani pozostawili nieczystym, okrutnym katom czystego, przebłagalnego Baranka Bożego, którego starali się zewnętrznie zbezcześcić i zanieczyścić ohydą swej podłości, i pospieszyli do kamiennej świątyni ofiarować baranki oczyszczone, umyte i po-błogosławione. Jak starannie przestrzegali tego, by nie zanieczyścić się, zewnętrznie! — a tymczasem obryzga-ni byli plugastwem swych serc grzesznych, kipiących złością, zawiścią i szyderstwem. — „Niech krew Jego spadnie na nas i na nasze dzieci!‖ — wołali, i tymi słowy spełniali niejako ten akt ceremonii, gdy ofiarujący kładł rękę na głowę ofiary. Tu rozeszły się drogi do ołtarza zakonu i do ołtarza łaski. Piłat, ten dumny a chwiejny poganin, drżący przed Bogiem, a służący bożkom, lgnący do świata, niewolnik śmierci, władający na ziemi do czasu haniebnego potępienia wiecznego, wyruszył także z powrotem do pałacu, otoczony pomocnikami i strażą; przed nim szedł trębacz. Niesprawiedliwy wyrok wydany został według naszego czasu około dziesiątej godziny rano.

 

Jezus niesie krzyż na Golgotę

 

Za Piłatem opuściła forum (rynek, na którym odbywały się sądy), większa częsć żołnierzy i ustawiła się przed pałacem w gotowości do pochodu; mała garstka pozostała przy skazańcach. Wnet jednak nadjechało na koniach 28 uzbrojonych Faryzeuszów, między nimi owych sześciu zaciętych nieprzyjaciół Jezusa, którzy już byli przy pojmaniu Pana na Górze oliwnej. Siepacze zaprowadzili Jezusa na środek forum, a równocześnie bramą zachodnią przy-niosło kilku niewolników drzewo krzyża, rzucając je z trzaskiem Jezusowi pod nogi. Oba boczne, cieńsze ramiona były przywiązane powrozami do grubego, ciężkiego drzewa, i dopiero na miejscu miano je wstawić. Topór, klocek pod nogi i nowy kawałek, który miano dodać u góry, tudzież inne narzędzia, nieśli pachołcy katowscy. Ujrzawszy przed Sobą na ziemi krzyż, upadł Jezus na kolana, objął go rękoma i ucałował trzykroć, przy czym odmówił po cichu wzruszającą modlitwę do Ojca niebieskiego, w której dziękował Mu, że już zaczyna się odkupienie ludzi. Jak kapłani w krajach pogańskich ściskali rękami nowo założony ołtarz, tak Jezus ściskał krzyż, wieczny ołtarz zadosćczyniącej krwawej ofiary. Wnet jednak szarpnęli Nim siepacze, by się wyprostował, i musiał biedny, osłabiony, brać na Siebie ciężką belkę; dźwignął ją na prawe ramię, przytrzymując prawą ręką, przy czym siepacze nie wiele Mu pomagali, znęcając, się jeszcze nad Nim. Widziałam za to, że pomagali Jezusowi Aniołowie, dla innych niewidzialni, bo Sam o własnych siłach nie dałby Sobie rady. Tak klęczał Jezus, pochylony pod ciężarem, i modlił się, a tymczasem kaci zakładali obu łotrom na kark poprzeczne ramiona ich krzyżów, oddzielone od głównego ramienia, i przykneblowali im do tego ręce. Ramiona te były nieco wygięte; przed ukrzyżowaniem przymocowywano je do górnego końca głównego pnia. W ten sposób mniej byli obciążeni łotrzy, niż Jezus; dźwigali bowiem tylko

 

824

 

poprzeczne ramiona swych krzyżów, a podłużne główne ramiona wraz z innymi sprzętami nieśli za nimi niewolnicy. Od strony pałacu Piłata dał się słyszeć głos puzonu, co było umówionym znakiem do rozpoczęcia pochodu. Zaraz też jeden z jezdnych Faryzeuszów zbliżył się do Jezusa, klęczącego jeszcze, i rzekł: „No, skończyły się już piękne słówka i mówki! Naprzód! Naprzód! Trzeba już raz się Go pozbyć!‖ Siepacze poderwali Jezusa z ziemi; teraz całym już ciężarem cisnął Go krzyż, który i my obowiązani jesteśmy nosić za Nim, według słów Jego świętych, wiecznie prawdziwych. Tak rozpoczął się ten haniebny na ziemi, a błogosławiony i chwalebny w Niebie, pochód tryumfalny Króla królów. U tylnego końca krzyża przywiązano dwa powrozy i te trzymali w rękach dwaj siepacze, unosząc krzyż nieco do góry, by nie wlókł się po ziemi. Po obu stronach w pewnym oddaleniu szli znów czterej siepacze, trzymając powrozy przywiązane do pasa Jezusa, obciskającego środek ciała. Płaszcz, zebrany w fałdy, podwiązany był pod piersiami. Z tym drzewem krzyża na barkach przypominał mi Jezus Izaaka, niosącego na górę drzewo na całopalną ofiarę z siebie samego. Dźwięk trąby był umówionym znakiem do rozpoczęcia pochodu. Piłat bowiem miał sam z oddziałem wojska towarzyszyć pochodowi przez miasto, by zapobiec możliwemu rozruchowi. Siedział na koniu w pełnej zbroi, otoczony oficerami i gromadą jeźdźców; za nim postępował oddział piechoty, złożony z trzystu legionistów, pochodzących z nad granicy Włoch i Szwajcarii. Wyruszono wreszcie na Golgotę z Jezusem w następującym porządku. Przodem szedł trębacz, trąbiący na rogu każdej ulicy i ogłaszający grzmiącym głosem wyrok. Kilka kroków za nim szła gromada chłopców i pachołków, niosących potrzebne przybory, jako to powrozy, gwoździe, topory, kosze z narzędziami i napój; silniejsi nieśli drągi, drabiny i drzewca krzyżów obu łotrów; drabiny — były to żerdzie, poprzetykane poprzecznymi szczeblami. Za pachołkami postępowało kilku jezdnych Faryzeuszów, a za nimi młody chłopiec, nie całkiem jeszcze zepsuty, niosący przed sobą napis na krzyż, ułożony przez Piłata; on również niósł na drążku, przerzuconym przez ramię, koronę cierniową Jezusa, bo z początku zdawało się Żydom, że Jezus, ubrany w nią, nie będzie mógł nieść krzyża. Teraz dopiero szedł Pan nasz i Zbawiciel, pochylony i chwiejący się pod ciężarem krzyża, zmordowany, poraniony biczami, potłuczony. Od wczorajszej „Ostatniej wieczerzy” nie jadł nic, nie pił, ani nie spał, przez cały czas katowano Go bezlitośnie; siły Jego wyczerpały się utratą krwi, ranami, febrą, pragnieniem, nieskończonym udręczeniem ducha i ciągłą trwogą; więc też zaledwie mógł się utrzymać na drżących, chwiejnych, poranionych nogach. Prawą ręką starał się z trudem przytrzymać fałdzistą suknię, hamującą Jego niepewny krok. Dwaj siepacze ciągnęli Go naprzód na długich powrozach, dwaj drudzy popędzali Go z tyłu; sznury, prowadzące od pasa, przeszkadzały Mu przytrzymywać Sobie suknię, więc nie miał pewnego kroku. Ręce nabrzmiałe miał i poranione od gwałtownego krępowania. Oblicze pokryte było sińcami i ranami, broda i włosy rozczochrane, pozlepiane zaschłą krwią. Ciężar krzyża i krępujące więzy wciskały Mu ciężką, wełnianą suknię w poranione ciało, a wełna przylepiała Mu się do pokrwawionych na nowo ran. Wśród szyderstwa i złości wrogów szedł Jezus cichy, wynędzniały nad wyraz, udręczony, a kochający; usta Jego szeptały słowa modlitwy, we wzroku czytało się nieme błaganie, cierpienie bezmierne, a zarazem przebaczenie. Dwaj siepacze, podtrzymujący na sznurach koniec krzyża, przeszkadzali tylko Jezusowi i utrudniali Mu dźwiganie, bo nie uważali wcale na to, by iść równo i w równej wysokości nieść krzyż. Po obu bokach orszaku szli w odstępach żołnierze, uzbrojeni w kopie.

 

825

 

Za Jezusem szli obaj łotrzy, prowadzeni na sznurach, każdy przez dwóch siepaczy. Jak już mówiliśmy, dźwigali oni na karku poprzeczne ramiona swych krzyżów, do których końców przykrępowano ich ręce. Obaj oszołomieni byli nieco, bo przed wyruszeniem dawano im pić jakiś napój odurzający. Dobry łotr był cichy i spokojny, drugi natomiast złościł się i klął zuchwale. Siepacze byli niskiego wzrostu, krępi, o brunatnej barwie skóry. Włosy mieli krótkie, czarne, kędzierzawe, zarost brody skąpy, tylko tu i ówdzie kosmyki włosów. Ubrani byli w krótkie przepaski i skórzane kaftany bez rękawów. W rysach ich nie znać było typu żydowskiego, pochodzili bowiem z jakiegoś egipskiego, niewolniczego plemienia, a tu w Jerozolimie wykonywali przymusowo roboty przy budowie kanałów. Pochód zamykała reszta konnych Faryzeuszów. Co chwilę któryś z nich wypuszczał konia i przebiegał wzdłuż cały pochód, by jużto zachęcić do pośpiechu, jużto przywrócić porządek. Wśród służby katowskiej, niosącej przyrządy na przedzie orszaku, znajdowało się także kilku nikczemnych młokosów żydowskich, którzy dobrowolnie wcisnęli się do pochodu. W znacznym oddaleniu, za całym orszakiem, posuwało się wojsko rzymskie. Na przedzie jechał trębacz na koniu, za nim Piłat w stroju wojskowym, otoczony gronem oficerów i jeźdźców. W tyle szło 300 pieszych żołnierzy. Przeszedłszy forum, ruszyło wojsko prosto w szeroką ulicę, Żydzi zaś z Jezusem skręcili w wąską uliczkę, wiodącą na tyłach domów. Uczyniono tak dlatego, by nie tamować ruchu tłumów, zdążających do świątyni, i nie przeszkadzać oddziałowi Piłata. Większa część tłumów, zebranych przed zamkiem Piłata, wyruszyła stąd zaraz po zapadnięciu wyroku. Żydzi pospieszyli do swych mieszkań, lub do świątyni; dużo bowiem czasu stracili rano, więc spieszyli teraz ukończyć przygotowania do zabicia baranka wielkanocnego. Mimo to pozostało jeszcze sporo widzów różnej narodowości i różnego stanu, cudzoziemców, robotników, niewolników, niewiast, wyrostków itd. Wszystko to rzuciło się teraz w boczne ulice, by wyprzedzić pochód i jeszcze raz się mu przyglądnąć. Oddział Piłata przeszkadzał, jak mógł, zbyt bliskiemu tłoczeniu się, więc ciekawi musieli coraz nowych dróg szukać, by dostać się naprzód. Bardzo wielu wyruszyło wprost na Golgotę. Jezusa wprowadzono w uliczkę, zaledwie na parę kroków szeroką, biegnącą zaułkami, a pełną brudów i nieczystości. Nowe tu udręczenia czekały Jezusa. Siepacze musieli teraz iść blisko Niego i oczywiście nie omijali sposobności, by Mu nie dokuczać. Z okien i otworów w murach sypały się szyderstwa i docinki, służba i niewolnicy, zajęci po domach, obrzucali Go błotem i odpadkami kuchennymi, a jacyś niegodziwcy wylali Mu na głowę brudne, śmierdzące pomyje. Nawet dzieci, podburzone, zbierały do podołka sukienek kamienie, i wybiegając na środek drogi, sypały je Jezusowi pod nogi, wyzywając przy tym i bluźniąc. Tak odwdzięczały się dzieci Temu, który dzieci najwięcej kochał, błogosławił i błogosławionymi nazywał.

 

Pierwszy upadek Jezusa pod krzyżem

 

Uliczka ta zwraca się przy końcu znowu na lewo, rozszerza się i wznosi nieco do góry. Przechodzi tędy podziemny wodociąg z góry Syjon; jak mi się zdaje, (sama tam bowiem słyszałam szmer i plusk wody w rurach), płynie on dalej wzdłuż rynku, gdzie także pod ziemią prowadzą obmurowane rury, i kończy się w sadzawce Owczej przy bramie tejże nazwy. Na zakręcie uliczki, zanim poziom zaczyna się wznosić, jest głębsze miejsce, gdzie w czasie deszczów tworzy się wielka kałuża błota i wody. Tutaj to, jak i na wielu innych ulicach Jerozolimy leży spory kamień, by łatwiej było przejść przez kałużę. Doszedłszy dotąd, osłabł Jezus bardzo i nie miał już siły iść dalej; a że siepacze szarpali Nim

 

826

 

niemiłosiernie, potknął się o wystający kamień i jak długi upadł na ziemię, a krzyż przygniótł Go swym ciężarem. Siepacze zaczęli kląć, kopać Go i popychać, powstała wrzawa i cały pochód się wstrzymał. Na próżno wyciągał Jezus rękę, by kto Mu pomógł powstać. — „Ach! Wnet przeminie wszystko!” — rzekł i zaczął się znów modlić. Tu i ówdzie widać było niewiasty, płaczące ze współczucia, z wystraszonymi dziećmi. Wnet przyskoczyli Faryzeusze, krzycząc: „Dalej! nagońcie Go do powstania! Inaczej umrze nam tu w drodze.” Nadprzyrodzoną mocą wzniósł Jezus Swą biedną głowę do góry, a ci okrutnicy szatańscy skorzystali z tego i zamiast ulżyć, wsadzili Mu na głowę cierniową koronę, poczym dopiero poderwali Go gwałtownie z ziemi i włożyli Mu krzyż na barki. Musiał teraz Jezus trzymać głowę całkiem na bok, gdyż inaczej szeroka korona zawadzałaby o krzyż. Tak, wśród powiększonej męczarni, szedł Jezus chwiejnie ulicą, szerszą już w tym miejscu i wznoszącą się lekko do góry.

 

Jezus, niosący krzyż, i Jego bolejąca Najświętsza Matka. Drugi upadek pod krzyżem

 

Najświętsza Matka Jezusa, współcierpiąca z Nim wszystko, usłyszawszy przed godziną niesprawiedliwy wyrok, wydany na Jej Dziecię, opuściła forum wraz z Janem i świętymi niewiastami, by oddać cześć miejscom, uświęconym męką Jezusa. Usłyszawszy głos trąby, widząc żołnierzy z Piłatem na czele i coraz gęściej przebiegających ludzi, zrozumiała, że już rozpoczął się pochód, więc znowu zapragnęła gorąco widzieć Swego umęczonego Syna, nie mogąc wytrwać tu z dala od Niego. Prosiła zatem Jana, by zaprowadził Ją na jakie miejsce, którędy Jezus będzie przechodził. Zeszli z Syjonu, minęli sąd, przeszli bramy i aleje, wyjątkowo w tym czasie otwarte dla publiczności, i znaleźli się przed zachodnim frontem pałacu, którego przeciwległa brama wychodziła właśnie na ulicę, w którą skierował się orszak, prowadzący Jezusa, po pierwszym Jego upadku. Pałac ten był właściwym prywatnym pomieszkaniem Kajfasza; dom na Syjonie był tylko miejscem jego urzędowania. Za staraniem Jana pozwolił im poczciwy odźwierny przejść przez dom i stanąć w przeciwległej bramie. Otulona w szaro niebieską szatę, weszła Maryja w sień pałacową, za nią święte niewiasty, Jan i jeden z siostrzeńców Józefa z Arymatei. Aż zlękłam się widoku Najśw. Panny, tak była blada; oczy miała zaczerwienione od płaczu, a drżała na całym ciele. Już tu słychać było wrzawę i zgiełk zbliżającego się pochodu, dźwięk puzonu i głos trębacza, obwołującego wyrok. Gdy otworzono bramę, już całkiem wyraźnie dochodził zgiełk do uszu. Wzdragała się Maryja, i przerwawszy modlitwę, rzekła do Jana: „Czy mam patrzeć na to? Czy znajdę siłę znieść ten bolesny widok? Może lepiej wrócić zaraz.” Lecz Jan dodał jej otuchy, mówiąc, że lepiej popatrzeć, niż nosić się z bolesną myślą o tym. Wyszli więc pod sklepienie bramy, patrząc na prawo w dół drogi. W tym miejscu, naprzeciw bramy, droga Już była więcej równa. Pochód był już oddalony tylko o osiemdziesiąt kroków. Motłoch uliczny nie poprzedzał pochodu, tylko gromadkami ciągnął po bokach i z tyłu. Ci, którzy ostatni opuścili forum, spieszyli naprzód bocznymi uliczkami, by zająć dogodne miejsca do patrzenia. Na czele pochodu ujrzała Matka Najświętsza pachołków katowskich, niosących z tryumfem narzędzia męczeńskie; zadrżała na ten widok i załamała ręce, jęk bolesny wydarł się z Jej piersi. Widząc to jeden z pachołków, zapytał się idących koło niego widzów: „Co to za niewiasta, jęcząca tak żałośnie?” Ktoś z tłumu odrzekł mu: „To Matka Galilejczyka!” Słowa te były bodźcem dla niegodziwych pachołków. Zaraz posypały się szyderstwa i dowcipy zjadliwe na bolejącą Matkę, wytykano Ją palcami, a jeden z tych niegodziwców podsunął Najśw. Pannie pod

 

827

 

oczy pięść, w której trzymał gwoździe, mające służyć do przybicia Jezusa na krzyż. Boleścią niezmierną zdjęta, wsparła się Matka Boża o filar bramy, załamawszy ręce, czekając, rychło ujrzy Jezusa. Blada była jak trup, wargi jej posiniały. Minęli ją Faryzeusze, zbliżył się wyrostek, trzymający napis, a za nim — za nim, pochylony pod ciężarem krzyża, szedł chwiejnym krokiem Syn Boży, jej Syn, najświętszy Odkupiciel; głowę, przystrojoną cierniową koroną, odwracał na bok, oblicze miał blade, skrwawione, poranione, broda pozlepiana zaschłą krwią. Oprawcy ciągnęli Go nielitościwie za sznury. Przechodząc, wzniósł Jezus nieco głowę, poranioną strasznymi cierniami, i spojrzał na Matkę Swą boleściwą, wzrokiem pełnym tęsknej powagi i litości; lecz w tejże chwili potknął się i upadł po raz drugi pod ciężarem krzyża na kolana. Boleść niezmierna i miłość odezwały się na ten widok z podwójną siłą w sercu Najśw. Panny. Znikli Jej z oczu kaci, znikli żołnierze, widziała tylko Swego ukochanego, wynędzniałego, skatowanego Syna; wypadła z bramy na ulicę, przedarła się między siepaczy i upadła na kolana przy Jezusie, obejmując Go ramionami. Usłyszałam dwa bolesne wykrzykniki, nie wiem, czy wypowiedziane słowy, czy pomyślane w duchu: „Mój Synu!” — „Matko Moja!” Wielu żołnierzy poczuło iskierkę litości w swym sercu, ale bezlitośni siepacze szydzili tylko i, łajali, a jeden z nich zawołał: „Niewiasto! czego tu chcesz? Było Go lepiej wychować, a nie byłby się dostał w nasze ręce.” Zmuszono Najśw. Pannę do odejścia, ale żaden z siepaczy nie ośmielił się znieważyć jej czynnie. Prowadzona przez Jana i niewiasty, wróciła Maryja do bramy i tu, prawie martwa z boleści, upadla na kolana na skośny narożnik bramy, zwrócona tyłem do smutnego orszaku, by nie widzieć więcej, co się tam dzieje. Ręce wsparła na górnej części kamienia, pięknie zielono żyłkowanego. W miejscu, gdzie Maryja klękła, pozostały płaskie odciski kolan, również u góry pozostały ślady rąk, ale mniej wyraźne; trzeba dodać, że kamień to był bardzo twardy. Za biskupstwa Jakóba Młodszego dostał się ten kamień za zrządzeniem Bożym w skład murów pierwszego katolickiego kościoła, postawionego nad sadzawką Betesda. — Powtarzam, że już nieraz widziałam takie odciski, utworzone w ważnych okolicznościach przez dotknięcie się członków świętych. Jest to tak prawdziwym, jak prawdziwymi są, słowa: „Kamień musi się nad tym zmiłować” — albo słowa: „To zostawia wrażenie.” Odwieczna Mądrość w miłosierdziu Swoim nie potrzebowała nigdy sztuki drukarskiej, by dać potomności świadectwo o Świętych. Niedługo klęczała Najśw. Panna, bo żołnierze, towarzyszący po bokach pochodowi, kazali usuwać się z drogi, więc Jan wprowadził Ja, na powrót w bramę, którą zaraz za nimi zamknięto. Siepacze tymczasem poderwali Jezusa z ziemi, ale już inaczej umyślili Mu krzyż założyć. Rozluźnili przywiązane ramiona poprzeczne i jedno z nich puścili wolno, uwiązane na pętlicy. Teraz założyli krzyż tak, że ten wolny kawałek zwisał przez piersi i Jezus mógł go trzymać ręką, skutkiem czego z tyłu krzyż więcej zwisał do ziemi. Towarzyszący pochodowi motłoch nie szczędził Jezusowi naigrawań i szyderstw; tylko gdzieniegdzie widziałam zapłakane niewiasty, osłonięte szczelnie, które zdawały się litować nad Jezusem.

 

Szymon Cyrenejczyk. Trzeci upadek Jezusa pod krzyżem

 

Posuwając się dalej tą ulicą, dotarł pochód do sklepionej bramy, umieszczonej w starych, wewnętrznych murach miejskich. Przed bramą rozciąga się wolniejszy plac, w którym zbiegają się trzy ulice. I tu, wypadło Jezusowi mijać wielki kamień, lecz zabrakło Mu znowu sił. Zachwiał się i upadł na kamień, nie mogąc już nawet powstać; krzyż zwalił się obok Pana na ziemię. Właśnie przechodzili

 

828

 

tędy gromadkami do świątyni ludzie z porządniejszego stanu. Widząc Jezusa tak umęczonego, zawołali z oznakami litości: „Boże! ten biedak już kona!” Faryzeusze, kierujący pochodem, zlękli się trochę, widząc, że naprawdę Jezus nie może już powstać, więc rzekli do żołnierzy: „Nie doprowadzimy Go żywego. Musicie poszukać kogoś, co by Mu pomógł nieść krzyż”. Właśnie nadszedł środkową ulicą poganin, Szymon z Cyreny, z trzema synami; pod pachą niósł wiązkę chrustu. Będąc z zawodu ogrodnikiem, zajęty był w ogrodach, ciągnących się na wschód od miasta poza murami. Jak wielu innych ogrodników, przybywał corocznie przed świętami do Jerozolimy z żoną i dziećmi i najmował się do obcinania krzewów. Nadszedłszy obecnie ku bramie, musiał się zatrzymać, bo natłok był wielki. Poznano go zaraz, po ubraniu jako poganina, i mało znacznego rzemieślnika, więc żołnierze przychwycili go natychmiast i przyprowadzili, by pomógł nieść krzyż Galilejczykowi. Szymon bronił się i wymawiał wszelkimi sposobami, ale zmuszono go do tego przemocą. Synowie jego, widząc ojca w takich opałach, zaczęli płakać i krzyczeć, dopiero kilka kobiet, znajomych Cyrenejczyka, wzięło ich w opiekę. Szymon przystępował do Jezusa z wielkim wstrętem i odrazą; bo też Jezus tak nędznie wyglądał, taki był sponiewierany, w sukniach pokrwawionych, powalanych błotem. Płacząc, spojrzał Pan na Niego wzrokiem, pełnym miłosierdzia, zabrał się więc Szymon do pomocy Chrystusowi. Siepacze posunęli w tył drugie ramię krzyża i spuścili je na pętlicę, podobnie jak pierwsze. Podniósłszy Jezusa, włożyli drzewce krzyża na Niego i na Szymona tak, że jedno ramię poprzeczne zwisało Jezusowi na piersi, a drugie Szymonowi na plecy. W ten sposób, idąc za Jezusem, miał Szymon, do dźwigania połowę ciężaru i Jezusowi było wiele lżej. Koronę cierniową włożono Jezusowi znowu inaczej, po czym rozpoczął się dalszy pochód. Już po niedługiej chwili uczuł Szymon dziwną w sobie zmianę, wzruszenie niezwykłe ogarnęło go, a pod jego wpływem już chętnie pomagał Jezusowi nieść krzyż. Szymon był to krzepki mężczyzna w wieku około 40 lat. Miał na sobie krótki, obcisły kaftan, uda owinięte szmatami, na nogach sandały ostro zakończone, przymocowane rzemykami do nóg. Głowy nie nakrywał niczym. Synowie ubrani byli w sukienki o barwnych paskach. Dwaj z nich, starsi już, Rufus i Aleksander, przeszli później w poczet uczniów. Trzeci mały był jeszcze; widziałam go później, jako chłopca, u Szczepana.

 

Chusta Weroniki

 

Pochód posuwał się teraz długą ulicą, skręcającą nieco na lewo, przeciętą wielu bocznymi uliczkami. Co chwila napotykano gromadki porządniejszych Żydów, dążących do świątyni. Niektórzy z nich, na widok pochodu, cofali się spiesznie z faryzejskich fałszywych skrupułów, by się nie zanieczyścić; u innych znowu czytało się w twarzach pewną litość nad Jezusem. Mniej więcej na dwieście kroków od bramy, przy której Jezus niedawno upadł, stał po lewej stronie ulicy piękny dom, oddzielony od ulicy dziedzińcem, na który wchodziło się tarasem po schodach; dziedziniec otoczony był szerokim murem, zamkniętym z przodu błyszczącą kratą. Gdy orszak dom ten mijał, wybiegła z niego naprzeciw okazała, słuszna matrona, prowadząca dziewczynkę za rękę. Była to Serafia, żona Syracha, jednego z członków „Wielkiej Rady”, której dzisiejszy uczynek miłosierny miał zjednać imię Weroniki od słowa „wera ikon” (prawdziwy wizerunek). Serafia przygotowała w domu wyborne wino, zaprawione korzeniami, z tą myślą pobożną, że pokrzepi nim Pana podczas okropnej Drogi krzyżowej. W bolesnym oczekiwaniu nie mogła się doczekać tej chwili, więc już przedtem wybiegła raz z

 

829

 

domu i starała się dostać do Jezusa. Widziałam ją w pobliżu orszaku już wtenczas, gdy nastąpiło spotkanie Jezusa z Matka Najświętszą. Chodziła koło orszaku w zasłonie na twarzy, prowadząc za rękę małą dziewczynkę, którą przyjęła na wychowanie, nie mając własnych dzieci. Nie mogła jednak znaleźć sposobności, by dostać się przez ciżbę pachołków aż do Jezusa, wróciła więc do domu i tu oczekiwała Pana. Widząc, że orszak się zbliża, wybiegła na ulicę z chustą, przewieszoną przez ramię; obok niej szła owa dziewczynka, może dziewięcioletnia, niosąca pod okryciem dzbanuszek z winem. Pachołkowie, idący na przedzie, chcieli ją odpędzić, ale na próżno. Miłość ku Jezusowi i litość wezbrały w sercu Serafii, zapomniała o wszystkim i gwałtem zaczęła się przeciskać przez motłoch, żołnierzy i siepaczy, a za nią biegła dziewczynka, trzymając się jej sukni. Docisnąwszy się do Jezusa, upadła przed Nim na kolana, podniosła chustę, rozpostartą do połowy i rzekła błagalnie: „Pozwól mi, otrzeć oblicze Pana mego?” Zamiast odpowiedzi ujął Jezus chustę lewą ręką, przycisnął ją dłonią do krwawego oblicza, przesunął nią po twarzy ku prawej ręce, i zwinąwszy chustę obiema rękami, oddał ją z podzięką Serafii; ta ucałowała ją, wsunęła pod płaszcz i wstała z ziemi. Trwało to wszystko zaledwie dwie minuty. Śmiały postępek Serafii oszołomił na razie żołnierzy i siepaczy, motłoch zaczął się cisnąć bliżej, by widzieć całe zajście, skutkiem czego musiano na chwilę wstrzymać pochodem i to umożliwiło Weronice podanie chusty. Lecz wnet ochłonęli siepacze i żołnierze ze zdumienia; gdy dziewczynka podniosła nieśmiało wino, by podać je Jezusowi, odepchnęli ją, zaczęli łajać i lżyć. Nadbiegli wnet Faryzeusze, rozgniewani przerwą w pochodzie, a jeszcze bardziej tym aktem publicznej czci, oddanej Jezusowi. Siepacze zaczęli na nowo szarpać i bić Jezusa, co widząc Serafia, uciekła z dzieckiem do domu. Zaledwie zdołała wejść do komnaty i położyć chustę na stole, a zaraz upadła zemdlona na ziemię; dziewczynka uklękła przy niej z dzbanuszkiem, płacząc i zawodząc żałośnie. Przypadkiem wszedł pewien dobry przyjaciel ich rodziny i znalazł ją leżącą jak martwą na podłodze, a na stole ujrzał chustę, na której z zadziwiającą dokładnością odbite było okropnie skrwawione oblicze Jezusa. Przerażony, ocucił zemdlałą i pokazał jej to cudo. Serafia z tęsknym, żałosnym sercem upadła na kolana przed chustą i zawołała: Teraz już opuszczę, wszystko, kiedy Pan raczył mi zostawić tak cenną pamiątkę,” Chusta ta był to szeroki pas z delikatnej wełny, trzy razy dłuższy niż szeroki. Noszono zwykle takie chusty przewieszone przez szyję, czasem drugą jeszcze na ramiona. Według ówczesnego zwyczaju uważano to sobie za obowiązek, by napotkawszy kogoś płaczącego, frasobliwego, znużonego, chorego, zatrzymać się i otrzeć mu twarz tą chustą; było to oznaką współczucia i litości względem bliźniego. Także przy pewnych okazjach obdarowywano się takimi chustami. Weronika zawiesiła swą drogocenną chustę w głowach swego posłania i nie rozłączała się z nią. Po śmierci Serafii przeszła chusta ta za pośrednictwem świętych niewiast w ręce Matki Bożej, a potem przez, Apostołów dostała się do skarbca najcenniejszych pamiątek Kościoła. Serafia była krewną Jana Chrzciciela, ojciec jej bowiem był bratem stryjecznym Zachariasza. Pochodziła z Jerozolimy; pamiętam, gdy przyniesiono Maryję jako czteroletnie dziecko na służbę do świątyni, to udał się Joachim, Anna i ich znajomi do domu rodzinnego Zachariasza, stojącego niedaleko targu rybiego. Mieszkał tam jakiś stary krewny Zachariasza i jego wuj, a dziadek Serafii. Serafia była mniej więcej o pięć lat starsza od Najśw. Panny. Drugi raz widziałam ja na zaślubinach Maryi z Józefem. Była ona także krewną starego Symeona, który prorokował o Jezusie podczas ofiarowania Go w świątyni, i od malutkości

 

830

 

przyjaźniła się z jego synami. Ci już z dawna za przykładem ojca swego odczuwali pragnienie i tęsknotę za Mesjaszem, a i Serafia ją podzielała. Oczekiwanie to Zbawiciela nurtowało długo w sercach, niektórych bogobojnych ludzi, jak tajemna, miłosna tęsknota. Inni, obojętniejsi, nie doznawali podobnych przeczuć. Gdy Jezus jako dwunastoletni chłopiec został w Jerozolimie, by nauczać w świątyni, Serafia, niezamężna jeszcze, gdyż dopiero późno wyszła za mąż, posyłała Mu posiłek do małej gospody przed miastem, gdzie Jezus nocował. Gospoda ta leżała na kwadrans drogi przed Jerozolimą od strony Betlejem. Tu przepędziła Maryja z Józefem i dwoma starcami dzień i dwie noce, gdy po narodzeniu Chrystusa szła z Betlejem, ofiarować Go w świątyni. Gospodarze byli Esseńczykami, gospodyni zaś była krewną Joanny Chusa; znali oni dobrze św. Rodzinę i Jezusa. Gospoda ta była umyślnie zbudowanym przytułkiem dla ubogich, a Jezus i uczniowie nieraz znajdowali tu schronienie. Nauczając ostatnimi czasy w świątyni, nieraz zachodził tu Jezus, a Serafia przysyłała Mu tam posiłek. Gospodarzem był już teraz kto inny. Syrach, mąż jej, potomek czystej Zuzanny, był członkiem „Wielkiej Rady”. Z początku nieprzychylny był bardzo Jezusowi i nie raz musiała Serafia dosyć wycierpieć od niego za przestawanie z świętymi niewiastami i Jezusem. Kilka razy zdarzało się nawet, że zamykał ją za to w piwnicy. Później uległ przedstawieniom Józefa z Arymatei i Nikodema, złagodniał znacznie i już nie bronił swej żonie być wyznawczynią Jezusa. Na rozprawie sądowej u Kajfasza wczoraj w nocy i dziś rano oświadczył się wraz z Nikodemem, Józefem z Arymatei i innymi dobrze myślącymi za Zbawicielem, i wraz z nimi także wystąpił z „Rady”. Serafia była dziś jeszcze piękną, okazałą niewiastą, choć minęła jej już pięćdziesiątka. Podczas tryumfalnego wjazdu Jezusa do Jerozolimy, obchodzonego w niedzielę Palmową, znajdowała się w gronie niewiast wśród tłumu z dzieckiem na ręku. Wtenczas to zdjęła okrycie z głowy i za przykładem innych rozpostarła je na drodze pod nogi Zbawiciela, by mu cześć oddać i chwałę. Tę samą chustę wyniosła teraz Panu w pochodzie, smutniejszym wprawdzie, ale bardziej zwycięskim, by otrzeć nią ślady cierpienia z Jego Boskiego oblicza. Chusta ta zjednała właścicielce miłosiernej nowe, tryumfalne imię „Weronika”, a dla Kościoła stała się drogocenną relikwią, czczoną publicznie przez wszystkich wiernych. W trzecim roku po wniebowstąpieniu Chrystusa wysłał był cesarz rzymski posłów do Jerozolimy w celu zebrania świadectw i ścisłego zbadania różnych pogłosek, krążących o śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa. Dla lepszego przedstawienia cesarzowi sprawy, zabrali posłowie ze sobą do Rzymu Nikodema, Serafię i krewnego Joanny Chusa, ucznia Epafrę, Ten ostatni, przedtem sługa i posłaniec kapłanów przy świątyni, jako uczeń również służył z prostotą innym uczniom. Będąc z Apostołami w wieczerniku, widział Jezusa naocznie zaraz w pierwszych dniach po zmartwychwstaniu i później jeszcze nieraz przed wniebowstąpieniem. — Widziałam Weronikę na posłuchaniu u cesarza. Posłuchanie odbywało się w niewielkiej, czworobocznej komnacie bez okien; światło spływało do pokoju przez umyślne otwory w suficie, dające się dowolnie otwierać i zamykać za pomocą sznurów. Cesarz był nieco słaby, więc spoczywał na wspaniałym, podwyższonym łożu, osłoniętym kosztowną kotarą. Dworzanie znajdowali, się w przedpokoju, a cesarz rozmawiał sam na sam z Weroniką. Miała ona przy sobie chustę, którą otarła twarz Jezusowi i jeden całun z Jego grobu. Na chuście, dość długiej, odbite było na jednym końcu oblicze Jezusa. Nie było to czyste malowidło, bo odbite razem z krwią. Twarz święta wyglądała dość szeroko, gdyż powstała przez przyłożenie chusty do całej twarzy wokoło. Weronika pokazała ten wizerunek cesarzowi, ująwszy chustę w dłoń za dłuższy koniec. Na całunie grobowym odciśnięty był ślad ciała Jezusa, poranionego biczowaniem. Nie uważałam, czy

 

831

 

cesarz dotykał się tych chust, lub czy Weronika potarła go nimi ale zapewne sam widok ich uleczył go, bo zaraz wyzdrowiał. Cesarz chciał Weronikę koniecznie zatrzymać w Rzymie i nawet ofiarowywał jej na własność dom, posiadłości i liczną służbę, lecz Weronika jedno tylko miała pragnienie, a to, powrócić do Jerozolimy i umrzeć tam, gdzie Jezus umarł. Rzeczywiście wróciła wkrótce wraz z towarzyszami do Jerozolimy. Podczas prześladowania chrześcijan tamże, kiedy to Łazarz wraz z siostrami wyzuty został z majętności, uciekła z kilku niewiastami; złapano ją jednak i osadzono w więzieniu, w którym umarła śmiercią głodową, jako męczennica za prawdę, za Jezusa, którego nieraz karmiła chlebem doczesnym i który nawzajem posilał ją na żywot wieczny Swym Ciałem i Krwią najświętszą.

 

Płaczące córki Jerozolimy. Czwarty i piąty upadek Jezusa pod krzyżem

 

Droga wiodła teraz trochę spadzisto ku bramie, dość jeszcze odległej. Brama sama jest silnie zbudowana dosyć długa; najpierw przechodzi się pod jedno łukowate sklepienie, następnie przez mostek, i drugim sklepieniem wychodzi się poza obręb murów. Brama zwrócona jest frontem w kierunku południowo zachodnim. Na lewo od bramy ciągnie się mur na przestrzeni kilku minut na południe, skręca potem na sporą przestrzeń ku zachodowi, a potem znowu biegnie na południe i okrąża górę Syjon, Na prawo od prowadzi mur w kierunku północnym aż do bramy narożnej, a stąd zwraca się na wschód wzdłuż, północnej strony miasta. Tuż przed bramą na nierównej, wyjeżdżonej drodze była wielka kałuża błota. Okrutni siepacze, im bliżej byli bramy, tym gwałtowniej ciągnęli Jezusa, naprzód. Przed bramą ścisk stał się większy, Szymon z Cyreny chciał wygodniej bokiem obejść kałużę, skrzywił przez to krzyż, a Jezus osłabiony, straciwszy równowagę, upadł po raz czwarty pod krzyżem, i to w błotnistą kałużę tak silnie, że Szymon zaledwie mógł krzyż utrzymać. Żałosnym, złamanym, ale wyraźnym głosem zawołał Jezus: „Biada ci, biada Jerozolimo! Ukochałem cię jak kokosz, gromadząca pisklęta pod swymi skrzydłami, a ty wypędzasz Mnie tak okrutnie poza swe bramy!” I smutek wielki ogarnął serce Jezusa. Lecz zaraz odezwały się łajania i krzyki Faryzeuszów: „Jeszcze nie dosyć temu wichrzycielowi, jeszcze wygłasza jakieś buntownicze mowy” itp. Na nowo zaczęli Go bić i potrącać i nie podnieśli, ale prawie wywlekli Go z kałuży. Szymon Cyrenejczyk nie mógł już znieść tego okrucieństwa siepaczy i zawołał gniewnie: „Jeśli nie zaniechacie tego nikczemnego postępowania, to rzucę krzyż i nie będę go niósł, choćbyście mnie nawet zabić mieli!” Tuż za bramą zbacza z gościńca dzika, wąska drożyna, wiodąca na północ, na górę Kalwarii. Gościniec sam rozgałęzia się nieco dalej na trzy rozstajne drogi; jedna prowadzi na lewo na południowy zachód przez dolinę Gihon do Betlejem, druga na zachód do Emaus i Joppe, trzecia zwraca się na prawo na północny zachód, okrąża górę Kalwarię i dochodzi do bramy narożnej, którędy idzie się do Betsur. Patrząc od bramy, którą wyprowadzono Jezusa, na lewo na południowy zachód, można widzieć bramę betlejemską; te dwie bramy są z pomiędzy bram jerozolimskich najbliżej siebie położone. Przed bramą, na środku gościńca, w miejscu, gdzie skręca droga na górę Kalwarię, stał wbity słup z przymocowaną na nim tablicą na której wielkimi, białymi, jakby naklejonymi literami wypisany był wyrok śmierci na Zbawiciela i obu łotrów. Nieco dalej na skręcie drogi stała liczna gromadka niewiast płaczących i narzekających z boleści nad Jezusem. Były tam dziewice i ubogie niewiasty z Jerozolimy z dziećmi na rękach, które wyprzedziły aż tu pochód;

 

832

 

między tymi znajdowały się także niewiasty z Betlejem, Hebron i innych okolicznych miejscowości, które, przyjechawszy na święta, przyłączyły się do drużyny niewiast Jerozolimskich, W tym właśnie miejscu zasłabł Jezus tak dalece, że zachwiał się i jakby omdlały miał upaść na ziemię; lecz Szymon, widząc to, oparł prędko krzyż o ziemię i skoczył podeprzeć Pana. Jezus oparł się o niego całkiem i tym sposobem uchronił się od upadnięcia na ziemię. To nazywamy piątym upadkiem Jezusa na drodze krzyżowej. Niewiasty, widząc Jezusa tak strasznie wynędzniałego i osłabionego, zaczęły zawodzić i lamentować, i krajowym zwyczajem okazując Mu litość, podawały Mu swe chusty, by otarł Sobie pot. Wtem Jezus zwrócił nią do nich z powagą i rzekł: „Córki jerozolimskie — co mogło także znaczyć: „wy mieszkańcy miast, córek Jerozolimy”, — „nie płaczcie nade mną, lecz nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto nadejdzie czas, kiedy mówić będziecie: błogosławione niepłodne i żywoty, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły! Wtenczas wołać będziecie: Góry, spadnijcie na nas, pagórki, przykryjcie nas! Jeśli bowiem tak się postępuje z zielonym drzewem, to cóż dopiero uczyni się z suchym.” Dłużej jeszcze przemawiał Jezus do nich, ale zapomniałam już, o czym; przypominam sobie tylko te słowa: „Płacz wasz nie będzie bez nagrody, odtąd chodzić będziecie inną ścieżką żywota.” Mówił to Jezus, korzystając z chwilowego wstrzymania się pochodu. Pachołcy, niosący narzędzia, poszli naprzód na górę Kalwarię, a za nimi stu rzymskich żołnierzy z oddziału Piłata: Piłat sam wrócił się z resztą wojska do domu, odprowadziwszy pochód aż do bramy.

 

Jezus na górze Golgota. Szósty i siódmy upadek pod krzyżem i zamknięcie Jezusa

 

Po chwili odpoczynku ruszył pochód dalej uciążliwą, dziką drogą między murami miejskimi i Kalwarią w kierunku północnym. Siepacze nie zważając na nic, gnali Jezusa pod górę, ciągnęli za powrozy, bili i popychali. W jednym miejscu zwraca się drożyna wężykowato, przybierając znowu kierunek południowy. Tu upadł Jezus po raz szósty pod ciężarem krzyża, lecz siepacze z większym niż dotychczas okrucieństwem zmusili Go biciem do powstania i pędzili bez wytchnienia aż na górę na miejsce tracenia, gdzie Jezus bez tchu prawie upadł wraz z krzyżem na ziemię po raz siódmy. Szymon Cyrenejczyk, sam sponiewierany i znużony, czuł w sercu gniew gwałtowny na siepaczy, a litość względem Jezusa. Chciał ten ostatni raz pomóc Jezusowi powstać, ale siepacze, popychając go i łajać, spędzili go na powrót w dół góry, bo już im nie był potrzebny. W krótki czas potem widziałam go w gronie uczniów. — Niepotrzebnych już pachołków i pomocników także odprawiono. Faryzeusze wyjechali na górę zachodnim, stokiem, gdzie były wygodniejsze, wężykowato pnące się ścieżki. Z góry jest widok na budowle miejskie, rozciągające się poza murami. Sam plac egzekucji jest okrągły, mniej więcej tak wielki, że zmieściłby się na cmentarzu naszego kościoła parafialnego. Podobny do ujeżdżalni średniej wielkości, otoczony jest w koło niskim wałem z ziemi, przeciętym pięcioma przejściami. System ten pięciu dróg ma tu w kraju zastosowanie prawie we wszystkich plantacjach, miejscach kąpielowych, chrztu i przy sadzawce Betesda. Widać to szczególnie przy wszystkich prawie takich urządzeniach z dawnych czasów, a i w nowszych, budowanych w duchu praojców. W wielu miastach widzimy po pięć bram. Jak wiele innych rzeczy w ziemi obiecanej, tak i to ma swoje głębokie, prorocze znaczenie; dziś właśnie spełniło się to wyobrażające znaczenie przez otworzenie pięciu dróg zbawienia w

 

833

 

pięciu świętych ranach Jezusa. Z tej strony, z której przyprowadzono Jezusa i łotrów, jest stok góry stromy i dziki, z przeciwnej zaś strony zachodniej góra wolno się zniża. Około stu żołnierzy porozstawiało się częścią na górze, częścią w koło wału, otaczającego plac. Kilku z nich pilnowało łotrów, których dla braku miejsca nie wprowadzono w obręb wału; tak jak szli z rękami, przywiązanymi do drzewców, tak położono ich na plecach jak barany poniżej placu egzekucji, gdzie droga skręca się ku południowi. W koło wału, tudzież na okolicznych wzgórzach, zebrał się licznie motłoch, złożony przeważnie z prostaków, cudzoziemców, parobków, niewolników, pogan i niewiast, a więc samych takich, którzy nie potrzebowali strzec się przed zanieczyszczeniem. Ku zachodowi, na górze Gihon, rozciągał się gwarliwy obóz przybyszów wielkanocnych. Wielu z nich przypatrywało się z daleka, pojedyncze gromadki podchodziły bliżej, parte ciekawością. Było prawie trzy kwadranse na dwunastą, gdy Jezus, przewleczony na plac, upadł pod ciężarem krzyża, a Szymona odpędzono. Siepacze szarpiąc za powrozy, podnieśli Jezusa. Nędzny, poraniony, zakrwawiony, blady, stał Jezus jak jakie widmo straszliwe. Siepacze tymczasem rozwiązali kawałki krzyża, poskładali je chwilowo na chybił trafił i znowu powalili Jezusa na Ziemię obok krzyża, mówiąc szyderczo: „Dalej, Królu! musimy przymierzyć Ci Twój tron.” Jezus sam chętnie położył się na krzyż, i gdyby nie to, że był tak osłabiony, to nawet zbytecznym byłoby szarpanie siepaczy. Wśród szyderstw przypatrujących się Faryzeuszów rozciągnęli Go na krzyżu i odznaczyli w odpowiednich miejscach długość Jego rąk i nóg, potem znowu poderwali Go z ziemi i związanego poprowadzili może 70 kroków w dół północnego stoku Kalwarii, gdzie znajdowała się wykuta w skale jama w rodzaju piwnicy, lub cysterny. Szłam za Jezusem ten kawałek drogi, siepacze otworzyli drzwi jamy i wtrącili Go w nią niemiłosiernie; tylko nadnaturalnej pomocy trzeba, przypisać, że Jezus nie rozbił Sobie kolan lub nie złamał nogi. Zdaje mi się, że widziałam, jak Aniołowie Go od tego ustrzegli. Kamień twardy ugiął się pod jego kolanami i tak pozostały na zawsze cudowne ślady. Słyszałam z głębi jamy głośny, rozdzierający serce jęk Jezusa, Zamknięto za Nim drzwi i postawiono straż. Spiesznie rozpoczęli siepacze przygotowania do egzekucji, W środku placu był okrągły pagórek, wysoki może na dwie stopy, na który wchodziło się po kilku stopniach. Stanowił on najwyższy punkt góry Kalwarii. W tym pagórku zaczęli grzebać dziury na krzyże, zmierzywszy poprzednio ich grubość u dołu. Krzyże łotrów wstawili zaraz w ziemię po prawej i lewej stronie; właściwie były to dotychczas same pnie, bo ramiona poprzeczne służyły dotąd jako dyby, do których przykrępowane były ręce łotrów. Przybito je dopiero później przed samym ukrzyżowaniem, tuż przy górnym końcu krzyża. Krzyże łotrów były niższe i brzydsze niż krzyż Jezusa; u góry były skośnie pościnane. Krzyż Jezusa położyli siepacze na ziemi tak, by później można go było wygodnie podnieść i wpuścić do przygotowanej jamy. W główny pień wpuścili z prawej i z lewej strony ramiona poprzeczne i umocowali je z pod spodu klinami, przybili klocek służący do wsparcia nóg, powywiercali dziury na gwoździe i na tablicę z napisem, wreszcie porobili w ramieniu podłużnym spore nacięcia, na koronę cierniową i na grzbiet wiszącego; to ostatnie dlatego, by ciało więcej się wspierało niż wisiało, bo przez to musiał Jezus cierpieć większe męki i nie zachodziła obawa, by ręce się rozdarły. Z tyłu za pagórkiem wbito, dwa pale i złączono je u góry belką poprzeczną. Na ten przyrząd miano nawijać sznury przy podnoszeniu w górę krzyża Jezusa. Jednym słowem, przygotowano z pośpiechem wszystko, by potem, przystąpić od razu do wykonania wyroku.

 

834

 

Maryja i święte niewiasty idą na Golgotę

 

Po nieskończenie bolesnym spotkaniu się przed domem Kajfasza ze Swym Boskim Synem, niosącym krzyż, poszła Matka bolejąca do domu Łazarza przy bramie narożnej, odprowadzona przez Jana, Joannę Chusa, Zuzannę i Salome. Tu zastała Magdalenę i Martę w otoczeniu innych świętych niewiast, rozpływające się we łzach i żałości; było i kilkoro dzieci. Nie bawiąc długo, poszły wszystkie razem —— a było ich siedemnaście — na nowy obchód drogi krzyżowej. Nie troszcząc się o szyderstwa motłochu, szły poważne, skupione w sobie, samą postawą swą boleściwą nakazując szacunek. Najpierw udały się na forum i tu ucałowały miejsce, gdzie Jezus wziął krzyż na Siebie, Stąd szły dalej przez całą drogę krzyżową, oddając cześć miejscom, uświęconym męką Jezusa. Najświętsza Panna rozpoznawała prawie ślady, zostawione przez stopy Jezusa,: liczyła kroki Jego, pokazywała niewiastom każde uświęcone miejsce; Ona, wskazywała, gdzie się zatrzymać i kiedy iść dalej, a każda drobnostka zapisywała się głęboko w zbolałej jej duszy. Tak to pierwsze, rzewne nabożeństwo Kościoła, zapisało się w kochającym, macierzyńskim sercu Maryi mieczem boleści, przepowiedzianym przez Symeona. Ona wpoiła je w Swe otoczenie, współczujące z Nią, a tak przeszło to nabożeństwo do naszego Kościoła. Święty to dar, przekazany przez Boga sercu Matki, a przez Nią przechodzący z serca do serca Jej dzieci; tak trwa niezmiennie tradycja naszego Kościoła. A jeśli się przy tym widzi to na własne oczy, to dar taki wydaje się tym żywszy i świętszy. Żydzi z dawien dawna mieli zawsze w wielkim poszanowaniu wszystkie miejsca, będące świadkami wydarzeń świętych i bliskich sercu; nie zapominali o żadnym miejscu, uświęconym ważnymi zdarzeniami, stawiali kamienie pamiątkowe, odbywali tam wędrówki i odprawiali modły. Więc, też i pierwsi chrześcijanie -Żydzi nie zapomnieli o drodze, którą przebywał Jezus, niosąc krzyż. Tak powstała święta „Droga Krzyżowa”, nie, jako późniejszy wymysł, lecz wynikła, z natury tych ludzi, z wyższej woli Opatrzności, wpojonej w serca swego ludu; powstała z najczulszej miłości macierzyńskiej, jakby pod stopami Jezusa, który pierwszy ją przebywał. Doszedłszy do domu Weroniki, weszły niewiasty do środka, właśnie bowiem Piłat wracał od bramy z jeźdźcami i 200 pieszymi żołnierzami. Tu pokazała im Weronika cudowną chustę z odbitym obliczem Jezusa, więc znów zaczęły płakać rzewnie na myśl o cierpieniach Jezusa, wielbiąc zarazem Jego miłosierdzie, jakie okazał Swej wiernej przyjaciółce. Wzięły stad dzbanuszek z winem korzennym, którym nie dano było Weronice napoić Jezusa, i zabrawszy ze sobą Weronikę, poszły dalej za miasto aż na Golgotę. Po drodze przyłączali się do nich bogobojniejsi Żydzi; niektórych złych dotychczas nawracał sam widok tych świętych niewiast. Tak powiększał się coraz ten orszak, ciągnący w porządku i rzewnym nabożeństwie przez ulice; liczniejszy był nawet od orszaku, towarzyszącego Jezusowi, nie licząc naturalnie tłumów pospólstwa, które z ciekawości ciągnęło za Jezusem. Niewypowiedziana boleść dręczyła, najsmętniejszą Matkę Jezusa na tej „Drodze Krzyżowej”, przy wstępowaniu na Kalwarię, na widok placu tracenia. Dusza Maryi odczuwała, wszystkie, nawet fizyczne cierpienia Jezusa. Magdalena, rozstrojona, zupełnie, szła chwiejnie jakby rozmarzona boleścią i wtrącana z męki w mękę. To milczała jak głaz, to jęczała głośno, to szła jak martwa, statua, to łamała ręce gwałtownie, z narzekania wpadała nagle w groźby wieszcze. Wciąż musiano ją podpierać, ochraniać, uspokajać i kryć przed, ciekawym wzrokiem obcych. Niewiasty weszły na Kalwarię od dostępniejszej strony zachodniej, i tu podzieliwszy się na trzy grupy, stanęły w trzech różnych miejscach. Tuż przy wale, otaczającym plac stracenia, stanęła Maryja, Jej siostrzenica Maria

 

835

 

Kleofasowa, Salonie i Jan. Dalej, w pewnym odstępie, stanęły wkoło Magdaleny, nie mogącej się uspokoić, Marta, Maria Helego, Weronika, Joanna Chusa, Zuzanna i Maria, matka Marka. Za nimi znów w tyle stało siedem innych niewiast. W przerwach, oddzielających niewiasty, stanęli bogobojni ludzie, którzy przyszli z nimi. Ci teraz otrzymywali łączność między nimi i udzielali im wiadomości o różnych spostrzeżonych szczegółach. Konni Faryzeusze stali gromadkami wkoło wału w różnych punktach; pięciu wejść na plac strzegli rzymscy żołnierze. Co za widok bolesny przedstawiał się oczom Maryi! Oto, miała przed Sobą plac męczeńskiej śmierci Jezusa, pagórek, na którym miał stać krzyż. Oto leżał straszny ten krzyż na ziemi, widać było młotki, powrozy i wielkie gwoździe. A wśród tych przyborów katowskich krzątali się oprawcy jak pijani, klnąc i lżąc Jej Syna. Krzyże dla łotrów jeszcze bez ramion poprzecznych stały już wbite w ziemię. Widać w nich było rzędem powbijane kołki, mające służyć do dostania się na wierzch. Nieobecność Jezusa powiększała i przedłużała boleść Matki Jego. Wiedziała, że żyje jeszcze, więc tak gorąco pragnęła Go widzieć, że aż drżała na całym ciele. A miała Go wkrótce zobaczyć w niewypowiedzianej męce i udręczeniu.

 

Stan powietrza

 

Do dziesiątej godziny rano, tj. do zapadnięcia wyroku, padał chwilami grad. Podczas prowadzenia Jezusa niebo było pogodne i słońce świeciło; teraz około godziny dwunastej ukazała się na niebie przed słońcem czerwonawa, posępna smuga.

 

Jezusa rozbierają do ukrzyżowania i poją octem

 

Jezus, zamknięty w jamie, modlił się bez przestanku, prosił Ojca niebieskiego o dodanie Mu siły do dalszych cierpień i jeszcze raz ofiarował się Bogu za grzechy Swoich wrogów. Po ukończeniu przygotowań przyszło po Niego czterech oprawców. Wywlekli Go z jamy i popędzili Go ostatnią ścieżką męczeńską, bijąc i wyszydzając, w czym im przypatrujący się temu motłoch wtórował. Żołnierze utrzymujący porządek, nadymali się chłodną powagą. Czekający na placu oprawcy porwali Go zaraz, ze złością między siebie. Święte niewiasty przekupiły jednego człowieka, by zaniósł oprawcom dzbanuszek z winem, którym by się Jezus pokrzepił, lecz łotrzy ci nie dali Mu wina, tylko sami je później wypili. Mieli oni wśród innych przyborów także dwa brązowe naczynia; w jednym był ocet z żółcią, w drugim niby to miało być wino, a właściwie był to kwas octowy, pomieszany z piołunem i mirą. Tego ostatniego właśnie dali się napić związanemu Jezusowi. Przytknęli Mu kubek do ust, Jezus skosztował odrobinkę, ale nie chciał pić. Wszystkich oprawców było tu razem osiemnastu, a mianowicie sześciu biczowników, czterech, którzy prowadzali Jezusa, dwóch którzy trzymali w drodze na sznurach koniec krzyża i czterech katów krzyżujących. Jedni zajęci byli Jezusem, drudzy łotrami, krzątali się i na przemian popijali. Ich głowy pokryte najeżonym włosem, ich postacie brudne, niechlujne, ohydne, sprawiały wrażenie bydlęcości i podłości ostatniej. Nikczemnicy ci każdemu gotowi byli służyć, Rzymianom i Żydom, byleby im za to zapłacono. Patrząc na to wszystko, groza przejmowała mię tym większa, że widziałam ukryte innym straszne postacie diabelskie, uosabiające występki i grzechy tych

 

836

 

nikczemników; uwijały się one między tymi okrutnikami, zdawało się, że radzą im, pomagają i podają co potrzeba; dalej widziałam mnóstwo ropuch, wężów, smoków z pazurami i jadowitego robactwa. Plugastwo to pchało się ludziom do ust, wgryzało się w piersi, siedziało na plecach. Otrzymałam objaśnienie, że obrzydliwe te gady przedstawiały złe, grzeszne myśli, lub słowa przekleństwa i naigrawania. Nad Jezusem widziałam często podczas krzyżowania Aniołów płaczących, lub świetliste glorie, w których rozpoznawałam małe twarzyczki. Takie postacie Aniołów, uosabiających współczucie i troskę, zjawiały się także nad Najśw. Panną i innymi obecnymi tu przyjaciółmi Jezusa, umacniając ich i pokrzepiając. Przyprowadzonego Jezusa chwycili oprawcy między siebie i zaczęli niemiłosiernie odzierać z Niego suknie. Zerwali płaszcz, okrywający Go, zdjęli pas, na którym ciągnęli Go na sznurach i Jego własny, i ściągnęli zeń przez głowię wierzchnią suknię białą, wełnianą, z rozpięciem na piersiach, ściągniętym rzemykami. Zdjęli Mu także długą, wąską chustę z szyi, wreszcie wzięli się do brunatnej, nie szytej sukni, którą utkała Jezusowi Najświętsza Matka Jego. Zawadzała im jednak przy tym korona cierniowa, więc zdarli ją Jezusowi z głowy, rozdzierając na nowo rany i ściągnęli Mu suknię przez pokrwawioną, poranioną głowę, klnąc przy tym i szydząc. I oto stał drżący Syn Człowieczy pokryty krwią, guzami, sińcami, ranami zaschłymi i otwartymi. Miał na Sobie tylko krótki szkaplerz okrywający skąpo piersi i plecy tudzież przepaskę wkoło lędźwi. Szkaplerz z grubej wełny poprzylepiał się do zaschłych ran, a najboleśniej wgryzł się w nową, głęboką ranę, która utworzyła się na barkach wskutek odcisku od niesienia krzyża; dolegała, ona Jezusowi okropnie. — Bez litości zdarli z Niego siepacze szkaplerz. Co za straszny widok! Całe ciało poszarpane strasznie i nabrzmiałe. Plecy i łopatki porozdzierane aż do kości; strzępy wełny z szkaplerza poprzylepiały się do brzegów ran i do zaschłej na piersiach krwi. Wreszcie zdarli siepacze ostatek okrycia, opaskę z lędźwi; Jezus nasz najsłodszy, niewypowiedzianie udręczony Zbawiciel, skulił się i pochylił, by jako tako ukryć Swą nagość. Z osłabienia chwiał się na nogach i byłby lada chwila upadł, lecz siepacze posadzili Go na przywleczonym kamieniu i włożyli Mu na nowo koronę cierniową na głowę. Następnie podali Mu do picia drugie naczynie z octem i żółcią, a Jezus w milczeniu odwrócił tylko głowę, nie przyjmując napoju. Gdy potem oprawcy chwycili Jezusa, za ręce, by powlec Go na krzyż, dał się słyszeć głośny, gniewny pomruk i jęk żałosny wśród przyjaciół Jezusa. Boleść, nurtująca w nich, wybuchła z całą siłą. Matka Najświętsza skupiła się cała w gorącej modlitwie; miała właśnie zamiar zdjąć Swą zasłonę i podać ją Jezusowi jako okrycie, gdy wtem Bóg jakby cudem wysłuchał Jej modły. Między siepaczów wpadł jakiś człowiek zadyszany, który przybiegł aż od bramy, przeciskając się gwałtownie przez tłum i podał Jezusowi chustę, a Ten przyjął ją z podzięką i owinął się nią. Ten dobroczyńca Zbawiciela, zesłany przez Boga na, gorące modły Najśw. Panny, miał w swej postaci i gwałtownym zachowaniu się coś nakazującego. Nie rozmawiał z nikim i odszedł tak prędko, jak przyszedł, tylko na odchodnym pogroził siepaczom pięścią i rzekł rozkazująco: „Ażebyście przypadkiem nie odbierali okrycia temu biedakowi!” Człowiekiem tym był Jonadab, pochodzący z okolicy Betlejem, syn brata św. Józefa, któremu tenże po narodzeniu Chrystusa dał w zastaw pozostałego osła. Jonadab nie był zdecydowanym wyznawcą Jezusa i dziś też zdała się trzymał od Niego, tylko nadsłuchiwał wszędzie, co się dzieje z Jezusem. Już wtenczas, gdy usłyszał, że Jezusa obnażono przy biczowaniu, zabolał nad tym bardzo. Obecnie, gdy zbliżało się ukrzyżowanie, znajdował się

 

837

 

właśnie w świątyni i nagle zdjęła go niezwykła trwoga. Podczas, gdy Matka Boża tak gorąco modliła się do Boga, Jonadab, jakby jakąś nieprzepartą siłą pchany, wybiegł z świątyni i pobiegł na górę Kalwarię. W duszy nurtowała mu myśl o haniebności postępku Chama, który wyszydził ojca swego, oszołomionego winem; nie chciał mu się stać podobnym, więc biegł jak drugi Sem, okryć swego Najświętszego Odkupiciela. Dziwnym zrządzeniem Opatrzności, ci, którzy krzyżowali Jezusa, byli właśnie z pokolenia Chama. Czyn Jonadaba był spełnieniem przeobrażenia i nie pozostał bez nagrody. Jezus, okryty przez Jonadaba, wstąpił, ochoczo na tłocznię nowego wina, mającego być odkupieniem świata.

 

Jezus przybity do krzyża

 

Przyprowadzony do krzyża, usiadł Jezus na nim; oprawcy pchnęli Go gwałtownie w tył, by się położył, porwali Jego prawą rękę, przymierzyli dłonią do dziury, wywierconej w prawym ramieniu krzyża i przykrępowali rękę sznurami. Wtedy jeden ukląkł na świętej piersi Jezusa, przytrzymując kurczącą się rękę, drugi zaś przyłożył do dłoni długi, gruby gwóźdź, ostro spiłowany na końcu i zaczął gwałtownie bić z góry w główkę gwoździa żelaznym młotkiem. Słodki, czysty, urywany jęk wydarł się z piersi Pana. Krew trysła dokoła, obryzgując ręce katów. Ścięgna dłoni pozrywały się, a trójgraniasty gwóźdź wciągnął je za sobą w wąską, wywierconą dziurę. Liczyłam uderzenia młota, ale w tym strasznym rozstrojeniu zapomniałam, ile ich było. Najśw. Panna jęczała cicho; Magdalena odchodziła prawie od zmysłów z boleści. Przypominam, że przedtem jeszcze odmierzyli kaci na krzyżu długość rąk i nóg Jezusa i w miejscu, gdzie miały być przybite, powywiercali świdrem dziury, by potem łatwiej poszło przybijanie. Świdry były całe z żelaza, i miały kształt drukowanej litery T. Również młotki wraz z trzonkami były całe z jednego kawałka żelaza, podobne bardzo do drewnianych młotków, jakich używają stolarze przy wbijaniu dłuta. Gwoździe były tak długie że ujęte w pięść, wystawały z jednej i z drugiej strony prawie na cal. Główka była okrągła, w obwodzie wielkości talara pruskiego. Gwoździe były trójkanciaste, u góry tak grube, jak średni wielki palec, u dołu jak mały palec, a na samym końcu ostro spiłowane. Wbity, przechodził gwóźdź całą grubość drzewa i wystawał, nieco z drugiej strony. Po przybiciu prawej ręki zabrali się kaci do ręki lewej, przywiązanej już do ramienia krzyża. Wtem ujrzeli, że ręka prawie o dwa cale nie dosięgała do dziury, na gwoźdź wywierconej. Odwiązali, więc rękę od drzewa, przywiązali sznury do samej ręki i opierając się nogami o krzyż ciągnęli z całej siły, dopóki ręka nie naciągnęła się do pożądanego miejsca. Wtedy dopiero, stąpając Jezusowi po piersiach, ramionach, przykneblowali na powrót silnie rękę do belki i wbili drugi gwóźdź w dłoń lewej ręki. Znowu krew trysła do koła i znowu rozległ się słodki, donośny jęk Jezusa, przygłuszany uderzeniami ciężkiego młota. Obie ręce, naciągnięte tak strasznie, wyszły ze stawów, łopatki wpadły w głąb ciała, na łokciach wystawały zaokrąglenia przerwanych kości. Obie ręce wyprężyły się teraz, prosto, nie nakrywając już sobą skośnych ramion krzyża między ramionami krzyża a rękami Jezusa zostawała wolna przestrzeń; Najświętsza, Panna odczuwała wraz z Jezusem straszną tę mękę; zbladła jak trup, cichy jęk wydzierał się z Jej ust. Faryzeusze, widząc to, zaczęli szydzić z niej i rzucać obelgi w Jej stronę, więc odprowadzono Ja nieco od wału ku drugiej gromadce świętych niewiast. Magdalena jak szalona, z boleści drapała sobie paznokciami twarz; toteż policzki miała zakrwawione, a oczy Jej krwią zaszły. Na krzyżu, mniej więcej w trzeciej części wysokości od dołu przybity był

 

838

 

ogromnym gwoździem, wystający klocek, do którego miano przybić nogi Jezusa, aby Zbawiciel w ten sposób więcej stał niż wisiał. Inaczej, bowiem rozdarłybysię ręce, a i nóg nie można byłoby przybić bez pokruszenia kości. W tym klocku wywiercona była dziura, a w samym pniu krzyża wydrążone było miejsce na pięty; w ogóle kilka było takich wydrążeń wzdłuż krzyża, by ukrzyżowany dłużej mógł wisieć; starano się przez to zmniejszyć ciążenie ku odłowi, by nie rozdarły się ręce i ciało nie spadło na ziemię. Przez takie gwałtowne naciągnięcie rąk w obie strony skurczyło się całe ciało Najświętszego Odkupiciela, nogi podźwignęły się w górę. Chwycili je kaci, nałożyli na nie pętlicę i pociągnęli ku dołowi, ale że znaki z rozmyślnym okrucieństwem porobione było za daleko, więc jeszcze spory kawałek nie dostawały nogi do klocka, przybitego u dołu. Nowe klątwy posypały się z ust katów. Kilku radziło, wywiercić inne dziury na bocznych ramionach, bo podsuwać klocek byłoby za wiele roboty; lecz inni rzekli z piekielnym szyderstwem: „Nie chce się sam wyciągnąć to Mu pomożemy.” Podwiązali Jezusowi piersi i ramiona, by ręce nie przedarły się na gwoździach, poczym przywiązali powróz do prawej nogi i bez względu na to, że sprawiają Jezusowi straszną męczarnię, cała mocą dociągnęli ją na dół do klocka i przykrępowali tymczasem mocno sznurami. Ciało naciągnęło się tak straszliwie, że słychać było chrzęst kości w klatce piersiowej; zdawało się, że żebra pękają i że się rozsuwają, tułów obwisł cały ku dołowi. Nie można sobie nawet wyobrazić, co za straszna to męka była. W tym bólu nieznośnym jęknął Jezus głośno: „O Boże! O Boże!” W ten sam sposób naciągnęli i lewą nogę, założyli ją na prawą i znowu przy krępowali mocno powrozami. Ale źle im było wbijać gwóźdź od razu przez obie nogi, bo lewa nie miała pewnego oparcia, więc najpierw przedziurawili lewą nogę na przegubie sztyftem o płaskiej główce, cieńszym, niż gwoździe na ręce; wyglądał on jak świderek z szydełkiem. Potem dopiero wzięli okropny, olbrzymi gwóźdź i z mocą wielką wbili go poprzez ranę lewej nogi i przez prawą nogę w otwór wywiercony w klocku, a przezeń aż w pień krzyża. Gwóźdź rozdzierał po drodze ścięgna i żyły, łamał kości w nogach. Stojąc z boku, widziałam, jak gwóźdź przeszedł na wylot obie nogi. Przybicie nóg było dla Jezusa największa męką, właśnie z powodu strasznego naprężenia ciała. Naliczyłam 86 uderzeń młotem, przerywanych słodkim, czystym, a donośnym jękiem cierpiącego Odkupiciela. Najświętsza Panna zbliżyła się znowu do placu tracenia, by zobaczyć co się dzieje. Widząc, jak kaci szarpią Jezusem, by przybić Mu nogi, słysząc chrzęst łamanych kości i jęk bolesny Syna Swego, bliską prawie była skonania, tak odczuwała głęboko Jego niezmierne cierpienia; Faryzeusze, ujrzawszy ją, zbliżyli się znowu z szyderstwem na ustach, wiec św. niewiasty, otoczywszy ją swymi ramionami, odprowadziły znowu nieco w tył. Podczas przybijania Jezusa i później przy podnoszeniu krzyża dawały się czasami słyszeć okrzyki litości i współczucia, szczególnie wśród niewiast: „O, że też ziemia nie pochłonie tych łotrów! Zasługują, by ogień spadł z nieba i pożarł ich!” Jedyną odpowiedzią na te oznaki współczucia i miłości były docinki i szyderstwa ze strony katów. Wśród jęków bolesnych modlił się Jezus ustawicznie i powtarzał pojedyncze ustępy z psalmów i proroków, które przepowiedziane w Starym Zakonie, spełniały się obecnie na Nim. Tak czynił Jezus przez całą Swą gorzką drogę krzyżową i na krzyżu aż do śmierci; modlił się i powtarzał proroctwa, spełniające się na Nim. Słyszałam, je i nawet wspólnie odmawiałam z Jezusem; później, czasem gdy odmawiałam psalmy, przypominał mi się nieraz ten, lub ów ustęp; ale teraz tak jestem przygnębiona tą straszną męką mego Boskiego Oblubieńca, że nie potrafię zebrać ich razem i powtórzyć. Widziałam, jak podczas tych

 

839

 

strasznych. mąk pojawiali się nad Jezusem płaczący aniołowie. Zaraz z początku krzyżowania kazał był dowódca rzymskiej straży przybić ćwiekiem na nagłówku krzyża napis, ułożony przez Piłata. Źli byli o to Faryzeusze, zwłaszcza że Rzymianie podrwiwali z tego tytułu: „Król żydowski.” Kazali więc zaraz wziąć miarę na nowy napis i kilku z nich pojechało spiesznie do miasta, by jeszcze raz prosić Piłata o zmianę tego napisu. Tymczasem inni oprawcy zajęci byli grzebaniem jamy, w którą miano wstawić krzyż i szło im to opornie, gdyż skała była twarda, i trudno było jamę rozszerzyć. Kilku oprawców uraczyło się winem korzennym, które święte niewiasty ofiarowały dla Jezusa. Lecz smutne były dla nich następstwa. Oszołomieni całkiem, wewnątrz uczuli nieznośne pieczenie i rżnięcie, przyprawiające ich prawie o szaleństwo. Zaczęli lżyć Jezusa, że to On zaczarował ich i wściekali się w bezsilnej złości, że tak jest cierpliwym. Co chwila zbiegali z góry, kupowali mleko od stojących tam z dojnymi oślicami wieśniaczek i pili je na uśmierzenie ognia wewnętrznego; ale nic nie pomagało. Według stanu słońca było kwadrans na pierwszą, gdy krzyżowano Jezusa. Równocześnie z podniesieniem krzyża dał się słyszeć ze świątyni głos bębna na znak, że zabito baranka wielkanocnego.

 

Podniesienie i ustawienie krzyża

 

Po przybiciu Pana naszego i Zbawiciela przesunęli kaci górną część krzyża, na powrozach przywiązanych do kółek z tyłu, na miejsce nieco podwyższone, przerzucili powrozy na drugą stronę środkowego pagórka, założyli na stojący tam kozioł i tak zaczęli ciągnąć krzyż do góry. Inni tymczasem kierowali hakami pień krzyża, by koniec jego wszedł prosto do wykopanej jamy. Wznosili krzyż ostrożnie tak długo, aż przybrał prawie pionowe położenie i wreszcie całym ciężarem wsunął się w jamę z taką siłą, że zadrgał od góry do dołu. Jęk bolesny wydarł się z piersi Jezusa. Ciało rozpięte ciążyło ku dołowi, rany porozciągały się, krew zaczęła spływać obficiej, kości wywichnięte ze stawów uderzały z chrzęstem o siebie. Kaci potrząsali jeszcze krzyżem, by ustawić go mocno, poczym, by podeprzeć pień, wbili wkoło jamy pięć klinów, jeden z przodu, jeden z prawej, jeden z lewej strony i dwa z tyłu, gdzie krzyż był nieco okrągławy. Groza dziwna, a zarazem wzruszenie przejmowało na widok tego krzyża, wznoszącego się chwiejnie a majestatycznie wśród wrzasku szyderczego katów, Faryzeuszów i motłochu stojącego dalej, który teraz dopiero mógł ujrzeć Jezusa. Wśród wrzawy można było rozróżnić także głosy bogobojne, żałosne. Najczystsze głosy ziemi, głos najsmutniejszej Matki Jezusa, św. niewiast, najmilszego Apostoła i wszystkich ludzi czystego serca witały wzruszającym, żałosnym okrzykiem odwieczne Słowo wcielone, wywyższone na krzyżu. Ręce kochających Go wyciągały się z świętą trwogą ku Niemu, jak gdyby chciały spieszyć Mu z pomocą. A Najświętszy z Świętych, Oblubieniec dusz wszystkich żywcem na krzyż przybity, wznosił się w górę, trzymany przez zatwardziałych, szalejących grzeszników. Gdy krzyż z łoskotem rozgłośnym został wsunięty w jamę i stanął prosto, nastała chwilowa cisza głęboka. Wszystkich zdawało się ogarniać nowe jakieś nieznane uczucie. Piekło całe ze strachem odczuło to uderzenie osuwającego się krzyża i jeszcze raz rzuciło się na Jezusa przez swe narzędzia, tj. katów, przekleństwami i naigrywaniem; za to biednej dusze w otchłani ogarnęło trwożne a radosne oczekiwanie; nadsłuchiwały tego odgłosu z tęskną nadzieją, był on dla nich pukaniem zbliżającego się zwycięzcy do bram odkupienia. Po raz pierwszy stanął święty krzyż w środku ziemi, jak drugie

 

840

 

drzewo życia w raju, aż czterech rozdartych ran Jezusa spływały na ziemię cztery święte strugi, by zmyć rzuconą na nią klątwę i użyźnić ją Jezusowi, nowemu Adamowi, jako nowy raj. W ciszy ogólnej, jaka zaległa po ustawieniu krzyża, dał się nagle słyszeć od świątyni głos trąb i puzonów. Głosząc z uroczystością i niejako z przeczuciem, że rozpoczęło się zabijanie baranka wielkanocnego, przedobrażenia, przerywał ten dźwięk okrzyki zmieszane, szydercze i bolesne, wznoszone tu wobec prawdziwego na rzeź oddanego Baranka Bożego. Niejedno zatwardziałe serce skruszyło się, wspomniawszy teraz słowa Jana Chrzciciela: „Oto Baranek Boży wziął na się grzechy świata.” Podstawa, na której stał krzyż, wysoką była nieco nad dwie stopy, a wiodła tam skośna ścieżynka. Gdy podnóże krzyża stało nad jamą, były nogi Jezusa na wysokość dorosłego człowieka od ziemi; teraz, po wpuszczeniu krzyża do jamy, mogli wyznawcy Jego wygodnie obejmować i całować święte Jego nogi. Wisząc na krzyżu, zwrócony był Jezus twarzą ku północnemu zachodowi.

 

Ukrzyżowanie łotrów

 

Podczas krzyżowania Jezusa leżeli wciąż łotrzy na drodze wiodącej wschodnim stokiem Kalwarii, przywiązani za kark do poprzecznych drzewców; osobna straż pilnowała ich. Młodszy z nich nie był taki zły; starszy za to, tak zwany lewy łotr, wielkim był zbrodniarzem, on to przyprowadził swego towarzysza do złego i we wszystkim mu przodował. Zwie się ich zwykle Dyzmas i Gezmas; zapomniałam właściwych ich imion, więc też zwać będę dobrego Dyzmas, a złego Gezmas. Obu pojmano swego czasu jako podejrzanych o zamordowanie pewnej żydówki, podróżującej z dziećmi z Jerozolimy do Joppe. Przychwycono ich na zamku w tej okolicy zajmowanym czasem przez Piłata podczas ćwiczeń wojskowych, gdzie zatrzymali się w przejeździe jako wędrowni bogaci kupcy. Po długiem śledztwie wykazano im wreszcie ich winę i skażano na śmierć. Bliższe szczegóły wyszły mi z pamięci. Obaj należeli do owej bandy zbójeckiej, która jeszcze przed 30 laty grasowała na granicy egipskiej, a u której znalazła gościnność i nocleg Najśw. Rodzina, uciekając z Dzieciątkiem Jezus do Egiptu. Dyzmas, wtenczas mały jeszcze, był trędowaty; matka jego za poradą Maryi obmyła go w wodzie, w której kąpał się Jezus, i w jednej chwili zeszedł zeń trąd. Przeobrażające to oczyszczenie było nagrodą za miłosierne przyjęcie Najśw. Rodziny i opiekę, jaką otoczyła św. Rodzinę matka Dyzmy przeciw innym członkom bandy; teraz przed obrażenie to spełniało się przy ukrzyżowaniu, bo Jezus miał oczyścić duszę Dyzmasa Swą krwią, Dyzmas nie był tak zły, raczej zaniedbany. Nie znał Jezusa, ale wzruszyła go cierpliwość niebiańska, z jaką Zbawiciel znosił męczarnie. Teraz, leżąc tu w oczekiwaniu śmierci, głównie o Jezusie rozmawiał z Gezmą. „Strasznie nieludzko – mówił -obchodzą się ci ludzie z Galilejczykiem; widać, że wprowadzaniem Swego nowego prawa więcej zawinił, niż my swymi czynami. Ale bądź ca bądź cierpliwość u Niego niezwykła i widać, że ma moc nad wszystkimi ludźmi.” – „Jaką tam może mieć moc? – odrzekł pogardliwie Gezmas. – Jeśliby rzeczywiście tak był potężny, jak mówią, to mógłby przecież pomóc nam wszystkim.” – Rozmowę przerwali im oprawcy, którzy przybiegli, gdy krzyż już podnoszono, wołając: „Teraz na was kolej!” Odwiązali im ramiona ich krzyżów, przy krępowane dotychczas do rąk i pognali ich spiesznie na plac egzekucji; już bowiem niebo zaczęło posępnieć i niepokój jakiś objawiał się w całej naturze, jak gdyby zbliżała się nawałnica. Przyprowadziwszy łotrów pod krzyże, dano im się napić octu z mirrą i ściągnięto

 

841

 

z nich kaftany. Kaci wyleźli po drabinach na krzyże, wbili poprzeczne ramiona w porobione na samej górze nacięcia i poprzybijali je gwoździami. Na dwóch drabinach, przestawionych z obu boków każdego krzyża, stanęło po dwóch katów; łotrów podwiązano sznurami pod ręce, przerzucono sznury przez ramiona krzyża i zaczęto ich ciągnąć w górę, nie szczędząc im razów, oni zaś wspierając się nogami na kołkach, powbijanych w pień krzyża, drapali się do góry. Postronki z kręconego łyka były już w pogotowiu, przytwierdzone w kilku, miejscach do krzyża. Wykręcono im silnie ręce w tył poza ramiona krzyża; wtedy kaci w dwóch miejscach, w przegubie ręki i w łokciu założyli postronki, a zapchawszy w pętlice kawałki kija, zaczęli obracać tak silnie, że aż krew trysła z przetartego ciała i kości zaczęły trzeszczeć. W ten sam sposób przykrępowali im nogi w kostce i nad kolanami, łotrzy ryczeli strasznie z bólu podczas tej czynności. Dyzmas, przedtem jeszcze, wyłażąc na krzyż, rzekł do katów: „Gdybyście byli nas tak męczyli, jak tego biednego Galilejczyka, to już by nie potrzeba było ciągnąć nas teraz na krzyż.”

 

Losowanie sukni Jezusa

 

Na miejscu, gdzie dotychczas leżeli łotrzy, poskładali tymczasem kaci suknie Jezusa, by wylosować je między siebie. Fałdzisty płaszcz węższy był u góry, niż u dołu, a na piersiach wszyta była materia podwójnie, tworząc niejako kieszenie; kaci podarli go w pasy podłużne i podzielili między siebie. Tak samo zrobili z długą, białą suknią z otworem na piersiach, spiętym rzemykami. Dalej podzielili między siebie szal, pas, szkaplerz i opaskę, przesiąknięte obficie Krwią Pana. Dopiero nad brązową suknią, tkaną z jednego kawałka, wszczęła się między nimi sprzeczka. Podarta na pasy nie przydałaby się im na nic, postanowili więc ostatecznie losem rozstrzygnąć, do kogo ma należeć. Użyli do tego deszczułki, zapisanej liczbami i znaczonych kamyków kształtu grochu ogrodowego; kamyczkami rzucało się na deseczkę, ale od czego zależało rozstrzygnięcie, nie wiem. Wtem nadbiegł posłaniec od ludzi, zamówionych umyślnie przez Nikodema i Józefa z Arymatei, i zawołał: „Są tam kupcy na dole, którzy chętnie nabędą suknie Jezusa.” Pozbierali więc oprawcy wszystkie suknie, zbiegli na dół i sprzedali je. Tak pozostały te święte relikwie w rękach chrześcijan.

 

Jezus na krzyżu pośród dwóch łotrów

 

Wstrząsające uderzenie, spowodowane spuszczeniem krzyża w jamę, było przyczyną nowego obfitego upływu krwi z podziurawionej cierniami głowy Jezusa, jak również z najświętszych rąk i nóg przebitych. Utwierdziwszy mocno krzyż, wleźli oprawcy po drabinach i zdjęli powrozy, którymi przykrępowano najświętsze Ciało, by przy stawianiu krzyża nie rozdarło się na gwoździach i nie spadło na ziemię. Obieg krwi, upośledzony i zmieniony leżeniem i skrępowaniem, zaczął teraz odbywać się tym żywiej, co przyczyniło prawie w dwójnasób męczarni Jezusowi. Około siedmiu minut wisiał tak Jezus w milczeniu, jakby martwy, pogrążony w bezdenności mąk nieskończonych. W koło zapanowała także chwilowa cisza. Pod ciężarem korony cierniowej opadła najświętsza głowa na piersi; krew, sącząca się z mnóstwa ran, napływała do jam ocznych, oblewała włosy, brodę i spragnione otwarte usta. Szeroka korona cierniowa przeszkadzała Jezusowi podnieść twarz najświętszą, bez narażenia się na nowy, straszny ból. Pierś wydęta była gwałtownie i naprężona, pachy nasiąknięte strasznie, zapadłe, łokcie

 

842

 

i piszczele u rąk jak powyrywane ze stawów. Pod wzdętą piersią widać było głęboką jamę; to brzuch tak zapadł się i naciągnął, niknąc prawie. Jak ręce, tak samo nogi i uda naciągnięte były straszliwie, że kości prawie się rozchodziły. Mięśnie i poraniona skóra tak boleśnie były naciągnięte, że można było wszystkie kości policzyć. Krew sączyła z pod potężnego gwoździa, przykuwającego najświętsze nogi, i spływała po krzyżu na ziemię. Całe ciało pokryte było ranami, czerwonymi pręgami, guzami siniakami, plamami brunatnymi, żółtymi i sinymi, miejscami skóra była zdarta i przeświecało żywe, krwawe ciało. Zaschłe rany otwarły się na nowo wskutek gwałtownego naprężenia i krwawiły obficie. Krew, z początku żywej rubinowej barwy, stawała się powoli coraz bledszą i wodnistszą, ciało bielało coraz bardziej, stawało się podobne do mięsa, z którego krew wyszła. Mimo jednak tak ohydnego sponiewierania, niewypowiedzianie szlachetnym i wzruszającym był widok tego Najśw. Ciała naszego Pana na krzyżu; co więcej, Syn Boży, odwieczna Miłość, ofiarująca się w czasie, był pięknym, czystym i świętym, nawet w tym pogruchotanym ciele Baranka wielkanocnego, obciążonego grzechami wszystkich ludzi. Ale, jaka zmiana w wejrzeniu Jezusa teraz a dawniej! Podobnie jak Matka Boża, miał Jezus z natury cerę delikatną, żółtawą, ze złocistym odcieniem, przez którą przebijały się rumieńce. Skutkiem natężających podróży w ostatnich latach, pociemniała trochę skóra pod oczami i na chrząstkach nosowych. Pierś miał Jezus szeroką, wypukłą, nie zarosłą, podczas gdy np. pierś Jana Chrzciciela porosła była gęstym, żółtawym włosem, jakby runem. Barki miał Jezus szerokie, silne mięśnie na ramionach, takież silnie zarysowane mięśnie na udach, kolana silne, zahartowane, jak u człowieka, który wiele podróżował i często się modlił na klęczkach. Nogi miał długie, łydki muskularne od ciągłego podróżowania i spinania się na góry, stopy nader kształtne, żylaste, skóra na podeszwach była mocno stwardniała od ciągłego chodzenia boso po niezbyt dogodnych drogach. Ręce były piękne o długich, kształtnych palcach, nie wypieszczone, ale też i nie spracowane ciężką, ręczną pracą. Szyja niezbyt krótka, silna, muskularna, głowa proporcjonalna, nie za wielka. Czoło było swobodne, wysokie, oblicze o pięknym, delikatnym owalu. Włosy nie zanadto gęste, barwy czerwonawo brunatnej, gładko ułożone, opadały na grzbiet. Broda średniej długości, przystrzyżona kończasto, w środku była rozdzielona. A teraz? Jaka odmiana! Włosy przeważnie powydzierane, a resztki pozlepiane krwią. Na całym ciele rana na ranie. Piersi wydęte, jakby połamane, pod piersiami tułów wpadły głęboko. Przez rozdartą skórę wyzierają niekiedy żebra, a nad wystającymi kośćmi miednicowymi ciało wyciągnięte tak, że cieńsze jest prawie od krzyża. Krzyż sam był z tyłu nieco okrągławy, z przodu płaski; ramię podłużne było prawie tak szerokie, jak grube, w odpowiednich miejscach były wydrążenia. Pojedyncze części krzyża były z różnorakiego drzewa, częścią żółtawego. Pień sam był ciemniejszy od długiego leżenia w wodzie. Krzyże łotrów były więcej ordynarne; stały na krajach pagórka po prawej i lewej stronie, niżej niż krzyż Jezusa, w takim oddaleniu od niego, że środkiem można było przejechać na koniu; zwrócone były nieco ku sobie. Z łotrów jeden modlił się, drugi szydził z Jezusa. Strasznie było patrzeć na nich, szczególnie na Gezmasa, oszołomionego napojem i jeszcze teraz objawiającego swą złość. Wisieli powykręcani, członki ich były nabrzmiałe, pokrajane sznurami, kości połamane. Oblicza ich były sino brunatne. Wargi sczerniałe od napoju i napływającej krwi, oczy zaczerwienione, wysadzone na wierzch, obrzękłe. Ryczeli z bólu, spowodowanego niemiłosiernym skrępowaniem.

 

843

 

Gezmas z rozpaczy klął i bluźnił. Gwoździe, którymi przybite były ramiona poprzeczne, zawadzały im z tyłu i nie pozwalały podnieść głowy; drgali i wili się z boleści. Mimo, że nogi były tak silnie przykrępowane, jednak jeden z nich zdołał wykręcić jedną nogę o tyle z więzów, że kolano wystawało naprzód.

 

Naigrywanie się z Jezusa. Pierwsze słowo

 

Ukrzyżowawszy łotrów i rozdzieliwszy suknie Pana, pozbierali oprawcy narzędzia, a obrzuciwszy Jezusa gradem obelg, odeszli. Toż samo Faryzeusze, podjechawszy w koło naprzeciw Jezusa, szydzili zeń chwilę i lżyli Go, poczym odjechali do domu. Tymczasem nadeszło 50 rzymskich żołnierzy, by zmienić sotnię, dotychczas trzymającą straż koło krzyża; zmienieni żołnierze zaczęli zbierać się do odejścia. Dowódca nowego oddziału, z pochodzenia Arab, zwał się Abenadar, a później otrzymał na chrzcie imię Ktesifon; dziesiętnik zwał się Kassius, a na chrzcie otrzymał imię Longinus; był on przybocznym gońcem Piłata. Wreszcie przyjechało na nowo, na miejsce tych, co odjechali, dwunastu Faryzeuszów, dwunastu Saduceuszów, tyluż uczonych zakonnych i kilku starszych, między nimi i ci, którzy pojechali byli prosić jeszcze raz Piłata o zmienienie napisu na krzyż. Piłat nie dopuścił ich nawet przed siebie, więc z tym większym rozgoryczeniem wrócili na Kalwarię. Objechali w koło plac, odpędziwszy po drodze Najśw. Pannę, którą przezywali rozpasaną niewiastą; Jan odprowadził Ją do świętych niewiast, stojących z tyłu, tu przyjęły Ją w swe objęcia Magdalena i Marta. Żydzi tymczasem, podjechawszy naprzeciw Jezusa, natrząsali się z Niego pogardliwie, wołając: „Hańba ci, kłamco! Także to burzysz świątynię i odbudowujesz ją w trzech dniach?” „Innym chciał zawsze pomagać, a teraz Sobie nie może pomóc! – Jeśliś Ty Syn Boży, to zstąp z krzyża!” – „Jeśli jest Królem izraelskim, niech zstąpi z krzyża, a uwierzymy Mu.” -„Zaufał Bogu; niech Bóg Mu teraz dopomoże.” Żołnierze także natrząsali się z Niego, mówiąc: „Jeśli jesteś Królem żydowskim, to pomóż Sobie!” Odkupiciel wisiał, milcząc, pogrążony w ogromie strasznych cierpień, a wtem zawołał szyderczo zły łotr: „Jego diabeł odstąpił Go już.” Jeden z żołnierzy zatknął gąbkę, umaczaną w occie, na żerdź i przyłożył ją do ust Jezusowi. Zdawało mi się, że trochę zwilżył Jezus octem usta. A otaczający naigrywali się wciąż; znowu zawołał jeden z żołnierzy: „Pomóż sobie sam, jeśli jesteś Królem żydowskim!” Wtem Jezus podniósł nieco głowę do góry i rzekł: „Ojcze! Odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią;” poczym modlił się dalej po cichu. Szyderstwa nie ustawały, a Gezmas znowu zawołał na Jezusa: „Jeśli jesteś Chrystusem, pomóż Sobie i nam!” Dyzmas natomiast głęboko był wzruszony, słysząc, że Jezus modlił się za Swoich nieprzyjaciół i prześladowców. Właśnie wtenczas Maryja, słysząc głos Syna swego, nie dała się dłużej powstrzymać i śmiało przybliżyła się do krzyża. Za nią postępowali Jan, Salome i Maria Kleofy; dowódca nie bronił im przystępu. Dyzmas, oświecony na duchu modlitwą Jezusa, ujrzawszy Najśw. Pannę, poznał naraz, że ta niewiasta i Jej Syn, wiszący na krzyżu, byli niegdyś jego dobroczyńcami, że za ich przyczyną jako dziecko odzyskał zdrowie. Coś go natchnęło, a skupiwszy swe siły, zawołał głośno, donośnie: „Jak to, czy to możliwe? Wy bluźnicie Mu, a On modli się za was. Milczał i cierpiał wciąż i modli się za was, a wy Mu bluźnicie! Opamiętajcie się! To – Prorok! To – nasz Król! To – Syn Boży!” Niespodziewane to skarcenie z ust nędznego, ukrzyżowanego zbrodniarza, wywołało zamieszanie i oburzenie wśród zebranego tłumu. Zaczęto szukać kamieni, by go ukamienować na krzyżu. Lecz Abenadar powstał przeciw

 

844

 

temu, kazał rozpędzić zacietrzewionych i przywrócił wnet porządek. I Najśw. Panna uczuła wielkie wzruszenie pod wpływem modlitwy Jezusa. Dyzmas zaś tak już był skruszony, że gdy Gezmas rzekł znowu do Jezusa, by pomógł Sobie i im, jeśli jest Chrystusem, zgromił go za to surowo, mówiąc: „I ty nie boisz się kary Bożej, choć już wisisz na krzyżu jako i On. My obaj słusznie cierpimy tę mękę, jako zapłatę za nasze czyny; ale Ten oto nic złego nie uczynił. Ot zastanów się nad tą chwilą, wejrzyj w swą duszę i popraw się!” Skruszony już zupełnie, wyznał Dyzmas Jezusowi swą winę i rzekł wreszcie z pokorą: „Panie, jeśli mnie potępisz, słuszny to będzie wyrok; ale jeśli można, zmiłuj się Panie nade mną!”- Doznasz miłosierdzia Mojego” – odrzekł mu Jezus. Zaraz też otrzymał Dyzmas łaskę prawdziwej głębokiej skruchy i tak pozostawał przez kwadrans w kornym rozpamiętywaniu swoich grzechów Opowiedziane tu sceny miały miejsce między dwunastą a pół do pierwszej według słońca, w kilka minut po podniesieniu i ustawieniu krzyża. Wnet potem zaszła wielka zmiana w sercach większej części widzów. Właśnie bowiem, gdy skruszony Dyzmas mówił powyższe słowa, zaszło w naturze dziwne niezwykłe zjawisko, napełniając trwogą serca ludzkie.

 

Zaćmienie słońca. Drugie i trzecie słowo Jezusa

 

Wspomniałam już, że do ogłoszenia wyroku, tj. do dziewiątej godziny, padał od czasu do czasu grad. Następnie aż do dwunastej była pogoda i słońce świeciło, dopiero po dwunastej pokryło się słońce mglistym, czerwonawym obłokiem. Wtem o pół do pierwszej według słońca, zaś około szóstej godziny według rachuby żydowskiej, która różni się od naszej słonecznej, nastąpiło dziwne, niezwykłe zaćmienie słońca. Zdało mi się, jakoby pokrzyżowały się drogi gwiazd i planet. Po drugiej stronie firmamentu ujrzałam księżyc; biegł szybko po stropie niebieskim, jak ognisty meteor i wypłynął z poza Góry oliwnej pełny i blady, szybko posuwając się z ukosa od wschodu ku zamglonemu słońcu. Przed słońcem od strony wschodniej rozciągnęła się jakoby ciemna ławica, która wnet olbrzymiała jak góra i zakryła sobą całe słońce. Środek tego obłoku był płowy, krawędzie jaśniały czerwonawym blaskiem, otaczając go jak krwawy pierścień. Ciemność zaległa strop nieba, a na tym ciemnym tle zabłysły gwiazdy krwawym blaskiem. Strach wielki padł na ludzi i zwierzęta. Bydło z rykiem uciekało z pola, ptactwo chroniło się do kryjówek. Stada ptasząt osiadały na wzgórzach w koło Kalwarii, dając się prawie rękoma chwytać. Umilkli szydercy, naigrywający się z Jezusa, Faryzeusze starali się wprawdzie wytłumaczyć zjawisko w sposób naturalny, ale nie bardzo im się to udawało; i ich poczęła ogarniać trwoga i mimo woli spojrzenia wszystkie kierowały się w górę. W trwodze niejeden bił się w piersi i łamał ręce, wołając: „Krew Jego niech spadnie na Jego morderców!” Inni znów, bliżej i dalej stojący, padali na kolana i kornie prosili Jezusa o przebaczenie. A On, cierpiący sam nieskończenie, zwracał miłosiernie wzrok Swój ku nim. Ciemności coraz się powiększały. Wszyscy, zaniepokojeni zjawiskiem, w górę tylko spoglądali, zapominając o krzyżu, przy którym stała tylko Matka Jezusa i najbliżsi przyjaciele. Wtem Dyzmas, skruchą prawdziwą przejęty, rzekł z pokorą i nadzieją w sercu: „Pozwól mi dostać się na miejsce, gdzie będziesz mnie mógł wybawić! Wspomnij na mnie, gdy wejdziesz do królestwa Twego!” A Jezus odrzekł! „Zaprawdę, powiadam ci, dziś będziesz ze Mną w Raju!” Matka Boża, Magdalena, Maria Kleofy, Maria Magdalena i Jan stali w koło krzyża między krzyżem Jezusa a krzyżami łotrów. Najśw. Panna, poddając się przede

 

845

 

wszystkim miłości macierzyńskiej, całym sercem modliła się gorąco, by Jezus dał jej umrzeć wraz z Sobą, Wtem Jezus spojrzał na Swą ukochaną Matkę miłosiernie, i z powagą; wielką, wskazując jej oczami Jana, rzekł: „Niewiasto, oto syn twój! Prawdziwej on będzie Twoim synem, niż gdybyś go była porodziła.” Pochwalił przy tym Jezus Jana, że zawsze wierzył szczerze, nie podejrzewał nic i nigdy się nie gorszył, tylko raz wtedy, gdy matka jego chciała go mieć podwyższonym. Następnie rzekł znowu do Jana: „Patrz! Oto matka twoja!” I zaraz, pod krzyżem konającego Odkupiciela uścisnął Jan ze czcią, jak syn pobożny, Matkę Jezusa, która stała się obecnie także jego matką. Maryja z powagą wielką i nową boleścią przyjęła to uroczyste rozporządzenie konającego Syna. Ze wzruszenia osłabła tak dalece, że św. niewiasty wzięły Ją w swe objęcia i posadziły na chwilę, naprzeciw krzyża na wale otaczającym plac, a następnie odprowadziły Ja z placu do innych niewiast, stojących dalej. Nie wiem, czy Jezus słowa te wypowiedział ustami, czy tylko w duchu, ale czułam to wyraźnie, że Jezus przed śmiercią oddawał Swą Najśw. Matkę Janowi za matkę, a jego Jej za syna. Nieraz w takich rozpamiętywaniach i widzeniach wiele człowiek odczuwa, co nie jest napisane, i tylko małą cząstkę z tego można słowami zwykłymi opowiedzieć. Co w widzeniu jest jasnym i zdaje się samo przez się zrozumiałym, tego nie można potem należycie i jasno oddać słowami. Tak np. nie dziwiłam się wcale, że Jezus, przemawiając do Najśw. Panny, nie nazwał Ją „matką”, lecz „niewiastą”, gdyż czułam zarazem tę Jej godność wysoką jako niewiasty, która miała zetrzeć głowę węża, a co właśnie spełniało się w tej godzinie przez śmierć zbawczą Syna człowieczego, jej Syna. Nie dziwiłam się, że tej, którą anioł pozdrowił jako pełną łaski, oddaje Jezus Jana za syna, bo wiedziałam, że właśnie jego imię jest imieniem łaski. Imię każdej widzianej osoby odpowiadało wewnętrznej jej istocie i wartości; i Jan był też rzeczywiście dziecięciem Bożym, a Chrystus mieszkał w nim. Czułam, że powyższymi słowy dał Jezus Maryję za matkę wszystkim ludziom, którzy przyjmując Go jak Jan w swe serce, wierząc w Jego imię, stają się dziećmi Bożymi, którzy poczynają się nie z krwi, ani z żądzy cielesnej, ani z woli męża, ale z Boga. Poznawałam, że ta Najświętsza, najpokorniejsza, najposłuszniejsza, która, mówiąc do anioła: „Oto ja służebnica Pana mojego, niech mi się stanie według słowu twego!” stała się matką wiecznego Słowa wcielonego, – teraz słysząc z ust swego Syna konającego, że ma być matką po duchu drugiemu synowi, rzekła znowu w sercu swoim z kornym poddaniem się: „Oto ja służebnica Pana mojego, niech mi się stanie według słowa Twego!” Aktem tym uznała za swe dzieci wszystkie syny Boże, wszystkich braci Jezusa. Wszystko to wydaje się w widzeniu zupełnie pojedynczym, koniecznym, bo odczuwa się to łaską Bożą, ale przy opowiadaniu widzi się dopiero, jak trudno oddać wszystko słowami. W Jerozolimie panowała ogólna trwoga i osłupienie. Ciemność gęsta, mglista, zalegała ulice miasta. Ludzie kryli się w zakątkach ulic, zakrywali głowy i bili się ze skruchą w piersi. Zwierzęta domowe ryczały trwożnie i kryły się wedle możności; ptactwo latało na oślep, lub opadało na ziemię. Piłat, zaniepokojony, wybrał się do Heroda; z tego samego tarasu, z którego rano przyglądał się Herod naigrywaniu się żołdaków z Jezusa, spoglądali teraz obaj w niebo z niepokojem w sercu. Przekonani byli obaj, że nie jest to naturalne zjawisko, i że ma ono związek jakiś z haniebnym umęczeniem Jezusa. Zabrawszy ze sobą Heroda, wracał Piłat przez forum do swego pałacu. Chociaż otoczeni strażą, szli szybko w wielkiej trwodze; przechodząc, bał się Piłat nawet spojrzeć na trybunę Gabbata, z której wygłosił wyrok na Jezusa. Na forum pusto było, bo ludzie pouciekali do domów; nieliczni tylko przechodnie biegli z pośpiechem, wywodząc żale. Na publicznych placach zbierały się gromadki

 

846

 

mieszkańców niepewnych, wystraszonych. Przybywszy do pałacu, kazał Piłat zwołać starszych żydowskich i zapytał ich: „Co znaczą te ciemności? Znak to jakiś groźby Bożej. Zapewne Bóg wasz gniewa się, że z taka natarczywością żądaliście śmierci Galilejczyka, który, jak się zdaje, jest rzeczywiście waszym prorokiem i królem. Dobrze, że ja umyłem od tego ręce.” Tak starał się Piłat uspokoić swe własne sumienie. Żydzi jednak, w zatwardziałości swej i zaślepieniu, starali się wytłumaczyć mu, że to jest zwykłe zjawisko natury, nie mające nic wspólnego ze śmiercią Jezusa. Nie wszyscy byli jednakże tak zaślepieni; wielu mieszkańców nawróciło się na widok tego cudu na niebie; do tych należeli także wszyscy ci żołnierze, którzy wczoraj przy pojmaniu Jezusa upadli na ziemię na słowo Jego: „Jam jest!” Wnet zebrał się przed pałacem Piłata tłum ludzi. Ci sami, którzy dopiero rano krzyczeli: „Precz z Nim! Ukrzyżuj Go!” – teraz biegli przed pałac z wołaniem: „Niesprawiedliwy sędzio! – krew Jego niech spadnie na Jego morderców!” – Zaniepokojony Piłat kazał otoczyć pałac strażą, by zabezpieczyć się przed tłumem. Ów Zadoch, który rano, gdy prowadzono Jezusa do domu sądowego, publicznie dał świadectwo Jego niewinności, teraz także wykrzykiwał najwięcej przeciw Piłatowi i takie hałasy wyprawiał, że o mało nie kazał go Piłat pojmać. Dla usprawiedliwienia się przed innymi i przed samym sobą, robił teraz Piłat wyrzuty Żydom za ich obejście się z Jezusem! – „Ja – mówił – nie jestem za to odpowiedzialny. To nie był mój, tylko wasz Król, Prorok i Święty; wyście Go na śmierć zawiedli. Mnie to nic nie obchodzi, wy sami żądaliście Jego śmierci.” Największa trwoga panowała między zebranymi w świątyni. Właśnie rozpoczęto zabijanie baranka wielkanocnego, gdy nagle ciemność zapadła. Popłoch wszczął się ogólny, tu i ówdzie dały się słyszeć trwożne, żałosne krzyki. Arcykapłani usiłowali wszelkimi sposobami przywrócić spokój i porządek; chociaż to dzień był, kazali pozapalać wszystkie lampy, ale mimo to zamieszanie wzrastało ciągle. Annasz, pełen dusznej trwogi, krył się po kątach ze strachu. Choć burzy żadnej nie było, chwiały się okiennice, drżały kraty okien, a ciemności wzmagały się ciągle. Na przedmieściu północno zachodnim, gdzie w pobliżu murów były ogrody i cmentarze, zapadały się drzwi grobowców, jak gdyby ziemia ruszała się ze swych posad.

 

Opuszczenie Jezusa. Czwarte słowo Jezusa na krzyżu

 

Po trzecim słowie Jezusa, wyrzeczonym do Matki najświętszej i Jana, nastała na Golgocie chwila głuchej ciszy. Wielu, obecnych dotychczas, uciekało spiesznie do miasta. Faryzeusze zaprzestali swych złośliwych bluźnierstw. Konie i osły, na których siedzieli, zbiły się w gromadkę, pozawieszawszy łby. Mgła gęsta zawisła w powietrzu. Jezus, wisząc na krzyżu, odmawiał miejsca z psalmów, które spełniały się obecnie na Nim. Widziałam koło Niego postacie aniołów; cierpiał i tak niewypowiedziane męki, a do nich przyłączyło się teraz jeszcze uczucie zupełnego opuszczenia i zwątpienia. Przechodził więc wszystkie straszne udręczenia człowieka biednego, skatowanego, przygnębionego, który znajduje się w największym opuszczeniu, bez ludzkiej i Bożej pociechy, kiedy to wiara, nadzieja i miłość błąkają się samotne po pustyni próby, bez wytchnienia, bez bratniego oddźwięku, bez światła wszelkiego, zmuszone, wyłącznie z siebie tylko czerpać moc i siłę! Nad wyraz dręczące to uczucie. Nowym tym cierpieniem wywalczał dla nas kochający Jezus siłę wywalczenia sobie zwycięstwa w takich chwilach ostatniego opuszczenia i zwątpienia, kiedy to rozrywają się wszystkie węzły i spójnie, łączące nas z życiem doczesnym,

 

847

 

światem i przyrodą i z naturą własną, i kiedy w ten sposób tracimy z oczu cel główny, nasze życie przyszłe, do którego pomostem jest to życie doczesne. W takich to chwilach dopomagają nam do zwycięstwa nad sobą zasługi Chrystusa, zdobyte tym cierpieniem, gdy uczuł się tak strasznie od wszystkich opuszczonym. W tej chwili wyjednywał nam Jezus zasługę wytrwania w ostatniej naszej walce, w chwili skonania; Swą nędzę, ubóstwo, mękę i opuszczenie ofiarował za nas, nędznych grzeszników. A więc człowiek, złączony z Chrystusem w ciele Kościoła, nie powinien poddawać się zwątpieniu w ostatniej swej godzinie, gdy zmrok otacza go dokoła, gdy odchodzi odeń wszelka światłość, wszelka pociecha. Nie potrzebujemy i nie musimy już zapuszczać się samotni, narażeni na niebezpieczeństwo, w tę pustynię nocy duchowej. W otchłań gorzkiego morza naszego zwątpienia wlał Jezus zasługi Swego wewnętrznego i zewnętrznego opuszczenia na krzyżu, więc nie pozostawił już chrześcijanina samego w zwątpieniu przedśmiertnym, gdy gaśnie wszelka pociecha. Niema już dla chrześcijanina pustyni, osamotnienia, opuszczenia i zwątpienia w ostatniej chwili konania; Jezus, nasze światło, Droga i Prawda, przeszedł także tę ponurą drogę, błogosławiąc ją i poskramiając strachy piekielne, na tej puszczy naszej ścieżki życiowej postawił Swój krzyż; więc czegóż mamy się lękać i wątpić? Jezus, opuszczony zupełnie, umęczony, bezsilny, oddał za nas Siebie samego w nieskończonej miłości; a nawet to opuszczenie Swoje przemienił dla nas w skarb najdroższy, bo ofiarował Ojcu niebieskiemu Siebie, Swoje życie, pracę, miłość i mękę i gorzkie uczucie naszej względem Niego niewdzięczności za naszą słabość i ubóstwo duchowe. Spisał wobec Boga Swą ostatnią wolę, oddając wszystkie Swoje zasługi na rzecz Kościoła i grzeszników. Pamiętał o wszystkich; w Swym opuszczeniu był i jest przy boku wszystkich ludzi aż do skończenia świata. Nawet za tych modlił się, którzy błędnie mniemają, że On, jako Bóg, nie odczuwał Swych mąk, że nie cierpiał, albo że mniej cierpiał niż człowiek, ponoszący na Jego miejscu takie męki. – Odczuwałam tę Jego modlitwę i podzielałam ją, gdy wtem zdało mi się, jakoby Jezus rzekł: ” Trzeba to przecież zrozumieć, że boleść tego opuszczenia zupełnego odczułem więcej i boleśniej, niżby to był w stanie odczuć jakikolwiek człowiek, jedność stanowiący z Bóstwem; Bóg i Człowiek zarazem, w Mym człowieczeństwie, opuszczonym przez Boga, wychyliłem aż do dna ten gorzki kielich opuszczenia.” Około trzeciej godziny zawołał Jezus głośno: „Eli, Eli, lamma sabachtani!” – co znaczy: „Boże mój, Boże Mój! czemuś Mię opuścił?” – Tak więc jawnymi słowy dał Jezus świadectwo Swego opuszczenia i przez to dał prawo wszystkim uciśnionym, uznającym Boga za Ojca, by w ucisku swym z ufnością dziecięcą udawali się do Niego ze skargą. Na głośne słowa Jezusa, przerywające ciszę ogólną, zwrócili się szydercy znowu do krzyża. Jeden rzekł: „Eliasza woła!” – drugi zaś: „zobaczymy, czy Eliasz przyjdzie i pomoże Mu zejść z krzyża.” – Wołanie Jezusa doszło także do uszu najsmutniejszej Matki Jego, która też, nie zważając na nic, przecisnęła się na powrót do krzyża; za Nią poszli Jan, Maria Kleofy, Magdalena i Salome. Podczas gdy obecni wahali się w żałości i trwożnym oczekiwaniu, nadjechał orszak, złożony z mniej więcej trzydziestu znakomitych mężów, przybywających na świętą z Judei i z pod Joppe. Byli oni świadkami okrutnego obejścia się z Jezusem i widzieli złowróżbne zjawiska w przyrodzie, więc głośno dali wyraz jako Bóg, nie odczuwał Swych mąk, że nie cierpiał, albo że mniej cierpiał niż człowiek, ponoszący na Jego miejscu takie męki. – Odczuwałam tę Jego modlitwę i podzielałam ją, gdy wtem zdało mi się, jakoby Jezus rzekł: ” Trzeba to przecież zrozumieć, że boleść tego opuszczenia zupełnego odczułem więcej i boleśniej,

 

848

 

niżby to był w stanie odczuć jakikolwiek człowiek, jedność stanowiący z Bóstwem; Bóg i Człowiek zarazem, w Mym człowieczeństwie, opuszczonym przez Boga, wychyliłem aż do dna ten gorzki kielich opuszczenia.” Około trzeciej godziny zawołał Jezus głośno: „Eli, Eli, lamma sabachtani!” – co znaczy: „Boże mój, Boże Mój! czemuś Mię opuścił?” – Tak więc jawnymi słowy dał Jezus świadectwo Swego opuszczenia i przez to dał prawo wszystkim uciśnionym, uznającym Boga za Ojca, by w ucisku swym z ufnością dziecięcą udawali się do Niego ze skargą. Na głośne słowa Jezusa, przerywające ciszę ogólną, zwrócili się szydercy znowu do krzyża. Jeden rzekł: „Eliasza woła!” – drugi zaś: „zobaczymy, czy Eliasz przyjdzie i pomoże Mu zejść z krzyża.” – Wołanie Jezusa doszło także do uszu najsmutniejszej Matki Jego, która też, nie zważając na nic, przecisnęła się na powrót do krzyża; za Nią poszli Jan, Maria Kleofy, Magdalena i Salome. Podczas gdy obecni wahali się w żałości i trwożnym oczekiwaniu, nadjechał orszak, złożony z mniej więcej trzydziestu znakomitych mężów, przybywających na świętą z Judei i z pod Joppe. Byli oni świadkami okrutnego obejścia się z Jezusem i widzieli złowróżbne zjawiska w przyrodzie, więc głośno dali wyraz swemu oburzeniu. – „Biada!” – wołali. – „Gdyby nie ta świątynia. Boża, należałoby ogniem zniszczyć to miasto ohydne, na którym zaciążyła taka zbrodnia!” Słowa te znakomitych cudzoziemców były dla tłumu podnietą do objawienia swego zdania. Wkoło dały się słyszeć szemrania i narzekania; niezadowoleni skupili się razem, i tak powstały w zebranym tłumie dwie partie. Jedni trzymali stronę Jezusa, wyrzekając na Faryzeuszów, drudzy łajali ich za to i oburzali się na nich. Faryzeusze pokornieli coraz bardziej, obawiali się bowiem, że powstanie wśród ludu przeciw nim rokosz, tym bardziej, że i w mieście był wielki niepokój. Po naradzie z Abenadarem kazali zaraz przez posłańca zamknąć najbliższą bramę, miejską, by przerwać łączność między zebranymi tu, a niezadowolonymi w mieście. Posłali także do Piłata i Heroda z żądaniem wysłania pięciu sotni żołnierzy z gwardii przybocznej, którzy w razie powstania rozruchów mogliby je w samym zarodzie stłumić. Na razie przywrócił Abenadar porządek swoją powagą i zakazał też wszelkiego szydzenia z Jezusa, by nie drażnić ludu. Wkrótce po trzeciej godzinie zrobiło się jaśniej. Księżyc, zasłaniający słońce, zaczął schodzić w przeciwną stronę, tj. ku zachodowi, poczym zapadł szybko za horyzont, jak gdyby oderwany od stropu, leciał gdzieś w przepaść. I znowu ukazało się słońce, zamglone, krwiste, powoli zaczęły rozbiegać się jego promienie, ale światło jego było jakieś posępne, ponure, gwiazdy zaś poznikały. Wraz z powracającą jasnością odzyskali po części odwagę szyderczy Faryzeusze, zaczynali już znowu tryumfować, i wtedy to właśnie rzekł jeden z nich o Jezusie: „Eliasza woła!” Zaprzestali jednak szyderstw na polecenie Abenadara.

 

Śmierć Jezusa. Piąte, szóste i siódme słowo

 

Po ustąpieniu ciemności ukazał się znowu oczom obecnych Pan nasz na krzyżu, blady, słaby, jakby wycieńczony zupełnie; ciało bielsze było niż przedtem, bo prawie już wszystka krew zeń uszła. Z ust Jezusa usłyszałam następujące słowa: „Wytłoczony jestem, jak wino, które tu po raz pierwszy wyciskano. Wszystką krew muszę wylać, aż ukaże się woda i zbieleją łuski. Lecz nigdy już więcej nie będzie wino tu wyciskane.” Nie wiem, czy słowa te wymówił Jezus półgłosem, czy cicho, jako modlitwę, przeze mnie tylko słyszaną. Jako objaśnienie do tych słów miała Anna Katarzyna widzenie, z którego przytacza następujące szczegóły. Było to po potopie. Na tej samej górze Kalwarii obozował z całą rodziną i licznymi trzodami praojciec Jafet, starzec wysoki o

 

849

 

ciemnej cerze, z długą brodą; za odzienie służyły mu skóry zabitych zwierząt. Liczna ta osada mieszkała w ziemnych chatach, pokrytych dachami z darni; na dachach rosły zioła i kwiaty. Wzgórza okoliczne pokryte były bujnie winną latoroślą, a na samej górze Kalwarii wyciskano wino w nowo wynaleziony sposób, przy czym sam Jafet był obecny. – Znane mi były także dawniejsze sposoby sporządzania i spożywania wina, w ogóle wiele miałam widzeń w tym przedmiocie, a z tego przypominam sobie tyle: Najpierw spożywali ludzie same winogrona; później wkładali je między kamienie i wyciskali klockami na sok; jeszcze później wytłaczali je stemplami w wielkich, drewnianych korytach. Tutaj zaś ujrzałam po raz pierwszy nowo wynalezioną tłocznię, podobną bardzo do krzyża świętego. Główną jej część składową stanowił gruby, wydrążony pniak, w którym zawieszano u góry worek z winogronami, przepuszczający sok. Z góry przyciskał winogrona stempel z klocem. Po obu bokach pniaka wystawały jakby ramiona w kierunku worka, które, poruszane z góry na dół, rozgniatały grona. Wyciśnięty sok spływał pięcioma otworami u dołu pniaka do kamiennej kufy, a stąd przez rynnę, składającą się z dwóch połówek kory drzewnej, wyłożoną cienkimi deszczułkami, a spajaną smolnymi plastrami do tej samej jamy, w którą wtrącono Jezusa przed ukrzyżowaniem; wtenczas była to czyściutko utrzymywana cysterna. Rynna obłożona była murawą i kamieniami, by nie uległa tak łatwo uszkodzeniu. Otwory, prowadzące z prasowni i kufy kamiennej do rynny, zasłonięte były siatkami włosiennymi, by nie przepuszczać słodzin i otrębów, tylko usuwać je na bok. Przyrządziwszy sobie taką tłocznię, zabrali się ci ludzie do wytłaczania wina. Napełnili wór winogronami, złożonymi dotychczas w dole w cysternie, zawiesili wór w wydrążonym pniaku, przymocowali go, a w otwór worka spuścili z góry ów stempel obciążony klocem. Wtedy inni zaczęli poruszać tłoczkami, umieszczonymi po obu bokach pniaka, te rozgniatały grona w worku i sok zaczął płynąć obficie. Jeden zajęty był przyciskaniem stempla górnego, by prasowane grona nie wy- padały górą. Z powodu podobieństwa tłoczni z krzyżem przypominała mi ta czynność żywo krzyżowanie Jezusa. Mieli pod ręką także długą trzcinę, zakończoną gałką kolczastą, jak skóra jeża – była to zapewne wielka główka ostu; – tą przepychali pniak, lub rynnę, jeśli się przypadkiem zatkała. Przypominało to lancę, na której podał żołnierz Jezusowi gąbkę. W koło leżały przygotowane wory i naczynia z łyka, powleczone żywicą. Tłoczeniem zajęci byli głównie młodzieńcy i wyrostki, w przepaskach tylko na biodrach, podobnych do tej, jaką miał Jezus; Jafet przypatrywał się temu z wielkim zadowoleniem. Był to dla nich dzień uroczysty, świąteczny. Po ukończonej pracy składano na kamiennym ołtarzu ofiary ze zwierząt, pasących się zwykle w winnicy, i to koziołki, kozy i owce. Po tej przerwie wracam do właściwego opowiadania. Jezus, wycieńczony strasznie, ledwie władnący wyschniętym językiem, rzekł z krzyża: „Pragnę!” Przyjaciele Jego popatrzyli Nań ze smutkiem, a On rzekł: „Nie mogliście Mi nawet jednego łyka wody podać?” Chciał Jezus przez to powiedzieć, że w ciemności łatwo to było zrobić i nikt by im był nie przeszkodził. Ze smutkiem rzekł na to Jan: „Panie! zapomnieliśmy całkiem o tym.” Jezus dodał jeszcze mniej więcej te słowa: „I najbliżsi musieli zapomnieć o Mnie i nie dali mi pić, aby wypełniło się, co jest napisane.” – Gorzko jednak zabolało Jezusa to zapomnienie ze strony najbliższych przyjaciół; oni zaś chcąc teraz wynagrodzić to, prosili żołnierzy, a nawet dawali im za to pieniądze, by podali Jezusowi nieco wody. Żołnierze nie dali się

 

850

 

zmiękczyć; za to jeden z nich umaczał gruszkowatą gąbkę w occie, stojącym obok w baryłce z łyka, nalał jeszcze żółci i chciał to Jezusowi podać. Lecz Abenadar, wzruszony tą niedolą Jezusa, odebrał gąbkę z rąk żołnierza, wycisnął ją i zamaczał w czystym occie, potem zatknął gąbkę jednym końcem w krótką rurkę hyzopową, służącą jako munsztuk do ssania, drugim zaś końcem nabił gąbkę na swą lancę i podniósł do góry ku twarzy Jezusa, tak, że rurka hyzopowa dosięgała ust Pana, którą Zbawiciel mógł ssać ocet z gąbki. Jezus wyrzekł jeszcze kilka słów dla upomnienia ludu, stojącego w koło; przypominam sobie z tego tylko tyle:, „Gdy już głos Mój ucichnie, usta umarłych będą mówić za Mnie.” Kilku zawołało na to: „Jeszcze bluźni!” – ale Abenadar nakazał spokój, więc ucichli. Zbliżała się już ostatnia godzina Jezusa i rozpoczęło się konanie przedśmiertne; zimny pot okrył członki Jego i spływał obficie. Jan, stojący pod krzyżem, ocierał chustą wilgotne nogi Pana. Magdalena, złamana boleścią, oparła się o tył krzyża. Najświętsza Panna stała między krzyżem Jezusa i dobrego łotra, podtrzymywana przez Marię Kleofy i Salome, i spoglądała z boleścią na Swego konającego Syna. Wtem rzekł Zbawiciel: „Wypełniło się!” A podniósłszy głowę, zawołał zaraz głośno: „Ojcze, w ręce Twoje oddaję ducha Mego!”

Fot. Jezus umiera na krzyżu

Krzyk ten słodki, a donośny, przeniknął niebo i ziemię, a Jezus, wypowiedziawszy te słowa, opuścił głowę na piersi i skonał. Widziałam, jak dusza Jego, w postaci świetlistego cienia, spuściła się po krzyżu w ziemię do otchłani. Święte niewiasty wraz z Janem upadły twarzą na ziemię.

 

851

 

Setnik Abenadar, od czasu, jak podał Jezusowi gąbkę z octem, wzruszony był do głębi i przeniknięty dziwnym uczuciem. Pozostał on na miejscu tak blisko krzyża, że koń jego stał już przednimi nogami na wzgórku, i z głęboką powagą patrzał długo bez przerwy w oblicze Zbawiciela, cierniem ukoronowane. Koń smętnie opuścił łeb na dół, a Abenadar, złamany już w swej dumie, nowymi przejęty myślami, puścił mu wolno cugle. Wtem Jezus wypowiedział z mocą ostatnie słowa, przenikające niebo, ziemię i piekło, i skonał. Ziemia zadrżała w posadach, skała rozpękła się z trzaskiem głęboko między krzyżem Jezusa i lewego łotra. Znak ten Boży, jak groźne upomnienie, przejął lękiem i trwogą, całą w smutku pogrążoną przyrodę. Wypełniło się! – Dusza naszego Pana rozłączyła się z ciałem. Wraz z ziemią, uznającą wstrząśnięciem swego Zbawiciela, zadrżeli wszyscy, słyszący ostatni okrzyk konającego Odkupiciela, ale tylko pokrewne Jezusowi serca przeniknął ostry miecz boleści. Wraz z śmiercią Jezusa spłynęła łaska Boża na Abenadara. Zadrżał rumak pod nim, zachwiały się ku upadkowi namiętności, wiążące jego serce, dumny, nieugięty jego umysł rozpadł się nagle, jak ta góra Kalwarii. Odrzuciwszy włócznię od siebie, zaczął się Abenadar bić potężnie w piersi, i zmieniony zupełnie na duchu, zawołał głośno: „Błogosławiony Bóg wszechmocny, Bóg Abrahama i Jakuba! Oto, umarł sprawiedliwy! Zaprawdę, jest to Syn Boży!” Wielu żołnierzy, wzruszonych słowy setnika, poszło za jego przykładem. Abenadar, odmieniony na duszy, oddawszy jawnie hołd Synowi Bożemu, nie chciał pozostawać ani chwili dłużej w służbie Jego nieprzyjaciół. Podjechał ku dziesiętnikowi Kassiusowi, (później zwany Longinem), zsiadł z konia, oddał Kassiusowi podjętą z ziemi włócznię, i zdał mu zaraz dowództwo oddziału, a żołnierzom, przykazał go słuchać. Kassius zaraz też dosiadł jego konia i objął komendę; Abenadar zaś zbiegł z góry, pospieszył przez dolinę Gihon ku grotom doliny Hinnom, oznajmił ukrytym tam uczniom o śmierci Pana i pobiegł spiesznie do miasta do Piłata. Przedśmiertny okrzyk Jezusa, trzęsienie ziemi, pęknięcie pagórka – wszystko to strachem głębokim przeniknęło obecnych i odbiło się echem w całej przyrodzie. W świątyni rozdarła się na dwoje zasłona; umarli powychodzili z grobów, zachwiały się ściany świątyni, zapadły się góry, a w wielu miejscowościach zawaliły budynki. Abenadar głośno dał świadectwo prawdzie, a z nim wielu żołnierzy. Tak samo nawróciło się wielu z tłumu i Faryzeuszów. Jedni bili się w piersi, zawodzili żałośnie i błędnym krokiem spieszyli przez dolinę do domu, inni rozdzierali na sobie suknie i posypywali głowy prochem. Trwoga panowała we wszystkich sercach. Jan powstał wreszcie z ziemi. Święte niewiasty, stojące dotychczas z dala, przybliżyły się ku pagórkowi, podniosły z ziemi Najświętszą Pannę i przyjaciółki, i odprowadziły je na bok. Miłościwy Pan życia wszelkiego płacił za grzeszników męczeński dług śmierci; jako człowiek oddawał Bogu i Ojcu Swą duszę, a ciało w objęcia śmierci. Trupia, zimna barwa śmierci powlokła to święte, udręczone naczynie, zbielało ciało drgające w konaniu, przez co uwydatniły się i pociemniały plamy krwi, z ran płynącej. Oblicze przedłużyło się, policzki zapadły, nos wydał się węższy, ostrzejszy, dolna szczęka opadła, zaszłe krwią oczy otworzyły się do połowy. Ostatni raz podniósł Jezus na chwilę ociernioną głowę i znowu spuścił ją na piersi pod ciężarem boleści. Wargi były sine, nabrzmiałe, w rozchylonych ustach widać było zakrwawiony język. Dłonie, dotychczas skurczone, otworzyły się, ramiona wyciągnęły się do reszty, grzbiet przylgnął silnie do krzyża, a ciało zaczęło ciążyć całą masą ku dołowi, skutkiem tego skurczyły się nieco kolana i zwróciły na bok, nogi wykręciły się trochę wkoło przykuwającego je gwoździa. Najświętsza Panna odczuła także te boleści konania. Ręce Jej zdrętwiały, oczy

 

852

 

zaszły pomroką, bladość śmiertelna okryła Jej lica; nogi zachwiały się pod Nią i upadła na ziemię. Boleść ogromna ogarnęła również Magdalenę, Jana i inne serca przyjazne Jezusowi; i oni, zakrywszy głowy, upadli twarzą na ziemię. A gdy najsmutniejsza, najbardziej kochająca Matka podniosła się, ujrzała na krzyżu ciało Syna Swego, w czystości z Ducha świętego poczęte, ciało z Jej ciała, kość z Jej kości, serce z Jej serca, święte naczynie, utworzone w Jej łonie zaćmieniem mocy Najwyższego, pozbawione obecnie wszelkiej ozdoby, kształtu i duszy Swej najświętszej; ujrzała je poddane prawom natury, którą Sam stworzył, a którą człowiek grzechem i nadużyciem zeszpecił i skoślawił. Widziała to ciało Jezusa zbite, skatowane, zeszpecone, porozdzierane i uśmiercone rękami tych, dla których wcielił się Jezus na odkupienie i żywot wieczny. Ach! pogardzone, wyszydzone, odrzucone, wisiało to wypróżnione naczynie najwyższej piękności, prawdy i miłości, wisiało rozdarte na krzyżu między dwoma zbójcami. Któż zdoła pojąć tę boleść Matki Jezusa, Królowej wszystkich Męczenników? Słońce rzucało na ziemię słabe, zamglone promienie. Podczas trzęsienia ziemi powietrze było duszne, ciężkie, dławiące, następnie dało się czuć dotkliwe zimno. – Zwłoki Zbawiciela na krzyżu, chociaż tak zeszpecone, wzruszający przedstawiały widok i mimo woli wzbudzały w widzach głęboką cześć, przeciwnie ciała łotrów powykręcane były strasznie; obaj zmożeni boleścią, umilkli już, a Dyzmas modlił się pobożnie. Śmierć Jezusa nastąpiła zaraz po trzeciej godzinie. Po ochłonięciu z pierwszego przestrachu po trzęsieniu ziemi, zaczęli niektórzy z Faryzeuszów znowu zuchwaleć. Podeszli do utworzonej rozpadliny i chcąc zmierzyć jej głębokość, rzucali w nią kamieniami i spuszczali w głąb powiązane sznury; nie mogąc jednak w żaden sposób dosięgnąć dna, znowu zaniepokoili się, że to coś nienaturalnego. Z drugiej strony raziły ich te znaki skruchy wśród tłumu, to bicie się w piersi i jęki żałosne, więc zabrali się do domu. Lecz byli między nimi i tacy, którzy czuli w sobie jakąś zmianę wewnętrzną; przeczuwali, że zaczyna się dla nich inne życie. I lud także, nawrócony już po części, rozchodził się do domów; jedni szli do miasta, inni błądzili po dolinie w trwodze i niepokoju. Część obecnych 50 żołnierzy wzmocniła straż przy zamkniętej bramie miejskiej aż do nadejścia innych 500 wezwanych; inni zajęli dalsze posterunki, by zapobiec zbiegowiskom i zamieszaniu. Pięciu tylko żołnierzy zostało na Kalwarii pod rozkazami Kassiusa (Longinusa), rozmieściwszy się w koło wału. Krewni Jezusa stali wciąż koło krzyża, lub siadali naprzeciw niego, boleśnie zawodząc; większa część niewiast wróciła do miasta. Cicho, smutno i pusto było na Golgocie, z dala tylko, w dolinie lub na jednym z okolicznych wzgórz, pojawiał się od czasu do czasu któryś z uczniów, spoglądał ciekawie, a trwożnie ku Golgocie i chował się spiesznie za najmniejszą oznaką zbliżania się kogoś.

 

Trzęsienie ziemi. Pojawienie się umarłych w Jerozolimie

 

Gdy Jezus z głośnym wołaniem oddał ducha Swego w ręce Ojca niebieskiego, widziałam, jak dusza Jego w postaci świetlistej spłynęła po krzyżu do otchłani, otoczona gronem jasnych aniołów, między którymi poznałam Gabriela. Przybywszy do otchłani, wysłał Jezus zaraz wiele dusz, by wstąpiwszy w swe ciała, wyszły na świat, upomnieć zatwardziałych grzeszników i dać o Nim świadectwo. Trzęsienie ziemi, powodujące pęknięcie Kalwarii, dało się odczuć szeroko i daleko, a głównie w Jerozolimie i całej Palestynie. Zaledwie uspokojono się

 

853

 

trochę w mieście i świątyni po ustąpieniu ciemności, gdy dało się czuć silne trzęsienie ziemi i usłyszano trzask walących się w wielu miejscach budynków. Przerażenie ogarnęło wszystkich na nowo ze zdwojoną siłą. Wszczął się popłoch, ludzie zaczęli uciekać na oślep w różne strony, gdy wtem, jakby dla uzupełnienia wszelkiej okropności, ujrzeli kroczące poważne trupy dawno zmarłych ludzi, głuchym głosem wypowiadające groźne przestrogi. W świątyni rozpoczęła się właśnie na nowo ceremonia zabijania baranków, przerwana z powodu zaćmienia słońca, i już tryumfowali arcykapłani, że słońce znowu świeci, gdy nagle ziemia zadrżała w posadach, dał się słyszeć głuchy huk i trzask walących się murów, a zarazem szelest rozdzierającej się zasłony. Głucha, trwożna cisza zapanowała na chwilę wśród zebranych tłumów, poczym dały się słyszeć głośne okrzyki trwogi. Ale nie wszędzie dało się widzieć równocześnie ogólne zamieszanie i rozprzężenie; świątynia była ogromna, tłumy ludu niezmierne, przy tym ściśle oznaczony był porządek, w jakim przypuszczano i odprawiano gromady ludzi, niosących baranki na rzeź, a cała ta czynność zabijania, wypuszczania krwi i pokrapiania nią ołtarza, spełniana przez liczny szereg kapłanów, tak była skomplikowana i spojona w organiczną całość, że przestrach nie mógł w jednej chwili stać się ogólnym, tym bardziej, że ceremonii tej towarzyszyły głośne śpiewy i dźwięk puzonów. Świątynia mieściła w sobie mnóstwo osobnych oddziałów i krużganków; otóż, teraz, na razie, odbywał się dalej spokojnie obrzęd ofiarny, dopiero gdzie indziej wybuchał popłoch i przerażenie, w trzecim znów miejscu już zdołali kapłani uspokoić przerażonych. Dopiero gdy zmarli pojawili się tu i ówdzie w świątyni, wtenczas już ustał wszelki porządek i ofiarę przerwano, uznając świątynię za zanieczyszczoną. Lecz i teraz trwoga nie ogarnęła wszystkich tak naglę, jak to się zdarza w płonącym, budynku, kiedy to wszyscy cisną się naraz do wyjść, dusząc się i tratując. Niektóre części świątyni opustoszały, bo spłoszony tłum rozbiegł się w jednej chwili, w innych miejscach potrafili kapłani zaprowadzić spokój, w innych wreszcie nie zdawano sobie jeszcze dokładnie z wszystkiego sprawy. Ale ogółem wziąwszy, popłoch był nadzwyczajny. By lepiej uzmysłowić sobie ten stan rzeczy w świątyni, przedstawmy sobie wielki rój mrówek, zajętych w porządku gorliwą pracą. Spróbujmy rzucić kamyk w ten rój, lub poruszyć go, w którym miejscu kijem, a zobaczymy, że w tym miejscu powstanie zamieszanie, popłoch, niepokój, podczas gdy nieco dalej odbywa się praca w zwykłym trybie, ale i to miejsce, zagrożone przez chwilę, wraca wnet do dawnego porządku i praca odbywa się dalej. Arcykapłan Kajfasz w swej zuchwałości bez granic nie stracił głowy w ogólnym popłochu. Przy pomocy swego stronnictwa usunął częściowo niebezpieczeństwo, zarówno przezornemu zwierzchnikowi zbuntowanego miasta, przez groźby, prośby, dogadywania, rozdzielenie przeciwnych partii i różne mamidła. Głównie przez swój piekielny upór i pozorny spokój, wysiłkiem zdobyty, osiągnął przynajmniej tyle, że zamieszanie nie stało się powszechnym i niebezpiecznym, i że ogół pospólstwa nie tłumaczył sobie tych strasznych zjawisk, jako świadectwa niewinnej śmierci Jezusa. Rzymska załoga zamku Antonia poczyniła także wszelkie możliwe kroki do utrzymania porządku. Tak więc, chociaż wielki był przestrach i zamieszanie i chociaż uroczystości świąteczne przerwane zostały, przecież do rokoszu nie przyszło. Jasny płomień rozprzężenia przygasł i żarzył się tylko jako trwoga w piersiach pospólstwa, które rozpraszając się po domach, wnosiło go z sobą pod dachy. Ale i tu potrafili go niezmordowani w działaniu Faryzeusze w przeważanej części przygasić. Tak przedstawiał się stan rzeczy w głównych zarysach. Z pojedynczych szczegółów przypominam sobie następujące: wskutek trzęsienia ziemi zachwiały

 

854

 

się w posadach dwa wielkie filary u wejścia do Miejsca świętego. Podnóże, dźwigające je, zapadło się, a one runęły na obie strony, lewy na południe, prawy na północ; zarazem rozdarła się z głośnym szumem rozpięta między nimi zasłona od góry do dołu, i rozdarta, opadła po obu stronach na ziemię. Zasłona to była wspaniała i można było rozróżnić następujące kolory: czerwony, błękitny, biały i żółty. Na zasłonie odtworzone były grupy gwiazd i różne figury, jak np. miedziany wąż. Miejsce święte, zwykle zasłonięte, ukazało się teraz po opadnięciu zasłony oczom wszystkich. Obok Miejsca świętego, w murze północnym, był modlitewnik Symeona. Trzęsienie ziemi zawaliło powałę tego modlitewnika, a z bocznej ściany od świątyni wypadł ogromny kamień. W kilku salach pozapadały się podłogi, gdzieniegdzie pokrzywiły się schody, runęły kolumny. Z otworu w ścianie modlitewnika Symeona, powstałego przez wypadnięcie kamienia, wyszedł arcykapłan Zachariasz, zamordowany niegdyś między świątynią a ołtarzem, i stanąwszy w Miejscu świętym, prze-mówił groźnie do kapłanów, wspomniał o śmierci innego Zachariasza i Jana, a także o mordowaniu Proroków. Na wielkiej mównicy zaś pojawiali się, jako duchy dwaj młodo zmarli synowie pobożnego arcykapłana, Szymona Justusa, pradziada starego Symeona, który prorokował Jezusowi przyszłość podczas ofiarowania w świątyni; ci także wyrzucali groźnie Faryzeuszom mordowanie Proroków, głosili upadek dotychczasowej ofiary i upominali wszystkich, by przyjęli naukę Ukrzyżowanego. Następnie pojawił się na ołtarzu Jeremiasz, wołając groźnie, że już skończyła się stara ofiara, a zaczyna nowa się. Tam, gdzie tylko Kajfasz, lub sami kapłani byli świadkami tych zjawisk, starano się zataić je, zaprzeczać ich prawdziwości i surowo zakazano mówić o tym, by nie szerzyć popłochu. Wtem dał się słyszeć głośny szum, drzwi świątnicy otworzyły się same i usłyszano głos: „Uchodźmy stąd!” Ujrzałam, że to aniołowie opuszczają na zawsze świątynię. Zadrżał ołtarz kadzielny, naczynie z kadzidłem przewróciło się, zawaliła się szafa z księgami Pisma i wszystkie księgi pomieszały się bezładnie; zamieszanie coraz wzrastało, nikt już nie zdawał sobie sprawy, co za pora jest. Nikodem, Józef z Arymatei i wielu innych wyznawców Jezusa, odeszli ze świątyni na zawsze. Gdzieniegdzie w salach i na korytarzach leżały trupy; gdzie indziej znów zmarli chodzili w pośród tłumu, rzucając ponure groźby; dopiero na głos aniołów, opuszczających świątynię, powrócili do grobów. W przedsionku zawaliła się mównica. Na ten ogólny rozruch weszli do świątyni ci Faryzeusze, którzy, nawróceni już, wrócili z Kalwarii; teraz, widząc te znaki, tym bardziej utrwalili się w prawdzie i zaczęli czynić gwałtowne wyrzuty Annaszowi i Kajfaszowi, a wreszcie opuścili i świątynię. Annasz, właściwie główny, choć tajemny nieprzyjaciel Jezusa, który od dawna już knuł skrycie intrygi przeciw Jezusowi i uczniom, jako też pouczał oskarżycieli jak mają świadczyć fałszywie przeciw Jezusowi, teraz ze strachu odchodził prawie od zmysłów, uciekał z kąta w kąt i krył się w najdalszych zakątkach. Wreszcie chwyciły go gwałtowne kurcze; jęczącego z bólu zanieśli go stronnicy jego do jednej z odosobnionych komnat i stanęli bezradni w koło niego. Kajfasz dodawał mu otuchy, ściskał go serdecznie, ale nadaremnie; pojawienie się umarłych przygnębiło Annasza do szczętu. Kajfasz także strwożony był bardzo, ale szatańska jego zatwardziałość i duma nie pozwoliły mu to dać po sobie poznać. Wszystkiemu sprzeciwiał się zuchwale; grożącym znakom cudownym i własnej skrytej trwodze przeciwstawiał z wytartym czołem swą złość i dumę. Zmuszony przerwać ceremonie religijne, nakazał surowo wszystkie te cuda zaszłe w świątyni, o których nie doszła jeszcze wieść do ogółu mieszkańców, zachować w ścisłej tajemnicy. Sam ogłosił i kazał

 

855

 

kapłanom dalej tak rozgłaszać: „Zjawiska te gniewu Bożego ściągnęli sami stronnicy ukrzyżowanego Galilejczyka, bo zanieczyszczeni przyszli do świątyni. Przyczyną całego strachu byli sami nieprzyjaciele świętego Zakonu, który i Jezus chciał obalić. Wiele znowu trzeba także złożyć na karb czarodziejstwa Galilejczyka, który, jak za życia, tak i teraz jeszcze, w chwili śmierci, zakłócił spokój świątyni.” Takimi to wykrętami udało się Kajfaszowi pewnej części zamknąć usta, innych groźbą zmusił do milczenia. Było jednak wielu takich, których te znaki cudowne rzeczywiście wzruszyły i ocuciły z zaślepienia, ale ci do czasu nie zdradzali się ze zmianą usposobienia. Obchód święta odłożono aż do oczyszczenia świątyni, baranków nie skończono jeszcze zabijać, a teraz zaniechano tego. Lud rozszedł się powoli do domów.

 

Józef żąda od Piłata ciała Jezusa

 

Zaledwie po tych strasznych przejściach zapanował w mieście, jaki taki spokój, zaraz zasypano strwożonego Piłata ze wszystkich stron sprawozdaniami z tego, co zaszło. Równocześnie wysłała „Wielka Rada”, stosownie do powziętej rano uchwały, posłów do Piłata, by kazał ukrzyżowanym pogruchotać kości i tak uśmierconych zdjąć z krzyża, by nie wisieli przez szabat. Piłat wyznaczył do tego siepaczy i wysłał ich na Golgotę.

 

Józef z Arymatei domaga się od Piłata ciała Pana Jezusa

 

Zaraz potem pojawił się u Piłata członek „Rady” Józef z Arymatei. Wiedział on już o śmierci Jezusa i uradził był z Nikodemem, że pogrzebią ciało Zbawiciela w grobowcu skalnym w Józefa ogrodzie, leżącym nie bardzo daleko od Kalwarii. Zdaje mi się, że już przedtem był poza miastem i wywiedział się o wszystkim, w każdym razie wysłał już ludzi do swego ogrodu, by oczyścili grobowiec i wykończyli wewnątrz niektóre szczegóły. Nikodem, czekając powrotu Józefa, zajął się tymczasem zakupem chust i wonności do zabalsamowania ciała. Józef znalazł Piłata strwożonego bardzo i pomieszanego; bez najmniejszego strachu, otwarcie, poprosił go, by pozwolił mu zdjąć z krzyża ciało Jezusa, Króla żydowskiego, bo chce złożyć Go w swym własnym grobie. Piłat jeszcze bardziej przeraził się i zmieszał, widząc, że znakomity ten mąż prosi go tak natarczywie o pozwolenie oddania ostatniej czci ciału Jezusa, tego Samego, którego on wydał na haniebną śmierć krzyżową. Wspomniał na niewinność Jezusa i tym większa trwoga targnęła jego sumieniem. Ale zapanował nad sobą i na pozór obojętnie i z podziwem zapytał: „Czyż już umarł?” Pytał tak dlatego, bo dopiero przed kilku minutami wysłał siepaczy, by dobili ukrzyżowanych przez połamanie im kości. Zaraz też kazał zawołać do siebie setnika Abenadara, który, rozmówiwszy się w grotach z uczniami, przybył już do miasta i zapytał go, czy rzeczywiście umarł Król żydowski. Wezwany Abenadar zapewnił go o śmierci Jezusa, podał, że stało się to o trzeciej godzinie, przytoczył ostatnie słowa Jezusa i głośny okrzyk przy skonaniu, wspomniał o trzęsieniu ziemi i pęknięciu skały. Piłat pozornie zdawał się tylko dziwić, że Jezus umarł tak prędko, bo ukrzyżowani zwyczajnie dłużej żyli, ale w duchu osłupiał i zatrwożył się na nowo, przekonawszy się, że straszne te znaki cudowne przypadły dokładnie na czas skonania Jezusa. Chcąc też może teraz trochę osłodzić swoje poprzednie okrucieństwo względem Jezusa, wydał zaraz Józefowi z Arymatei rozporządzenie na piśmie, którym darowywał mu ciało Króla żydowskiego i pozwalał mu zdjąć je z krzyża i pogrzebać. Cieszył się przy tym z tego, iż popsuł tym szyki najwyższym kapłanom, którzy pragnęli Jezusa widzieć pogrzebanego wraz z obu łotrami.

 

856

 

Zdaje mi się także, iż posłał nawet samego Abenadara, gdyż widziałam go przy zdjęciu Jezusa z krzyża. Wyszedłszy od Piłata, poszedł Józef prosto do pewnej bogobojnej niewiasty, gdzie czekał na niego Nikodem. Dom tej niewiasty stał na szerokiej ulicy tuż przy wejściu na ową wąską uliczkę, w której to tak wyszydzono i zelżono Jezusa zaraz na początku gorzkiej drogi krzyżowej. Niewiasta ta sama handlowała wonnymi ziołami i drogimi olejkami, więc u niej zakupił Nikodem sporo ziół i korzeni wonnych do balsamowania. Ona też zajęła się sama zakupem innych wonności, których nie miała na składzie, dalej chust i opasek do owijania zwłok. Wszystko to poznosiła, zwinęła i zapakowała tak, by wygodnie było nieść. Józef z Arymatei poszedł Jeszcze w jedno miejsce i kupił piękny, delikatny, bawełniany całun, sześć łokci długi, a kilka łokci szeroki. Słudzy wynieśli z szopy, stojącej obok domu Nikodema, drabiny, młotki, kołki, wozy, naczynia, gąbki i wszystko, co było potrzebne, drobniejsze przedmioty zapakowali na lekkie nosze, podobne do tych na których unosili uczniowie z zamku Macherus ciało Jana Chrzciciela.

 

Otwarcie boku Jezusa. Łamanie kości łotrom

 

Na Golgocie tymczasem cicho było i smutno. Niebo było posępne, smutek głęboki odzwierciedlał się w całej naturze. Tłum przeważnie rozproszył się już i pochował trwożnie. Matka Jezusa, Magdalena, Maria Kleofy, Salome i Jan stali lub siedzieli naprzeciw krzyża, pozakrywawszy głowy, pogrążeni w głębokim smutku. Kilku żołnierzy siedziało na wale, zatknąwszy przy sobie włócznie, i rozmawiali z innymi, stojącymi niżej. Kassius tymczasem jeździł na koniu po całym placu. Wtem nadeszło sześciu oprawców, niosąc drabiny, łopaty, powrozy i ciężkie trójgraniaste sztaby żelazne do zdruzgotania kości. Za ich zbliżeniem cofnęli się nieco w tył przyjaciele Jezusa; serce Najśw. Panny przejęła nowa boleść namyśl, że może oprawcy zechcą znieważyć zwłoki Jej Syna. Rzeczywiście wleźli oprawcy po drabinach na krzyż, zaczęli ruszać Najśw. Ciałem Jezusa, twierdząc, że tylko udaje umarłego. Czuli wprawdzie że ciało jest zimne, skostniałe, ale jeszcze nie chcieli uwierzyć, że umarł; dopiero za wstawiennictwem żołnierzy, uproszonych przez Jana, pozostawili tymczasem w spokoju zwłoki Jezusa zwrócili się do jeszcze żyjących łotrów. Po dwóch siepaczy wlazło na każdy krzyż po drabinach i żelaznymi maczugami zaczęli gruchotać łotrom kości u rąk, powyżej i poniżej łokcia. Trzeci oprawca, pogruchotał w ten sam sposób kolana i golenie. Gezmasowi, ryczącemu straszliwie z bólu, pogruchotano w, dodatku trzema uderzeniami klatkę piersiową. Dyzmas jęczał głucho i wreszcie skonał, był on pierwszym ze śmiertelnych, którego dusza ujrzała na drugim świecie swego Odkupiciela. Odwiązawszy powrozy, spuścili oprawcy martwe ciała łotrów na ziemię, poczym zwlekli je w dolinę między wzgórzem i murami miejskimi i tu je pogrzebali. W śmierć Jezusa nie wierzyli jeszcze. Przyjaciele Jezusa, widząc to okrutne postępowanie z łotrami, zlękli się tym bardziej, że oprawcy, pogrzebawszy łotrów, wrócą i tak samo postąpią z Jezusem. Wtem dziesiętnik Kassius (Longinus), człowiek 25-letni, prędki, gorliwy w pełnieniu służby, który wszystkim swym czynnościom nadawał wielkie znaczenie, a przy tym miał wzrok słaby, zezowaty, co narażało go nieraz na szyderstwa podwładnych, uczuł się nagle ogarnięty dziwnym zapałem. Okrucieństwo i podła srogość siepaczy, trwoga św. niewiast, a przy tym łaska nagłej świętej gorliwości, uczyniły go wypenicielem proroctwa. Rozciągnął włócznię, złożoną dotychczas w kilkoro, nasadził ostrze, poczym zwróciwszy konia, popędził go gwałtownie na wąski wzgórek krzyżowy; wstrzymał go przed

 

857

 

nowo powstałą szczeliną. Tak stojąc między krzyżem Jezusa a dobrego łotra, na prawo od zwłok Zbawiciela, ujął włócznię obiema rękami i z taką gwałtownością wbił ją w zapadnięty, naciągnięty prawy bok Zbawiciela że włócznia, przebiwszy wnętrzności i serce, wyszła troszkę lewym bokiem, utworzywszy małą ranę. Gdy następnie włócznię nagle wyciągnął, buchnął z szerokiej rany prawego boku obfity strumień krwi i wody, oblewając zbawieniem i łaską jego podniesione do góry oblicze. W tej chwili zeskoczył Kassius z konia, upadł na kolana i bijąc się w piersi, głośno w wobec wszystkich wyznał Jezusa i oddał Mu cześć. Najśw. Panna i św. niewiasty, wpatrzone wciąż w Jezusa, ujrzały nagle z trwogą, że Kassius zamierza się włócznią na Jezusa; wraz z uderzeniem włóczni wydarły okrzyk bolesny i przypadły do krzyża, Maryja uczuła ból straszny, przenikający jej serce jak gdyby to Ją przeszył ten cios, i zemdlona upadła na ręce przyjaciółek. Kassius tymczasem upadł już na kolana, wyznając głośno Jezusa i radośnie wielbiąc Boga; oto uwierzył, został oświecony i widział teraz jasno wszystko. Ozdrawiały i otworzyły się zarówno oczy ciała jego jak i duszy. Wnet jednak ogarnęło wszystkich wzruszenie, pomieszane ze czcią najgłębszą na widok Krwi Zbawiciela z wodą zmieszanej, spienionej, zbierającej się w zagłębieniu skalnym pod krzyżem. Kassius, Maryja Panna, św. niewiasty, rzucili się ku krzyżowi, zaczęli czerpać czarkami ten drogocenny skarb, i przelewać do flaszek; resztki nawet starannie wysuszali chustami. *) W tym miejscu dodała świątobliwa Katarzyna następujące szczegóły: „Kassius, ochrzczony później imieniem Longinus, głosił jako diakon wiarę Chrystusową. Zawsze nosił przy sobie flaszeczkę tej świętej krwi zaschniętej. Znaleziono ją później w jego grobie we Włoszech w jakimś mieście, położonym niedaleko miejscowości, gdzie żyła św. Klara. W pobliżu tego miasta jest piękne jezioro o szmaragdowych falach, a na nim wysepka. Zapewne przeniesiono tu skądinąd ciało Kassiusa.” – Przez owe miasto miała zapewne opowiadająca na myśli Mantuę, gdzie rzeczywiście jest taka tradycja. Która święta Klara właściwie mieszkała w pobliżu, nie jest mi wiadomym. Kassius, oświecony na duchu i ciele, zmienił się zupełnie; wzruszony był głęboko i pokorą wielką przejęty. Żołnierze, skruszeni cudem, jaki się stał na ich dowódcy, upadli także na kolana i bijąc się w piersi, wyznawali Jezusa. A krew z wodą zmieszana, płynęła wciąż obficie z szeroko otwartego, prawego boku Jezusa, spadała na czystą skałę i zbierała się na niej spieniona. Obecni czerpali ją i zbierali z rozrzewnieniem nadzwyczajnym; niejedna łza Maryi, lub Magdaleny zmieszała się z tą krwią. Siepacze nie wrócili już, bo otrzymali tymczasem od Piłata nowy rozkaz nie tykania ciała Jezusa, jako oddanego Józefowi z Arymatei do pogrzebania. Włócznia Kassiusa składała się z kilku części, dających się wsuwać jedna w drugą; złożona, wyglądała jak średnio długa, silna laska. Grot opatrzony był u góry płaską, gruszkowatą główką, na którą u góry zakładało się ostrze a z pod spodu wyciągało się dwa małe ostrza haczykowate i wtedy dopiero włócznia gotowa była do użytku. Opowiedziane zdarzenia zaszły zaraz po czwartej godzinie, podczas gdy Nikodem i Józef z Arymatei zajęci byli zbieraniem przyborów do pogrzebania Jezusa. Słudzy Józefa z Arymatei, wysłani do czyszczenia grobowca, przynieśli przyjaciołom Jezusa na Golgocie wieść, że Piłat pozwolił Józefowi zdjąć zwłoki Józefa i złożyć w swoim grobie. Więc też Jan powrócił zaraz z św. niewiastami do miasta na górę Syjon, by postarać się o niektóre przedmioty, potrzebne do pogrzebu, a głównie, by Najśw. Panna mogła odpocząć i trochę się pokrzepić. Miała tam Najśw, Panna małe mieszkanko w bocznych budynkach przy wieczerniku. Nie weszli do miasta bramą najbliższą, bo ta była zamknięta i obsadzona żołnierzami, których, dostarczył

 

858

 

Faryzeuszom Piłat na ich żądanie w wobec niepewnej postawy tłumów; skierowali się zatem więcej ku południowi, ku bramie wiodącej do Betlejem.

 

Krótki opis niektórych miejscowości dawnej Jerozolimy

 

Od wschodniej strony Jerozolimy*)*) Anna Katarzyna opisywała nieraz położenie i kierunek różnych miejscowości lub budynków tak szczegółowo i drobiazgowo, że właśnie przez to nagromadzenie szczegółów zbyt trudnym się stawało należyte zrozumienie rzeczy. – Ciało, spoczywające na łożu boleści, było wciąż w jednym położeniu, podczas gdy duchem zwracała się w widzeniu w różne strony ku widzianym przedmiotom, więc potem opowiadając i wskazując ręką kierunek na prawo i na lewo, mogła łatwo się pomylić. Różne te opisy i daty lokalne, przytaczane przez nią nieraz z małymi odmianami w toku opowiadania, zbieramy tu w jeden rozdział, a w następnym opisujemy grób i ogród Józefa z Arymatei, by nie rozrywać zbytecznie i nie przewlekać opowiadania o złożeniu do grobu Pana naszego i Zbawiciela. na południe od południowo wschodniego rogu świątyni, pierwsza z rzędu jest brama, wiodąca poza mury do przedmieścia Ofel, zaś z drugiej strony na północ od północno wschodniego rogu świątyni jest brama Owcza. Na przestrzeni między tymi dwiema bramami otworzono niedawno trzecią bramę; wiedzie ona do kilku ulic, biegnących wzdłuż wschodniego stoku góry świątyni a zamieszkałych przeważnie przez kamieniarzy i innych robotników. Mieszkania ich przytykają do fundamentów świątyni. Domy na tych ulicach są przeważnie własnością Nikodema, który kazał je zbudować swoim kosztem; zamieszkujący je kamieniarze, płacą mu czynsz gotówką, lub odrabiają w warsztatach a tak pozostają w stosunkach z nim i z Józefem z Arymatei, który znów posiada w swych dobrach wielkie łomy kamienia i tym handluje, Nikodem to właśnie też kazał niedawno wybić w murach tę piękną bramę, którą nazwano „bramą Moriah”. Po ukończeniu jej, pierwszy Jezus wjechał nią do miasta w niedzielę Palmową. Wszedł więc do miasta nową bramą Nikodema, którą nikt jeszcze nie szedł, a pochowany został w nowym grobowcu Józefa z Arymatei, w którym nikt przed Nim nie spoczywał. Bóg tak widocznie zrządził. Bramę tę zamurowano w późniejszych czasach; powstała o niej legenda, że bramą tą wejdą kiedyś znowu chrześcijanie do Jerozolimy. Do dziś jeszcze jest w tej stronie zamurowana brama, którą Turcy nazywają Złotą bramą. Linia prosta, poprowadzona od bramy Owczej na zachód poprzez wszystkie mury, przechodzi środkiem miedzy północno zachodnim krańcem Syjonu a Golgotą. Od tej bramy na Golgotę jest w prostej linii trzy kwadranse drogi, zaś od pałacu Piłata tamże 5|8 godziny drogi. Zamek Antonia stoi przy północno zachodnim rogu góry świątyni na wystającym cyplu skalnym. Wychodząc z pałacu Piłata przez bramę ku zachodowi, ma się zamek po lewej ręce. Na wysokim murze zamkowym jest w jednym miejscu otwarty plac, wychodzący na forum; stąd wydaje Piłat ludowi różne ogłoszenia, np. ogłasza nowe prawa. Idąc „Drogą krzyżową” w obrębie miasta, miał Jezus nieraz górę Kalwarii po prawej ręce. (Droga musiała iść głównie w kierunku południowo zachodnim). Ze śródmieścia wyszedł Jezus bramą, która wiodła przez wewnętrzny mur miejski, biegnący ku górze Syjon, do znacznej wysokości zabudowanej. Poza tym murem rozciąga się dzielnica, obejmująca więcej ogrodów niż domów; tutaj są także od strony zewnętrznego muru piękne grobowce o wejściach murowanych, lub sztucznie wykutych, a nad nimi na górze są często gęsto wcale ładne ogródki. W tej to stronie miasta stoi dom Łazarza; piękne ogrody należące do niego,

 

859

 

rozciągają się ku bramie narożnej aż do muru zewnętrznego, który skręca się tu z zachodu ku południowi. Osobna furtka prowadzi do tych ogrodów z poza murów, jak mi się zdaje, koło bramy Owczej; Jezus i uczniowie wchodzili nieraz tędy i wychodzili za zezwoleniem Łazarza. Ową bramą przy północno zachodnim rogu świątyni wychodzi się na drogę, wiodącą do Betsur, która to miejscowość leży dalej na północ niż Emaus i Joppe. Na północ za murem zewnętrznym znajdują się grobowce królewskie. Dzielnica zachodnia, nie bardzo jeszcze zabudowana, leży najniżej; zniża się powoli w kierunku ku murom miejskim, tuż przed nimi podnosi się znowu falisto, tworząc garb, zasiany gęsto pięknymi ogrodami i winnicami. Poza nim biegnie jeszcze w obrębie murów szeroka, brukowana droga, miejscami dostępna dla wozów. Z tej drogi prowadzą wejścia na mury i wieże, bo wieże tamtejsze nie mają wejść wewnątrz, jak u nas. Z drugiej strony murów opada znowu grunt w dolinę, a więc mur w tym miejscu wznosi się jakby na podwyższonym wale. Spadzisty stok przed murami obsadzony jest także ogrodami i winnicami. Idąc „Drogą krzyżową”, nie przechodził Jezus przez dzielnicę ogrodową; wychodząc z miasta, miał ją po prawej ręce od północy i stamtąd właśnie nadszedł Szymon Cyrenejczyk i spotkał się z orszakiem Jezusa. Brama, którą, wyprowadzono Jezusa, nie jest zwrócona wprost ku zachodowi, lecz w tę stronę, którą wskazuje słońce o czwartej godzinie po południu. Od bramy tej na lewo ciągnie się mur nieco ku południowi, następnie robi nagły zakręt ku zachodowi, potem znów zwraca się na południe i okrąża górę Syjon. W tej samej stronie na lewo od bramy w kierunku ku Syjonowi stoi poza obrębem murów potężna baszta, jakby twierdza jaka. Obok tej bramy leży na lewo bardzo blisko druga; są to dwie najbliższe sobie bramy, bo nie dalej leżą jak u nas w Dülmen brama zamkowa od lüding-hauserskiej. Druga ta brama, zwrócona ku zachodowi, prowadzi na drogę, skręcającą nieco na lewo ku Betlejem. Tuż za bramą, którą wyprowadzono Jezusa, zwraca się droga na prawo ku północy na górę Kalwarii, zwróconą do miasta wschodnim, stromym stokiem, podczas gdy stok przeciwległy zachodni bardzo łagodnie opada na dół. Z góry widać ku zachodowi kawałek drogi do Emaus; przy owej drodze jest łąka, na której zbierał Łukasz zioła, idąc z Kleofasem po zmartwychwstaniu do Emaus, i wtedy to spotkali Jezusa. Wzdłuż murów miejskich na wschód i południe ciągną się ogrody, winnice i cmentarze. Krzyż Chrystusa zakopano u podnóża góry Kalwarii od strony północno wschodniej; z drugiej strony są znowu piękne, tarasowate winnice. Wisząc na krzyżu, zwrócony był Jezus twarzą na północny zachód, mniej więcej w stronę, którą wskazuje na kompasie 10-ta godzina. Zwróciwszy głowę na prawo, mógł Jezus widzieć z krzyża część zamku Antonia. Patrząc ze wzgórka krzyżowego ku południowi, widzi się dom Kajfasza, stojący poniżej zamku Dawida.

 

Ogród i grób Józefa z Arymatei

 

Ogród Józefa**) Nie od rzeczy będzie wspomnieć tu, że Anna Katarzyna w ciągu tych czterech lat, w których spisywałem jej widzenia, opowiadała dokładnie dzieje wszystkich świętych miejsc w Jerozolimie, począwszy od pierwszych czasów chrześcijańskich. Widziała, jak te miejsca na przemian to ulegały zniszczeniu, to podnosiły się, jak czczono je potajemnie i publicznie, i sama także cześć im oddawała. Gdy św. Helena odnalazła „Drogę krzyżową” Jezusa, zbudowała w Jerozolimie kościół świętego Grobu i w nim kazała poumieszczać kamienie i odłamy skalne, które były świadkami męki i zmartwychwstania Pańskiego.

 

860

 

Umieszczone w tej szczupłej przestrzeni, pozostawały te święte pamiątki pod opieka miasta. Otóż świątobliwa Katarzyna, widząc w objawieniu ten kościół, oddawała cześć skale, w której stał krzyż, grobowemu łożu Jezusa i innym częściom grobowca Jezusa, porozmieszczanym każda w osobnej kapliczce. Czasem jednak, gdy chciała uczcić nie tak sam grób Jezusa, jak raczej to miejsce, gdzie stał grób, wtedy zdawało się, że dach jej odwiedza te miejsca wprawdzie gdzieś w bliskości, ale jednak dość daleko od miejsca, gdzie stał krzyż. rozciąga się przy bramie Betlejemskiej na wyżynie, podchodzącej pod mury miejskie, a oddalony jest od góry Kalwarii przynajmniej o siedem minut drogi. Ogród to piękny, o wielkich, rozłożystych drzewach, wśród drzew widać miejscami cieniste łączki; nie brak i ławek, zapraszających do miłego spoczynku. Wchodząc do ogrodu z doliny od strony północnej i idąc dalej szeroką, wygodną ścieżką, widzi się, że na lewo ciągnie się ogród dalej pod górę wzdłuż murów miejskich, zaś po prawej stronie ścieżki kończy się ogród niedaleko i tutaj to stoi wielka, odosobniona skała, w której znajduje się grobowiec. Wejście do groty grobowej zwrócone jest wprost na ścieżkę; stojąc u wejścia, widzi się przed sobą ciągnący się w górę ogród i mury miejskie. W południowo zachodniej i w północno zachodniej ścianie tejże skały są jeszcze dwa niskie wejścia do dwóch mniejszych grobowców. Wzdłuż zachodniej ściany biegnie wąska ścieżka. Do głównego grobowca schodzi się od strony wschodniej w dół po schodkach, bo grobowiec leży głębiej, niż grunt ogrodu. Wejście to pierwsze zamknięte jest plecionką. Wewnątrz tworzy grobowiec obszerną grotę, tak pod ścianami po czterech ludzi, a inni mogą wygodnie środkiem przenieść zwłoki. Od tylnej, zachodniej ściany, naprzeciw drzwi, zaokrągla się grota w nyżę szeroką, a niezbyt wysoką; ściany schodzą się tu w górze, tworząc sklepienie nad łożem grobowym, Wysokiem przeszło dwie stopy. Łoże grobowe jest to po prostu kawał skały w kształcie skrzyni podłużnej lub trumny występujący z tylnej ściany groty, a tworzący z nią jedną całość; łoże to wyżłobione jest tyle, że mogą się w nim wygodnie pomieścić zwłoki, owinięte w całuny. Łoże nie zajmuje całej szerokości nyży od ściany do ściany, owszem z jednej i z drugiej strony między ścianą a grobem może stanąć człowiek, a także z przodu przed grobem, jest miejsce dla jednego człowieka, chociażby zamknięte były drzwi nyży. Drzwi, zamykające nyżę, są z miedzi, czy z jakiegoś innego metalu, otwierają się na dwie połowy na obie strony, gdzie wspierają się o ściany boczne. Nie są osadzone prostopadłej lecz ukośnie a niezbyt wysoko nad ziemią tak, że można je zamknąć, przytoczywszy pod nie kamień, który w tym celu leżał jeszcze przed wejściem do groty; przytoczono go dopiero później, po złożeniu Pana do grobu, i przywalono nim zamknięte drzwi nyży. Kamień to ogromny, zaokrąglony nieco z jednej strony umyślnie, bo i ściany nie kończą się przy drzwiach nyży pod katem prostym, lecz nieco się zaokrąglają. By drzwi, przywalone kamieniem, otworzyć, nie potrzeba go wytaczać z groty, co wobec szczupłości miejsca byłoby zbyt uciążliwym; w tym celu jest umyślnie uwieszony w sklepieniu łańcuch, który przeciąga się przez kółka, wpuszczone w kamień, i następnie, podciągając łańcuch, usuwa się kamień na bok; ale w każdym razie potrzeba do tego kilku silnych mężczyzn, a ci dobrze się namęczą, nim kamień usuną. Grota cała jest czyściutko wykonana. Skala, w której wykuta jest grota, jest koloru białego, żyłkowana w delikatne prążki czerwone i brunatne. Naprzeciw wejścia do groty umieszczona jest w ogrodzie ławka kamienna. Wierzch skały porosły jest murawą; wyszedłszy nań, widać poprzez mury górę Syjon i niektóre wieże, dalej bramę Betlejemską, wodociąg i studnię Gihon.

 

861

 

Zdjęcie z krzyża

 

W tym czasie, gdy przy krzyżu kilku tylko żołnierzy zostało na straży, widziałam, jak od Betanii nadeszło doliną pięciu mężów; zbliżyli się ostrożnie do placu egzekucji, spoglądali chwilę na krzyż i znowu się oddalili; mniemam, iż to byli uczniowie. Józefa z Arymatei i Nikodema, widziałam dziś trzy razy w tej stronie, jak gdyby śledzili za czymś i coś układali. Pierwszy raz widziałam ich tu w pobliżu podczas krzyżowania. (Zapewne wtenczas gdy wysłali ludzi, by odkupić suknię Jezusa). Później przyszli obaj popatrzeć, czy tłum się rozszedł, poczym odeszli do grobowca, poczynić niektóre przygotowania. Stamtąd przyszli znowu aż pod krzyż, przyglądnęli się mu dobrze i zbadali teren w koło, układając plan zdjęcia ciała Jezusa, poczym powrócili do miasta. Teraz zajęli się przysposobieniem przyborów do balsamowania. Służący ich wzięli oprócz innych przyborów do zdjęcia świętego Ciała także dwie drabiny ze stodoły, stojącej obok wielkiego domu Nikodema. Drabiny te – były to długie żerdzie, w których powbijane były rzędem z obu stron kołki, jako szczeble. Drabiny opatrzone były hakami, dającymi się wedle potrzeby przesuwać wyżej i niżej, by można było drabinę dowolnie przymocować, lub, by można było na takim haku powiesić jakie narzędzie, gdy miało się obie ręce zajęte. Bogobojna niewiasta, u której zakupili przybory do balsamowania, zapakowała wszystko bardzo wygodnie. Nikodem kupił 100 funtów ziół i wonności, co na naszą wagę wynosiło 37 funtów, jak to kilka razy wyraźnie się dowiedziałam. Zapakowane to było w małych baryłeczkach, z łyka, które nieśli zawieszone na szyi; w jednej baryłce był jakiś proszek. Pęki ziół zapakowane były w sakwach z pergaminu, czy ze skóry. Józef niósł także drogą, wonną maść w puszce ładnej, czerwonej, z niebieską obwódką; nie wiem, z czego ta puszka była zrobiona. Słudzy, jak już wspomniałam, nieśli na noszach naczynia, wory, gąbki i narzędzia. Ogień nieśli w zamkniętej latarce. Słudzy ci poszli nieco naprzód i wyszli z miasta inną bramą, zdaje mi się, Betlejemską. Idąc przez miasto, przechodzili koło domu, w którym znajdowała się Najświętsza Panna z niewiastami i Janem, wróciwszy z góry Kalwarii, by postarać się o niektóre przybory do pogrzebu. Widząc sługi, idące na górę Kalwarię, zebrały się zaraz niewiasty i poszły tamże za nimi z Janem, w pewnym oddaleniu. Było ich coś pięć, a niektóre niosły pod płaszczami spore zawiniątka z chustami. Niewiasty zawsze wychodząc z domu pod wieczór, lub w ogóle na wykonywanie jakichś praktyk religijnych, zwykłe były otulać się starannie długą chustą, na dobry łokieć szeroką. Począwszy od jednego ramienia, owijały się całe szczelnie i kończyły na drugim ramieniu; nawet głowa okryta była tą chustą. Tak owinięte, mogły tylko małe kroki stawiać. Dzisiaj osobliwie podpadał mi strój ten, był to bowiem strój żałobny. Józef i Nikodem ubrani byli także w suknie żałobne. Mieli czarne przedramiączka i takież manipuły, dalej szerokie pasy, a od góry do dołu otuleni byli w długie, obszerne płaszcze, barwy brudno szarej; płaszcz osłaniał nawet głowę. Szli nie za sługami, lecz ku bramie, którą wyprowadzono Jezusa. Na ulicach cicho było i pusto. Mieszkańcy, nie ochłonąwszy jeszcze z przestrachu, siedzieli zamknięci w domach; wielu ze skruchą czyniło pokutę, mała tylko część pamiętała o wykonywaniu przepisanych ceremonii świątecznych. Gdy Józef i Nikodem przybyli pod bramę, zastali ją zamkniętą; ulice najbliższe i mury obsadzone były żołnierzami, których przysłał Piłat Faryzeuszom na ich żądanie, kiedy to po drugiej godzinie lękali się wybuchnięcia rozruchów. Dotychczas nie odwołano tych oddziałów, więc stały wciąż na straży. Józef pokazał żołnierzom rozkaz Piłata na piśmie, by go przepuszczono, na co oświadczyli żołnierze, że

 

862

 

chętnie by go puścili, ale że brama tak się zacięła, widocznie przez trzęsienie ziemi, iż nie można jej w żaden sposób otworzyć; dlatego też i siepacze, wracając po połamaniu kości łotrom, nie mogli przejść tędy, lecz musieli iść na bramę narożną. Rzeczywiście nikt nie mógł otworzyć bramy, ale gdy Józef i Nikodem ujęli za rygle, brama otworzyła się ku ogólnemu podziwowi nadzwyczaj lekko. Powietrze było posępne, mgliste. Przybywszy na górę Kalwarię, zastali tam już Józef i Nikodem swych służących i święte niewiasty, które siedziały zapłakane naprzeciw krzyża, Kassius i nawróceni żołnierze stali w pewnym oddaleniu, przejęci strwożoną czcią i uszanowaniem. Józef i Nikodem opowiedzieli Janowi i świętym niewiastom, jakie to starania czynili, by uratować Jezusa od śmierci sromotnej, a niewiasty nawzajem opowiadały im, jako z trudem tylko udało im się odwieść siepaczy od połamania kości Jezusowi, jako spełniło się proroctwo, a Kassius przebił włócznią bok Jezusowi. Gdy nadszedł jeszcze setnik Abenadar, rozpoczęto z oznakami wielkiego smutku i czci najświętsze dzieło miłości. Przyjaciele ci i wyznawcy Jezusa rozpoczęli zdejmowanie z krzyża i przysposobienie do pogrzebu świętego Ciała ich Pana, Mistrza i Odkupiciela. Najśw. Panna i Magdalena usiadły po prawej stronie pagórka między krzyżem Jezusa a Dyzmasa; inne niewiasty zajęły się porządkowaniem wonności, chust, gąbek i naczyń. Kassius zbliżył się do przybyłego Abenadara i opowiedział mu, jak to doznał cudownego uzdrowienia wzroku ciała i duszy. Wszyscy wzruszeni byli głęboko i przejęci smutkiem; na twarzach wszystkich malowała się uroczysta powaga, przebijała miłość głęboka, nie potrzebująca wielu słów na wyrażenie swych uczuć. Święta czynność odbywała się z pośpiechem, a zarazem uwagą troskliwą; czasami wydzierał się z czyich piersi jęk żałosny, lub westchnienie. Magdalena przede wszystkim wzruszona była gwałtownie i pogrążona w bezmiernej boleści, poza którą nie miała względu na nic i na nikogo. – Nikodem i Józef przystawili drabiny z tyłu do krzyża i wyleźli na górę, wziąwszy ze sobą wielką chustę, do której w trzech miejscach przyszyte były trzy szerokie rzemienie. Owinąwszy Pana chustą, przyciągnęli rzemienie i przymocowali nimi ciało Jezusa do pnia krzyża pod pachami i pod kolanami; tak samo przymocowali ręce chustami do ramion krzyża. Tułów ciała Jezusa, ciążący przy skonaniu całym ciężarem ku kolanom, spoczywał teraz w siedzącej postawie na chuście wielkiej, przez ramiona krzyża przerzuconej i przymocowanej. Ręce nie wisiały już na gwoździach i nie rozdzielały się, bo ciało, podciągnięte do góry i przymocowane, nie ciążyło ku dołowi. Do wyjmowania gwoździ wzięto się w ten sposób, że wybijano je z tyłu sztyfcikami, przyłożonymi do końców gwoździ. Wstrząśnienia, wywołane uderzeniami, nie dawały się bardzo odczuć rękom Jezusa, gwoździe wypadały łatwo z szerokich ran tym bardziej, że ręce nie były już naciągnięte jak pierwej. Wybiwszy lewy gwóźdź, spuścił Józef owiniętą rękę lekko wzdłuż ciała. Nikodem tak samo, przywiązawszy mocno prawą rękę Jezusa i głowę cierniem ukoronowaną, opuszczoną dotychczas na piersi, wybił prawy gwóźdź i obwiązaną rękę opuścił lekko na dół. Tymczasem setnik Abenadar wybił z wielkim trudem ogromny gwóźdź, przykuwający nogi. Spadłe gwoździe podniósł ze czcią Kassius i złożył je na ziemi obok Najświętszej Panny. Teraz przestawiono drabiny na przód krzyża po obu stronach, tuż obok najświętszego Ciała. Znowu wyleźli na górę Józef i Nikodem, odwiązali górny rzemień od pnia krzyża i zawiesili go na hakach, wbitych do drabin. Toż samo uczynili z dwoma innymi rzemieniami tak, że teraz chusta z ciałem Jezusa wisiała wyłącznie na drabinach. Schodząc powoli, odczepiali rzemienie od góry i zawieszali na coraz niższych hakach, a drogocenny ciężar spuszczał się coraz niżej ku ziemi. Setnik Abenadar wylazł na schodki ruchome, ujął rękoma nogi

 

863

 

Jezusa poniżej kolan i zeszedł na ziemię, a tymczasem Nikodem i Józef, trzymając w ramionach ciało Jezusa u góry, schodzili stopień po stopniu z drabiny lekko, ostrożnie, jak gdyby dźwigali najukochańszego przyjaciela, ciężko zranionego. Tak dostało się to najświętsze, umęczone Ciało Zbawiciela z krzyża na ziemię. Nadzwyczaj wzruszającym i rozczulającym był widok zdejmowania Jezusa z krzyża. Robiono wszystko ostrożnie, z uwagą, jak gdyby obawiano się sprawić Panu najmniejszą boleść. Wobec najświętszego Ciała przejmowała wszystkich taka sama miłość i cześć, jaką czuli względem Najświętszego ze Świętych za Jego życia. Obecni mieli bez przerwy zwrócone oczy na ciało Pana, przy każdym poruszeniu ciała objawiali swą boleść, smutek i troskę łzami i całym zachowaniem. Cisza panowała; ci, co zajęci byli zdejmowaniem ciała, odzywali się tylko wtenczas, gdy koniecznie było potrzeba, a i to półgłosem, mimowolnym przejęci szacunkiem dla zwłok Chrystusa. Gdy przy wybijaniu gwoździ rozległy się uderzenia młotka, nowa boleść ścisnęła serce Najśw. Panny, Magdaleny i wszystkich, którzy byli obecni przy krzyżowaniu. Odgłos uderzeń przypomniał im chwilę okrutnego przybijania Jezusa na krzyż; zadrżeli, bo zdało im się, że znowu usłyszą bolesny jęk Jezusa, ale widząc, że usta te zamknęła już chłodna dłoń śmierci, zaczęli znów boleć nad Jego skonem. Zdjąwszy ciało, okryli je Nikodem i Józef starannie od kolan aż do pasa i owinięte w chustę złożyli w ręce Matki bolejącej, która, przejęta boleścią bezmierną, z tęsknotą wyciągnęła po nie ręce.

 

Przygotowania do pogrzebania ciała Jezusa

 

Złożono więc na łono Maryi zwłoki Jej najukochańszego, a tak okrutnie zamordowanego Syna. Najśw. Panna siedziała na rozesłanym kobiercu, plecy jej spoczywały na miękkim oparciu, utworzonym zapewne z pozwijanych płaszczów, bo przyjaciele chcieli ulżyć choć trochę tej Matce, wycieńczonej boleścią i trudem, oddającej obecnie zwłokom Syna swego ostatnią, smutną przysługę miłosną. Najświętsza głowa Jezusa spoczywała na podniesionym nieco prawym kolanie Maryi, ciało leżało wyciągnięte na chuście. Boleść serca Najśw. Matki równą była jej niezmiernej miłości. Oto trzymała w ramionach ciało Swego ukochanego Syna, któremu podczas całej Jego długiej męki nie mogła wyświadczyć żadnej przysługi; widziała strasznie sponiewierane to najświętsze Ciało, miała tuż przed oczyma wszystkie okropne rany, całując zakrwawione, poranione policzki. Magdalena usiadła podobnie u nóg Jezusa i całowała je. Mężczyźni tymczasem cofnęli się w zagłębienie, położone niżej na południowo zachodnim stoku Kalwarii, gdzie chcieli uzupełnić przygotowania do pogrzebu i przysposobić, co jeszcze było potrzebne. Kassius z nawróconymi żołnierzami stał w pewnym oddaleniu, w postawie pełnej szacunku. Nie było między obecnymi nieprzychylnych, bo wszyscy porozchodzili się do miasta, pozostali tylko życzliwi Jezusowi i ci tworzyli teraz jakby straż honorową, by nikt niepowołany nie przeszkodził w oddawaniu ostatniej oznaki czci zwłokom Jezusa. Każdy był szczęśliwy, jeśli polecono mu pomóc w czym i wypełniał ochoczo polecenie ze wzruszeniem i pokorą. Święte niewiasty zajęły się skrzętnie przygotowaniem i podawaniem naczyń z wodą, gąbek, chust, maści i ziół; po spełnieniu jakiej czynności stawały w pogotowiu, bacząc uważnie, czy znowu czego nie potrzeba. Były między niewiastami Maria Kleofy, Salome i Weronika; Magdalena nie odchodziła na krok od Najśw. ciała. Maria Helego, starsza siostra Najśw. Panny, sędziwa już matrona, siedziała opodal na wale, przypatrując się cicho wszystkiemu. Jan,

 

864

 

czynny na wszystkie strony, był niejako pośrednikiem między niewiastami i mężczyznami. To pomagał Najśw. Pannie i niewiastom, to znowu potem mężczyznom przy właściwym przysposobieniu ciała. Na wszystko miał oko. Niewiasty trzymały skórzane worki dające się otwierać i składać na płask, obok na ognisku stało naczynie z ciepłą wodą, Podawały na przemian Maryi i Magdalenie czarki z czystą wodą i świeże gąbki, a otrzymane, wyciskały do worków; zdaje mi się, iż to były gąbki, owe zwitki, z których widziałam zużytą wodę wyciskać. Przy całej niewymownej boleści, jaka ściskała w tej chwili serce Najśw, Panny, moc jednak niezwykła ożywiała Ją i pobudzała do działania.*) Boleść Jej i miłość nie dały Jej pozostawić ciała Jezusa w takim zeszpeceniu i sponiewieraniu, wiec zaraz zaczęła skrzętnie oczyszczać je i obmywać. Najpierw rozpięła ostrożnie z pomocą innych koronę cierniową i zdjęła ją Jezusowi z głowy. Niektóre ciernie musiano tym czasem obciąć, by przy zdejmowaniu korony nie rozdzierać na nowo ran Najśw. głowy. Położono korony na ziemię koło gwoździ; pozostałe w głowie długie kolce i drzazgi powyciągała Maryja ostrożnie okrągłymi, żółtymi, sprężynowymi obcążkami*) i ze smutkiem głębokim pokazywała je współczującym przyjaciołom. Wydobyte ciernie składano obok korony; część ich zapewne rozebrali zaraz obecni między siebie na pamiątkę. Oblicze Jezusa zdjętego z krzyża, było nie do poznania, zeszpecone krwią i ranami; rozczochrane włosy na głowie i brodzie pozlepiane były krwią. Maryja zmyła mokrymi gąbkami oblicze i głowę, i zebrała z włosów zaschłą krew. Przy zmywaniu coraz jawniej pokazywało się jak okrutnie poraniony był Jezus, więc coraz większe współczucie ogarniało obecnych na widok każdej pokazującej się rany; z nadzwyczajną starannością i pieczołowitością załatwiała Maryja tę smutną czynność. Gąbką i chusteczką wilgotną, nawiniętą na palce prawej ręki, wymywała zaschłą krew z ran głowy, z zapadłych oczu, z nosa i uszu, poczym nawinąwszy szmateczkę mokrą na palec wskazujący, wymyła wpół otwarte usta Jezusa, język, zęby i wargi. Przerzedzone włosy na głowie przyczesała i rozdzieliła na trzy części*) Nasuwa się tu następujące spostrzeżenie. Świątobliwa Katarzyna, opisując osoby historycznie najważniejsze, nie zapominała zwykle dodać, na ile części one swe włosy rozczesywały. Zdawała się kłaść szczególny nacisk na te n.p. słowa: „Ewa rozczesywała włosy na dwie części, Maryja na trzy części.” Nie zdarzyła mi się jakoś sposobność dowiedzieć się, jakie znaczenie przywiązywała opowiadająca do tych szczegółów, a szkoda, bo zapewne objaśniłoby to nas nie mało, jak nieraz sposób noszenia włosów miał związek z poczynionymi ślubami, ofiarami, żałobą, święceniami itd. Tak np. mówiła o Samsonie: „Włosy miał długie, bujne, żółtawe, zwinięte w siedem warkoczy w koło głowy jak hełm. Na czole i na skroniach zwieszały się warkocze puszysto jakby woreczki. Siła jego ogromna nie leżała we włosach jako takich, lecz jako świadkach jego świętego ślubu, do którego zobowiązał się noszeniem tych warkoczy. Siły, przywiązane do tych siedmiu warkoczy, lub loków, przeobrażały siedem darów Ducha świętego. Musiał już na dobrze złamać ślub i wiele łask stracić, kiedy dał sobie obciąć odznakę złożonego ślubu. Nie widziałam, by Dalila obcięła mu wszystkie włosy; zdaje mi się, że zostawiła mu kosmyk nad, czołem. To też nie odjął Bóg Samsonowi łaski skruchy i pokuty. Ciężko żałował za grzechy i pokutował, aż odzyskał swą moc dla zagłady nieprzyjaciół. Życie Samsona jest życiem proroczym, typowym. Środek zaczesała w tył, a dwie części na oba boki, zaczesawszy je gładko poza uszy. Oczyściwszy tak głowę ucałowała Najśw. Panna policzki Jezusa i zakryła je chustą, poczym zaczęła obmywać szyję, barki, piersi i plecy świętego ciała, dalej ręce i porozdzierane, zakrwawione dłonie. Teraz dopiero pokazało się, jak

 

865

 

strasznie skatowane było ciało Jezusa. Wszystkie kości piersiowe, wszystkie tkanki były porozciągane, powykrzywiane i jak stężałe. Na barkach, które dźwigały ciężki krzyż, widać było ogromną głęboką ranę, druga taka widniała na prawym boku, rozdartym szeroko włócznią; na lewym boku była malutka ranka, pochodząca także od włóczni, która przeszła na wylot przez całe ciało. W ogóle cała górna część ciała pokryta była sińcami, guzami i ranami, a każdą ranę obmywała i oczyszczała Maryja jak najstaranniej. Magdalena, to klęczała z drugiej strony, pomagając Jej, to znów przypadała do nóg Jezusa, obmywając je po raz ostatni więcej łzami niż wodą i osuszając własnymi włosami. Tak obmyła Maryja i oczyściła z krwi zeschłej głowę i górną część ciała Jezusa, a Magdalena nogi. Najświętsze ciało wyglądało teraz sino białe, połyskujące jak przekrwione mięso. Tu i ówdzie widać było ciemniejsze plamy od zastałej pod skórą krwi, miejscami skóra była zdarta i widniało żywe mięso. Najświętsza Panna okrywszy obmyte już członki, wzięła się powtórnie do namaszczania wszystkich ran, począwszy od głowy. Święte niewiasty klęczały przed Nią i podawały Jej na przemian puszki z wonnościami, a Matka Boża nabierała palcem wielkimi wskazującym prawej ręki czy to maści, czy inne wonności, zapełniała tym rany Jezusa i pomazała je; włosy polała Mu wonnym olejkiem. Ująwszy w lewą rękę obie ręce Jezusa, całowała je najpierw ze czcią, poczym wypełniła szerokie rany na dłoniach, porobione gwoździami, kosztowną maścią: tą maścią wypełniła także otwory uszne, nosowe i szeroką ranę w prawym boku. Magdalena głównie zajęła się świętymi nogami Jezusa, osuszała je, namaszczała i na nowo skrapiała obfitymi łzami. Chwilami przykładała do nich swą twarz zbolałą i klęczała tak, cicho, bez ruchu. Namaściwszy tak wszystkie rany, owinęła Maryja głowę Jezusa w opaski nie ściągając jednak jeszcze poprzedniej zasłony. Przymknąwszy na pół otworzone oczy Jezusa trzymała chwilę na nich swą rękę, potem zamknęła święte usta, a objąwszy z płaczem najdroższe ciało swego Syna, pochyliła oblicze ku świętej Jego twarzy. Magdalena z wielkiej czci i uszanowania, nie zbliżała swego oblicza do twarzy Jezusa, całowała tylko z pokorą Jego nogi. Józef i Nikodem stali chwilę w pobliżu, szanując tę boleść niezmierną Matki Bożej; wreszcie Jan zbliżył się do Najśw. Panny z nieśmiałą prośbą, by oddała już ciało Jezusa, bo szabat się zbliża i trzeba kończyć przygotowania. Jeszcze raz uścisnęła Maryja serdecznie drogie zwłoki i czułymi słowy pożegnała je. Mężczyźni wzięli najświętsze ciało z łona Matki i ponieśli je na chuście, na której leżało, na dół w owo zagłębienie. Maryja, której boleść, ukojona nieco czułym zajęciem, odżyła na nowo, osłabła i usunęła się na ręce niewiast, zakrywszy głowę. Magdalena zaś, jak gdyby kto porywał jej jedynego Oblubieńca, rzuciła się naprzód z wyciągniętymi rękami, lecz po chwili oprzytomniawszy, powróciła do Najśw. Panny. Najświętsze Ciało Jezusa ponieśli mężczyźni kawałek w dół Golgoty, gdzie w załomie góry była piękna szeroka, a płaska skała, na której ciało złożono w celu przedsięwzięcia balsamowania. Skała zasłana była wielką siatkowatą chustą, jakby z koronek zrobioną, podobną do tak zwanej chusty głodowej*) *) Chustą głodową zowią w diecezji monasterskiej wielką, białą, lnianą tkaninę, którą w czasie Postu zawiesza się w kościele na sznurach u sklepienia między chórem a kościołem, lub przed wielkim ołtarzem. Tkanina ta dziergana jest haftami z koronek, przedstawiającymi pięć św. ran Chrystusa, narzędzia męki Jego itp. Chusta taka nastraja poważnie i wzniośle wrażliwe umysły, zachęca i upomina do skromności, umartwienia, powściągliwości i pobożnego rozmyślania, męki. krzyżowej Pana naszego i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. zawieszanej u nas w kościele.

 

866

 

Widząc jako dziecko wiszącą w kościele taką chustę, myślałam zawsze, że to jest ta sama, którą widziałam przy balsamowaniu Jezusa. Zapewne dlatego zrobiona była siatkowało, by przy zmywaniu ciała woda mogła odpływać; obok rozpostarta była druga wielka chusta. Ciało Jezusa złożono na skale na siatkowatej chuście, kilku zaś trzymało nad ciałem drugą chustę, rozpostartą tak, by zwłoki Jezusa zakryte były przed ich oczami. Wtedy Józef i Nikodem przyklękli, rozwinęli ową chustę, w którą przy zdejmowaniu z krzyża owinęli byli Jezusa, od kolan do pasa, przy czym zdjęli także przepaskę biodrową, którą przyniósł Mu przed ukrzyżowaniem Jonadab, siostrzeniec Jego opiekuna Józefa. Wymyli oni starannie gąbkami brzuch i uda Jezusa, następnie podnieśli najświętsze ciało, wciąż jeszcze przykryte trzymaną zasłoną, na dwóch chustach poprzecznych, podłożonych pod grzbiet i kolana i nie obracając Go, umyli z drugiej strony. Myli zaś tak długo, dopóki woda wyciskana z gąbek nie była zupełnie czystą. W dodatku obmyli jeszcze ciało wodą mirrową, potem złożyli je na powrót i delikatnie z szacunkiem wyprostowali rękoma; środek bowiem ciała i kolana skrzywione były nieco i tak stężały, jak konając osunęło się ciało ku dołowi. Ukończywszy to, podłożyli pod biodra chustę na łokieć szeroką a trzy łokcie długą, wysypali łono Jego pękami ziół, jakie widuję czasem na stołach niebiańskich,*) *) W bolesnych swych rozmyślaniach doznawała nieraz świątobliwa Katarzyna wewnętrznej pociechy i pokrzepienia, czując się przeniesioną duchem na uroczyste uczty niebiańskie, przedstawiane jej obrazowo; z dziecinną radością opisywała wtenczas cudowną, zachwycającą zastawę stołów i kosztowność drogocennych naczyń. Opisywała często rodzaj i wygląd podawanych tam ziół, nie pomijając nawet liczby listków i pręcików w kielichach kwiatowych. Wspominała przy tym, nieraz, jak podawano jej tam na złotych talerzykach z błękitną obwódką delikatne jakieś zioła, ustawione gęsto w pęczkach – coś na kształt gorzkiej rzeżuchy lub mirrya nieraz także różne owoce, których spożycie krzepiło ją bardzo w wielkich cierpieniach ducha i ciała. Przez częstszą obserwację doszedłem do przekonania, że w tych ucztach pocieszających otrzymywała ona jako pokrzepienie i nagrodę swe własne tu na ziemi nabyte umartwienia, zaparcia się i przezwyciężenia pod postacią ziół i owoców, przeobrażających te zasługi, stosownie do formy i kształtu. Tak samo forma, materiał i barwa naczyń miały swoje znaczenie. „Pożywania tych potraw” – opowiadała – „nie można właściwie nazwać jedzeniem w znaczeniu zwyczajnym ludzkim, a jednak pokrzepiają ono i nasycają w daleko wyższym stopniu, niż potrawy ziemskie. Za ich spożyciem przechodzi w człowieka cała łaska i siła Boża, której przeobrażeniem i doskonałym wyrazem jest podany owoc.” – Te to zioła przypomniała sobie opowiadająca, ujrzawszy zioła, użyte przy balsamowaniu Jezusa. zastawione na złotych talerzykach z błękitnymi obwódkami, dalej delikatnymi, kręconymi włóknami roślinnymi, podobnymi do szafranu, a to wszystko posypali proszkiem, którego Nikodem przyniósł w puszce, poczym owinęli biodra podłożoną opaską, przeciągnęli jej końce między nogami i związali w pasie, w miejscu, gdzie przypadało spięcie opaski. Następnie namaścili wszystkie rany na lędźwiach, pomazali je wonnościami, nakładli obficie ziół między nogi aż do stóp, i zacząwszy od dołu, poowijali nogi w całuny aż do pasa. Teraz i przyprowadził Jan znowu Najśw. Pannę i święte niewiasty. Maryja uklękła przy Jezusie i podłożyła Mu pod głowę cienką chustę, otrzymaną od Klaudii Prokli, którą dotychczas miała na szyi pod płaszczem; inne niewiasty nakładły obficie w koło szyi, ramion i głowy aż do policzków Jezusa wonnych ziół, delikatnych włókien roślinnych i nasypały owego proszku, którego przyniósł Nikodem, poczym Najśw. Panna owinęła chustę z tym wszystkim w koło głowy i ramion

 

867

 

Jezusa. Magdalena wylała w ranę prawego boku całą flaszeczkę wonnego olejku, niewiasty nakładły wonności do martwych rąk, koło nóg i pod nogi. Następnie mężczyźni wypełnili wonnościami pachy, obłożyli nimi jamę sercową, całe ciało obłożyli wonnymi ziołami, gdzie tylko było miejsce; zdrętwiałe ręce Jezusa złożyli na krzyż na łonie, poczym owinęli ciało od dołu aż pod pachy w wielką, białą chustę, jak to się nieraz zawija dzieci. Pod pachę prawego ramienia wsunęli koniec szerokiej opaski i owinęli tą opaską całe najświętsze Ciało od głowy do nóg raz koło razu, unosząc je delikatnie rękami; zwłoki przybrały teraz kształt lalki, owiniętej w pieluchy. Wreszcie położyli zwłoki Jezusa na ukos na wielkiej chuście, sześć łokci długiej, kupionej przez Józefa z Arymatei i zawinęli je w nią tak, że dwa końce zachodziły na piersi, jeden od nóg, drugi przez głowę, zaś dwa drugie końce owijały ciało na poprzek. Skończywszy tę smutną robotę, otoczyli wszyscy Ciało Jezusa i uklękli w koło, by się z nim pożegnać. Wtem oczom ich przedstawił się cud, wzruszający ich do głębi. Oto na wierzchniej chuście, okrywającej zwłoki, odbił się obraz najświętszego Ciała Jezusa z wszystkimi ranami i bliznami. Zdawało się, że Jezus wdzięczny, chce wynagrodzić im ich życzliwe starania i smutek po Nim, pozostawiając im Swój wizerunek, cudownie odbity poprzez wszystkie całuny. Z płaczem i jękiem rzucili się wszyscy do ściskania najświętszego Ciała i całowali ze czcią cudowny wizerunek. Zdumieni wielce, rozwinęli na powrót chustę, i oto zdumienie ich wzrosło jeszcze, gdy ujrzeli, że pod spodem wszystkie całuny są czyste zupełnie, a tylko na wierzchniej chuście odbiła się postać Pana. Część chusty, na której leżało święte Ciało, nosiła odbity wizerunek grzbietu całego, część zaś, okrywająca Jezusa z wierzchu, nosiła ślady całej przedniej części ciała, trzeba ją było jednak dopiero składać na powrót rogami, tak jak owinięty był w nią Jezus, by móc ujrzeć całą postać. Nie było na chuście śladu np. krwawiących się ran, bo całe ciało obłożone było grubo wonnościami i owinięte całunami. Był to wizerunek cudowny, świadectwo twórczej, powołującej do bytu Boskości w ciele Jezusa. Znane mi było wiele szczegółów z późniejszych losów tej świętej chusty, ale już nie potrafię złożyć tego w porządną całość. Po zmartwychwstaniu dostała się ta chusta wraz z innymi w posiadanie przyjaciół Jezusa. Jednemu z nich wydarto ją raz, gdy niósł ją pod pachą. Długi czas była w posiadaniu chrześcijan w różnych miejscowościach i doznawała czci wielkiej; dwa razy przechodziła w ręce żydowskie, ale wnet wracała do chrześcijan. Raz widziałam, jak wybuchła sprzeczka o nią, wśród której wrzucono ją w płomień na spalenie, ale chusta cudownie uniosła się z płomieni w powietrze i opadła w ręce pewnego chrześcijanina. Za łaską Bożą utworzyli święci mężowie przez przykładanie rąk wśród modłów trzy odbitki, a to z całej tylnej części i złożonych kawałków, przedniej części. Odbitki te, powstałe przez dotknięcie i uświęcone w zbawiennej intencji uroczyście przez Kościół, były od dawna przyczyną wielkich cudów. Oryginał, uszkodzony już trochę, porozdzierany w niektórych miejscach, widziałam raz w posiadaniu chrześcijan niekatolików w Azji. Nazwę miasta tego zapomniałam; leży ono w jakimś wielkim kraju w pobliżu ziemi św. Trzech Królów. W widzeniach o tej chuście wmieszane były, jakieś szczegóły o Turynie i Francji, o papieżu Klemensie I i o cesarzu Tyberiuszu, który umarł w pięć lat po ukrzyżowaniu Chrystusa; ale wyszło mi to wszystko z pamięci.

 

868

 

Złożenie do grobu

 

Po opowiedzianych przygotowaniach złożyli mężczyźni święte Ciało Jezusa na skórzane nosze, przykryli je ciemną zasłoną i przytwierdzili po obu stronach drążki do trzymania; przypomniało mi to żywo arkę przymierza. Czterech mężów niosło nosze; z przodu Nikodem i Józef, z tyłu Abenadar i Jan. Za nimi postępowały Najśw. Panna, starsza Jej siostra Maria Helego, Magdalena i Maria Kleofy, dalej znów gromadka niewiast, jak Weronika, Joanna Chusa, Maria Marka, Salonie z Zebedeuszów, Maria Salome, Salome z Jerozolimy, Zuzanna i bratanica św. Józefa, Anna, wychowana w Jerozolimie. Pochód zamykali Kassius i żołnierze. Inne niewiasty, jak Maroni z Naim, Samarytanka Dina, Mara i Sufanitka, były obecnie w Betanii u Marty i Łazarza. Przodem szło kilku żołnierzy ze skręconymi pochodniami; potrzeba bowiem było światła w ciemnym grobowcu. Tak posuwał się orszak około siedmiu minut przez dolinę ku ogrodom Jozafata, śpiewając psalmy cichym, rzewnym głosem. Widziałam, jak z drugiej strony ze wzgórza przypatrywał się chwilę pochodowi Jakób Starszy, brat Jana, poczym zbiegł donieść o tym, co widział, uczniom ukrytym w grocie. Ogród Józefa nie ma w obwodzie kształtu symetrycznego. Z tej strony, gdzie znajduje się grobowiec, otoczony jest żywym płotem a prócz tego u wejścia znajduje się od wewnątrz zagrodzenie z żerdzi, przymocowanych poziomo żelaznymi hakami do słupów. Przed wejściem do ogrodu, jak również przed wejściem do grobowca stoi kilka drzew palmowych. Zresztą zarosły jest ogród przeważnie krzewami, kwiatami i cennymi ziołami. U wejścia do ogrodu zatrzymał się orszak, mężczyźni otworzyli przejście, wyjąwszy kilka żerdek, które posłużyły im potem jako dźwignie do wtoczenia do groty ogromnego kamienia, mającego przywalić drzwi grobu. Stanąwszy przed grobowcem, odsłonili nosze i wysunęli najświętsze Ciało, na wąskiej desce. przykrytej na poprzek rozścieloną chustą. Nikodem i Józef trzymali z obu końców deskę, Abenadar i Jan chustę. Grota, nowa jeszcze, wyczyszczona i wykadzona przez sługi Nikodema, przedstawiała się wcale pokaźnie. U sklepienia biegł góra piękny gzyms. Samo łoże grobowe szersze było w głowach, jak w nogach. Wykuty w nim był otwór w kształcie ciała owiniętego w całuny z małym podwyższeniem na głowę i nogi. Święte niewiasty usiadły na ławce, stojącej naprzeciw wejścia do groty. Mężczyźni, niosący ciało Jezusa, weszli z nim do groty, postawili je na ziemi, wypełnili część grobu wonnościami, rozpostarli na to chustę, tak wielką, że zwieszała się jeszcze ku ziemi i dopiero wtenczas złożyli tam najświętsze Ciało. Uścisnąwszy je po raz ostatni i skropiwszy łzami miłości i smutku, wyszli z groty. Zaraz też weszła tam Najśw. Panna, usiadła w głowach grobu na dwie stopy wysokiego, i z płaczem pochyliła się nad zwłokami Swego dziecka jedynego, by uścisnąć je po raz ostatni. Po Niej weszła do groty Magdalena; ta już przedtem narwała kwiatów i ziela i posypała teraz nimi najświętsze Ciało. Załamała ręce, bolejąc nad rozstaniem się z Jezusem; jęcząc i płacząc, objęła Jego nogi, wróciła jednak wnet do niewiast, bo mężczyźni nalegali o pośpiech. Ci zaraz weszli znów do groty, zarzucili na ciało Jezusa zwieszającą się chustę, na to zarzucili brunatną zasłonę, wreszcie zamknęli owe ciemne drzwi metalowe, zdaje się ze spiżu, lub miedzi, opatrzone podłużną i poprzeczną sztabą w kształcie krzyża. (Nie oznaczyła bliżej w tym miejscu, czy te sztaby zakładano umyślnie, czy były to tylko wystające listwy, tworzące jedną całość z drzwiami). Wielki kamień, przeznaczony do zamknięcia grobu, leżał jeszcze przed grotą. Miał mniej więcej kształt kufra*) lub nagrobka, a był tak wielki, że człowiek dorosły mógł na nim wygodnie leżeć wyciągnięty, przy tym był bardzo ciężki. Za pomocą żerdek

 

869

 

wziętych z zagrodzenia, wtoczyli go mężczyźni do groty przed zamknięte drzwi grobu. Wejście do groty zamknięto lekkimi drzwiami z plecionki. Podczas tego smutnego obrzędu oświetlona była grota pochodniami, bo inaczej byłoby zbyt ciemno. Przez cały czas widziałam, jak w pobliżu ogrodu i Golgoty krążyli w koło nieśmiało jacyś mężowie, na których twarzach smutek się malował; musieli to być uczniowie, którzy wskutek opowiadań Abenadara odważyli się wyjść z ukrycia, poczym znów się cofali.

 

Powrót od grobu. Szabat

 

Szabat już nadchodził, więc Józef i Nikodem wybrali się zaraz do miasta przez ową małą furtkę w murze miejskim, której używanie, jak sądzę, dozwolone im było w drodze prywatnej. Najświętsza Panna, Magdalena, kilka jeszcze niewiast i Jan, mieli zamiar pójść jeszcze na chwilę na Kalwarię, pomodlić się tam i zabrać pozostawione tam drobiazgi, więc Józef i Nikodem rzekli im, że oddają im do, użytku dla większej wygody tę furtkę w murze, jak również wieczernik i że zawsze dla nich drzwi stać będą otworem, ilekroć zapukają. Maria Marka i inne niewiasty odprowadziły do miasta starszą siostrę Najświętszej Panny, Marię Helego. Słudzy Nikodema i Józefa poszli na Kalwarię po pozostałe tam sprzęty. Nawróceni żołnierze odeszli od grobu do swych towarzyszy, stojących jeszcze na straży przy bramie; Kassius zaś, dzierżąc w ręku swą włócznię, po¬jechał do Piłata i zdał mu wiernie sprawę z wszystkiego, co zaszło; zarazem obiecał mu i na przyszłość donosić dokładnie o wszystkim, jeśli przeznaczy go między innymi do straży przy grobie bo, jak mówił, doniesiono mu, że Żydzi z pewnością zażądają postawienia straży przy grobie Jezusa. Piłata przejmowała tajemna groza, gdy słuchał opowiadania Kassiusa, ale na pozór traktował rzecz obojętniej a Kassiusowi dał poznać, że uważa, go za marzyciela, Kassius wszedł do Piłata z włócznią w ręku i postawił ją przy sobie, lecz Piłat dowiedziawszy się, że ta włócznia przebiła bok Jezusa, kazał ze wstrętu i zabobonnej trwogi wynieść ją za drzwi. Jan poszedł z Najświętszą Panną i kilku niewiastami na Kalwarię; tam, płacząc, pomodlili się chwilę, i pozbierawszy swoje drobiazgi, szli na powrót ku miastu. Wtem ujrzeli naprzeciw oddział żołnierzy, idących z pochodniami, więc rozstąpili się na obie strony i stanęli po bokach drogi, by przepuścić ich, poczym ruszyli dalej ku owej furtce w murze. Żołnierze ci szli na Kalwarię, prawdopodobnie po to, by usunąć przed szabatem krzyże i zakopać je. Józef i Nikodem napotkali w mieście Piotra, Jakóba Starszego i Jakóba Młodszego. Płakali jedni i drudzy. Piotr szczególnie zasmucony był nadzwyczaj, z płaczem ściskał wszystkich, oskarżał sam siebie, narzekał, że nie był przy śmierci Pana, i dziękował im serdecznie, że postarali się o grób dla Niego; boleść przejmowała wszystkich ogromna. Józef i Nikodem oświadczyli Apostołom, że każdej chwili wpuszczeni będą do wieczernika, jak tylko zapukają, poczym szli dalej szukać innych rozproszonych. Gromadka, wśród której znajdowała się Najśw. Panna, przybyła do wieczernika, gdzie na pukanie ich zaraz wpuszczono. Wnet pojawił się Abenadar, a powoli zeszła się większa część Apostołów i wielu uczniów. Święte niewiasty, odłączywszy się od mężczyzn, udały się do mieszkania Najśw. Panny w bocznym budynku obok wieczernika. Posilano się niewiele, przez jakiś czas jeszcze opowiadano sobie wzajemnie różne szczegóły wśród smutku i trwogi. Mężczyźni przebrali się w inne suknie i zebrawszy się, pod lampą odprawiali szabat. Następnie pożywali baranki przy kilku stołach, zastawionych w sali wieczernika, ale bez zachowania przepisanych ceremonii świątecznych, bo nie było to

 

870

 

pożywanie baranka wielkanocnego, którego spożyli już wczoraj ze swym Mistrzem. Znać było na twarzach wszystkich pomieszanie i smutek. Św. niewiasty odprawiały także z Maryją modły szabatowe pod zaświeconą lampą. Gdy się już zupełnie ściemniło, przybyli po szabacie z Betanii Łazarz, Marta, wdowa Maroni z Naim, Samarytanka Dina i Maria Sufanitka. Przybyłych wpuszczono do środka i siedziano jeszcze długo, opowiadając im straszne szczegóły dnia dzisiejszego. Smutne te wspomnienia nową boleścią przejmowały serca wszystkich obecnych.

 

Pojmanie Józefa z Arymatei. Straż przy grobie Jezusa

 

Późno w noc wracał Józef z Arymatei z wieczernika do domu w towarzystwie kilku uczniów i niewiast. W smutku pogrążeni, szli powoli ulicami Syjonu, lękliwie spoglądając w koło. Wtem w pobliżu budynku sądowego Kajfasza wypadła z zasadzki zgraja żołdaków i pochwyciła bezbronnego Józefa, nie troszcząc się o jego towarzyszów którzy też rozbiegli się w mgnieniu oka wśród okrzyków trwogi. Schwytanego Józefa zamknęli żołdacy w jednej z wież murów miejskich, niedaleko od sądu. Kajfasz bowiem kazał pojmać Józefa, a wybrał do tego pogańskich żołnierzy, bo ci nie obchodzili szabatu; miał zamiar, nie mówiąc o tym nikomu, usunąć po cichu Józefa na zawsze, zapewne zamorzyć go głodem. W nocy z piątku na sobotę zebrała się starszyzna pod zwierzchnictwem Kajfasza na walną naradę, jak zachować się i postępować po tych zaszłych cudach i wobec niepewnej postawy tłumów. W nocy jeszcze wyruszyli do Piłata, i stanąwszy przed nim, rzekli: „Ten uwodziciel ludu przepowiedział za Swego życia, że trzeciego dnia zmartwychwstanie. Każ więc postawić straż przy grobie aż do trzeciego dnia, by przypadkiem uczniowie nie wykradli ciała Jezusa, a potem nie rozgłosili, że zmartwychwstał, bo wtenczas to drugie oszustwo gorsze byłoby niż pierwsze.” Piłat jednak nie chciał już więcej kłopotać się tą sprawą. — „Macie — rzekł im — swoje straże, pilnujcie więc grobu, jak możecie najlepiej.” — Dodał im tylko do straży Kassiusa, który miał baczyć na wszystko i zdawać mu sprawę. Rano przed wschodem słońca poszło dwunastu Faryzeuszów do grobu, wziąwszy przeznaczonych na straż żołnierzy, ubranych nie po rzymsku; byli to bowiem żołnierze od świątyni, rodzaj trabantów. Żołnierze wzięli z sobą kagańce na drążkach, by oświetlić posępną grotę, a także widzieć dokładnie, co się wkoło dzieje. Przekonawszy się po przybyciu do groty, że ciało Jezusa jest na miejscu, przeciągnęli Faryzeusze na poprzek drzwi grobu szeroką wstęgę, a od niej drugą ku kamieniowi, przytrzymującemu drzwi i przypieczętowali te wstęgi półksiężycowymi pieczęciami. Potem powrócili do miasta, a straż usadowiła się naprzeciw wejścia do groty. Od czasu do czasu szedł któryś z żołnierzy do miasta za żywnością, lub za czym innym, ale przynajmniej 5 — 6 żołnierzy było zawsze przy grobie. Kassius przez cały czas nie opuszczał swej placówki, stał wciąż lub siedział w rowie u wejścia do groty, tak, że widział część drzwi grobowych od strony, gdzie były nogi Jezusa. Na Kassiusa hojnie spłynęła łaska Boża, poznawał duchem wiele tajemnic nowej wiary, Duch święty oświecał cudem jego serce; dla tego żołnierza poczciwego było to coś niezwykłego, niepojętego, więc był jakby upojony, zatopiony w sobie, nieświadom wszelkich wpływów zewnętrznych. Tu dopiero, przy grobie, dokonała się w nim zupełna przemiana na nowego człowieka, chrześcijanina. Cały ten dzień przepędził na skrusze, dziękczynieniu i chwaleniu Boga.

 

871

 

Przyjaciele Jezusa w Wielką sobotę

 

Wczoraj wieczór, jak wspomniałam, zebrali się mężczyźni w wieczerniku w liczbie około dwudziestu. Widziałam, jak ubrani w długie białe suknie z szerokimi pasami, odprawiali pod lampą modły szabatowe, a po spożyciu wieczerzy rozeszli się na spoczynek, niektórzy udali się do innych pomieszczeń. Dziś siedzieli także prawie przez cały czas spokojnie w domu schodząc się od czasu do czasu na czytanie lub modlitwę. Co chwilę zjawiał się ktoś ze znajomych, i wpuszczony do środka, przyłączał się do grona. Boczny budynek koło wieczernika, gdzie bawiła Najświętsza Panna, składał się z wielkiej środkowej sali i licznych otaczających ją małych izdebek, poprzedzielanych dywanami i parawanami na pojedyncze sypialnie. Powróciwszy od grobu, poustawiały św. niewiasty wszystkie przybory na swoje miejsca, jedna z nich zaświeciła lampę wiszącą w pośrodku sali, i wszystkie zebrały się pod nią w koło Najśw. Panny, modląc się na przemian w smutku wielkim i skupieniu ducha; na wieczerzę spożyły tylko lekki posiłek. Po szabacie przybyły z Betanii z Łazarzem Marta, Maroni, Dina i Mara; Łazarz poszedł do mężczyzn do wieczernika, a one przyszły tu do niewiast. Wśród hojnych łez obustronnych opowiedziano nowoprzybyłym o śmierci i pogrzebie Pana. Późno już wieczorem wywołali mężczyźni te niewiasty, które mieszkały w mieście, by odprowadzić je do domu; wśród mężczyzn był i Józef z Arymatei. Tę to właśnie gromadkę napadli żołdacy koło budynku sądowego Kajfasza, pojmali, Józefa z pośrodka innych i zamknęli go do więzienia we wieży. Pozostałe w wieczerniku niewiasty rozeszły się wnet do celek sypialnych. Przed udaniem się na spoczynek każda z nich zakryła głowę, usiadła na ziemi, wsparta o posłanie, umieszczone przy ścianie, i tak siedziała chwilę, pogrążona w smętnym rozpamiętywaniu. Wstawszy, pozdejmowały pasy, sandały i wierzchnie odzienie, rozwinęły łoża i okrywszy się ód stóp, do głowy, jak to zwykle robiły, ułożyły się na krótki spoczynek. Wnet po północy pozrywały się znowu, ubrały się, pozwijały posłania i zebrały się znowu w sali, gdzie wspólnie z Najśw. Panną odprawiły po wtóre pod lampą modlitwy. Zwyczaj ten odprawiania nocnych modłów nie jest nowy. Od czasu istnienia modlitwy widziałam, jak wykonywali nieraz ten zwyczaj ludzie święci, wierne dzieci Boże, czy to pobudzeni łaską osobistą, czy też wypełniając Boskie lub kościelne ustanowienia. I św. niewiasty nie zaniedbały tego nawet po tak smutnych przejściach dnia wczorajszego. Równocześnie odprawili mężczyźni tak samo modły w sali wieczernika, poczym Jan z kilku uczniami zapukał do drzwi na niewiasty, które zaraz, otuliwszy się w płaszcze, wraz z Najśw. Panną poszły za uczniami do świątyni. O tym samym mniej więcej czasie, kiedy pieczętowano grób, tj. około trzeciej godziny rano, przybyła Najśw. Panna z niewiastami, Janem i kilku uczniami do świątyni. Taki był zwyczaj, że wielu Żydów szło po świcie po spożyciu baranka wielka nocnego do świątyni, którą w ten dzień otwierano już o północy, bo składanie ofiar zaczynało się bardzo rano. Po strasznych zajściach dnia wczorajszego nie rozpoczynano ofiar, bo świątynia zanieczyszczona była pojawieniem się umarłych. Najśw. Panna jednakże szła do świątyni, bo, jak mi się zdaje, chciała niejako pożegnać się z tym przybytkiem, w którym wychowała się i nauczyła czcić Świętość, aż sama poczęła w swym łonie dziewiczym Świętego nad świętymi, który wczoraj zamordowany został tak okrutnie, jako prawdziwa ofiara, prawdziwy Baranek wielkanocny. Świątynia otwarta była według zwyczaju oświetlona lampami, otwarty był także dziedziniec kapłański dostępny tego dnia i dla ludu, którego dzisiaj jednak nie było prawie nic, oprócz kilku strażników i sług. Nieład panował wszędzie, gdyż nie zatarto

 

872

 

jeszcze śladów strasznych spustoszeń dnia wczorajszego. Świątynia zanieczyszczona była pojawieniem się w niej umarłych; uporczywie nasuwała mi się wciąż myśl o tym, jak też Żydzi naprawią to znowu i przyprowadzą wszystko do porządku. W świątyni napotkała przybysza gromadka synów Symeona i siostrzeńców Józefa z Arymatei, których już doszła wieść o pojmaniu ich wuja, napełniając ich serca głębokim smutkiem. Ci, będąc dozorcami przy świątyni, oprowadzali wszędzie Najśw. Pannę i towarzyszących jej. W milczeniu oglądano zaszłe spustoszenia z grozą w sercu i czcią zarazem, widząc w tym świadectwo, dane przez Boga swemu Synowi jedynemu. Dla lepszego objaśnienia opowiadali oprowadzający; zwięzłymi słowy zdarzenia wczorajsze. Jak mówiłam, nie zatarto jeszcze śladów spustoszenia. W miejscu, gdzie przechodzi się z przedsionka do Miejsca świętego, mury rozeszły się tak, że można było przecisnąć się środkiem i groziły upadkiem. Próg nad zasłoną zawalił się, a słupy, dźwigające go, zachwiane w posadach, pochyliły się na obie strony ku ścianom i rozdarta na pół zasłona zwieszała się po obu bokach. Przy ścianie północnej, gdzie z modlitewnika Symeona wypadł wczoraj wielki kamień i skąd pojawił się Zachariasz, powstał w przedsionku tak wielki otwór, że święte niewiasty mogły przez niego wygodnie przejść; zrobiły też tak, i stojąc przy wielkiej mównicy, z której nauczał Jezus jako dwunastoletni chłopiec, mogły przez rozdartą zasłonę zaglądnąć do Miejsca świętego, co zwyczajnie było im zabronione. W innych miejscach pozapadały się tu i ówdzie podłogi, popękały ściany, pokrzywiły się kolumny, pozapadały gzymsy. Najśw. Panna nie opuściła żadnego miejsca świątyni, które Jezus uświęcił je Swą osobą. Na kolanach całowała je i wzruszającymi słowy opowiadała przy każdym miejscu towarzyszkom, jaka dla niej pamiątka wiąże się z tym miejscem; towarzyszki, idąc za jej przykładem, także cześć oddawały tym miejscom, uświęconym przez ich Zbawiciela. Żydzi w ogóle w niezwykłej czci mają wszystkie te miejsca, które były świadkami zdarzeń, ważnych dla nich i świętych. Z uszanowaniem dotykają się ich, całują je, padają przy nich na twarz, i, nie dziwiłam się temu nigdy. Jeśli się wie, wierzy i czuje, że Bóg Abrahama, Izaaka i Jakóba jest żywym Bogiem, że mieszkał w pośród Swego ludu w świątyni, że Jerozolimę obrał sobie zamieszkanie, to raczej dziwić się należało, gdyby tego nie czynili. Kto wierzy w żywego Boga i Odkupiciela i Uświęciciela ludzi, Jego dzieci, — nie powinien się dziwić, że ten Bóg żywy w miłości Swej zamieszkał między żywymi i że oni oddają Jemu i wszystkiemu, co ma z Nim związek, większą cześć, miłość i uwielbienie, niż swoim na ziemi rodzicom, przyjaciołom, nauczycielom i zwierzchnikom. Żydzi zachowywali się w świątyni na świętych miejscach tak, jak my zachowujemy się przed Najśw. Sakramentem. Prawda, że i u Żydów trafiali się tacy zaślepieni, niby cywilizowani mędrkowie, jakich nie brak i u nas, którzy nie chcąc oddać czci żywemu, obecnemu Bogu, popadają w fałszywą, guślarską służbę bożyszcz tego świata. Ludzie tacy, jeśli przypadkiem nie odrzucili jeszcze samego Boga, jako zbyt obiektywnego, w pysze swej oddają się na służbę całkowitą duchowi i fałszowi światowemu, a odrzucają uparcie wszelką zewnętrzną cześć Bożą i mówią chełpliwie, że „czczą Boga w duchu i prawdzie.” Nie chcą głupcy zrozumieć, że „czcić Boga w duchu i Prawdzie” znaczy czcić Go w Duchu świętym i Synu, który przyjął ciało z Maryi Dziewicy, dał świadectwo Prawdzie, żył między nami i za nas umarł na ziemi, aż miłości dla nas postanowił być obecnym w kościele Najśw. Sakramencie aż do skończenia świata. Długo chodziła Najśw. Panna, po świątyni, ze czcią zwiedzając święte jej miejsca, a przy każdym tłumaczyła towarzyszkom, jaką ono stanowi dla niej pamiątkę. Tu

 

873

 

wstąpiła po raz pierwszy do świątyni jako małe dziewczątko, tam od strony południowej chowała się aż do zamążpójścia; w tym miejscu poślubiła się św. Józefowi, w tym ofiarowała Jezusowi, ówdzie znów słuchała proroctw Symeona i Anny; i zapłakała Maryja gorzko, bo oto spełniły się te proroctwa, a duszę jej przeniknął miecz boleści. Dalej pokazywała Maryja, gdzie znalazła Jezusa, nauczającego w 12-tu roku mędrców, i ucałowała ze czcią mównicę. Odwiedziła także skarbonę, do której biedna wdowa rzuciła szeląg i miejsce, na którym Jezus rozgrzeszył cudzołożnicę. Uczciwszy tak wspomnieniem, dotknięciem, łzami i modlitwą wszystkie miejsca, uświęcone przez Jezusa, wybrały się niewiasty z powrotem do wieczernika. Ze łzami w oczach i z powagą wielką w obliczu żegnała Maryja tę świątynię, spustoszoną i opustoszałą w tak świętym dniu i dającą tym samym świadectwo o strasznym grzechu swego ludu. Wspomniała, jak Jezus płakał nad świątynią, mówiąc proroczo: „Zburzcie ten budynek, a ja w trzech dniach postawię go na powrót!” Oto zburzyli już wrogowie świątynię Jego ciała, więc z tęsknotą oczekiwała Maryja trzeciego dnia, w którym miały się spełnić słowa odwiecznej Prawdy. Dzień już nastał, gdy Maryja wróciła z świątyni do wieczernika i zaraz poszła z niewiastami do Swego mieszkania, znajdującego się w dziedzińcu na prawo; Jan zaś i uczniowie udali się do zebranych w sali wieczernika mężczyzn, w liczbie około dwudziestu. Cały, szabat przepędzili tak w cichości, modląc się na przemian pod lampą, lub pogrążając się w żałosnych rozpamiętywaniach. Od czasu do czasu przybywał ktoś ze znajomych, więc wpuszczano go ostrożnie i ze łzami rozmawiano o zaszłych wypadkach. Względem Jana zachowywali się wszyscy z mimowolnym szacunkiem; zawstydzało ich to, że jeden tylko miał na tyle odwagi, by nie opuścić Jezusa przy śmierci. Jan zaś, jak zawsze życzliwy był dla wszystkich, serdeczny i współczujący. Z niewinnością i prostotą dziecięcia ustępował każdemu pierwszeństwa; widziałam ich też raz spożywać posiłek. Siedzieli tak cicho przy zamkniętych drzwiach, nigdzie nie śmiejąc wyjść. Tu nie mógł ich nikt zaczepić, bo dom był własnością Nikodema, a ten wynajął go im na ucztę wielkanocną. Święte niewiasty także siedziały aż do wieczora w swej sali, pozamykawszy drzwi i pozasłaniawszy okna; ciemności rozświecał blask lampy, wiszącej w środku. Niewiasty już to zbierały się pod lampą w koło Najśw. Panny na modlitwę wspólną, to znowu usuwały się każda do swej sypialni, i tam otuliwszy się w okrycia żałobne, albo na znak żałoby kładły się do płaskich skrzyń, wysypanych popiołem, albo też modliły się, ukląkłszy twarzą do ściany. Potem znowu zdejmowały okrycia żałobne i szły do sali na wspólną modlitwę. Słabsze posilały się nieco przez dzień inne pościły ściśle. Tak zeszedł im cały dzień. Ilekroć w widzeniu zwróciłam mój wzrok tutaj, zawsze widziałam je albo zebrane pod lampą na wspólną modlitwę, albo w odosobnionych celkach pogrążone w żałobie. Widok świętej Dziewicy przywodził mi na myśl drogiego Zbawiciela, więc zaraz nasuwał mi się przed oczy grób Jego, a przy nim coś siedmiu żołnierzy ze straży, umieszczonych naprzeciw wejścia. Tuż u wejścia do groty, w rowie ją otaczającym, stał Kassius, cichy, skupiony, nie oddalając się ani na chwilę ze swego stanowiska. Drzwi grobu były wciąż zamknięte i przywalone kamieniem, ale poprzez nie widziałam zwłoki Zbawiciela tak, jak je złożono, otoczone jasnym blaskiem; dwaj Aniołowie stali przy świętym Ciele, oddając mu cześć. Kiedy mi przyszła na myśl święta dusza Jezusa, przedstawił mi się wspaniały, różnorodny i zawikłany obraz zstąpienia do otchłani, tak bogaty w szczegóły, że cząstkę zaledwie mogłam spamiętać i to opowiem, o ile możności, najdokładniej.

 

874

 

Kilka szczegółów o zstąpieniu Jezusa do otchłani

 

Gdy Jezus, głośno wołając, skonał na krzyżu, dusza Jego w postaci świetlistej, otoczona Aniołami, między którymi był i Gabriel, spłynęła w ziemię u stóp krzyża. Mimo, że dusza odłączyła się od ciała, Bóstwo Jego jednak pozostało połączone i z duszą i z ciałem w jaki się to sposób działo, to literalnie nie da się opowiedzieć słowami. Otchłań, w którą zstępowała dusza Jezusa, przedstawiała mi się jak trzy działy, trzy odrębne światy; miałam uczucie, że one muszą być okrągłe i że każdą z tych części oddziela od drugiej osobna sfera. Przed otchłanią rozciągała się przestrzeń jasna, że się tak wyrażę, zielonawa, pogodna, przez którą, jak widziałam, musiały przechodzić wszystkie dusze, oczyszczone ogniem czyśćcowym, zanim wprowadzono je do nieba. Otchłań, w której mieściły się dusze, oczekujące Odkupiciela, otoczona była szarą, mglistą sferą, i podzielona na różne koła, Zbawiciel, jaśniejący chwałą, prowadzony w tryumfie przez Aniołów, przeszedł miedzy dwiema takimi strefami, z których lewa mieściła sprawiedliwych praojców aż do Abrahama, a prawa — dusze sprawiedliwych od Abrahama aż do Jana Chrzciciela. Żadna z nich nie znała jeszcze Jezusa, a przecież za zbliżeniem się Jego, radość jakaś i tęsknota owionęła to obszary; zdawało się, że te strwożone, ścieśnione dziedziny tęsknoty rozszerzają się nagle oczekiwaniem jakiejś radosnej wieści. Biedne dusze zdawał się przenikać jakby powiew świeżego powietrza, jakby światło, jak rosa ożywcza, pokrzepiająca, zwiastująca im odkupienie; a wszystko to odbyło się tak szybko, jak jedno tchnienie wiatru. Minąwszy oba te koła, wszedł Jezus w przestrzeń mglistą, w której znajdowali się pierwsi rodzice, Adam i Ewa. Przemówił do nich łaskawie, a oni, poznawszy Go, z zachwyceniem niewypowiedzianym oddali Mu cześć. Wziąwszy ich z Sobą, skierował się Jezus na lewo ku otchłani żyjących przed Abrahamem. Te nie były zupełnie wolne od mąk czyśćcowych, a przynajmniej nie wszystkie; widać było między niemi złe duchy, a czarci ci dręczyli i uciskali niektóre dusze w różny sposób. Aniołowie zapukali u wejścia i kazali otworzyć; tu bowiem był wchód, wejście, brama, tu były i zawory i wrzeciądze, w które pukano, głosząc przybycie; i zdawało mi się, jak gdyby wołali: „Otwórzcie bramy, rozemknijcie podwoje!” I wszedł Jezus w tryumfie, a złe duchy cofały się trwożnie przed Nim, krzycząc: „Co masz do nas, czego tu chcesz, czy i nas teraz chcesz ukrzyżować?” itp. Aniołowie wnet powiązali ich i popędzili przed sobą. Zamknięte dusze nie znały dotychczas Jezusa i tylko niejasne miały o Nim pojęcie, lecz gdy dał się im poznać, otoczyły Go radośnie, wychwalając i czcząc Zbawiciela Pana. Teraz skierował się Jezus do prawej, właściwej otchłani; u wejścia zetknęła się z Nim dusza dobrego łotra, idąca w towarzystwie Aniołów na łono Abrahama, podczas gdy złego łotra gnali właśnie czarci do piekła. Przemówiwszy parę słów do Dyzmy, wszedł Jezus do otchłani, gdzie na łonie Abrahama spoczywały dusze sprawiedliwych jego potomków; za Jezusem weszły gromadnie wybawione już dusze i Aniołowie, pędzący przed sobą powiązanych czartów. Przestrzeń ta prawa zdawała mi się wyżej położoną od tamtej; robiło to takie wrażenie, jak gdyby szło się pod dziedzińcem kościelnym i z podziemia wchodziło się do wnętrza kościoła. Złe duchy opierały się, nie chciały wejść do środka, ale Aniołowie przemocą wepchnęli ich. W otchłani tej zebrane były dusze wszystkich świętych Izraelitów, na lewo — Patriarchów, Mojżesza, sędziów i królów, na prawo — Proroków i wszystkich przodków Jezusa i ich krewnych aż do Joachima, Anny, Józefa, Zachariasza, Elżbiety i Jana. Nie było tu złych duchów, nie było mąk żadnych, tylko tęsknota za spełnieniem obietnicy, danej pierwszym rodzicom, a ta właśnie spełniała się obecnie. Więc błogość niewypowiedziana i szczęśliwość przeniknęła wszystkie dusze, wszystkie otoczyły

 

875

 

Zbawiciela, witały Go i cześć Mu oddawały, a spętani czarci musieli chcąc nie chcąc wyznać przed nimi swą nędzę i poniżenie. Jezus wysłał wiele dusz na ziemię, by wstąpiwszy w swe ciała, dały o Nim jawne świadectwo. Było to właśnie w tym samym czasie, kiedy tak wielu umarłych wyszło z grobów i pojawiło się w Jerozolimie. Spełniwszy swą powinność, składały te dusze znowu ciała w ziemię, jak woźny sądowy zdejmuje swój płaszcz urzędowy, spełniwszy rozkazy zwierzchności. Stad wyruszył pochód tryumfalny z Jezusem na czele, w głębszą sferę, stanowiącą pewnego rodzaju miejsce oczyszczenia dla pobożnych pogan, którzy mieli przeczucie prawdy i jej pożądali. Dusze te podlegały pewnym mękom za to, że na ziemi hołdowały bałwochwalstwu. Teraz czarci musieli wyznać jawnie swe oszukańcze czyny, a dusze z rozczulającą radością oddały hołd Zbawicielowi. Tu także powiązali Aniołowie czartów i popędzili przed sobą. Tak przechodził Jezus te obszary w tryumfie, a bardzo szybko, uwalniając pobożne dusze z wiekowej niewoli. Nieskończona mnogość obrazów przesuwała się przed mymi oczyma, ale gdzież mój skołatany, nędzny potrafi to wszystko opisać? Wreszcie zbliżył się Jezus do jądra tej przepaści, do samego piekła, które wydawało mi się kształtem jako ogromna, nieprzejrzana okiem budowa skalna, straszna, czarna, połyskująca metalicznym blaskiem; wejścia strzegły olbrzymie, straszne bramy, opatrzone mnóstwem rygli i zamków, widokiem swym wzbudzające dreszcz i trwogę. Za zbliżeniem się Jezusa dał się słyszeć ryk potężny i okrzyk trwogi, bramy rozwarły się na oścież, i ukazała się przepaść, pełna ohydy, ciemności i okropności. Jak mieszkania błogosławionych, świętych, przedstawiają mi się w widzeniach pod postacią niebiańskiej Jerozolimy, jako miasto olbrzymie o różnorodnych pałacach i ogrodach, zapełnionych cudownymi owocami i kwiatami różnych gatunków, stosownie do niezliczonych warunków i odmian szczęśliwości, tak i to piekło przedstawiło się mym oczom w formie odrębnego świata, stanowiącego całość, pod postacią różnorodnych budowli, obszarów i pól. Ale tu źródłem wszystkiego było przeciwieństwo szczęśliwości, wieczna męka i udręczenie. Jak tam, w siedzibie szczęśliwości, wszystko zdawało się być ugruntowane na prawidłach wiecznego pokoju, wiecznej harmonii i zadosyćuczynienia, tak tu opierało się wszystko na rozstroju i rozdźwięku wiecznego gniewu, rozdwojenia i zwątpienia. Tam widziałam najróżnorodniejsze przybytki radości i uwielbienia, przeźrocza niewypowiedziane piękne, tu zaś niezliczone, różnorodne, ponure więzienia i jaskinie męki, przekleństwa, zwątpienia. Tam widziałam najcudowniejsze ogrody, pełne owoców Boskiego pokrzepienia, a tu najszkaradniejsze puszcze i bagniska, pełne udręczenia, męki i wszystkiego, co tylko może wzbudzić wstręt, obrzydzenie i przerażenie. Pełno tu było przybytków, ołtarzy, zamków, tronów, ogrodów, mórz i rzek przekleństwa, nienawiści, ohydy, zwątpienia, zamętu, męki i udręczenia, w przeciwieństwie do niebiańskich przybytków błogosławieństwa, miłości, jedności, radości i szczęśliwości. Tu panowała wieczna, rozdzierająca niejedność potępionych, jak tam wieczna, błoga harmonia i zgodność Świętych. Wszystkie zarodki przewrotności i fałszu przedstawione tu były przez niezliczone zjawiska i narzędzia męki i udręczenia; nic tu nie było prawidłowego, żadna myśl nie przynosiła ukojenia, panowała tylko wszechwładnie groźna myśl Boskiej sprawiedliwości, przywodząca każdemu z potępionych na pamięć, że te męki, tu ponoszone, są owocem winy, powstałym z nasienia grzechów, popełnionych na ziemi. Wszystkie straszne męki odpowiadały co do swej istoty, sposobu i mocy grzechom popełnionym, były tym gadem, który grzesznicy wyhodowali na swym łonie, a który teraz przeciw nim się

 

876

 

zwracał. Widziałam straszną jakąś budowlę o licznych kolumnadach, obliczoną na wzbudzanie strachu i trwogi, jak w królestwie Bożym — dla spokoju i wytchnienia. Wszystko to rozumie się, gdy się widzi, ale słowami nie jest człowiek mocen to wypowiedzieć. Gdy Aniołowie otworzyli bramy piekielne, ujrzałam jakiś zamęt ohydy, przekleństw, łajań, wycia i jęków. Jezus przemówił coś do duszy Judasza, tu zamkniętej, a Aniołowie mocą Bożą całe tłumy złych duchów obalili na ziemię. Wszyscy czarci musieli uczcić i uznać Jezusa, to było dla nich najstraszniejszą męką. Mnóstwo czartów otoczono wkoło innymi, jeden przy drugim i spętano tych skrajnych, stojących w koło tak, że cała czereda pozostała w ten sposób na uwięzi. Wszystko to odbywało się według pewnych określonych postanowień. Lucyfera wrzucili Aniołowie skrępowanego w będącą tam środkową otchłań, że aż zakotłowało się za nim w ciemnościach. Słyszałam, jeśli się nie mylę, że Lucyfer miał być znowu wypuszczony na pewien czas, coś na 50 czy 60 lat przed rokiem 2000 po Chrystusie. Innych dat nie pamiętam. Niektórzy czarci mieli być uwolnieni pierwej, na karę i kuszenie ludzi. Termin ten uwolnienia przypadał dla niektórych właśnie na nasze czasy, dla innych nieco później. Nie jest mi możliwym opowiedzieć to wszystko, co widziałam. Za wiele tych szczegółów, tak, że nie potrafię ich złożyć w jedną całość, a przy tym jestem bardzo chora; gdy zacznę opowiadać, nasuwa mi się znów wszystko przed oczy, a widok to tak straszny i tak mnie przejmuje, że bliską jestem skonania. Niezliczone gromady dusz, uwolnionych z otchłani i miejsc oczyszczenia, poprowadził Jezus w tryumfalnym pochodzie w górę do radosnego przybytku, umieszczonego pod niebiańską Jerozolimą. Jest to to samo miejsce, gdzie niedawno widziałam duszę zmarłego mego przyjaciela. Dyzmas doczekał się obietnicy, danej mu przez Zbawiciela; oto nie upłynął dzień, a już znajdował się z Nim w Raju. Przybyłe dusze czekała radość i pokrzepienie; zastawiono dla nich podobne stoły niebiańskie, do jakich i ja zasiadałam, gdy Bóg dobrotliwy chciał mnie pocieszyć i pokrzepić w bolesnych widzeniach. Jak długo to wszystko trwało, com widziała i słyszała, nie potrafię określić, tak jak i nie potrafię dokładnie wszystkiego opowiedzieć, bo najpierw sama wiele rzeczy nie zrozumiałam, a po wtóre nie chcę, by inni coś źle zrozumieli. Dlatego też przestrzegam wielkiej ostrożności w opowiadaniu. Widziałam przez ten czas Zbawiciela na różnych miejscach kuli ziemskiej, nawet w morzu. Jezus chciał niejako uświęcić i oswobodzić wszelakie stworzenie; wszędzie uciekały przed Nim złe duchy w przepaść. Między innymi pojawił się Jezus w grobie Adama, znajdującym się pod Golgotą; tu przyszły do Niego dusze Adama i Ewy; Jezus rozmawiał z nimi, a potem wraz z niemi przechodził, jak gdyby pod ziemią, do grobów wielu Proroków, których dusze schodziły się zaraz do swych zwłok i słuchały różnych objaśnień, jakich im Jezus udzielał. Potem obchodził Zbawiciel z tą wybraną drużyną, w której znajdował się i Dawid, wiele miejsc, będących świadkami Jego życia i męki, tłumaczył im przeobrażające czynności, jakie tu się odbywały, i z niewymowną miłością brał spełnienie tych przeobrażeń na Siebie. Między innymi zaprowadził także te dusze na miejsce chrztu Swego, gdzie tyle zdarzeń przeobrażających się odbyło, i wszystko im objaśniał. Z głębokim rozrzewnieniem podziwiałam nieskończone miłosierdzie Jezusa, który czynił niejako te dusze uczestnikami łaski Swego chrztu świętego. Na mnie sprawiało to niesłychanie rzewne wrażenie, widząc tak duszę Jezusa, świetlistą, otoczoną rojem wyzwolonych dusz świętych, unoszącą się łagodnie ponad ziemią, przenikającą ciemne wnętrze ziemi, skały, morza i fale powietrza. Tyle tylko utkwiło mi w pamięci, ze wspaniałego widzenia o zstąpieniu Jezusa do otchłani i wybawieniu z niej sprawiedliwych dusz praojców. Oprócz tego

 

877

 

czasowego widzenia odczułam dziś wraz z tymi duszami wieczny obraz nieskończonego miłosierdzia Bożego. Wiem z objawienia, że Jezus co rok w tym dniu, obchodzonym uroczyście przez Kościół, zwraca Swe oko zbawcze na czyściec, by wybawić niektóre dusze. I dziś także, to jest w Wielką Sobotę, podczas powyższego objawienia, widziałam, że Jezus wybawił z czyśćca niektóre dusze, które zawiniły przez pośredni współudział w krzyżowaniu Go. Uwolnił dziś Jezus mnóstwo dusz, między tymi i niektóre mi znane, ale nie chcę ich wymieniać.

SPIS TREŚCI

czytaj więcej...